— Z ogonem myślę że trochę tak. Jak się go pozbędziemy, będziesz o wiele bardziej wyluzowany — przyznała, leniwie przeciągając się. Nigdy nie pomyślałaby, że drugi raz wyląduje w uczniowskim legowisku.
— Jestem najbardziej wyluzowanym kotem w klanie — obruszył się gwałtownie, drgając wcześniej wspomnianą końcówką ogona. — I mój ogon mi w tym świetnie pomaga, niedowiarku.
Spojrzała na niego bez większego przekonania. Tyle razy wałkowali jeden i ten sam temat, a ona dalej uwielbiała go poruszać. Szept albo wydawał się w zabawny sposób zdenerwowany, albo tak dobierał słowa, iż wprowadzał ją w coraz większe zakłopotanie.
— Załóżmy, że tak jest. Ja nie jestem wyluzowana, więc gdybyś był dobrym kolegą, oddałbyś mi swój ogon. Poradzisz sobie bez niego, a ja będę szczęśliwsza i spokojniejsza, dzierżąc go w swych łapach — obiecała, strzepując z łapy drobnego pajączka, który jakimś cudem znalazł się przy jej posłaniu.
— Hm, to rzeczywiście spory problem — stwierdził. — Ale chyba znam lepsze sposoby na wyluzowanie drugiej osoby. — Momentalnie Przepiórka spojrzała na niego nieufnie. Gdy przybierał owy ton głosu i ten wyraz pyska, wiedziała, że knuł coś, przez co będzie chciała zapaść się ze wstydu pod ziemię.
— Ja nie. Ogon wystarczy — odparła krótko, powstrzymując drżenie w głosie.
— Zdaj się na mistrza, nie jest potrzebny do tego mój ogon, przysięgam — rzucił, z tym swoim szerokim uśmiechem, który wróżył jej niepokój.
— Zgadzam się, że tobie nie jest potrzebny. Mi za to jest — oświadczyła dosyć poważnie jak na tak błahy, ciągnięty w formie żartu, temat.
— Widocznie do pacjenta nie docierają moje słowa. Czas wnieść bardziej radykalne środki. — To powiedziawszy, uniósł się, podnosząc łapy do góry. W pierwszej sekundzie w jej oczach zaistniał strach. Nie wiedziała, co chciał zrobić, dopóki z jej pyska, wręcz wbrew jej woli, umknął głośny chichot.
— Szep... — wykrztusiła w przerwie od śmiechu. — Przestań, bo cię pogryzę! I to nie tylko w ogon!
Nie wiedziała, że ma łaskotki. Ani tym bardziej, że aż takie. Wbrew pozorom, nie czuła się niekomfortowo z powodu tego czynu. Przywykła do jego bliskości.
— Nie musisz sprawdzać jak smakuję, mogę ci opisać — odrzekł, najwyraźniej zadowolony z siebie. Ona natomiast błagała w myślach, by żaden z uczniów za szybko nie powrócił z treningu. Starczy jej upokorzenia. — Czujesz się już wyluzowana? Zostawisz mój ogon?
Przekręciła głowę w bok, wahając się. Trudno było jej myśleć, gdy czuła to przyjemne drapanie.
— Oczywiście, Pusty Łbie — wypaliła w krótkiej przerwie, w której na moment się odsunął. Nie mogła nie skorzystać z okazji do wykorzystania jego karnego imienia. W Owocowym Lesie takich jeszcze nie słyszała. — Dziękuję za twoje usługi rozweselające.
— Hmmm, nie brzmiało to przekonująco — stwierdził wprost, kontynuując swoje czyny.
Machnęła ogonem, nie mogąc się skupić na tyle, by z jej pyska wychodziły sensowne słowa.
— Jestem w tym momencie najbardziej przekonana, jak tylko potrafię! Już jestem szczęśliwa, spokojna, wyluzowana i wszystko co dobre — mamrotała, tłamsząc w sobie śmiech.
— I mój ogon może czuć się bezpieczny? — Kontynuował spokojnie.
— Zawsze — wykrztusiła. — Przy mnie twój ogon jest najbezpieczniejszym ogonem w całym lesie.
Nie mogła myśleć o sobie jak o poważnej, dorosłej wojowniczce, kiedy zachowywali się w ten sposób.
— Zła odpowieedź — rzucił melodyjnie. — Prawidłową odpowiedzią jest ,,Tak, zostawię twój ogon w spokoju, żeby mógł się czuć bezpieczny" .
Zadziałała instynktownie. Od ciągłego śmiechu począł ją boleć brzuch. Lekko bo lekko, dziabnęła go w łapę z buntowniczym wyrazem pyska.
— Nie jestem zwolenniczką szantażu. Sugerowana przez ciebie odpowiedź gryzie się z moim wnętrzem. Muszę odmówić udzielenia jej — rzekła z powagą.
Liliowy spojrzał badawczo na swoją szybko cofniętą, dziabniętą łapę na chwilę przegrywając "dręczenie" jej.
— Hmmm... Nie jestem zwolennikiem gryzienia — odparł, jakby ostrzegawczo, lecz niezbyt poważnym tonem, przenosząc wzrok na winną zdarzenia. — Ale jeśli sytuacja twojego wnętrza mnie do tego zmusi, to zmienię zdanie.
— Chwila moment — wymamrotała rozproszona. — To takie małe, niewinne i bezbronne stworzonko, które nazywasz "pchełką", budzi w tobie niepokój i sprawia, że czujesz się zagrożony? — spytała z ogromnym zdziwieniem. — Oho, ale ja jestem groźna, zębiska mam jak niedźwiedź, patrz. — Rozdziawiła pysk, kłapiąc wspomnianą "bronią" w jego stronę. W tym momencie czuła się, jakby jej mózg zasnuł się pajęczyną, ale wcale tego nie żałowała.
— Oh nie, kto powiedział o niepokoju? — spytał unosząc brew, po czym położył łapę na czole kotki, unikając zębów, by po krótkim przeczochraniu brązowej czupryny nieco odepchnąć ją od siebie. — Ja tylko dbam o to, byśmy sobie nie poodgryzali nawzajem ogonów i oszczędzili sobie traumy. — Mówiąc to, minął ją dosyć spokojnie, pozwalając jej w końcu zaczerpnąć oddechu.
Obróciła łeb w jego stronę, obserwując go przez dłuższą chwilę w zadumie, gdy ten podwędził komuś mech z legowiska i sam ułożył sobie z boku prowizoryczne posłanie.
— Znowu sugerujesz, że jestem straszna — zauważyła. — I ty od mojego ogona trzymaj się proszę na długość kilku króliczych skoków. On akurat nie ma funkcji gryzaka — oświadczyła.
Jego senne spojrzenie spoczęło wprost na niej, powodując dziwne uczucie ciepła w podbrzuszu.
— Mhmm. Jeszcze kiedyś zobaczymy — stwierdził znużonym głosem, zwijając się w kłębek.
Choć raz w życiu, mogła patrzeć na niego z góry.
***
Życie nabrało tempa. Jako wojowniczka dorobiła się swojego pierwszego ucznia, który na jej szczęście, nie sprawiał żadnych problemów. Szafirkowa Łapa była tym, czego potrzebowała. Nadała jej sensu, bowiem każdego ranka była zmuszona wstać wcześnie, by wybrać się na trening z przepełnioną ekscytacją kotką. Cieszyła się, że to córka Obserwującej Żmii, bo dzięki temu nie czuła presji, iż jeśli zrobi coś nie tak, to matka jej podopiecznej udusi ją samymi łapami.
Mając wolną chwilę, wybrała się na spacer nad Przybrzeżne Oko. Lubiła to miejsce, było w samym centrum klanu, nie za blisko tych bardziej niebezpiecznych granic, a więc mogła w spokoju przysiąść tu i pomyśleć. Pora Opadających Liści była dla niej jedną z piękniejszych. Pomimo braku ukochanych przez nią kwiatów, czuła się w symbiozie z naturą. Jej brązowo-pomarańczowe futro kojarzyło jej się z barwnymi liśćmi, w których to aktualnie grzebała łapą.
— Szukasz towarzystwa w tych liściach?
Wzdrygnęła się, nie spodziewając się, że zastanie tu kogokolwiek. Odwróciła się spłoszona, ale widok Szepczącej Pustki był wręcz kojący.
— Nie muszę szukać, jak widzisz towarzystwo samo mnie nachodzi — parsknęła.
— Towarzystwo zawsze ciągnie do innego towarzystwa na godnym poziomie — stwierdził, siadając obok, na co poczuła dziwne ciepło w podbrzuszu. — A więc co, czy liście powiedziały ci coś ciekawego? Niemrawo wyciągnęła łapę do tego, co pospadało ostatnimi czasy z drzew.
— Przewidziały przyszłość. Ostrzegły mnie, że przyjdzie do mnie krwiożercza bestia, na którą mam uważać — mruknęła, zerkając na niego z ukosa. — No proszę, nie myliły się.
Prychnął lekko.
— Widzisz mnie jako krwiożerczą bestię? — spytał rozbawiony. — Co takiego we mnie krwiożerczego? Myślę, że to ciebie mógłbym tak nazwać — stwierdził, po czym zerknął na liście. — I co, przepowiedziały może coś jeszcze?
Uśmiechnęła się lekko, starając się nie lustrować go zbyt długo wzrokiem.
— No wiesz, ostre zębiska, pazury... — wymieniła. — Tak, podzieliły się ze mną jeszcze jedną wizją — mruknęła. — Ty i taka pewna ruda kotka, którą wręcz ubóstwiasz, razem, słodko drzemiącym w jednym legowisku — palnęła.
Tematami Lwiej Paszczy także uwielbiała go męczyć. Nie znała wciąż kontekstu ich relacji, ale bardzo ją to wszystko intrygowało.
— Masz na myśli Iskierkę? — spytał, na co lekko się nastroszyła. "Iskierka"? Jak w bliskich relacjach byli, że używał zdrobnienia jej imienia? Słyszała, że w klanach raczej używają tych dwuczłonowych, pełnych imion, jako oznakę szacunku. — Może jakbyśmy znowu zjedli tą kocimiętkę to by mnie nie zabiła samym spojrzeniem gdybym próbował ją namówić by mi sprzedała futro — zamruczał, na co się znacznie skrzywiła. Kocimiętka? Nie chciała jednak znać szczegółów. — Nie przepowiedziały ci nic ciekawszego? Może ja spróbuję je odczytać — zaproponował, patrząc na liście. — O, widzisz? Ten coś mówi o biednej przepiórce która nie umie przyznać o swojej zazdrości.
Nagle spochmurniała, drętwiejąc na jego słowa.
— O co niby ta przepiórka miała by być zazdrosna? — wyrzuciła z lekkim bulwersem. — Jej kolega jest po prostu dla niej niemiły. Tutaj nie ma co zazdrościć, tylko należy współczuć, że takie nieprzyjemne towarzystwo sobie zorganizowała...
Czy naprawdę było widać po niej, że trochę ją ten temat uraził? Musiała bardziej hamować emocje.
— O nieprzyjemne towarzystwo również można być zazdrosnym — odpowiedział luźno z uśmiechem. — Przeszkadza ci moje bycie "niemiłym"? — spytał, nachylając się ku niej lekko.
Dolna szczęka jej zadrżała, a język zaplątał się, nie pozwalając jej wydukać nic sensownego.
— Wolę miłe koty — wymamrotała niepewnie. — Czyli takie, jak ja. Widzisz, my jesteśmy przeciwieństwami, nie pasujemy do siebie — dodała, choć zaraz zdała sobie sprawę, jak dziwnie to brzmi.
— O czym mówisz? — spytał z miną mówiącą o potrzebie wyjaśnień.
— O niczym konkretnym — wypaliła, czując, że ten temat idzie w złą stronę.
— Hm... — Nie wydawał się zadowolony z odpowiedzi, jednak nie skomentował jej. — Czyli co tam było z miłymi kotami? Nie jestem dość miłym towarzystwem podobnym do ciebie? — podsumował, zerkając w niebo. — Może powinienem dorobić sobie rude plamy i uwziąć się na twój ogon, czy wtedy będę wystarczająco podobny?
Powstrzymała się od śmiechu. Miała teraz zgrywać obrażoną Przepiórkę.
— Zostaw mój ogon. — Instynktownie przytuliła kitę do siebie. — Nie trzeba ci rudych plam, i bez nich wyglądasz znośnie — przyznała od niechcenia.
— Tylko znośnie? Spodziewałem się usłyszeć ,,obłędnie" — rzucił, jakby ze smutkiem.
Lekko się rozluźniła. Takiego Szepta lubiła. Zawsze potrafił ją rozbawić.
— Nieziemeko. Jakby cię ten twój Klan Gwiazdy z chmurek zrzucił, bo byłeś dla nich za piękny.
— Hmmm? Chyba się zarumienię. — Przyłożył łapy do pyska. — Trochę tylko smutno, że mnie tak wyrzucili. Cóż, plusy są takie, że zrzucili do ciebie, więc myślę, że nic straconego.
Zamrugała zaskoczona. To zabrzmiało w tym miłym stylu, po którym jej serce zaczynało bić zdecydowanie za szybko.
— Specjalnie dla mnie? — powtórzyła. — Teraz to przynajmniej mam dowód, że istnieją. Mogli mi się jakoś skromniej objawić, ale nie będę narzekać — uznała, podejmując się jego sposobu mowy.
— O tak, widzisz, jestem zesłannikiem Gwiezdnych. Taka obrona by cię pilnować.
Tu trudno było jej się zgodzić.
— Trochę się to gryzie. I to dosłownie — rzuciła. — Powinieneś mnie bronić przed złymi, co chcą mi odgryźć ogon. A zamiast tego sam nim jesteś — zauważyła, ze szczerym rozbawieniem.
— A może chcę też chronić twój ogon przed tobą? — Uniósł brwi. — Kto wie, co ty z nim robisz, a ja bym o niego świetnie zadbał.
Westchnęła. Znów to samo.
— Mój ogon nie jest mną zagrożony. Poza tym, do mnie masz wąty, że ciągle o tym ogonie trajkocze, a sam to robisz! — pisnęła.
— Tylko odbijam temat w twoją stronę. — Tu ku jej chwilowemu zawałowi, chwycił czekoladową kitę, przykładając końcówkę do swojego pyska, co niestety nie stworzyło pięknych francuskich wąsów. — I jestem pewien, że z jego dodatkiem wyglądałbym lepiej niż teraz.
Parsknęła i machnęła mocniej kitą, łaskocząc go w czubek nosa.
— Nie zaprzeczam, ale nie możesz być aż tak pięknym, bo koty oślepną od nadmiaru twej urody.
Kichnął, przecierając nos łapą.
— W takim razie może rzeczywiście powinienem zatrzymać się na posiadaniu tylko swojego własnego futra — rzucił z uśmiechem, po czym zamilkł, kierując niespodziewanie wzrok w niebo, by po chwili wskazać na jedną z większych chmur. — Wygląda jak kaczka — stwierdził.
Zadarła pysk w górę, na tyle mocno, że niespodziewanie poleciała do tyłu i wylądowała z głuchym łoskotem grzbietem na ziemi.
Nie mogła jednak pokazać, że to wynik jej niezdarności, więc rozciągnęła się, jakby rzeczywiście chciała się położyć, by mieć lepszy widok na niebo.
— Tak? Mi przypomina ciebie. Bez ogona.
<Bezogonowy Chmurzasty Szepcie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz