Blask wyjrzał z wejścia do żłobka. Powiódłszy wzrokiem, za biegnącą mamą ujrzał konar, który oberwał się chwilę wcześniej pod ciężarem śniegu. Z tego, co powiedział kot, który wpadł tu przestraszony, prosząc Poplamione Piórko o pomoc, pod konarem tym zostały uwięzione dwa koty. Drzewa rzucały długie cienie, utrudniajłce liliowemu zobaczenie czegokolwiek, a biały puch skutecznie wygłuszał krzyki. Wzrok kocurka skierował się więc na pobliskie drzewo. Kociaki od kilku wschodów słońca obserwowały ptasie gniazdo na gałęzi pobliskiego drzewa. Zimorodek o piorach przypominających im ciepłe dni wypróbował skrzydełka. Kiedy w końcu poczuł się pewnie, wykonał swój pierwszy i ostatni skok.
-Jak delikatne bywa życie — pomyślał Blask. Nie powiedział nic siostrze.
Do żłobka wpadał ten szczególny rodzaj zmierzchu, któremu dorównać mogło tylko kilka zjawisk we wszechświecie. Ten łagodnie oświetlony, bajkowy krajobraz napawał przejmującą pewnością, że cały świat ogranicza się do ich obozu. Mama mimo pewnych oporów zgodziła się, by Obłok poszedł z nią i popatrzył, jak usuwają przeszkodę. Słoneczny Blask jeszcze nie do końca sprawny spał w swoim legowisku. Zaskroniec i Rozkwit właściwie byli już uczniami. Więc Cisza i Blask zostali sami, zastanawiali się, czy też nie wymknąć się, by popatrzeć, ale perspektywa odnalezienia zabranych im przez mamę piórek wydawała się lepsza.
Blask wrócił do środka. Po obu stronach mieściła się masa szczelinek, w których mam mogła ukryć skarb. Sam brak dorosłych w najbliższym otoczeniu sprawił, że odzyskanie go wydało się dużo prostsze. Cicha podążyła za nim. Oboje zaglądali nawet w najmniejsze otwory, jakie zauważyli.
Kiedy Cisza znalazła ich ulubioną w ostatnim czasie zabawkę, było już ciemno.
— Widzisz ich?— szepnęła Cichutka, siadając koło Brata.
— Nie -
— Długo im to zajmie? -
— Wyglądało na ciężkie, a śnieg też niczego nie ułatwia-
— Mimo wszystko mam nadzieje, że niedługo wrócą — powiedziała, po czym zaczęła gilgać kocurka piórkiem po nosie.
Blask przytaknął i skoczył na siostrę. Bawili się w najlepsze kiedy. Usłyszeli trzask gałązki ktoś lub coś się skradało. Życie uratowała im wrodzona nie ufność, bo oboje poczęli się powoli cofać.
W chwilę później dotarli do ściany. Wśliznęli się na półkę ciągnącą się wzdłuż niej Było ciemno i zimno. Z zewnątrz słyszeli tylko szum wiatru i coś jakby śmiech tylko taki mrożący krew w żyłach. W świetle księżyca, którego wzejście kociaki przegapiły, do żłobka wsunął się włochaty pysk. Blask wstał i powoli zaczął wspinać się po stromej ścianie.
Cisza ruszyła jego śladem, stąpając po nierównościach w wyćwiczonym krokiem, stając nie oberwać żadnego kamyczka.
Pod szczytem znajdowała się dość głęboka szczelina odkryta podczas zabawy w chowanego przez Obłok. Nadal nie słyszeli nic, w czym by mogli doszukiwać się pomocy.
W końcu dotarli, położyli się ostrożnie za półce przed szczeliną i spojrzeli na miejsce, w którym dopiero co się bawili. Widok, który im się ukazał, był przerażający. Stała tam węsząc kudłata istota rodem z koszmarów.
— Lis — stwierdził.
-Dwa — poprawiła.
— Wywęszyły nas, wiedzą gdzie jesteśmy — dodał cały czas szeptem, jakby miało to coś dać.
— Lepiej się pośpieszmy i schowajmy —
Kociaki wsunęły się w szczelinę, mając nadzieje, że znajdujące się w środku zwężenie, które nie pozwoliło ich mamie się tam wcisnąć się do ich pieczarki, nie pozwoli też na to tym mrocznym potworą. Nagle rozległ się trzask i skowyt.
- Jeden spadł- powiedział kotka, jakby samo wypowiedzenie tego nagłos dodawało jej otuchy. Przeczołganie się przez zwężenie nie było szczególnie proste, trzeba było się naprawdę wysilić. Cichej udało sił to w ostatnim momencie, kiedy tuż za nią przeleciała lisia łapa. Zza jej pleców dobiegł głuchy pomruk rozzłoszczonej bestii. Blask pchnął siostrę głębiej. Wyjście z jaskini przysłaniał poruszający się kształt a powietrze wypełniały odgłosy wiatru. Po czym rozległ się ryk. Był to niski, grożący, pradawny głos łowcy przemawiającego do przyszłej ofiary.
Kociaki siedziały w milczeniu, wiedziały, że mogą dzisiaj umrzeć. Spokój, jaki nastał po ryku, sprawił, że wszystkie zmysły kociaków zostały wyostrzone do granic możliwości. Wiedziały, że napastnik czeka, aż wystawią łepek, by sprawdzić, czy sobie poszedł. Czuły jego oddech słyszały bicie serca. Siedziały tam minute może dwie, ale były to najdłuższe dwie minuty w ich życiu. Potwór najpierw spróbował wyciągnąć kociaki zębami, kiedy zaś to nie poskutkowało, począł kopać. Maluchy wtuliły sił w ścianę. Nasłuchiwały z nadzieją, że jakiś kot dojrzy, co się dzieje, niestety teraz duża część z nich była na zgromadzeniu. Z każda koleją przerwą w kopaniu lisie zębiska sięgały. Cicha słyszał ciężki oddech brata. Jej samej przerażenie nakazywało myśleć.
-Nie długo nas dosięgnie. Kiedy znowu spróbuje go podrapać po nosie — szepnęła bratu jako przysięgę, że to zrobi. Gdy jednak nastała ta chwila, zawahała się. Blask zrobił to za nią. Poczuł on na łapach obcą krew. Powietrze przeszył ogłuszający pisk. Po chwili jednak wejście do szczeliny znów zostało zakryte.
-Uparty jest- powiedział, kiedy znów rozległy się odgłosy kopania.
-Przepraszam ja- zaczęła ze wstydem.
-Nie musisz, ty przynajmniej możesz myśleć- przerwał jej. Gdy lis przerwał kopanie i Blask powtórzył zabieg, jednak tym razem jego łapa napotkała tylko powietrze. Wysunął się jeszcze trochę, Cicha przyciągnęła go za ogon.
-On nie jest taki głupi właśnie, na to czeka- pisnęła.
-Więc co zamierzasz zrobić-
-Zobaczysz.- Nie wiedziała co. Prawdopodobnie to samo co on. Czekała świat zewnętrzny przestał istnieć. Była tylko ona, szczelina i lis. Liczył się tylko ten odpowiedni moment do zadania ciosu. Od tego, czy go rozpozna, zależało ich życie. Wreszcie nadszedł, napastnik pochylił pysk, zamierzając powrócić do kopania. To był ten moment. Cicha wyskoczyła w przód najmocniej jak mogla, celując łapą tam, gdzie według niej powinno znajdować oko demona. Łut szczęścia chciał, że właśnie tam ono było. Jej pazurki a właściwie łapka zagłębiły się w nie. Tym razem to Blask pociągnął ją do tylu. Z bólu i zaskoczenia lis starał się jak najszybciej wydostać z ciasnego korytarza, przez co spadł. Skowyt, który wydał w trakcie upadku, poniósł się echem po całym obozie.
Blask wyjrzał ze szczeliny akurat w momencie, kiedy do żłobka wbiegła Poplamione Piórko wraz z dwoma innymi kotami. Drugi lis zdążył już uciec.
-Cisza chodź. Możesz już wyjść mama przyszła!-Wrócił do siostry, radośnie wołając. Pchnął ją delikatnie. Kotka syknęła z bólu.
-Już idę, idę- uśmiechnęła się.
-Mocno cię zranił?- Spytał Blask, któremu dopiero teraz na myśl przyszło, by sprawdzić, czy siostrze nic nie jest.
-Mi? Oczywiście, że nie- zaśmiała się. Żeby to potwierdzić, zrobiła pewny krok do przodu. Niestety żadne kocie nie wyszłoby z tamtego skoku bezszwanku. Kotka przewróciła się, zaciskając zęby, by nie krzyknąć.
-Chyba złamałam łapę,- westchnęła- nie chce zostać tu na zawsze. Trzeba ją usztywnić.-
-Jak delikatne bywa życie — pomyślał Blask. Nie powiedział nic siostrze.
Do żłobka wpadał ten szczególny rodzaj zmierzchu, któremu dorównać mogło tylko kilka zjawisk we wszechświecie. Ten łagodnie oświetlony, bajkowy krajobraz napawał przejmującą pewnością, że cały świat ogranicza się do ich obozu. Mama mimo pewnych oporów zgodziła się, by Obłok poszedł z nią i popatrzył, jak usuwają przeszkodę. Słoneczny Blask jeszcze nie do końca sprawny spał w swoim legowisku. Zaskroniec i Rozkwit właściwie byli już uczniami. Więc Cisza i Blask zostali sami, zastanawiali się, czy też nie wymknąć się, by popatrzeć, ale perspektywa odnalezienia zabranych im przez mamę piórek wydawała się lepsza.
Blask wrócił do środka. Po obu stronach mieściła się masa szczelinek, w których mam mogła ukryć skarb. Sam brak dorosłych w najbliższym otoczeniu sprawił, że odzyskanie go wydało się dużo prostsze. Cicha podążyła za nim. Oboje zaglądali nawet w najmniejsze otwory, jakie zauważyli.
Kiedy Cisza znalazła ich ulubioną w ostatnim czasie zabawkę, było już ciemno.
— Widzisz ich?— szepnęła Cichutka, siadając koło Brata.
— Nie -
— Długo im to zajmie? -
— Wyglądało na ciężkie, a śnieg też niczego nie ułatwia-
— Mimo wszystko mam nadzieje, że niedługo wrócą — powiedziała, po czym zaczęła gilgać kocurka piórkiem po nosie.
Blask przytaknął i skoczył na siostrę. Bawili się w najlepsze kiedy. Usłyszeli trzask gałązki ktoś lub coś się skradało. Życie uratowała im wrodzona nie ufność, bo oboje poczęli się powoli cofać.
W chwilę później dotarli do ściany. Wśliznęli się na półkę ciągnącą się wzdłuż niej Było ciemno i zimno. Z zewnątrz słyszeli tylko szum wiatru i coś jakby śmiech tylko taki mrożący krew w żyłach. W świetle księżyca, którego wzejście kociaki przegapiły, do żłobka wsunął się włochaty pysk. Blask wstał i powoli zaczął wspinać się po stromej ścianie.
Cisza ruszyła jego śladem, stąpając po nierównościach w wyćwiczonym krokiem, stając nie oberwać żadnego kamyczka.
Pod szczytem znajdowała się dość głęboka szczelina odkryta podczas zabawy w chowanego przez Obłok. Nadal nie słyszeli nic, w czym by mogli doszukiwać się pomocy.
W końcu dotarli, położyli się ostrożnie za półce przed szczeliną i spojrzeli na miejsce, w którym dopiero co się bawili. Widok, który im się ukazał, był przerażający. Stała tam węsząc kudłata istota rodem z koszmarów.
— Lis — stwierdził.
-Dwa — poprawiła.
— Wywęszyły nas, wiedzą gdzie jesteśmy — dodał cały czas szeptem, jakby miało to coś dać.
— Lepiej się pośpieszmy i schowajmy —
Kociaki wsunęły się w szczelinę, mając nadzieje, że znajdujące się w środku zwężenie, które nie pozwoliło ich mamie się tam wcisnąć się do ich pieczarki, nie pozwoli też na to tym mrocznym potworą. Nagle rozległ się trzask i skowyt.
- Jeden spadł- powiedział kotka, jakby samo wypowiedzenie tego nagłos dodawało jej otuchy. Przeczołganie się przez zwężenie nie było szczególnie proste, trzeba było się naprawdę wysilić. Cichej udało sił to w ostatnim momencie, kiedy tuż za nią przeleciała lisia łapa. Zza jej pleców dobiegł głuchy pomruk rozzłoszczonej bestii. Blask pchnął siostrę głębiej. Wyjście z jaskini przysłaniał poruszający się kształt a powietrze wypełniały odgłosy wiatru. Po czym rozległ się ryk. Był to niski, grożący, pradawny głos łowcy przemawiającego do przyszłej ofiary.
Kociaki siedziały w milczeniu, wiedziały, że mogą dzisiaj umrzeć. Spokój, jaki nastał po ryku, sprawił, że wszystkie zmysły kociaków zostały wyostrzone do granic możliwości. Wiedziały, że napastnik czeka, aż wystawią łepek, by sprawdzić, czy sobie poszedł. Czuły jego oddech słyszały bicie serca. Siedziały tam minute może dwie, ale były to najdłuższe dwie minuty w ich życiu. Potwór najpierw spróbował wyciągnąć kociaki zębami, kiedy zaś to nie poskutkowało, począł kopać. Maluchy wtuliły sił w ścianę. Nasłuchiwały z nadzieją, że jakiś kot dojrzy, co się dzieje, niestety teraz duża część z nich była na zgromadzeniu. Z każda koleją przerwą w kopaniu lisie zębiska sięgały. Cicha słyszał ciężki oddech brata. Jej samej przerażenie nakazywało myśleć.
-Nie długo nas dosięgnie. Kiedy znowu spróbuje go podrapać po nosie — szepnęła bratu jako przysięgę, że to zrobi. Gdy jednak nastała ta chwila, zawahała się. Blask zrobił to za nią. Poczuł on na łapach obcą krew. Powietrze przeszył ogłuszający pisk. Po chwili jednak wejście do szczeliny znów zostało zakryte.
-Uparty jest- powiedział, kiedy znów rozległy się odgłosy kopania.
-Przepraszam ja- zaczęła ze wstydem.
-Nie musisz, ty przynajmniej możesz myśleć- przerwał jej. Gdy lis przerwał kopanie i Blask powtórzył zabieg, jednak tym razem jego łapa napotkała tylko powietrze. Wysunął się jeszcze trochę, Cicha przyciągnęła go za ogon.
-On nie jest taki głupi właśnie, na to czeka- pisnęła.
-Więc co zamierzasz zrobić-
-Zobaczysz.- Nie wiedziała co. Prawdopodobnie to samo co on. Czekała świat zewnętrzny przestał istnieć. Była tylko ona, szczelina i lis. Liczył się tylko ten odpowiedni moment do zadania ciosu. Od tego, czy go rozpozna, zależało ich życie. Wreszcie nadszedł, napastnik pochylił pysk, zamierzając powrócić do kopania. To był ten moment. Cicha wyskoczyła w przód najmocniej jak mogla, celując łapą tam, gdzie według niej powinno znajdować oko demona. Łut szczęścia chciał, że właśnie tam ono było. Jej pazurki a właściwie łapka zagłębiły się w nie. Tym razem to Blask pociągnął ją do tylu. Z bólu i zaskoczenia lis starał się jak najszybciej wydostać z ciasnego korytarza, przez co spadł. Skowyt, który wydał w trakcie upadku, poniósł się echem po całym obozie.
Blask wyjrzał ze szczeliny akurat w momencie, kiedy do żłobka wbiegła Poplamione Piórko wraz z dwoma innymi kotami. Drugi lis zdążył już uciec.
-Cisza chodź. Możesz już wyjść mama przyszła!-Wrócił do siostry, radośnie wołając. Pchnął ją delikatnie. Kotka syknęła z bólu.
-Już idę, idę- uśmiechnęła się.
-Mocno cię zranił?- Spytał Blask, któremu dopiero teraz na myśl przyszło, by sprawdzić, czy siostrze nic nie jest.
-Mi? Oczywiście, że nie- zaśmiała się. Żeby to potwierdzić, zrobiła pewny krok do przodu. Niestety żadne kocie nie wyszłoby z tamtego skoku bezszwanku. Kotka przewróciła się, zaciskając zęby, by nie krzyknąć.
-Chyba złamałam łapę,- westchnęła- nie chce zostać tu na zawsze. Trzeba ją usztywnić.-
<Blask?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz