Życie płynęło w wielkim spokoju i
harmonii, po raz pierwszy od naprawdę długiego czasu. Świtająca
Maska korzystał ze spokoju. Pomagał Ciężkiemu Krokowi w
trenowaniu Pierzastej Łapy, coś tam posłuchał marudzeń
Potrójnego Kroku, cieszył się wyleczonymi płucami. Wszystko
wydawało się płynąć spokojnie i powoli.
Lato trwało, płowy starzał się,
chociaż zaledwie ukończył dwadzieścia księżyców, więc dopiero
wkraczał w pełnię dorosłego życia. Nie wchodził nikomu w
paradę, nawet zdołał ogarnąć swoje roztargnione emocje. Jedynym
problemem była tęsknota. Tak, dawno nie widział Konwaliowego
Serca, ukochanej medyczki. Wspomnieniem ich wspólnie spędzonych
chwil okazała się tylko Noc i rozmyślania na temat zapachu futra
medyczki. Codziennie myślał przed snem o żółtych oczach
wybranki, pełnych empatii, dobra i szczerości.
Cały spokój przerwał Stwórca. Klan
Klifu, a właściwie garstka czujących złość i niechęć kotów.
Niespodziewany atak wprowadził chaos w życie całego Klanu Wilka. W
ułamku chwil Iglasta Gwiazda stracił dumny tytuł lidera, kilku
wojowników straciło życie, a obóz przemianowany został na
więzienie. Największe w lesie.
Przed przejęciem domu śnił. Z
zamkniętymi oczami i spokojem pogrążył się w świat snów i czuł
żal, budząc się. Widział piękne krajobrazy terytorium, na którym
mógł ze spokojem wychowywać własne potomstwo i żyć z
Konwaliowym Sercem.
Kilka kwadransów później słyszał
krzyki i bronił się przed wrogami, szczerzącymi kły i
wysuwającymi pazury, aby powalić każdego z wilczaków. Bronił
się, tylko to mógł zrobić, pamiętając słowa Ostrokrzewiowego
Ciernia: „Podczas walki nie żałuj brutalności”.
Wszelkie próby zwycięstwa okazały
się bezsensowne. I tak przewagę zdobyli oprawcy. Kilkoro kotów
buntowało się, lecz przestały, gdy tylko posypały się trupy i za
zwykłą ideę walki życie stracił nawet Iglasta Gwiazda.
Stał nad ciałami, które tak bardzo
dobrze znał. Zginęli ostatni członkowie jego rodziny, świadomej,
o której wiedział klan. Trzcinowy Brzeg i Ciężki Kro zostali
położeni niedbale, blisko wyjścia. Dwójka pobocznych sługusów
Stwórcy rozorała pazurami pyski trupów, żeby nadać im bardziej
cierpiętniczy widok. W końcu podnieśli łapę na nowego „lidera”,
przypłacając przy tym życie i odnosząc brutalne rany.
Patrzył na nich morskimi oczami. Nie
czuł nic. Zbyt duży szok zajął jego umysł. Podświadomość
podrzucała wspomnienia ze żłobka i późniejszego życia
Świtającej Maski, pokazując mu czyny matki i brata. Nie śmiał
drgnąć. W ciągu chwili pozostał sierotą i stracił wszystkich.
Potrójny Krok uciekł, mając w poważaniu los klanu.
Świt zrozumiał. Nigdy nie będzie
użerał się z Trzcinowym Brzegiem. Tą oschłą, zimną i
strachliwą szują. Podobnie z Ciężkim Krokiem. Tym nędznym,
cholernie optymistycznym i naiwnym kocurem, który chociaż pokazywał
młodszemu bratu, że mogą na siebie liczyć.
Drgnął kilka razy, uśmiechnął się.
Zaczął się nerwowo śmiać. Nie dbał o to, kiedy przestanie.
Rozbawiło go coś. Nie wiedział nawet co.
- Dobrze skończyłaś! Gnij sobie w
tym Klanie Gwiazd! - krzyczał, kierując swoje słowa do Trzcinowego
Brzegu. - Zdechłaś! Wspaniale! W końcu mam cię z głowy!
Śmiał się, coraz głośniej. Słyszał
w uszach echo własnych słów.
Poczuł się wolny, wolny jak nigdy
dotąd.
Chociaż uczucie to prysnęło, gdy
jeden z przybocznych przygwoździł go do ziemi, a drugi uderzył
kilkukrotnie w głowę, pozbawiając płowego przytomności.
***
Nie potrafił przyzwyczaić się do
nowej rzeczywistości. Zdawało mu się, że znalazł się w ogromnej
kuli, z której nie potrafił się wydostać. Zniewolenie, śmierć
bliskich i do tego brak możliwości zajęcia się Nocą. To wszystko
skumulowało się i ogromnym ciosem powaliło Świtającą Maskę.
Po powaleniu na ziemię przez
nieokreślonego osobnika pozostała mu na czole drobna rana,
praktycznie niewidoczna pod warstwą futra. Nie pamiętał nic, co z
nim zrobiono. Obudził się przy innych więźniach, którzy
spojrzeli na niego wymęczonym wzrokiem.
Z dnia na dzień wszyscy uwięzieni
zaczęli przypominać wraki samych siebie. Nikt nie polował, więc
jedyną okazją do jakiegokolwiek ruchu było pójście raz na dzień
do stosu z żywnością i powrót do prowizorycznego legowiska.
Wojownik schudł i zmizerniał. Stracił
wszystkie siły i dawny spokój wydawał się zwykłym snem, którym
obdarzeni zostali dawni klanowicze tuż przed atakiem. Wspomnienie
codziennego życia majaczyło na horyzoncie świadomości lynxa i
wyglądało zbyt idealistycznie.
Mało jadł. Mało się odzywał. Mało
się ruszał. Pozostało mu tylko niezwariowanie. Zauważył
zniknięcie Leszczynowej Bryzy, co go nieco zaniepokoiło. Martwił
się o rudego. Nie spodobała mu się decyzja dotycząca ucieczki,
syn Iglastego Krzewu ryzykował wiele, a psychiki niestety nie
posiadał zbyt mocnej. Nie płowemu to oceniać, doszedł do wniosku.
Sam marzył o wyrwaniu się z klanu, ale obawiał się wykrycia.
Wielokrotnie opuszczał obóz, aby spotkać się z Konwalią, ale
teraz przyboczni Stwórcy bacznie pilnowali więźniów. Dzień i
noc. Całą dobę. Kto śmiał przeciwstawić się nowym zasadom, ten
cierpiał i więcej tracił, niż zyskiwał.
W którymś momencie przyśniła mu się
Noc. Ukochana córeczka, której nie miał prawa za żadne skarby
odwiedzić. Widział czarną chodzącą po gałęzi, umiejscowionej
blisko korony drzewa. Mała próbowała zerwać kilka liści, żeby
coś z nimi zrobić. Nagle zerwała się burz i pioruny uderzały w
rosnące w pobliżu niej rośliny. Noc próbowała uciec, lecz
gałęzie drzewa rozrosły się szybko, otoczyły kotkę i zamknęły
w drzewnej klatce. Świtająca Maska zerwał się do biegu. Nie czuł
zmęczenia. Swój wzrok i umysł skupiał na brązowookiej córce.
Tylko ona się dla niego liczyła.
Gdy wszedł na drzewo, błyskawica
przecięła niebo, rozświetlając otoczenie swoim blaskiem. Rozległ
się grzmot, a piorun trafił w Noc. Kotka stanęła w płomieniach,
krzycząc i wołając o pomoc. Po chwili przestała, jej struny
głosowe spłonęły, ciało kocięcia spadło. Na ziemi roztrzaskało
się na kilka kawałków.
- NIE! - wrzasnął płowy. Nie dane mu
było przeżyć, ogień rozprzestrzenił się i pochłonął również
i jego.
Obudził się nagle, w środku nocy.
Dyszał, ze strachu rozglądając się po otoczeniu. Próbował sobie
wmówić, że tamto zdarzenie to tylko pierdółka, nierealne
wydarzenie. Ciało nie chciało słuchać. Panika w nim wzrosła.
Drżał. Wysuwał raz po raz pazury, żeby chociaż trochę
odreagować.
- Idź spać, kanalio, albo obudzę
twoich towarzyszy twoim własnym krzykiem i błaganiami o litość –
usłyszał miauknięcie Zachodzącego Promyka. Przez chwilę patrzył
spode łba na burą bicolorkę. Następnie położył głowę na
ziemi i udawał sen. Ten nie nadszedł. Przez resztę czasu się bał,
bał o swoją malutką córeczkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz