Nieoczekiwany szelest wybudził ją z płytkiego snu. Para zielonych ślepi wbiła się w dwie, małe postaci, których plecy oświetlał delikatny blask księżyca.
– Babcia! – pierwsza krzyknęła Alga.
– Cześć Babciu! Czy mogłybyśmy u ciebie zanocować? – pisnęła Zimorodek, przestępując z łapki na łapkę.
– Plosimy!!! – dodała czarno-biała, podskakując w miejscu.
Wielkie, czarne źrenice wbiły się w odpoczywającą sylwetkę babki, trzepocząc przy tym rzęsami. Starsza westchnęła, rozchylając swoje długie przednie kończyny. Nie miała serca ani ochoty odsyłać wnuczek do żłobka.
– Dobrze, dobrze… – wymruczała sennie, kręcąc łebkiem.
Księżniczki radośnie zakwiliły, ochoczo korzystając z okazji ułożenia się pomiędzy łapami babki. Szybko wtuliły się w jej gładką sierść, a liderka poczuła, jak jedna z nich zaciąga się jej zapachem.
– Woah… Ładnie tu masz, babciu – skomentowała Zimorodek, rozglądając się na boki.
– Mmh… – przytaknęła Srocza Gwiazda, kładąc pysk na swoich łapach. – Dobranoc, kaczuszki… – dodała pieszczotliwie, chcąc wrócić do snu, z którego chwilę temu ktoś ją wybudził. Nie była już taka młoda, nie mogła sobie pozwolić na zarywanie cennych nocy.
– Dobranoc babciu, dobranoc Algo!
– Dobranoc! – zawtórowała siostrze liliowa.
Nastała chwila ciszy. Kocięta zaczęły powoli układać się do snu, a Alga wcisnęła się pod brodę zielonookiej, szukając ciepła. Na zewnątrz słychać było ciche pochrapywanie Czaplego Tańca oraz typowy dla Klanu Nocy, szum opływającej wyspę wody.
– Nie jesteś zła, że uciekłyśmy, babciu? – milczenie przerwała Alga, ze stęknięciem wyczołgując się nieco spod przygniatającej jej bródki.
– Nie… – odpowiedziała sennie liderka, mlaszcząc ze zmęczeniem.
– Jesteś pewna?
– Mhm…
– Ani troszeczkę?
– Tak…
– Ani w najmniejszym, najtyćniejszym stopniu?
Srocza Gwiazda machnęła ogonem, w głowie już szykując poranną reprymendę dla Kotewkowego Powiewu za niedopilnowanie swoich siostrzenic.
– Ani w najmaluśniejszym, najpchlejszym, najmaciupniejszym stopniu… – zapewniła wnuczkę.
– To dobrze – powiedziała ucieszona, a po legowisku lidera rozległo się głośne, zadowolone mruczenie księżniczek.
***
Poranek rodziny królewskiej był pełen wrażeń, ponieważ tuż po wzejściu słońca, po obozie biegała w panice niewyspana piastunka, nawołując imiona dwóch zbiegłych zeszłej nocy księżniczek. Jednak nawet po odnalezieniu zgub, nie mogła sobie pozwolić na chwilę ulgi, a matka bardzo dosadnie skrytykowała jej sposób pilnowania przyszłości klanu. Otrzymała ona chwilową przerwę na przemyślenie swojego zachowania oraz pożywienie się, podczas gdy Srocza Gwiazda zabrała całą czwórkę wnucząt między przybrzeżne szuwary, aby miały szansę lepiej zapoznać się z wodą, która na ich szczęście w tym miejscu była bezpiecznej dla kocięcia głębokości. Sama siedziała na mieliźnie, czując, jak chłodna woda obmywa jej starzejące się łapy. Trzcina była gęsta, tworząc nieugiętą ścianę, chroniącą obóz przed silnym wiatrem, zimnem oraz drapieżnikami, które mogłyby chcieć zapolować na młodego kota. Od czasu wypadku Pchlego Nosa, w którym to kocur został porwany przez wydry, miejsce to stało się o wiele lepiej strzeżone, często odwiedzane nie tylko przez mieszkańców żłobka, ale także spragnionych lub szukających prywatności wojowników. Wokół mielizny trawa była intensywnie zielona, chętnie korzystając ze stałego dostępu do wody. Porą Nowych Liści, “kącik zabaw”, jak niektórzy go żartobliwie nazywali, był najurodziwszy, pełen świeżych trzcinek, a nawet małych kijanek i innych żyjątek, na których kocięta mogły odbywać pierwsze nauki łowienia.– Babciu, babciu spójrz! – krzyknęła Mandarynka, pyszczkiem wskazując na nadlatujące stworzenie.
Kocica, idąc za spojrzeniem grzecznie siedzącej przy niej potomkini, skierowała swoje ślepia ku niebu. Pozostała trójka chlapiących się księżniczek także przystanęła, z uwagą przyglądając się motylowi, który raczył je odwiedzić. Blado żółty motyl, z czarną siateczką pokrywającą jego skrzydła, których dolna partia była charakterystycznie postrzępiona oraz przyozdobiona małą, szkarłatną kropeczką, która na myśl przywodziła kropelkę krwi. Srocza Gwiazda pełnym gracji ruchem uniosła łapę do góry, wysuwając z ukrycia jeden z jej jaśniejących w promieniach dnia pazur. Motyl nieśmiało zatrzepotał skrzydłami, przysiadając na wyciągniętej w jego kierunku kończynie.
– Jakie ładne… Co to? – spytała Zimorodek, przysuwając się bliżej babci.
Razem z pozostałą trójką rodzeństwa okrążyły starszą, z oczami pełnymi dziecięcej fascynacji wpatrując się w kolorowego owada.
– To motyl. Paź królowej – wyjaśniła Srocza Gwiazda, pozwalając mu na wędrówkę wzdłuż jej obnażonego szponu.
– A czemu się tak nazywa? – miauknęła Alga, próbując po siostrach wspiąć się wyżej i tym samym zyskać lepszy widok na nową istotę.
Srocza Gwiazda zamyśliła się.
– Ponieważ był najbliższym towarzyszem królowej. – wyjaśniła ze spokojem, pozwalając swojej łapie nieznacznie opaść niżej, aby kocięta miały lepszy widok na trzymanego przez nią motyla.
– A czy królowa nie powinna mieć swojego… Swojego kró… Królika? – zastanowiła się Zimorodek, na której pysk wstąpił wyraz głębokiej zadumy.
Liderka uśmiechnęła się słabo, wywracając oczami.
– Królików w to nie mieszajmy! – poprosiła Srocza Gwiazda. – Cóż… Istniał kiedyś motyl, który szaleńczo zadurzył się w młodej królowej mrówek. Poznał ją jeszcze kiedy posiadała mieniące się wieloma barwami skrzydła i swym pięknem cieszyła niebiosa. To była miłość od pierwszego wejrzenia, jednak nigdy nie miała prawa bytu. Oboje od początku mieli przypisany sobie los, do tego każde z nich należało do innych światów. Motyl, nie mogący żyć bez wolności w rozległych przestworzach oraz mrówka, nie będąca w stanie żyć poza podziemnymi norkami. Wtedy jeszcze księżniczka, musiała pozostać wierna mrowisku i wypełnić swoje przeznaczenie, dbając o kolonię. Po stracie skrzydeł opadła na ziemię i schowała się w jej wnętrzu, w mrocznych odmętach tuneli kopca, by już nigdy nie spotkać ukochanego pazia. Ona wypełniła swoje przeznaczenie, jednak zrozpaczony i rozgoryczony motyl nie był w stanie pogodzić się z utratą królowej. Dniami i nocami przemierzał łąki i lasy, lecąc tuż nad ziemią, szukając swojej muzy. Było to jednak coś wbrew jego powołaniu, bo przecież motyl powinien latać wysoko, pośród kwiatów i drzew. Pewnego dnia wybrał się nad rwącą rzekę, w której spostrzegł postać do złudzenia przypominającą jego niegasnącą miłość. – kontynuowała kocica, obracając pazur, po którym wędrował motyl – Obniżał swój lot i obniżał, niebezpiecznie zbliżając się do tafli, ale widząc coraz wyraźniej, jak mu się zdawało, sylwetkę mrówczej królowej, za którą tak szaleńczo tęsknił. Przez jego obłąkanie nie zdał sobie sprawy aż do ostatniej chwili, że to, co widział w wodnych odmętach, było tylko i wyłącznie jego własnym odbiciem. Tak więc, kiedy jego delikatne, cienkie skrzydełka zetknęły się z powierzchnią wody, było już za późno na ratunek, a rzeka pochłonęła go, wciągając w muliste głębiny. – zakończyła opowieść kocica – Dlatego nazywamy go właśnie paziem królowej.
Nastrój w kąciku zabaw uległ zupełnej przemianie.
– I… i już nigdy się nie zobaczyli? – spytała drżącym głosem Mandarynka.
Srocza Gwiazda pokręciła głową.
– Ale-ale to smutne! – załkała Alga, przywierając do łapy babci. – A co z nim? Czy on też odejdzie? – dodała, chlipiąc u stóp starszej.
Czarny ogon nakrył płaczące kocię, kojąco gładząc je po grzbiecie.
– Może… A może nie. Kto wie? – odpowiedziała niejednoznacznie, pozwalając motylowi odfrunąć – Jednak nieważne co się z nim dalej stanie, przynajmniej teraz mieliśmy okazję go podziwiać, a to coś dobrego, racja?
<Nie płaczcie aniołki>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz