To był zwykły dzień. Przynajmniej z początku. Słońce przemykało przez liście, a las pachniał świeżym mchem i rozgrzaną korą. Mewa obudziła się wcześnie — nie dlatego, że musiała, po prostu tak już miała. Otworzyła oczy, przeciągnęła się leniwie i powąchała powietrze. Nic nowego. Żadnych dziwnych zapachów. Żadnych obcych. I dobrze. Wstała i przeszła się do strumienia. Nieśpiesznie, jak kot, który nigdzie się nie spieszy — bo nie musi. Wypiła trochę chłodnej wody, po drodze złapała młodego ptaka. Nie był zbyt bystry. Ani szybki. Ale był. Zjadła go w cieniu paproci, potem przez chwilę leżała z brzuchem do góry, nasłuchując, jak wiatr przegania ptaki nad głową. Tak wyglądały jej dni. Cisza. Tereny tylko dla niej. Nikt nie patrzył jej przez ramię. Nikt nie kazał jej iść na patrol, nie rozkazywał, nie oceniał. Sama wybierała, gdzie pójdzie i co zrobi.
︶⊹︶︶୨୧︶︶⊹︶
W południe z trudem wspięła się na stare drzewo — to, które miało dziuplę z porośniętym mchem wejściem. Lubiła tam siadać. Stamtąd widać było kawałek łąki po drugiej stronie strumienia. Czasem pojawiały się tam mewy, a czasem nieostrożne myszy. Dzisiaj nie było żadnych zwierząt. Były za to chmury. Ogromne, puchate, dryfujące powoli po niebie. Przez chwilę Mewa po prostu patrzyła. Leżała na gałęzi i gapiła się na nie, próbując nie myśleć o niczym. Ale jej myśli, jak zwykle, wracały. O tym, że dawno nie rozmawiała z żadnym innym kotem. Nie żeby jej tego brakowało. Nie lubiła tłumu. Ale… czasem cisza była aż za głośna. Czasem za bardzo czuć było, że wszystko, co robi, robi sama. Bez świadków. Bez śladów. Jakby nie istniała. Popołudnie spędziła na włóczeniu się bez celu. Przeszła się przez swoje ulubione ścieżki, sprawdziła nory, których nikt dawno nie odwiedzał. Znalazła głupi kawałek korzenia wyglądający jak skręcony ogon i postanowiła zostawić go sobie. Po co? Nie wiedziała. Może jako coś „dziwnego” w dniu, który był jak każdy inny.
︶⊹︶︶୨୧︶︶⊹︶
Wilcza Łapa nie powinien był wychodzić z obozu. Wiedział to doskonale. Ale wieczory były nudne, a on miał już dość słuchania tego, jak jego pobratymcy chrapią.. Więc, zamiast przewracać się z boku na bok, wysunął się z legowiska i wymknął w ciemność. Las po zmroku był inny — chłodniejszy, bardziej wilgotny, jakby każdy liść szeptał „uważaj”. Ale Wilcza Łapa był pewien siebie. Przemykał cicho między drzewami, aż dotarł do niewielkiego zagajnika, którego nigdy wcześniej nie widział. I wtedy się zaczęło.
— Co tu robisz?! — Warknięcie rozdarło ciszę jak pazur przez mchy. Zza paproci wyskoczyła kotka. Była mniejsza od niego, ale miała błysk w oku i futro tak dzikie, jakby spała w koronach drzew. Stanęła przed nim jak zapora.
— To teren Klanu Wilka, — syknął Wilcza Łapa, zaskoczony jej pojawieniem się, ale nie zamierzał się cofać.
— Nie jestem w twoim durnym Klanie, a to miejsce nie należy do nikogo, — odburknęła i zbliżyła się niebezpiecznie. — Zawracaj, zanim pogonię cię zębami.
Wilcza Łapa zmrużył oczy. — Spróbuj! Jestem silniejszy niż ci się wydaje.
Przez chwilę oboje stali z napiętymi mięśniami. Potem kotka prychnęła i odwróciła się.
— Nie mam czasu na głupie bójki. Chcesz sobie tu chodzić? To chodź. Ale nie przeszkadzaj.
Zaskoczony, ruszył za nią. — Nie boisz się, że cię zaatakuję?
— Gdybyś miał odwagę, zrobiłbyś to już dawno.
Szedł za nią przez krzaki, ciekaw, dokąd zmierza. Po chwili dotarli do małego stawu. Kotka wskoczyła na kamień i zaczęła się myć, jakby go tam w ogóle nie było.
— Jak masz na imię? — spytał w końcu.
— Mewa.
— Co za imię jak nie od kota.
— Wolę las niż Klan. I nie potrzebuję twojej opinii.
Zapadła cisza. Ale dziwnie komfortowa.
— Wilcza Łapa. — rzucił. — Nie jesteś aż taka wkurzająca, jak wyglądałaś na początku.
— Ty za to jesteś dokładnie tak uparty, jak wyglądałeś.
I oboje się uśmiechnęli. Nie padły żadne wielkie słowa. Nie było przyrzeczeń przyjaźni, nikt nie wspomniał o Klanach, duchach czy przeznaczeniu. Po prostu dwoje kotów siedziało razem przy wodzie, każdy z własnego świata — ale jakby na chwilę w tym samym miejscu.
︶⊹︶︶୨୧︶︶⊹︶
Następnego wieczoru Wilcza Łapa znowu wymknął się z obozu. Tym razem nie szedł bez celu – wiedział dokładnie, gdzie skręcić, które krzaki ominąć, gdzie stąpać cicho. I wiedział, że ktoś tam już na niego czeka. Kiedy dotarł do małego stawu, Mewa leżała na tym samym kamieniu co wcześniej, z ogonem owiniętym wokół łap. Spojrzała na niego bez większego entuzjazmu, ale kątem pyska coś jej drgnęło. Może uśmiech. A może po prostu miał halucynacje z niewyspania.
— Nie myślałam, że naprawdę przyjdziesz, — mruknęła.
— A ja nie sądziłem, że się pojawisz przed czasem.
Usiadł obok niej, zostawiając między nimi bezpieczną odległość. Przez chwilę tylko patrzyli na wodę. Była spokojna, z lekkimi kręgami od spadających liści.
— Więc… co robi samotniczka przez cały dzień? — zapytał w końcu Wilcza Łapa.
— Unikam Klanów. Jem. Śpię. Obserwuję ptaki, które nie mają pojęcia, że są śledzone. — Przeciągnęła się leniwie. — A ty? Jak wygląda życie kociaka w życiu z zasadami?
— Wstajesz, trenujesz, robisz, co ci każą, nie pytasz, czemu. Jak zrobisz coś źle, słyszysz „tak się nie robi, to niehonorowe.”
— Brzmi jak zabójcza nuda.
— Czasem jest… fajnie. Ale często chciałbym po prostu iść, gdzie chcę. Jak ty.
Mewa przyjrzała mu się uważnie. — Nie jesteś taki, jak myślałam.
— A jaki miałem być?
— Wredny, spięty, z nosem w kodeksie wojownika.
— No dobra, trochę taki jestem. — Roześmiał się. — Ale nie cały czas.
Zapadła cisza. Taka luźna, spokojna. Żadne z nich nie czuło potrzeby mówić na siłę. Las dookoła był cichy, ale nie martwy – co chwila coś zaszeleściło, zatrzepotało, zapikało.
— A czemu „Mewa”? — spytał po dłuższej chwili.
— Bo nie jestem jak koty z lasu. Lubię wysokość. Wolność. I nie siedzę w jednym miejscu. A mewy… są wszędzie, i nigdzie. I.. mój tata kochał mewy.
— Chyba rozumiem.
Mewa spojrzała na niebo, które zaczynało ciemnieć. — Musisz wracać, co?
Wilcza Łapa westchnął. — Tak. Jak wrócę za późno będą mnie wypytywać..
— To nie spóźnij się jutro. — Wstała i przeciągnęła się. — Po południu. Tutaj.
Wilcza Łapa uśmiechnął się. — Będę. Obiecuję.
I odszedł, z głową pełną nowego spokoju i myślą, że las poza obozem może być o wiele ciekawszy, niż mu mówiono. Mewa siedziała sama. Rzeka, przy którym jeszcze chwilę temu była z Wilczą Łapą, teraz znów należał tylko do niej. Cienie stały się dłuższe, a powierzchnia wody przestała odbijać cokolwiek prócz ciemności. Szelesty lasu powróciły na swoje miejsce – niepokojące i znajome jednocześnie. Podniosła wzrok. Gwiazdy wychodziły leniwie zza koron drzew, jedna po drugiej, jakby bały się, że ktoś je zobaczy za wcześnie. Mewa przeciągnęła się, westchnęła cicho i zeskoczyła z kamienia. Wolnym krokiem ruszyła w głąb lasu. Znała to miejsce lepiej niż czubek własnego ogona – każdy głaz, każde drzewo, nawet te krzywo rosnące, znały ją od kociaka. Znały też ciszę, którą zostawiała za sobą, odkąd zdecydowała, że samotność to najlepsza towarzyszka. Ale dziś ta cisza jakoś inaczej brzmiała. Dotarła do swojego miejsca – nie była to żadna konkretna nora, nie było nawet mchu ułożonego w porządną kupkę. Po prostu kawałek ziemi pod rozłożystym jałowcem. Gałęzie chroniły przed wiatrem, a zapach igieł koił nerwy. Kiedyś to miejsce wydawało się idealne. Położyła się na boku i wtuliła pysk w ogon. Liście szurały cicho nad jej głową, jakby coś chodziło wśród gałęzi, ale nie przejęła się tym. Las gadał cały czas. Trzeba było tylko wiedzieć, kiedy mówi do ciebie, a kiedy tylko sobie. Zamknęła oczy. Przez chwilę nic nie myślała. Po prostu słuchała bicia własnego serca i oddychała. Ale potem… no oczywiście. Wilcza Łapa. „Nie jesteś aż taka wkurzająca, jak wyglądałaś na początku.” —Co za mysi móżdżek! - Mewa warknęła w myślach. A jednak, miała ochotę mu odpowiedzieć. Głośno. Teraz. Choćby tylko po to, żeby go znów usłyszeć. Odwróciła się na drugi bok. Jego zapach wciąż unosił się w powietrzu, słaby, ale był. Świeży. Jakby zostawił coś celowo. Nie była przyzwyczajona do tego, że ktoś ją tak traktuje. Że ktoś nie oczekuje niczego, nie chce niczego narzucić. Że po prostu… jest. Ziewnęła. Powieki robiły się ciężkie, łapy rozluźniły się. Myśli odpływały powoli – jedna po drugiej. Jeszcze raz spojrzała w ciemność, jakby oczekiwała, że gdzieś między gałęziami mignie znajoma sylwetka. Ale nie. Została sama. I było jej z tym… trochę mniej wygodnie niż zwykle. Zasnęła nieświadomie, z ogonem jeszcze lekko poruszającym się przy łapach. A las dalej gadał swoje. Cicho. Szeptem. Bez końca. Po nie wielkiej chwili samotniczka zasnęła.
<Wilcza Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz