Wchodząc do obozu widział martwe koty. Dość sporo martwych kotów. Przerzucał wzrok z jednego ciała na drugie, szukając kogoś kogo darzył sympatią, a którego śmierć go obejdzie. Przeszedł obok rudego kocura, który był jego ojcem, nie zaszczycając go spojrzeniem. Umarł. I dobrze. Zasłużył na to. Gdyby choć starał się być ojcem... Może wierzyłby w coś takiego jak miłość i byłby całkiem inny. Może nawet zmieniłby się w takiego Jeżową Ścieżkę? Pokręcił głową i prychnął. Nie ma co wracać do tego, co by było gdyby... Stało się i czasu nie cofnie. Nagle wśród ocalałych dostrzegł uczennice, na której widok jego serce zabiło trzy razy szybciej. Żyła! Ona... Żyła!
- Fasolkowa Łapo! - wrzasnął kocur, momentalnie do niej podbiegając.
Uczennica z trudem uniosła głowę, by zobaczyć wykrzywiony w strachu pysk Potrójnego Kroku. Widziała, jak jego wzrok biegał szybko po jej ciele, badając rany. Na jej mordkę wszedł blady uśmiech, po policzku spłynęły łzy, a ostatnimi siłami kotka ruszyła łapę, która po chwili spoczęła na palcach przedniej łapy kocura.
- Ty głupi debilu... - wymruczała słabym głosem z dobrze słyszalną ulgą, której nie dała rady ukryć, a następnie padła na ziemię jak długa.
- Ty głupi debilu... - wymruczała słabym głosem z dobrze słyszalną ulgą, której nie dała rady ukryć, a następnie padła na ziemię jak długa.
Pierwsze co wymsknęło mu się z pyska, było ała. Nie widziała, że nadepnęła na jego palce? Kiedy pozbył się tego okropnego uczucia, zabrał się za nieprzytomną.
Było z nią... źle. Te rany... te żebra... Jak dobrze, że uciekł! Szybko zaciągnął ją do legowiska medyków i sprawdził stan składzika. Było... w miarę dobrze, chociaż przydałoby się nazbierać świeżych ziół. Przeleciał wzrokiem po jaskini i dostrzegł Tkacza ze swoją świtą. O tyle dobrze, że się nie rozbiegły. Wydawało się, że wróg niczego nie zdemolował, z czego się cieszył. Złapał w pysk nadające się do użytku zioła i zaczął opatrywać uczennice. Miał nadzieję, że wytrwa i się ocknie. Przydałoby się też coś do jedzenia... No właśnie... Ale nie umiał polować. Powinien kogoś zagonić do roboty, niestety teraz każdy zajęty był opłakiwaniem bliskich. Nie pozostało mu nic innego jak czekać. Po jakimś czasie dostrzegł, że Fasolkowa Łapa zaczyna się budzić. Jej morskie oczy spoczęły na postaci medyka, a go ogarnęła ulga. Wyliże się.
- Cieszę się, że nic ci nie jest.
- Uciekłeś - wycharczała z pretensją.
Skulił uszy, patrząc na nią niepewnie.
- Poszedłem sprowadzić pomoc. I tak nie miałbym szans w walce z nimi, dobrze to wiesz. A tak... Jesteście wolni...
<Fasolkowa Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz