- Żeby koty były silniejsze! - Z nieukrywanym entuzjazmem Mgiełka podskoczyła. Już tyle wiedziała, może nie było to jakoś dużo jak na medyka, ale na kociaka to nie było mało.
- Korzeń Łopianu?
- Na ugryzienia szczurów, już pytałeś.
- Wiem, ale musisz to sobie utrwalić, to bardzo ważne... - nie dokończył, bo kotka przerwała medykowi.
- Bardzo ważne, żeby znać właściwości ziół, tak wiem. - Kocurek spojrzał się ostrzegawczo na czarno-białą. Mgiełka zrozumiała, że przesadziła. Czasem przez długi czas spędzony z medykiem, zapominała, że ten nadal jest taki gburowaty, jaki był. Prychnęła z niezadowoleniem.
- Nie prychaj, tylko powiedz, na co jest trybula. - Odwrócił się od kociaka i podszedł do półki z ziołami. Mgiełka ruszyła za Poranną Zorzą.
- Emm... - koteczka chwilkę nie mogła sobie przypomnieć właściwości roślinki. Do czasu, gdy medyk nie wypowiedział słowa "ból". Niemal od razu wcięła się w wypowiedź kocurka. - Na bóle brzucha i rany z infekcją! - Medyk nie zareagował na odpowiedź młodszej, przez co Mgiełka uznała, że się nie pomyliła. Nagle do legowiska jej przyszłego mentora wbiegł jakiś kot. Zapewne pacjent - pomyślała i najprawdopodobniej się nie myliła, bo medyk kazał jej sobie iść. Czemu nigdy nie mogła zostać i zobaczyć Porannej Zorzy w akcji? Kocurek argumentował to, tym, że musiał się skupić, a ta tylko by mu przeszkadzała. Jednak kiedyś i tak będzie musiała nauczyć się leczyć koty. Gdy zostanie uczennicą, medyk niemal nie będzie miał prawa jej wyganiać! Postanowiła nie awanturować się z kocurkiem, tylko posłusznie wyszła z podkulonym ogonem. Najchętniej powiedziałaby co o tym myśli, ale wiedziała, że jeśli ten kot potrzebował pilnie pomocy medyka, to mogłaby zrobić mu ogromną krzywdę, zawracając głowę Porannej Zorzy. Skierowała się w stronę kociarni. Nie lubiła tego miejsca. Tak bardzo chciała już być uczennicą i całe dnie spędzać przy ziołach z Poranną Zorzą, wychodzić na ich poszukiwania i je segregować (co niemal cały czas robił obecny medyk klanu nocy). Jeszcze tylko jeden, jedyny księżyc - pomyślała i od razu na myśl przyszedł jej nie nikt inny, jak Imbirowa Łapa. Kocurek już stał się uczniem, przez co prawie w ogóle go już nie widywała. Zapewne ten nie rozmyślał tak często z tego powodu, czego nie można było powiedzieć o Mgiełce.
Po niedługim marszu dotarła do progu kociarni. Zajrzała do środka i od razu zawiesiła wzrok na nowych małych i głupich kulkach. Niedawno się urodziły i teraz niemal wszyscy odwiedzający żłobek ciągnęli tylko do nich. Mgiełce nawet to odpowiadało, przynajmniej reszta miała spokój. Nagle do jej głowy zaświtał nowy pomysł. Nie rozmawiała z niemal żadnym kociakiem oprócz jej braciaka, który to ostatnio powrócił do kociarni po przebytej chorobie. W sumie to przydałoby się mieć z kim porozmawiać i jakoś przeczekać ten jeden księżyc. Mgiełka nie należała do towarzyskich kotów, ale była gotowa się poświęcić w imię szybszego upływu czasu. To jednak nie znaczyło, że przestała się bać relacji z innymi kotami. W końcu durny cień mógł w każdej chwili powrócić i znów na nowo chcieć się z nią p o b a w i ć. Kotka skuliła uszy i delikatnie podeszła do najbliższego nowego kociaka. Był to kocurek, który był pogrążony zabawą szyszką. Kociaki. Mgiełka miała wrażenie, że nawet jej nie zauważył. Zdecydowała, że pomimo to, że nie lubi kociąt, podejdzie akurat do tych najmłodszych (chociaż ten nawet jej nie zauważył), bo otóż owe kocięta jeszcze jej nie znały. Dodało jej to poniekąd odwagi. Mogła zacząć znajomość na nowo. Miała drugą szansę i nie zmierzała jej zniszczyć, a przynajmniej nie zaczynać w ten sposób, jak z Imbirem. Wzdrygnęła się na samą myśl naskoczenia na kocurka, a potem wpajania mu, że to nie jej wina. Taka była prawda, ale Imbir chyba jej nie uwierzył...
- Hej, jestem Mgiełka! - przywitała się z nim, siląc się na delikatny uśmiech.
Kaczorek zastrzygł uszkami. Zostawił swoją zabawkę, wlepiając zaciekawione spojrzenie w towarzyszkę.
- Ja jestem Kacolek. - pisnął kocurek, również się uśmiechając. - Opofies mi o klanach? ni chce flacac do glupiego Jesiotla. - Kim był ten Jesiotr? Mgiełka wywnioskowała, że mógł być to brat owego kociaka, ponieważ nie przypominała sobie, żeby żaden kociak z klanu nocy tak się nazywał. Oczywiście nie gadała z kociakami, ale umiała słuchać. Robiła to codziennie, stąd wiedziała co nieco, co aktualnie działo się w klanie, bądź nawet te imiona swoich towarzyszy od siedmiu boleści.
- Hm... - zamyśliła się, co niby miała mu powiedzieć o klanach? Sama była kociakiem, jednak wiedziała już więcej od Kaczorka. Wzdychnęła, myślała, że rozmowa z malcem będzie prostsza. Nie chciała się wysilać na jakiegoś kociaka, który dopiero co zawitał na tym świecie pełnym niesprawiedliwości. Właśnie a propos niesprawiedliwości, musiała jeszcze dopiec tej Pstrągowej Gwieździe. Po chwili z zamyślenia wyrwało ją zniecierpliwione chrząknięcie towarzysza. Dobra opowie mu o tym, co wie, niech mały ma coś od życia. Strzepnęła uszkami. - Więc tak mamy cztery klany, a właściwie pięć, nooo, chyba że sześć, jeśli brać zbiegów klanu lisa - zaczęła się plątać nawet nie zwracając uwagi na nierozumiejącego za wiele z tego bełkotu, Kaczorka - Ogółem mamy te niech będzie, cztery klany. Klan Nocy, w którym obecnie się znajdujemy, Klan Burzy, Wilka i hm... czekaj... - nie mogła przypomnieć sobie nazwy ostatniego z klanów - Klifu! Tak Klifu nooo i... jeszcze jest, a raczej był klan lisa - na samą myśl o tymże klanie, jej myśli powędrowały w kierunku Obłoku. W jednym momencie bardzo zabolało ją serduszko. MUSI DOPIEC LIDERCE. Pokręciła główką, odganiając natrętne myśli. - No i ostatni z klanów to Klan Gwiazdy. Jest on według mnie najlepszy... - nie dokończyła, bo przerwał jej kociak. O zgrozo, najpierw chce, żeby mu opowiedziała o klanach, a teraz jej przerywa. Spojrzała na kocurka niemal morderczym wzrokiem.
- Kto to klan gwazdy? - ten malec przypomniał jej o tym, jak to ona była zaciekawiona tajemniczym klanem zmarłych kotów na niebie. Od razu jej wzrok z morderczego przybrał inny wyraz. Jakby głębi i żalu. Nie wiedziała dlaczego, ale tak było. Ledwo powstrzymała się od łez. Miała być silna, musi być silna. Nie może okazać słabości, a szczególnie przed nowo poznanym kotem, nawet jeśli był nim kociak.
- Jest na nocnym niebie, a raczej na srebrnej skórce. - uśmiechnęła się, na samą myśl o wojownikach, którzy patrzą na nich z góry. Miała poczucie, że nareszcie nie jest sama, że jest częścią czegoś większego. - Medycy mają z nimi dobrą relację - usadowiła się obok Kaczorka i owinęła ogon wokół łapek.
- Medycy?
- Koty, które leczą inne koty. Ogólnie zbierają zioła, układają je no i oczywiście używając ich, leczą naszych pobratymców. Ja będę medykiem! - Nie mogła, po prostu nie mogła się powstrzymać. Mianowanie miała mieć już za jeden księżyc. Emocje związane z tym wydarzeniem kipiały w niej tak potwornie, że nie była w stanie ich pohamować. - Jak chcesz i nasze mamy się zgodzą, to może pójdziemy wieczorem z moim tatą zobaczyć zmarłych wojowników, czyli klan gwiazdy, chcesz? Mój tata już raz mnie tam zabrał... było tak pięknie - zamyśliła się - musisz to zobaczyć! - Nie wiedziała czemu, ale zależało jej, żeby swojemu nowemu koledze (miała nadzieję, że może go tak już nazwać, w końcu nie atakowała go na powitanie, jak Imbira, nie?) pokazać gwiazdy. Były takie prześliczne.
<Kaczorek? Idziemy? *.*>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz