Nie płacz, bo jeszcze ktoś cię usłyszy.
Przemykał jak cień, drgając nerwowo na każdy głośniejszy dźwięk. Coraz lepiej szła mu zabawa w nieistnienie, coraz skuteczniej przekonywał siebie, że to wszytko nieprawda. Zamykał ślepia i udawał, że go nie ma. Znikał.
Nie myślał. To bolało. Opierał się na instynktach, jak zagoniony do kąta szczur.
Walcz i uciekaj. Jego walką było udawanie przed najbliższymi, że wszystko jest w porządku. I płacił za to straszną cenę. Ale tak było trzeba.
I pewnie egzystował by tak, dnia na dzień znikając, pożerany przez strach i pustkę. Pewnie tak.
Ale coś się zmieniło.
Stał, wpatrując się szeroko rozwartymi ślepiami, jak Lisia Gwiazda wchodzi do ich obozu jak do siebie. Stał, nie potrafiąc otrząsnąć się z szoku, gdy Stwórca łasił się do niego, w najobrzydliwszy sposób próbując wkupić w łaski tego lisiego łajna.
To było tak cholernie niesmaczne, ale nie potrafił odwrócić wzroku.
A później Lisia Gwiazda po prostu rzucił się na swojego syna.
Otępiały mózg burego analizował całą scenę, dochodząc do jednego, prostego wniosku: Stwórca był żałosny. Lisia Gwiazda był żałosny. Cała ta okupacja była żałosna.
Poczuł, jakby właśnie obudził się z jakiegoś groteskowego snu. Rozejrzał się po innych próbując zrozumieć, czy oni też. Czy już wiedzieli.
Sierść na jego karku zjeżyła się nieznacznie. Jego jasne oczy trafiły na brązowe tęczówki Borsuk. Na widok jej spojrzenia przeszedł go dreszcz. Ona rozumiała, już od początku.
Koty kotłowały się na środku, a on pierwszy raz patrzył na oprawców bez lęku.
Lisia Gwiazda splunął, zdejmując łapę z gardła Zachodzącego Promyka. Obserwował, jak kocica chyłkiem ucieka do legowiska lidera, zaraz za Stwórcą, po którym na placu zostały tylko kawałki mięsa, będące kiedyś jego uszami. Kolejni oprawcy znikali w legowisku, nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
Wpatrywał się intensywnie w rudą sylwetkę.
Nienawidził ich wszystkich. Teraz rozumiał swojego ojca. Wszyscy byli siebie warci. Chorzy, opętani ideą, pozbawieni rozumu przez własne pragnienia. Słabi. Żałośni w swoim przekonaniu o własnej wielkości.
Czy wiedział, co robi? Może tak, może nie. Nie miało to znaczenia.
Niewiele myśląc, w czterech susach dopadł do lidera Klanu Klifu i rzucił się na niego. Wgryzł się w nieosłonięty kark, zaciskając szczęki najmocniej jak potrafił.
Wrzask. I ból. Prawie go nie czuł, pochłonięty przez wściekłość. Gdy już nie potrafił utrzymać się na ofierze, zwolnił uścisk i odskoczył. W patrzących na niego oczach płonęło szaleństwo.
<Lisku? Borsuk-czołg go obroni xD>
Wilk byłby dumny *ociera lezki*
OdpowiedzUsuńTak, swoje pierwsze blizny zarobił w dokładnie taki sam sposób xD
UsuńWurbel: hurr durr są siebie warci
OdpowiedzUsuńLisiczka: *istnieje*
Wurbel: kurła
Tak będzie xD
Usuń