*przed wszystkim, ucieczką pójdźki, ciążą berb, wiosną*
Wyszedł na samotny polowanie. Chciał posiedzieć trochę z własnymi myślami. Od śmierci mamy coraz się bardziej w nich gubił. Świat bez jej wrednego uśmiechu oraz radosnych iskierek w pomarańczowych ślipiach nie wyglądał już tak samo. Pomimo że na nie okazywał za bardzo nad wyraz przeżywał śmierć matki, żałował każdego dnia, że ta odeszła tak szybko. Nawet nie zdążył z nią porozmawiać o jego prawdziwym tacie. Chciał się dowiedzieć jak się poznali. Poznać ich historię, zobaczyć jak mama wspomina uczniowskie czasy. Posłuchać o ich przygodach. Chciał po prostu jakoś zbliżyć się do kotki, ale Klan Gwiazd przechwycił ją w swoje szpony. Teraz dopiero jak sam umrze będą mogli porozmawiać. O ile dostanie się do Klanu Gwiazd. Sierść mu się zjeżyła na sama myśl o Miejscu, Gdzie Brak Gwiazd. Zimorodkowa Pieśń zawsze straszyła go nim, grożąc, że tam trafi o ile nie będzie przykładał się do treningów. Zamyślony nawet nie zauważył wyłysiałego kocura po drugiej stronie strumienie. Zapatrzony w swe łapy powolnym krokiem zmierzał przed siebie.
— Żywica?
Na dźwięk własnego imienia, wyrwany z własnych myśli, grzmotnął o skaliste podłoże. Szybko jednak się podniósł i otrzepał kurz z futra. Wilcze Serce. Zastępca Klanu Wilka stał po drugiej stronie strumienia i patrzył na niego. Brązowe ślipia zmartwione lekko jego upadkiem lustrowały jego sylwetkę.
— Dobrze cię widzieć — dodał kocur przyjaźnie.
Liliowy kiwnął łebkiem i podszedł do rwącej wody. Speszony wbił wzrok w łapy. Zawsze było mu głupio, widząc Wilcze Serce. Szczególnie po tym jak zapytał, czy jest jego tatą. Na samą myśl o tym zapiekły go uszy. Nadal nie rozumiał co miał wtedy we łbie.
Czy jego chęć posiada ojca i wzoru była aż tak silna?
— C-ciebie też — odparł cicho, okrywając łapy ogonem. — C-co cię t-tu sprowadza? — zapytał głupio.
Nie miał pojęcia, że zastępca wrogiego klanu i jego matka nadal się spotykają. Po pierwszej pomyłce nawet nie przyszło mu przez myśl, że Pójdźka i Piesek są jego kociętami. Możliwe też, że nietypowy wygląd także go tutaj zmylił. Cynamonowe futerko co prawda charakterystyczne dla Klanu Wilka wcale na myśl nie przywodziło wyłysiałego zastępcy Wilczaków.
— A tak przechodziłem — rzucił Wilcze Serce z dziwnym błyskiem w oku. — Jak się miewasz?
Żywica nie rozumiał co tutaj się dzieje. Nie rozumiał nagle zainteresowanie dawnego kochanka mamy jego osobą. Było zbyt dziwne. Nie żeby nie lubił kocura, ale jednak coś mu tu nie pasowało.
— D-dobrze — skłamał, uciekając wzrokiem przed brązowymi ślipiami.
Bo co innego miał odpowiedzieć?
Nie łączyło ich nic oprócz dawnej relacji półłysego z mamą Żywicy.
— To dobrze — mruknął zastępca. — A co ze Sroczym Żarem? — zapytał niby od niechcenia.
Jednakże utkwione w nim zmartwione brązowe ślipia mówiły coś innego. Wlepione w niego, uważnie go lustrowały. Czuł się trochę jak na przesłuchaniu. Przełknął ciężko ślinę.
— Z-z m-mamą? — powtórzył głucho.
Na samo jej imię łzy znów wypełniły pomarańczowe ślipia. Spuścił łeb, nie chcąc pokazać tamtemu łez. Obraz niewielkiego zakrwawionego ciała z dziurą w brzuchu znów wypełnił jego głowę, a wraz z nim cichy jęk wydobył się z jego gardła mimowolnie.
— Żywiczna Mordko? — usłyszał zaniepokojony Wilczego Serca.
Zwrócił w jego stronę zapłakane oczy. Przełknął ślinę, próbując się pozbyć rosnącej guli w gardle. Wziął głęboki wdech. Wilcze Serce zasługiwał na powiedzenie mu prawdy. Lepiej tak niż dowiedzenie się w przez przypadek.
Ale Żywica będzie w stanie wydusić te słowa?
— S-sroczy Ż-żar... ona... o-ona u-upadła... o-ona n-nadziała się — płakał i nawet nie próbował tego ukrywać.
Łez było za dużo.
— O-ona nie... nie żyje...
Na dźwięk własnego imienia, wyrwany z własnych myśli, grzmotnął o skaliste podłoże. Szybko jednak się podniósł i otrzepał kurz z futra. Wilcze Serce. Zastępca Klanu Wilka stał po drugiej stronie strumienia i patrzył na niego. Brązowe ślipia zmartwione lekko jego upadkiem lustrowały jego sylwetkę.
— Dobrze cię widzieć — dodał kocur przyjaźnie.
Liliowy kiwnął łebkiem i podszedł do rwącej wody. Speszony wbił wzrok w łapy. Zawsze było mu głupio, widząc Wilcze Serce. Szczególnie po tym jak zapytał, czy jest jego tatą. Na samą myśl o tym zapiekły go uszy. Nadal nie rozumiał co miał wtedy we łbie.
Czy jego chęć posiada ojca i wzoru była aż tak silna?
— C-ciebie też — odparł cicho, okrywając łapy ogonem. — C-co cię t-tu sprowadza? — zapytał głupio.
Nie miał pojęcia, że zastępca wrogiego klanu i jego matka nadal się spotykają. Po pierwszej pomyłce nawet nie przyszło mu przez myśl, że Pójdźka i Piesek są jego kociętami. Możliwe też, że nietypowy wygląd także go tutaj zmylił. Cynamonowe futerko co prawda charakterystyczne dla Klanu Wilka wcale na myśl nie przywodziło wyłysiałego zastępcy Wilczaków.
— A tak przechodziłem — rzucił Wilcze Serce z dziwnym błyskiem w oku. — Jak się miewasz?
Żywica nie rozumiał co tutaj się dzieje. Nie rozumiał nagle zainteresowanie dawnego kochanka mamy jego osobą. Było zbyt dziwne. Nie żeby nie lubił kocura, ale jednak coś mu tu nie pasowało.
— D-dobrze — skłamał, uciekając wzrokiem przed brązowymi ślipiami.
Bo co innego miał odpowiedzieć?
Nie łączyło ich nic oprócz dawnej relacji półłysego z mamą Żywicy.
— To dobrze — mruknął zastępca. — A co ze Sroczym Żarem? — zapytał niby od niechcenia.
Jednakże utkwione w nim zmartwione brązowe ślipia mówiły coś innego. Wlepione w niego, uważnie go lustrowały. Czuł się trochę jak na przesłuchaniu. Przełknął ciężko ślinę.
— Z-z m-mamą? — powtórzył głucho.
Na samo jej imię łzy znów wypełniły pomarańczowe ślipia. Spuścił łeb, nie chcąc pokazać tamtemu łez. Obraz niewielkiego zakrwawionego ciała z dziurą w brzuchu znów wypełnił jego głowę, a wraz z nim cichy jęk wydobył się z jego gardła mimowolnie.
— Żywiczna Mordko? — usłyszał zaniepokojony Wilczego Serca.
Zwrócił w jego stronę zapłakane oczy. Przełknął ślinę, próbując się pozbyć rosnącej guli w gardle. Wziął głęboki wdech. Wilcze Serce zasługiwał na powiedzenie mu prawdy. Lepiej tak niż dowiedzenie się w przez przypadek.
Ale Żywica będzie w stanie wydusić te słowa?
— S-sroczy Ż-żar... ona... o-ona u-upadła... o-ona n-nadziała się — płakał i nawet nie próbował tego ukrywać.
Łez było za dużo.
— O-ona nie... nie żyje...
<Wilcze Serce?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz