To wszystko stało się tak niespodziewanie. Jeszcze poprzedniego dnia bawiliśmy się w trójkę, hasając w jaskini naszego klanu. Klan Klifu, mój dom. Nie. NASZ dom. “Tak będzie na zawsze!”, krzyczałam, owinięta dźwiękami chichotów i śmiechów. Wiele kotów przyglądało się nam wtedy z ubocza, jakby sycąc się widokiem szczęścia. Nie rozumiałam, czemu oni też nie mogą być szczęśliwy, tak jak my. Na Klan Gwiazdy, gdybym tylko wiedziała, że beztroskie dzieciństwo to tylko jedno z wielu kłamstw tego okrutnego świata.
W pamięć doskonale zapadł mi moment, kiedy zajadałam się ze smakiem upolowanego przez Pochmurnego Płomienia królikiem, chichocząc pod nosem z siostrą. To wtedy mój brat odczepił się od naszej piątki, co nie szczególnie zwróciło moją uwagę. Sądziłam w końcu, że pójdzie do żłobka! On jednak obrał inną drogę. Już miałam oblizywać wąsy z resztek mięsa i krwi, kiedy do mych uszu doleciał wrzask. Z zaskoczeniem wpatrywałam się w wracającego do obozu Pochmurnego Płomienia, jakby wyczekując z niecierpliwością jego słów. “Co się stało?”, pomyślałam, wbijając spojrzenie swych dwukolorowych tęczówek w kocura. Wtedy stało się to. Poczułam silny ucisk w klatce piersiowej, jakby borsuk mi na nią nadepnął. Żebra uginały mi się pod wyimaginowanym ciężarem, gdy omamiona wpatrywałam się w lecącego na ziemię kota. W tamtej chwili nie czułam jednak współczucia. Nie czułam nic, jedynie narastający ból i duchową pustkę. Otworzyłam pyszczek, by zaczerpnąć powietrza, którego tak mi w tamtej chwili zabrakło, a gdy usłyszałam rozbrzmiewający po jaskini wrzask, otworzyłam szerzej oczy. To w tamtej chwili zorientowałam się, że to ja. To ja wznosiłam okrzyk pełen cierpienia, udręki. Łzy same cisnęły mi się do oczu, gdy zabrakło mi sił do wrzeszczenia, a ja spojrzałam w oczy równie przerażonej matki. To uświadomiło mi coś. Może ja straciłam braciszka, ale to ona straciła swój błogosławiony owoc, który był świadczeniem miłości jej i Jerzykowej Werwy. Odwróciłam się w tamtej chwili na pięcie, rzucając jedynie pełne nienawiści i wstrętu spojrzenie świadkowi śmierci mojego starszego rodzeństwa, i pognałam w stronę legowiska karmicielek.
***
Później nastąpiło me pierwsze w życiu zgromadzenie. Jak gdyby nigdy nic, siedziałam w rogu, gdy ten sam kocur, który oznajmił śmierć Mniszka, zaczął sabotować przebieg świętej tradycji, rzucając kamieniami w swego przedstawiciela. Na początku myślałam, że to głupi wybryk, jednak kiedy głazek znowu trafił w głowę Srokoszowej Gwiazdy, zwątpiłam. Zmarszczyłam jedynie brwi i ruszyłam do pierwszego lepszego ucznia, by wymienić się nowinkami. Jaka szkoda, że okazał się takim marnym rozmówcą! W każdym razie, to nie o nim tu mówię. Ważniejszy w tamtej chwili był dla mnie wrzask przywódcy klanu, do którego należę. Wydawał się wyraźnie poirytowany zaistniałą sytuacją, co z resztą mnie nie zdziwiło. Zaskoczył mnie natomiast fakt, który nastąpił chwilę później. Mentor mojej siostry, tym samym ten głupek, który bawił się kamieniami, został wygnany. Nie będę ukrywać, poczułam lekką uciechę, gdy usłyszałam te słowa. Szybko została jednak stłumiona, gdy ponad tłum wydobył się odgłos szlochania. Od razu rozpoznałam właściciela płaczu. Pośpiesznie zawróciłam, by zbliżyć się do Jastrzębiej Łapy. Wiedziałam, że ona i jej mentor mieli wiele wspólnego, wiedziałam natomiast, że miałby on zły wpływ na najstarszą z miotu. “To ciekawe. Taka starsza, a taka mało myślna”, pomyślałam, zostawiając tą zdradziecką myśl dla siebie. Wtuliłam się po prostu w koteczkę, mrucząc jej cicho do ucha słodkie słówka.
***
Siedziałam w ciszy w cieniu drzewa, zwanego również Pogorzeliskiem, nie przejmując się nawet siedzącą nieopodal sójką. Jedynie co jakiś czas zerkałam na nią z irytacją, gdy jej obecność stawała się nie do wytrzymania. Nienawidziłam małych zwierzątek. Kojarzyły mi się z okresem dzieciństwa, kiedy byłam taka niewinna, taka… Taka głupia. Kojarzyły mi się również z Mniszkiem. On sam był bezbronny, kiedy to straszne ptaszysko wyrwało go z mojego życia. Wtedy nie straciłam tylko brata. Straciłam cząstkę samej siebie.
W końcu podniosłam się i syknęłam, by zaobserwować , jak ptak odlatuje i znika daleko za horyzontem. Też mi coś. Ptaki mogą sobie dowolnie latać, unosić się nad ziemią, tym samym unikając niebezpieczeństw. My natomiast, przyziemni, narażeni byliśmy całe życie na ataki z każdej warstwy – z ziemi, z powietrza, z wody. To wszystko wydawało się takie irytujące! Wywróciłam oczyskami, burcząc coś niewyraźnie pod nosem, dopóki nie usłyszałam czyichś kroków. Od razu zerwałam się na równe nogi, spoglądając w stronę, z której dochodził dźwięk. Nieufnie nastawiona wysunęłam pazury, gotowa do samoobrony, kiedy z krzaków wydobył się szylkretowy pysk, a zanim reszta ciała. Zamrugałam kilka razy, by upewnić się, że nie mam zwidów, tylko przede mną na pewno stoi załamana uczennica.
Ukłucie żalu, skryte głęboko pod mym sercem, od razu zostało stłumione przez fałszywą pewność siebie. Na Klan Gwiazdy, kim ja się stawałam. Poza hipokryzją i ciętym językiem, spośród rówieśników wyróżniałam się również apatią. I to tak trudną do poskromienia, że nie raz dochodziło do sprzeczek między mną, a kimś z Klanu Klifu. Strzepnęłam ogonem, odganiając od siebie natarczywą muchę, po czym zbliżyłam się do starszej siostry.
— Niewiarygodne. Nadal czujesz pustkę, po odejściu tego mysiego móżdżka? — pokręciłam głową z niedowierzaniem. Nie potrafiłam odnaleźć dokładnych słów, by określić mój wstręt do tego zdrajcy. Mimo wszystko, nie chciałam patrzeć już na płaczącą siostrzyczkę. Westchnęłam ciężko i po prostu przyciągnęłam ją ogonem do swojego boku — Nie wiem, co mam Ci doradzić, tak szczerze. Nigdy nie należałam do znawców w kocich uczuciach. Po prostu… Jakbyś potrzebowała boku, do którego mogłabyś się wypłakać, pamiętaj, że masz mnie.
<Jastrzębia Łapo?>
[866 słów]
[przyznano 17%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz