Barwinkowy Podmuch nie wiedział jak zareagować. To było naprawdę...niespodziewane! Gdyby liliowy mu powiedział, że boli go brzuch nie zaczepiałby go! A teraz stał przy nim jak skończony kretyn, w dodatku mając obrzygane futro. Pomijając smród wymiocin, Barwinek krzywiąc się, rzucił z pretensją:
- Mogłeś powiedzieć, że się źle czujesz!
Ugh, musiał iść to zmyć, najlepiej jeszcze wytarzać się w jakiś stokrotkach, by zamaskować smród żółci z żołądka młodszego.
- Oh, już mi lepiej. - wredny uśmiech pojawił się na pysku liliowego. - Ale ty powinieneś się umyć, wyglądasz okropnie.
Zmarszczył brwi na jego słowa, posyłając mu wkurzone spojrzenie. No ciekawe czyja to wina!
Barwinek prychnął cicho, mimo wszystko nie potrafił mu odpyskować. Bo co mu mógł powiedzieć? Jedynie przyznać rację, czego oczywiście nie zrobi.
Szczawiowy Liść wyminął starszego, wychodząc z obozu. Po chwili odwrócił się przez ramię.
- Idziesz, królowo? - Zapytał.
Pytanie zwróciło uwagę wojownika, na którego wydźwięk aż przebiegł mu dreszcz po plecach. Liliowy chciał, by z nim poszedł gdzieś? Tak po prostu?
Uniósł brew, jednak po sekundzie uznał, że nie ma czym się przejmować, więc kiwnął głową. Ruszył za synem Żywicznej Mordki, bacznie go obserwując. Wydawał mu się taki...nieswój. Może coś go bolało? Dlatego zwymiotował?
Cisnęło mu się na język "dobrze się czujesz?", jednak nie zadał tego pytania. Niby zwyczajne, a jednak postanowił zachować je dla siebie.
Widział jak liliowy słabo stawia kroki. Głowę trzymał niżej niż zazwyczaj, czarnemu wydawało się, iż widział grymas bólu na jego pyszczku. Podjął decyzję szybko, bez żadnego zawahania.
- Wracamy. - Oznajmił tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Coś ci się pomyliło. - Burknął.
Czarny zacisnął szczęki. Nie będzie mu tu protestował! Idą do medyka i już!
- Idziemy do medyka, ale już. - Powiedział dosadnie.
Liliowy nie ruszył się jednak, więc wojownik podszedł, złapał go za kark, korzystając z jego chwilowej niedyspozycji. Szczawik jednak ani myślał od tak pozwolić większemu na zaciągnięcie go z powrotem do klanu.
- PUSZCZAJ! - Krzyknął jakby mu się krzywda działa. Wyrwał się starszemu, jeżąc futro.
- NIGDY! - Odwarknął, ponownie łapiąc go za luźną skórę.
Po długich chwilach szarpaniny w końcu udało mu się zaciągnąć młodszego do medyka. Posadził go przed zdziwionym Sokolim Skrzydłem. Liliowy posyłał mu raz po raz mordercze spojrzenie, a niebieski medyk patrzy to na brudnego czarnego, to na nadąsanego syna zastępczyni.
- Coś się stało? - Zapytał w końcu.
- Tak, on się stał! Zbadaj go, bo jest chory! - Barwinek zaczął mówić, nim zrobił to Szczawik. - Zwymiotował, więc daj mu coś na brzuch, a ja lecę się umyć.
Posłał medykowi wdzięczne spojrzenie, gdy tamten kiwnął głową. Zostawiając przegranego wojownika we właściwym miejscu, ruszył skocznym wręcz krokiem ku rzece.
Słońce górowało na niebie, gdy czarny wracał znad rzeki. Różnokolorowe liście spadały pod jego łapy, a on je łapał jak gdy był kociakiem. Bawił się tak, aż nie dotarł do wejścia obozu. Był ciekawy, czy Szczawik grzecznie siedzi u medyka, czy może nawiał. Aj, co mu tam! Tylko zajrzy! Nikt go nawet nie zobaczy.
Ruszył ostrożnym krokiem ku legowisku medyków. Zajrzał tam cicho i uważnie. Rozejrzał się, a na dźwięk znajomego głosu poczuł ścisk w żołądku.
- Przyszedłeś mnie podziwiać? - Szczawiowy Liść posłał mu spojrzenie pomarańczowych oczu.
Aaa, no nie! Dostrzegł go, jak to możliwe?! Przecież zachowywał się tak cichutko!
Jednak skoro już się stało, wypadałoby się wybronić.
- Co? Ciebie? Nie ma czego podziwiać! - Miauknął udając, iż go nie ruszają słowa młodszego. - Lepiej leż tam dalej i zdrowiej.
Gdy chciał się taktycznie wycofać, liliowy odezwał się znowu, tym razem głośniej.
- Sokole Skrzydło, powinieneś go zbadać, ślepnie mu się na starość, skoro nie dostrzega mojego piękna. - mruknął wojownik. - Po co zatem przyszedłeś?
Poczuł jak łapy mu drętwieją. Nie był wcale stary! Po prostu dojrzały!
Posłał wojownikowi spojrzenie mówiące "chyba nigdy nie przestaniesz nabijać się z mojego wieku, huh?". Szczerze mówiąc...coraz mniej mu to przeszkadzało.
- Po nic - odwrócił wzrok. Bezwiednie zrobił parę kroków ku liliowemu. - Ale...lepiej się czujesz? Jesteś głodny albo coś?
Posłał mu zmartwione spojrzenie, które nieudolnie starał się ukryć za maską obojętności. Barwinek nie był dobry w ukrywaniu uczuć. Był jak otwarta księga, z której, jeśli chciałeś, mogłeś naprawdę wiele wyczytać.
- Po coś przyjść musiałeś. - mruknął liliowy kocur, mrużąc oczy. - Lepiej się czuje, już nie chce mi się wymiotować i nie boli mnie brzuch. Sokole Skrzydło mówi, że na razie nie powinienem przesadzać z jedzeniem. Nie chciałem na ciebie rzygnąć. - westchnął.
Syn Baraniego Łba słuchał go uważnie, relaksując się. Barwinek zaskoczony jednak szczerością młodszego spojrzał na niego z uniesioną brwią. Jakaś część jego serca chciała usłyszeć przeprosiny, jednak inna mówiła, że tak jest dobrze. Szczawik w końcu prowadził z nim normalną rozmowę...na razie.
- Naprawdę mogłeś mi powiedzieć, że się źle czujesz. To nic złego - mruknął, posyłając wojownikowi zadziorny uśmiech. - Ha, aż tak boisz się Sokolego Skrzydła? Przecież bym Cię obronił, Szczawiczku!
Czuł jak jego humor się poprawia Tak, nie ma to jak trochę żartów pod adresem wojownika!
- Pff, ja się nie boję nikogo ani niczego. Chociaż walkę staruszków bym obejrzał. - uśmiechnął się złośliwie. Po chwili jednak na nowo przybrał poważny wyraz pyska. - Rywalowi się nie mówi o swoim zdrowiu. Jeszcze byś się ze mnie naśmiewał, to ostatnie czego wtedy potrzebowałem.
Uśmiech zniknął z pyszczka czarnego. Dlaczego...dlaczego on myślał w ten sposób? Czy naprawdę nie poznał go wystarczająco?
Barwinek zmarszczył śmiesznie brwi, posyłając mu spojrzenie błękitnych oczu. Uśmiechnął się lekko, siadając obok młodszego, ogonem pozwalając sobie niemalże dotknąć liliowego futra.
- Myślałem, że na tyle mnie już znasz. - zaczął czarny. - nie naśmiewałbym się, tylko bym zaciągnął do medyka. Nie chciałem przecież, żebyś mi padł.
Słowa opuściły jego usta nim zdążył je przemyśleć. Teraz jednak było już za późno na cofnięcie ich, dlatego siedział nieco spięty, czekając na jego reakcję. Tylko...czemu on się tak stresował? Przecież to kot jak każdy inny! Nie ma czym! Ale właściwie czemu powiedział do niego coś tak ckliwego? Jeszcze pomyśli, że mu zależy na ich...właśnie, czym? Przyjaźnią tego by nie nazwał, ale może...relacji? Mimo wszystko dobrze mu było w towarzystwie wojownika, chętnie go zaczepiał i się sprzeczał, nawet jeśli czasem było mu przykro. Ah, i nie zapominając o ich pierwszym spotkaniu, po którym dostał porządny łomot od Berberys. Cóż, może kotka myślała, iż po tym przestanie się kręcić wokół jej syna? Ha, pomyliła się! Czarny czuł dziwną chęć, by ciągle do niego wracać i nie przeszkadzało mu, iż mógłby go tym denerwować.
- Ja... - zaczął, więc czarny zwrócił na niego swoją uwagę. Ich spojrzenia się spotkały, i przez dłuższy mierzyli się nimi.
Pomarańczowe oczy w przyjemny sposób otuliły swoim spojrzeniem Barwinka, ich odcień przywodził mu na myśl zachody słońca, które przecież są piękne i miłe. Nie zastanawiał się nawet, iż czas płynął, a oni dalej wgapiali się w siebie nawzajem. Po chwili jednak Szczawik przerwał miłą ciszę pomiędzy nimi, a Barwinek z malutkim uśmiechem nadstawił uszu.
-...poradziłbym sobie sam. Ale dzięki, czy coś, królowo. - Dopowiedział, a słowem "dzięki" wywołując przyjemne, dotąd nieznane starszemu uczucie. Puścił mimo uszu przezwisko nadane mu przez młodszego. A co mu tam, bycie królową jest spoko, mogłeś leżeć cały dzień, a jeśli twoje dzieci by uciekły poza żłobek, zwalisz na zmęczenie.
Zmrużył oczy w szerokim uśmiechu, którym obdarował Szczawiowego Liścia.
- Nie ma za co - puścił mu oczko, odwracając się, by wyjść na zewnątrz.
Chętnie zostałby z wojownikiem, jednak poczuł w żołądku uczucie głodu. A może przyniósłby liliowemu coś do jedzenia? Ale czy nie wywoła tym kolejnych wymiotów? To może wody? Tak, czarny przyniesie mu nieco mchu z wodą, a potem skoczy na polowanie, świetna myśl!
<Szczawiczku?💜>
BLOGOWE WIEŚCI
BLOGOWE WIEŚCI
W Klanie Burzy
Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.W Klanie Klifu
Do klanu szczęśliwie (chociaż zależy kogo się o to zapyta) powróciła zaginiona medyczka, Liściaste Futro. Niestety nawet jej obecność nie mogła powstrzymać ani katastrofy, jaką była szalejąca podczas Pory Nagich Liści epidemia zielonego kaszlu, ani utraty jednego z żyć przez Srokoszową Gwiazdę na zgromadzeniu. Aktualnie osłabieni klifiacy próbują podnieść się na łapy i zapomnieć o katastrofie.W Klanie Nocy
Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.W Klanie Wilka
Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.W Owocowym Lesie
Po długim oczekiwaniu nowym zastępcą Owocowego Lasu została ogłoszona Sówka. Niestety jest to jedyne pozytywne wydarzenie jakie spotkało społeczność w ostatnim czasie. Jakiś czas po mianowaniu zwiadowczyni stała się rzecz potworna! Cały Owocowy Las obudził się bez śladu głównej medyczki, jej ucznia oraz dwójki rodzeństwa kocura. Zdruzgotana Świergot zgodziła się przejąć rolę medyka, a wybrani stróże – Orzeszek i Puma – są zobowiązani do pomocy jej na tym stanowisku.Daglezjowa Igła w razie spotkania uciekinkerów wydała rozkaz przegonienia ich z terytorium Owocowego Lasu. Nie wie jednak, że szamanka za jej plecami dyskretnie prosi zaufanych wojowników i zwiadowców, aby każdy ewentualny taki przypadek natychmiastowo zgłaszać do niej. Tylko do niej.
Obóz Owocniaków huczy natomiast od coraz bardziej wstrząsających teorii, co takiego mogło stać się z czwórką zaginionych kotów. Niektórzy już wróżą własnej społeczności upadek.
W Betonowym Świecie
nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.MIOTY
Mioty
Miot w Klanie Wilka!
(jedno wolne miejsce!)
Miot w Klanie Burzy!
(brak wolnych miejsc!)
Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)
31 sierpnia 2020
Nowa członkini Klanu Gwiadzy!
Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna śmierci: Odcięcie głowy przez wnyki
Odeszła do Klanu Gwiadzy
Odeszła do Klanu Gwiadzy
Od Tańczącej Pieśni CD Łabędziego Plusku
*skip do teraźniejszości żeby zakopać tą dziurę fabularną*
Z każdym kolejnym wschodem słońca zaczynała być coraz bardziej zirytowana na trening Jarzębinowej Łapy. Czemu ta kupa futra nie robi postępów?! Oj, miarka się przebrała. Dzisiaj da jej wycisk, i to taki, że się nie pozbiera!
Wstała z diabelskim uśmiechem z posłania, szybko krocząc ku legowisku uczniów.
– Jarzębinowa Łapo, na co czekasz? Raz raz, trening sam się nie odbębni! – krzyknęła jej do ucha, nie zwracając uwagi na innych mieszkańców tego legowiska.
Kiedy młoda tylko jęknęła, ta wywlekła ją za ucho.
– Ruchy, ruchy! – popchnęła liliową ogonem.
Szybkim truchtem pognała przed siebie, nawet nie oglądając się żeby sprawdzić czy Jarzębina za nią idzie. Najwyżej dostanie lanie. A, nie. I tak je dostanie.
Kiedy dotarły na miejsce, jakie Tańcząca sobie wybrała na dzisiejszy trening, bez ostrzeżenia rzuciła się na swoją uczennicę. Zdezorientowana kotka dała się powalić.
– Co-co robisz?! – wydusiła zdziwiona.
– Niczego się nie nauczyłaś? ZAWSZE trzeba być czujnym! – vanka zwolniła uścisk – no, na co czekasz? Walcz!
Tego dnia zamierzała trochę bardziej brutalnie się pobawić. Wysunęła pazury, co z pewnością nie umknęło uwadze Jarzębiny. Może tym sposobem czegoś jej nauczy.
Pręgowana dziko starała się skoczyć na mentorkę, ale ta zdążyła zrobić unik.
– Szybciej!
Tym razem vanka zaatakowała. Z szybkością godną kota Klanu Burzy podcięła łapy uczennicy, rysując po nich ostrymi pazurami. Przewróciła się. Tańcząca dopadła do jej boku, jedną łapą przyciskając jej łeb do ziemi, a drugą drapiąc bark. Z obydwu miejsc poleciały pierwsze strużki krwi.
– Źle! Nie żyjesz! Jeszcze raz, szybko, szybko!
Jarzębinowa Łapa wciąż zdezorientowana tym nowym sposobem treningu, wstała i otrzepała się, jednak szybko była znowu gotowa do akcji. Biała nastroszyła furto w gotowości, zniżając się na łapach.
Na pięć pojedynków Jarzębina wygrała tylko dwa razy. Było źle. Bardzo źle.
Przynajmniej wojowniczka mogła się wyżyć. Teraz wracały do obozu, obydwie zdyszane i dość mocno poranione. Adrenalina wciąż buzowała w jej żyłach, a zapach jeszcze nie zakrzepniętej krwi przyćmiewał wszystkie inne.
– Zme-zmęczyłam się – sapnęła pręgowana dziko, łeb zniżając do prawie samej ziemi.
Trzask.
Tańcząca zignorowała go. Przystanęła, zirytowana.
– No co ty nie powiesz? Poszło ci f-a-t-a-l-n-i-e! Jak na kocicę w takim wieku powinnaś wygrać znacznie więcej razy! Jesteś beznadziejna, marnujesz mój potencjał! Gdyby nie ty, już dawno bym szkoliła trzeciego ucznia, a może nawet czwartego! – wrzeszczała, jak jej się zdawało, prosto w pysk młodszej kotki.
Nie otrzymała odpowiedzi.
Zdaje jej się, czy swąd krwi się nasilił?
– Aha, to teraz będziesz zgrywała obrażoną, tak?! Świetnie, pokaż mi, jak to ci jest ciężko z kilkoma rankami! No jak ty jutro wstaniesz na trening? Straszne! No na co czekasz?! Powiedz mi wprost, że nie dajesz ze mną rady! Ale nie, to przecież wszystko twoja wina! Beztalencie.
Chciała kopnąć uczennicę po łapach, ale zamiast tego trafiła w miękki… Brzuch? Leżące ciało pod wpływem uderzenia przesunęło się lekko.
– No nie gadaj że zemdlałaś! Wstawaj w tej chwili! – wrzasnęła, chcąc trafić prosto w ucho uczennicy.
Jednak jej głowa już dawno leżała kawałek od ciała, zaciśnięta we wnyki.
<Łabąd? Weź jej powiedz żeby nie wydzierała się na trupa xD>
Od Mgiełki (Mglistej Łapy) CD Kaczorka
***Gdy Mgiełka była jeszcze kociakiem***
- Moj tiata jest wofownikiem! - Mgiełka poczuła się niejako dziwnie. Większość klanu była wojownikami. Prychnęła. Nie chciała niszczyć kociaka pewności, że jego tata jest wyjątkowy w swojej randze, ale jednak bardziej nie chciało jej się tłumaczyć, na czym polega hierarchia w klanie. Kiedyś ktoś o tym uświadomi kocurka. Mgiełka nie miała zamiaru, zbyt bardzo przejęła się myślą pokazania gwiazd rudemu. Poza tym nie chciała przywiązywać się na samym początku do nowo poznanego kota. Kto wie, czy ten też ją znielubi tak jak Imbir? Chociaż nie, Imbir nie lubił jej od samego początku.
- A twoj jes metykiem? - nie powiem, to pytanie zaskoczyło czarno-białą.
Jak ten osobnik mógł myśleć, że jej tatą jest medyk? Może fakt bywała często u Porannej Zorzy, ale bez przesady. Medyk raczej nie był emocjonalny względem kotki. Zresztą skąd ten kociak mógł wiedzieć, gdzie Mgiełka udaje się codziennie?
- Nie, mój tata też jest wojownikiem - strzepnęła z irytacją ogonem.
Postanowiła, że nie będzie zgłębiać się w szczegóły. Mgiełka właśnie pomyślała, że dość trudna może być relacja z nią. Łatwo się irytuje, a ponadto nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie cień. Zupełnie była rozchwiana emocjonalnie, chyba innym kotom będzie ciężko wychwycić moment, w którym kotka będzie miała ochotę na rozmowę. Odłożyła te myśli na bok, bo z ust kociaka padło kolejne pytanie.
- A ktio jesce jest w klanie? - tak bardzo chciała tego uniknąć.
Uwziął się na nią jak nic. Skuliła uszy. Chciała iść porozmawiać z tatą na temat gwiazd, czy ich zaprowadzi i w ogóle, a ten kociak zadawał jej masę pytań. Zupełnie oczywistych, przynajmniej dla czarno-białej. Zapomniała już, że przecież sama kiedyś musiała się tego wszystkiego dowiedzieć. Jednak mimo to, postanowiła być miła i chociaż troszeczkę nakreślić sytuację kocurkowi.
- Starszyzna, zastępca i przywódca, którym aktualnie jest Pstrągowa Gwiazda - wypowiadając dwa ostatnie słowa, zjeżyła sierść - Ona jest dość... specyficzna, dlatego muszę się z nią w końcu zobaczyć - nie wiedziała, jak powiedzieć to, co uważa o przywódczyni, kociakowi. W sumie nie musiała, ale czuła wewnętrzną potrzebę uświadomienia mu, jak bardzo wredną i bez współczucia ma przywódczynię.
- Cio snacy spelificna? - wyseplenił kociak i spojrzał prosto w oczy Mgiełce.
Serio? Naprawdę chciał usłyszeć z jej pyszczka to wszystko, co miała do liderki? Miała ogromną ochotę powiedzieć mu wszystko o Pstrągowej Gwieździe, tyle że on nie zrozumie. Nie jego mama była porwana. Postanowiła się nie wysilać.
- Po prostu uważaj na nią - nie dała chwili kocurkowi, by zadał kolejne pytanie.
Obróciła się i szybko wybiegła z kociarni, kierując się w stronę legowiska wojowników. Musiała poinformować tatę, że ten zabierze ją i Kaczorka na spotkanie z Klanem Gwiazdy. Nie mogła się doczekać.
***
Mgiełka nie miała pojęcia, jak kocurek przekonał swoją rodzicielkę, żeby ta pozwoliła mu iść razem z Mgiełką i jej tatą na gwiazdy, ale grunt, że mu się udało. Szła teraz obok taty, który niósł jej nowego kolegę. Gdy byli już poza obozem, ten podobnie jak na wyjściu razem ze Szronkiem, powiedział, żeby kociaki spojrzały w górę. Mgiełka nie dała sobie dłużej powtarzać i po prostu spojrzała na srebrną skórkę. Była cała w tych przepięknych białych światełkach. Zamknęła oczka i pomyślała, że mogłaby tutaj pójść spać. Było tak cudnie! Czuła się bliżej Klanu Gwiazdy, w który tak bardzo wierzyła. Nie mogła się wręcz doczekać, kiedy zostanie medykiem i będzie miała możliwość posiadania snów od zmarłych przodków, wtedy będzie ich jeszcze bliżej. Zamknęła oczka. Poczuła lekki wiaterek, a właściwie trochę silniejszy wiaterek. Była pora opadających liści, co za sobą niosło chłodniejsze dni, a kolorowe listki spadały z drzew. Nie czuła jakoś piękna idącego z tej pory roku, ale też ta nie była najgorsza. Zwierzyny nadal nie brakowało, tyle że pomału trzeba było sprężać się ze zbieraniem ziół. Niby po tej porze roku następowała pora, gdzie liści nie było na drzewach, a zwierzyny brakowało. Ponadto było bardzo zimno. Mgiełkę przeszedł dreszcz na samą myśl o tej porze. Nie należała raczej do przyjemnych. Wróciła myślami do obecnej chwili i jeszcze raz spojrzała na niebo. Gdzieś tam była jej babcia, której czarno-biała nawet nie poznała, ale myśl, że ktoś z jej rodziny był razem ze zmarłymi przodkami, dodawała jej otuchy.
- Widzisz jak pięknie! - Spojrzała na rudego.
Miała nadzieję, że i mu się podobało, a jeszcze większą nadzieję miała, że ten nie zaleje jej kolejną falą pytań. Chciała delektować się tak ulotną chwilą z Klanem Gwiazdy.
<Kaczorek? Będziesz jeszcze pytał? :3>
Od Mgiełki (Mglistej Łapy) CD Imbirowej Łapy
***Gdy Mgiełka była jeszcze kociakiem***
— Dziecino, podaj mi chociaż jeden powód, dlaczego miałbym cię uczyć czegokolwiek. Wkurzasz mnie odkąd pojawiłaś się na świecie. Naprawdę dziwisz się, że cię nie lubię?
Tknął łapą nosek młodej kotki.
— Jeśli już tak bardzo potrzebujesz rady to po prostu dorośnij.
Mgiełka przez chwilę nie wiedziała co powiedzieć. Było jej przykro i głupio, że kiedykolwiek mogła myśleć o tym, że Imbir ją polubi. W jednym momencie jakby straciła całą nadzieję na to. Wkurzała go? Odkąd się pojawiła na świecie? Czy to jej wina? Kotka nie prosiła się na ten świat! Ani trochę! Gdzie tu jest jej wina? Czemu kocurek tak jej nie lubi? To przez tego cienia? Dlaczego on musi zawsze wszystko niszczyć? Co znaczy "dorośnij"? Jaka miała stać się Mgiełka? Kim miała być, by chociaż Imbir inaczej na nią spojrzał? Czy była taka możliwość? Raczej nie...
Imbir poszedł. Zostawił czarno-białą. W jego oczach będzie słaba. Już zawsze. Nie. Nie mogła do tego dopuścić. Nie może pokazać, że tak łatwo można ją zranić. Była już pewna, że świat jest okrutny. Nienawidziła go za to. Za to wszystko. Potrafiła obwinić go o wszystkie nieszczęścia, jakie widziała. To on był temu wszystkiemu winny. Temu, że wezwał ją do życia, również. Zamknęła oczka, po czym po chwili je otworzyła. Miała nową energię. Bardziej była pełna furii i nienawiści do świata. To ją napędzało, ale czuła, że jak emocje opadną, nie będzie mogła się pozbierać... Upadnie, znowu. Teraz to nie było ważne. Musiała pokazać Imbirowi, że się nie da. Nie można jej tak traktować! Nie można pomiatać Mgiełką! Nie nią! Podbiegła do niebieskiego i zagrodziła mu drogę. Spojrzała znowu w jego piękne niebieskie oczy. Poczuła onieśmielenie. Jednak szybko się go wyzbyła, popędzana furią i gigantyczną porcją nienawiści.
– A ty myślisz, że mnie nie wkurzasz!? Mysi bobku! A nie, lisi bobku! Mam dość tego twojego zachowania! Ja chciałam cię przepraszać, a ty masz wszystko w zadzie! Jesteś tak samo głupi, jak twoja matka! – kotka nie miała zamiaru obrażać mamy kocurka, ale emocje wzięły górę. Co prawda nawet za bardzo jej nie poznała, a już powiedziała swoje. Trudno. Będzie musiała sobie z tym poradzić. Jej niestabilne emocje teraz wzięły górę i kotka nie panowała nad tym, co mówi. Musiała je z siebie wyrzucić. Tylko tyle miała w tej chwili w głowie. Dość już tego wszystkiego miała w sobie. – Masz rację! Nie potrzebuję się uczyć czegokolwiek od ciebie! Nie od tak głupiego odchodu lisa, jakim jesteś! I ja też ciebie nie lubię! Nie myśl sobie! – wiedziała, że to nieprawda, jednak nie mogła sobie odpuścić. Co za kocur! Niech sobie nie myśli, że Mgiełka się go uczepiła, jak rzep ogona. Była to niestety prawda. Kotka tylko obawiała się, że niebieski to zauważył, przecież gdyby go nie lubiła, nie przepraszałaby go ani nie robiła tyle rzeczy, żeby ten ją polubił. Gdy dotarło do niej, na kogo wyszła, napuszyła się i syknęła w stronę Imbirowej Łapy, co musiało wyglądać komicznie, gdyż była jeszcze kociakiem. Tym nieszczęsnym kociakiem z kociarni. Ponadto właśnie pokazała swoją słabą stronę. Imbir w końcu nie zrobił nic ponad swoje możliwości, a ta wpadła w furię. Nie chciała pokazać swojej słabości, a nieświadomie właśnie to zrobiła. Miała ochotę odejść jak najdalej, ale została. Była ciekawa reakcji starszego. Teraz to już raczej spaliła mosty. Przegięła. Zawsze starała się, by kocurek ją polubił, tymczasem zrobiła dokładnie na odwrót. Trudno co będzie, to będzie. W każdym razie była w pewien sposób zadowolona z siebie, że odważyła się taką pokazać. Nie była to dobra strona, ale przynajmniej pokazała, że nie lubi jak ją się traktuje jako kogoś "poniżej" innych kotów. Stała nastroszona naprzeciwko Imbirowej Łapy i czekała na jego reakcję.
<Imbirowa Łapo? Poznaj Mgiełkę z innej strony xD>
Od Jabłonki
Był całkiem ładny poranek, słonko miło grzało, jakiś jeż zakopywał się w kupce suchych liści. Jabłonka, jedno z najmłodszych kociąt w Owocowym Lesie, siedziała przy wyjściu ze żłobka i wpatrywała się w coś pod swoimi łapami, a mianowicie małego, czerwonawego chrząszcza. Obok kotki przycupnął jej młodszy braciszek, Grusza, przez niektóre przygłupie młodziki przezywany "Grucha nigdy nie zaru..." I tak dalej, na szczęście żadne z rodzeństwa nie zdawało sobie jeszcze sprawy, co oznacza "słowo na Z". Wracając, Jabłonka uważała Gruszkę za swoją marną kopię. Ona, była pewna siebie, inteligentna i ambitna, a on... Cóż, może i był mądry, ale przy jego wycofanym charakterze, nie będzie w stanie tego intelektu dobrze wykorzystać, tak jak na przykład jego siostra. Kiedyś nawet ją o to spytał, czemu tak jest i czemu jego siostra jest tą "lepszą". Jabłonka wytłumaczyła mu to, jak najlepiej potrafiła:
"— Popatrz. Jesteśmy trochę jak dwie kępki mchu. Ja jestem mchem ciemno-zielonym, wilgotnym i gąbczastym, a ty... Żółtym, suchym i jakimś takim małym. Jesteśmy tym samym, ale jednak nie, rozumiesz?" Grucha odpowiedział na to jedynie kiwnięciem swojej małej główki, i już nie zadawał więcej pytań.
Wróćmy jednak do teraźniejszości. Jabłonka co chwilę puszczała i delikatnie przygniatała łapką stworzonko nie większe niż jeden pazur jej mamy, Perły. Przyglądała się mu z uwagą, do momentu, kiedy uznała, że znudziła ją ta obserwacja, po czym szybkim ruchem łapy zgniotła chrząszcza. Grusza aż się wzdrygnął, przez ten niespodziewany zwrot akcji, Stokrotka, przypatrująca się z odległości tej "niewinnej" zabawie, wybałuszyła oczy ze zdziwienia, a Jabłonka z zaciekawieniem zaczęła przyglądać się czerwonej plamce pozostawionej na ziemi, która niegdyś była małym robaczkiem. Było to bardzo niespodziewane, kotka nigdy by nie przypuszczała, że takie robaczki też mają krew. Po dokładnym obwąchaniu szczątek żuczka stwierdziła, że jednak nie, to nie była krew. Nie miała tego specyficznego zapachu, który budził grozę. Kilka dni temu, Stokrotka, jedno ze starszych kociąt, zraniła się jakimś kolcem w łapę i ciecz, wydobywająca się z rany była z pewnością ciemniejsza i gęstsza. To, co pozostało po robaczku, było jaśniejsze i miało inny zapach. Teraz przyjrzała się swojej łapce, którą dokonała egzekucji na niewinnym chrząszczu. Była nieco ubrudzona, a futerko między paluszkami sklejone. Cóż, takie odkrycie jest warte poświęceń! Czy była to informacja, która zmieni losy Owocowego Lasu? Niekoniecznie, ale z pewnością coś znaczy, a przynajmniej według Jabłonki i Gruszki, który także w tym eksperymencie uczestniczył. Plamka dosyć szybko wsiąknęła w grunt, więc Jabłonka uznała, że czas podzielić się tą wiedzą ze Stokrotką. Czemu akurat ze Stokrotką? Najprawdopodobniej dlatego, że była świetnym słuchaczem i pomimo, że nie interesowały ją takie "dziwne" eksperymenty, to lubiła Jabłonkę, jak z resztą prawie wszystkich, i zawsze z zaciekawieniem słuchała, co młodsza kotka znalazła i czego się dowiedziała. A Jabłonka... Najprościej mówiąc, w głębi duszy bardzo się cieszyła, że ktoś ją wysłuchuje i mimo, że tego nie okazywała to nawet polubiła starszą kociczkę. Liliowa dumnym krokiem podeszła do calico i usiadła obok niej.
— Co dzisiaj odkryłaś? — zapytała niebieskooka, uśmiechając się delikatnie, jak to miała w zwyczaju.
— Na początku, mój eksperyment miał na celu policzenie nóżek chrząszcza, ale był tak szybki, że było to prawie niemożliwe, jednak dowiedziałam się czegoś znacznie bardziej fascynującego! Bo on nie miał krwi, mimo, że została po nim czerwona plama! A może miał, tylko jakiś inny rodzaj... Jeszcze tego tak dokładnie nie przeanalizowałam, ale uważam, że to bardzo ciekawa sprawa. Bo kto by się spodziewał, że żuk ma w środku coś takiego?
— A może to był jego... jego... — Stokrotka zaczęła szukać słowa, jednak Jabłonka ją wyprzedziła.
— Pancerzyk? Nieee, wykluczyłam to. On był twardy, chronił jego skrzydełka, rozumiesz? Miał pod nim takie cienkie, przezroczyste skrzydełka, którymi strasznie machał i przez to... Bzyczał! Po za tym, taki twardy pancerzyk pewnie by się pokruszył, a nie rozmaślił, a to jest ważna różnica — odparła z pewnością liliowa.
— Skoro tak mówisz, to pewnie tak jest... Wiesz, ja się na tym nie znam, ale ty jesteś bardzo mądra i dużo wiesz! — miauknęła Stokrotka.
"— Popatrz. Jesteśmy trochę jak dwie kępki mchu. Ja jestem mchem ciemno-zielonym, wilgotnym i gąbczastym, a ty... Żółtym, suchym i jakimś takim małym. Jesteśmy tym samym, ale jednak nie, rozumiesz?" Grucha odpowiedział na to jedynie kiwnięciem swojej małej główki, i już nie zadawał więcej pytań.
Wróćmy jednak do teraźniejszości. Jabłonka co chwilę puszczała i delikatnie przygniatała łapką stworzonko nie większe niż jeden pazur jej mamy, Perły. Przyglądała się mu z uwagą, do momentu, kiedy uznała, że znudziła ją ta obserwacja, po czym szybkim ruchem łapy zgniotła chrząszcza. Grusza aż się wzdrygnął, przez ten niespodziewany zwrot akcji, Stokrotka, przypatrująca się z odległości tej "niewinnej" zabawie, wybałuszyła oczy ze zdziwienia, a Jabłonka z zaciekawieniem zaczęła przyglądać się czerwonej plamce pozostawionej na ziemi, która niegdyś była małym robaczkiem. Było to bardzo niespodziewane, kotka nigdy by nie przypuszczała, że takie robaczki też mają krew. Po dokładnym obwąchaniu szczątek żuczka stwierdziła, że jednak nie, to nie była krew. Nie miała tego specyficznego zapachu, który budził grozę. Kilka dni temu, Stokrotka, jedno ze starszych kociąt, zraniła się jakimś kolcem w łapę i ciecz, wydobywająca się z rany była z pewnością ciemniejsza i gęstsza. To, co pozostało po robaczku, było jaśniejsze i miało inny zapach. Teraz przyjrzała się swojej łapce, którą dokonała egzekucji na niewinnym chrząszczu. Była nieco ubrudzona, a futerko między paluszkami sklejone. Cóż, takie odkrycie jest warte poświęceń! Czy była to informacja, która zmieni losy Owocowego Lasu? Niekoniecznie, ale z pewnością coś znaczy, a przynajmniej według Jabłonki i Gruszki, który także w tym eksperymencie uczestniczył. Plamka dosyć szybko wsiąknęła w grunt, więc Jabłonka uznała, że czas podzielić się tą wiedzą ze Stokrotką. Czemu akurat ze Stokrotką? Najprawdopodobniej dlatego, że była świetnym słuchaczem i pomimo, że nie interesowały ją takie "dziwne" eksperymenty, to lubiła Jabłonkę, jak z resztą prawie wszystkich, i zawsze z zaciekawieniem słuchała, co młodsza kotka znalazła i czego się dowiedziała. A Jabłonka... Najprościej mówiąc, w głębi duszy bardzo się cieszyła, że ktoś ją wysłuchuje i mimo, że tego nie okazywała to nawet polubiła starszą kociczkę. Liliowa dumnym krokiem podeszła do calico i usiadła obok niej.
— Co dzisiaj odkryłaś? — zapytała niebieskooka, uśmiechając się delikatnie, jak to miała w zwyczaju.
— Na początku, mój eksperyment miał na celu policzenie nóżek chrząszcza, ale był tak szybki, że było to prawie niemożliwe, jednak dowiedziałam się czegoś znacznie bardziej fascynującego! Bo on nie miał krwi, mimo, że została po nim czerwona plama! A może miał, tylko jakiś inny rodzaj... Jeszcze tego tak dokładnie nie przeanalizowałam, ale uważam, że to bardzo ciekawa sprawa. Bo kto by się spodziewał, że żuk ma w środku coś takiego?
— A może to był jego... jego... — Stokrotka zaczęła szukać słowa, jednak Jabłonka ją wyprzedziła.
— Pancerzyk? Nieee, wykluczyłam to. On był twardy, chronił jego skrzydełka, rozumiesz? Miał pod nim takie cienkie, przezroczyste skrzydełka, którymi strasznie machał i przez to... Bzyczał! Po za tym, taki twardy pancerzyk pewnie by się pokruszył, a nie rozmaślił, a to jest ważna różnica — odparła z pewnością liliowa.
— Skoro tak mówisz, to pewnie tak jest... Wiesz, ja się na tym nie znam, ale ty jesteś bardzo mądra i dużo wiesz! — miauknęła Stokrotka.
Mimo, że była znacznie starsza od Jabłonki, to często miała wrażenie, że to maleńkie kocię wie więcej od niej... A może to była prawda? Nie ważne, ważne jest to, że niebieskooka ma z kim spędzać czas, racja?
Nagle, na Stokrotkę skoczyła jakaś dymna, puszysta masa, radośnie się śmiejąc. Jabłonka nastroszyła się i zasyczała na... Tajfun, siostrę Stokrotki. Kotkę, której imię idealnie odzwierciedlało jej charakter. Wszędzie jej dużo, a według zielonookiej to już aż za dużo! Stokrotka delikatnie zepchnęła z siebie siostrę i trąciła ją noskiem w policzek. Zielonooka odsunęła się od rozradowanej dwójki i wbiła wzork w kotkę o dwubarwnych oczach. Cóż, dla takich nie ma nadziei. Fuknęła wyniośle i odwędrowała w swoją stronę, zostawiając przeszczęśliwe rodzeństwo samo.
A gdzie była ta "jej strona"? A no na zewnątrz żłobka! Wyszła ostrożnie z bezpiecznej norki i usiadła na miękkiej trawce. Korony drzew zmieniły już swój kolor na żółć, czerwień pomarańcz... Trudno było nie zauważyć, że trwa pora opadających liści. W pewnym momencie, wiatr mocniej zawiał, a Jabłonka dostała... liściem w pysk. Wydała z siebie ciche, zdziwione stęknięcie i szybko zdjęła go z siebie, patrząc zdegustwonym wzrokiem. Jednak liść, jak to liść, nic sobie z tego nie robiąc, odfrunął przy kolejnym podmuchu wiatru, po czym zniknął z pola widzenia kocięcia, gdzieś za pniami drzew. Cóż, teraz nadszedł moment jej pierwszej, większej wędrówki. Mama z pewnością nie zauważy, jest zbyt zajęta czyszczeniem wiecznie brudnego futra Gruchy, do którego lepi się każde błoto i wplątuje każdy patyk czy inny liść. Odwróciła się ostrożnie, by sprawdzić, czy aby na pewno może się niepostrzeżenie oddalić i już po chwili zaczęła wędrować przed siebie, unosząc w górę ogon i strosząc sierść. I tak sobie szła. Właściwe, nic interesującego, wszystko działo się tam, na górze, na gałęziach drzewek owocowych, na których spali dorośli. I wtedy, do puszystej główki Jabłonki wpadł genialny plan! Przecież ma pazury, więc może się tam wspiąć! Podskoczyła do najbliższego drzewa i zaczęła się wspinać. Jedna łapka, druga łapka, pazurki wbite w korę, wszystko w porządku, już zaraz dotrze do pierwszej, najniższej gałęzi. I dotarła, ale ów gałąź, okazała się być zajęta, przez... Szyszkę. Ich liderkę, która w tej chwili miała drzemkę. I klops. Nie ma odwrotu, wyżej gałęzie są za cienkie, aby na nich nawet stać, a do tyłu zejść nie potrafi. Najostrożniej jak tylko umiała, wlazła na gałąź i usiadła przed nosem liderki, uważnie przyglądając się jej opadającemu i spokojnie podnoszącemu się boczkowi. Jabłonka musiała trzymać ogon najbliżej siebie jak tylko umiała, aby przypadkiem nie obudzić śpiącej kocicy. A co potem? Właśnie to jest największy problem. Wcześniej chciała wejść tylko na tą gałąź, popatrzeć z góry na obóz, a potem bezpiecznie zeskoczyć, jednak teraz wszystko się skomplikowało, bo jeśli zeskoczy z gałęzi, to jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że przy okazji obudzi Szyszkę, a nie chciała szczerze mówiąc, poznać tego konsekwencji.
Nagle, na Stokrotkę skoczyła jakaś dymna, puszysta masa, radośnie się śmiejąc. Jabłonka nastroszyła się i zasyczała na... Tajfun, siostrę Stokrotki. Kotkę, której imię idealnie odzwierciedlało jej charakter. Wszędzie jej dużo, a według zielonookiej to już aż za dużo! Stokrotka delikatnie zepchnęła z siebie siostrę i trąciła ją noskiem w policzek. Zielonooka odsunęła się od rozradowanej dwójki i wbiła wzork w kotkę o dwubarwnych oczach. Cóż, dla takich nie ma nadziei. Fuknęła wyniośle i odwędrowała w swoją stronę, zostawiając przeszczęśliwe rodzeństwo samo.
A gdzie była ta "jej strona"? A no na zewnątrz żłobka! Wyszła ostrożnie z bezpiecznej norki i usiadła na miękkiej trawce. Korony drzew zmieniły już swój kolor na żółć, czerwień pomarańcz... Trudno było nie zauważyć, że trwa pora opadających liści. W pewnym momencie, wiatr mocniej zawiał, a Jabłonka dostała... liściem w pysk. Wydała z siebie ciche, zdziwione stęknięcie i szybko zdjęła go z siebie, patrząc zdegustwonym wzrokiem. Jednak liść, jak to liść, nic sobie z tego nie robiąc, odfrunął przy kolejnym podmuchu wiatru, po czym zniknął z pola widzenia kocięcia, gdzieś za pniami drzew. Cóż, teraz nadszedł moment jej pierwszej, większej wędrówki. Mama z pewnością nie zauważy, jest zbyt zajęta czyszczeniem wiecznie brudnego futra Gruchy, do którego lepi się każde błoto i wplątuje każdy patyk czy inny liść. Odwróciła się ostrożnie, by sprawdzić, czy aby na pewno może się niepostrzeżenie oddalić i już po chwili zaczęła wędrować przed siebie, unosząc w górę ogon i strosząc sierść. I tak sobie szła. Właściwe, nic interesującego, wszystko działo się tam, na górze, na gałęziach drzewek owocowych, na których spali dorośli. I wtedy, do puszystej główki Jabłonki wpadł genialny plan! Przecież ma pazury, więc może się tam wspiąć! Podskoczyła do najbliższego drzewa i zaczęła się wspinać. Jedna łapka, druga łapka, pazurki wbite w korę, wszystko w porządku, już zaraz dotrze do pierwszej, najniższej gałęzi. I dotarła, ale ów gałąź, okazała się być zajęta, przez... Szyszkę. Ich liderkę, która w tej chwili miała drzemkę. I klops. Nie ma odwrotu, wyżej gałęzie są za cienkie, aby na nich nawet stać, a do tyłu zejść nie potrafi. Najostrożniej jak tylko umiała, wlazła na gałąź i usiadła przed nosem liderki, uważnie przyglądając się jej opadającemu i spokojnie podnoszącemu się boczkowi. Jabłonka musiała trzymać ogon najbliżej siebie jak tylko umiała, aby przypadkiem nie obudzić śpiącej kocicy. A co potem? Właśnie to jest największy problem. Wcześniej chciała wejść tylko na tą gałąź, popatrzeć z góry na obóz, a potem bezpiecznie zeskoczyć, jednak teraz wszystko się skomplikowało, bo jeśli zeskoczy z gałęzi, to jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że przy okazji obudzi Szyszkę, a nie chciała szczerze mówiąc, poznać tego konsekwencji.
<Szyszu?>
Od Mokrej Gwiazdy CD Jeżowej Ścieżki
Czy się martwiłem? Na pewno, jednak próbowałem to zamaskować. Nie chciałem pozwolić wyjść moim emocjom na zewnątrz.
- Czymś takim każdy by się martwił - odparłem smętnie, by po części zbyć przyjaciela.
Z drugiej strony zwyczajnie nie miałem ochoty o tym mówić, zbyt wiele pytań, za mało odpowiedzi.
Wiatr muskał moją sierść, kiedy zgarbiłem się nieco, by przymknąć na chwilę oczy. Obóz żył swoim życiem, tak spokojnym w porównaniu z innymi.
Dreszcz przebiegł po moim grzbiecie, gdy pomyślałem, że podczas gdy w Klanie Burzy jest bezpiecznie i miło, u kogoś w domu, który kocha złym sercem, dzieją się złe rzeczy. Nawet okrutne, przerażające. Sama chociażby obecność lidera, który nie dba o klan jest bardzo stresująca. Niepewne jutro, ciągły strach.
Westchnąłem ciężko, otwierając powoli oczy.
- Jesteś pewny, że chcesz z nami iść? - Zapytałem cicho.
- Tak, to mój obowiązek. - Miauknął.
- A jeśli coś ci się stanie? Jeśli stracę też ciebie? - Zacisnąłem zęby, pazury wbijając w ziemię.
Pozwoliłem sobie na zbyt wiele emocji. Co mi to dało? Podniesienie głosu na najbliższego mi kota? Czy przyniosło jakąkolwiek ulgę? Nie.
- Wtedy będę cię wspierać ze Srebrnej Skóry. Musimy jednak wierzyć, że wszyscy wrócimy cali z tej bitwy. - Odpowiedział szczerze.
- Ż-żartujesz sobie? - Szepnąłem.
Jedyne, co teraz czułem to niepewność. Martwiłem się o czekoladowego, o wojowników, których zamierzałem zabrać, ale nie o siebie.
To mnie...przytłaczało. Pierwszy raz w życiu czułem coś takiego, miałem ochotę skulić się w jakiejś kryjówce, by nikt nie mógł na mnie spojrzeć.
Podniosłem się, unikając spojrzenia czekoladowego. Czułem jak moje łapy drżą. Bez słowa odwróciłem się do medyka tyłem, by lekkim krokiem zniknąć w tunelu mojego legowiska.
On? Wspierać mnie ze Srebrnej Skóry? Nie mogło tak być! Jeżowa Ścieżka nie może umrzeć, nie teraz, nie w ten sposób.
Poczułem jak drżę, położyłem się na chłodnym mchu, próbując uspokoić oddech.
Przymknąłem oczy. Jeżowa Ścieżka, najbliższy mi kot, dlaczego mówił coś takiego? Zupełnie jakby był pogodzony z faktem, iż mógłby stracić życie! Dlaczego w takim razie tak na mnie gadał, kiedy to ja je traciłem? Przecież miałem ich kilka, nie to co on!
Przełknąłem ślinę, orientując się, iż stawałem się egoistą. Moje myśli były jednym wielkim supłem pytań oraz zmartwień. Tylko w temacie swojego przyjaciela miałem takie samo zdanie: nie chciałem tracić jedynego bliskiego, jaki mi pozostał.
Po chwili drgnąłem zaskoczony, czując w legowisku czyjąś obecność. Wyczułem woń czekoladowego.
Sam nie wiedziałem co myśleć. On po prostu podszedł do mnie i przytulił. Tak zwyczajnie. Jego ciepło...równo bijące serce.
Zacisnąłem oczy, pchając nos w ciemną sierść. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak taki niewielki gest pomaga.
- Nie pozwolę Ci zginąć. - Oznajmiłem szeptem. - Nie chcę widywać Cię na Srebrnej Skórze, gdy stracę życie.
~po bitwie w kw, Mokry aktualnie jest w obozie klanu wilka i się wykrwawia~
Ból promieniował na moje ciało, sprawiając, iż wiłem się pod jego dotykiem. Rozerwana skóra na nosie oraz brzuchu piekła niemiłosiernie. Wyrwany fragment szyi zwiastował okropną bliznę, i dawał odczucia miażdżącego dreszczu nieprzyjemnego bólu.
Ciężko oddychałem, a przy każdym ruchu miałem wrażenie, jakby moja skóra na nowo się rozdzierała.
Mimo opatrunku z pajęczyny, jaki zrobił mi na szybko Jeżowa Ścieżka, czułem jak ulatuje ze mnie życie. Oczy coraz słabiej widziały biegających wszędzie medyków, a uszy wypełnił szum.
Na ostatkach sił, odpaliłem się od centrum wydarzeń, z każdym krokiem zostawiając swoją krew na i tak zbrukanej nią ziemi.
Nie wiedziałem nawet gdzie padłem. Wyglądało to tak, jakbym się potknął i nie wstał.
Gdy otworzyłem oczy, dostrzegłem tak znajomą mi polanę, jakbym przebywał na niej codziennie. Czułem jak energia Klanu Gwiazd mierzwi moje futro.
- Dobrze się spisałeś - usłyszałem z boku.
Głos wydał mi się rozmyty, jednak wciąż udało mi się poznać jego barwę.
Deszczowy Poranek stał przede mną, a jego lśniąca sierść ozdobiona była gwiezdnym pyłem.
- T-tato - szepnąłem czując, jak lecąca z mojego oka łza zamienia się w ulatujące powietrze.
- Pomogłeś im. Masz dobre serce. - Mówił spokojnie, a jego spojrzenie wypełnione było szczerością. - No już, nie płacz tylko wracaj do nich.
Mimo oszczędności słów, zrozumiałem jego przekaz. To nie znaczyło jednak, iż chciałem go już żegnać. Ileż to już księżyców żyłem bez jego rad i spokojnego spojrzenia?
- T-tato! - spróbowałem wykrzyknąć, jednak kocur rozpłynął się wraz z polaną jak za zmyciem wodą.
Nim mój duch wrócił do ciała, zdołałem zobaczyć obóz Klanu Wilka. Płaczące nad ciałami koty, medyków, oraz...dusze. Dusze wojowników, którzy oddali swoje życia w walce. W tym dostrzegłem Psiankową Szyję, która stawiała niepewne kroki ku Klanowi Gwiazd, oczy mając stale na swoim cierpiącym po jej stracie bracie. Posłała mu ostatni uśmiech, którego nie mógł zobaczyć, nim jej duch na stałe nie ruszył na polowanie z gwiezdnymi.
Słowa ugrzęzły mi w gardle, gdy obudziłem się z powrotem na zimnej ziemi.
Nie słyszałem wiele, moje uszy nadal wypełniał szum, a myśli krążyły wokół ojca. Widziałem jak przez mgłę liliowe futro Fasolkowej Łapy, która ze zmarszczonymi brwiami nakładała mi kolejne opatrunki.
Chciałem podnieść ogon i chociaż w ten sposób przekazać jej wdzięczność.
Nie dałem jednak rady, wciąż będąc osłabionym po śmierci oraz walce. Dopiero po parunastu długich chwilach dałem radę podnieść się nieco. Spojrzałem na kotkę, która posyłając mi spojrzenie morskich oczu poprosiła, bym położył się z powrotem.
~skip, Mokry jest w Klanie Burzy i leczy rany~
Miałem na sobie z tonę pajęczyny zrobionej przez Nitka. Nie ukrywam, poczułem, iż pająk specjalnie dla mnie przędzie tyle opatrunku. W końcu się kumplowaliśmy, nie?
Prawe oko pozostawało na razie zaklejone, przez co patrzeć mogłem jedynie lewym. Wciąż ciężko mi się oddychało, mówiło oraz jadło. Nie narzekałem jednak, stale zaciskając szczęki.
Moje cierpienie było niczym w porównaniu z pozostałymi. Niektórzy stracili bliskich, z którymi ja już dawno się pożegnałem.
Oszczędziłem nieco siły, więc gdy tylko dostrzegłem Jeżową Ścieżkę, który ze smętnym wyrazem pyska krzątał się między ziołami, a rannymi, podniosłem się. Niebieskie oczy od razu zarejestrowały mój ruch.
- Nie ruszaj się, Mokra Gwiazdo. - Polecił.
Pozwoliłem sobie prychnąć.
- Mam dużo siły - wycharczałem.
- Masz też dużo ran - miauknął tonem, który nie przyjmuje sprzeciwu.
Zmarszczyłem brwi. Dobrze widziałem, iż wciąż cierpiał, a swoje myśli starał się przegonić pomagając rannym. Był taki dobry, ale również wrażliwy.
Chciałem mu coś odpowiedzieć, jednak moje gardło paliło żywym ogniem. Otworzyłem pysk, jednak nie dałem rady mu odpyskować. Może zachowywałem się jak lekkomyślny kocur, jednak co mi zrobi? Grzecznie nie wychodziłem z legowiska medyka, znosząc smak tych obrzydliwych ziół, dlatego mogłem chyba zrobić te parę kroków? Byle sobie udowodnić, iż dam radę po zaledwie paru dniach na nowo się poruszać.
Gdy mój spacer zakończył się niepowodzeniem, usiadłem zrezygnowany niedaleko Jeżyka. Jego oczy krążyły po ziołach, jednak umysł zdawał się być nadal przejęty ostatnimi wydarzeniami.
Rozejrzałem się, zdrowym okiem dostrzegając nieco miodu. Na pewno ukoi ból gardła i będę mógł z nim chwilę porozmawiać.
Na drżących łapach zrobiłem kilka kroków, by niezdarnie schylić się ku gęstej mazi. Polizałem ją parę razy, od razu czując ukojenie.
- Mogłeś dać znać, że chcesz miodu - mruknął za moimi plecami medyk.
- Wiem - posłałem mu uśmiech mimo bólu promieniującego z klatki piersiowej. - Tęsknisz?
Moje słowa były słabe i kocur mógł je zrozumieć tylko, jeśli dobrze się przysłuchiwał. Wyglądało na to, iż faktycznie mnie słuchał, ponieważ posłał mi spojrzenie błękitnych oczu. Nie odpowiedział mi, jednak jego mimika dała jasną odpowiedź.
- W-widziałem ją. - Wycharczałem. - G-gdy traciłem ż-życie.
Wyglądał jak oblany zimną wodą. Spojrzał na mnie zszokowanym wzrokiem. Nie wiedziałem co go bardziej zdziwiło, fakt, iż straciłem kolejny żywot czy może informacja, którą mu powiedziałem.
- U-uśmiechnęła się d-do ciebie... - Mruknąłem, z każdym słowem coraz słabiej.
Spojrzałem na niego ciepłym wzrokiem, by pokazać, że wszystko jest w porządku.
Nie miałem siły więcej mówić, więc zostawiłem kocura z tym zdaniem samego, wracając grzecznie na swoje posłanko z mchu. Nitek spojrzał na mnie tymi wielkimi oczami, a ja położyłem głowę na łapach, starając się nie płakać z bólu.
<Jeżyku?>
- Czymś takim każdy by się martwił - odparłem smętnie, by po części zbyć przyjaciela.
Z drugiej strony zwyczajnie nie miałem ochoty o tym mówić, zbyt wiele pytań, za mało odpowiedzi.
Wiatr muskał moją sierść, kiedy zgarbiłem się nieco, by przymknąć na chwilę oczy. Obóz żył swoim życiem, tak spokojnym w porównaniu z innymi.
Dreszcz przebiegł po moim grzbiecie, gdy pomyślałem, że podczas gdy w Klanie Burzy jest bezpiecznie i miło, u kogoś w domu, który kocha złym sercem, dzieją się złe rzeczy. Nawet okrutne, przerażające. Sama chociażby obecność lidera, który nie dba o klan jest bardzo stresująca. Niepewne jutro, ciągły strach.
Westchnąłem ciężko, otwierając powoli oczy.
- Jesteś pewny, że chcesz z nami iść? - Zapytałem cicho.
- Tak, to mój obowiązek. - Miauknął.
- A jeśli coś ci się stanie? Jeśli stracę też ciebie? - Zacisnąłem zęby, pazury wbijając w ziemię.
Pozwoliłem sobie na zbyt wiele emocji. Co mi to dało? Podniesienie głosu na najbliższego mi kota? Czy przyniosło jakąkolwiek ulgę? Nie.
- Wtedy będę cię wspierać ze Srebrnej Skóry. Musimy jednak wierzyć, że wszyscy wrócimy cali z tej bitwy. - Odpowiedział szczerze.
- Ż-żartujesz sobie? - Szepnąłem.
Jedyne, co teraz czułem to niepewność. Martwiłem się o czekoladowego, o wojowników, których zamierzałem zabrać, ale nie o siebie.
To mnie...przytłaczało. Pierwszy raz w życiu czułem coś takiego, miałem ochotę skulić się w jakiejś kryjówce, by nikt nie mógł na mnie spojrzeć.
Podniosłem się, unikając spojrzenia czekoladowego. Czułem jak moje łapy drżą. Bez słowa odwróciłem się do medyka tyłem, by lekkim krokiem zniknąć w tunelu mojego legowiska.
On? Wspierać mnie ze Srebrnej Skóry? Nie mogło tak być! Jeżowa Ścieżka nie może umrzeć, nie teraz, nie w ten sposób.
Poczułem jak drżę, położyłem się na chłodnym mchu, próbując uspokoić oddech.
Przymknąłem oczy. Jeżowa Ścieżka, najbliższy mi kot, dlaczego mówił coś takiego? Zupełnie jakby był pogodzony z faktem, iż mógłby stracić życie! Dlaczego w takim razie tak na mnie gadał, kiedy to ja je traciłem? Przecież miałem ich kilka, nie to co on!
Przełknąłem ślinę, orientując się, iż stawałem się egoistą. Moje myśli były jednym wielkim supłem pytań oraz zmartwień. Tylko w temacie swojego przyjaciela miałem takie samo zdanie: nie chciałem tracić jedynego bliskiego, jaki mi pozostał.
Po chwili drgnąłem zaskoczony, czując w legowisku czyjąś obecność. Wyczułem woń czekoladowego.
Sam nie wiedziałem co myśleć. On po prostu podszedł do mnie i przytulił. Tak zwyczajnie. Jego ciepło...równo bijące serce.
Zacisnąłem oczy, pchając nos w ciemną sierść. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak taki niewielki gest pomaga.
- Nie pozwolę Ci zginąć. - Oznajmiłem szeptem. - Nie chcę widywać Cię na Srebrnej Skórze, gdy stracę życie.
~po bitwie w kw, Mokry aktualnie jest w obozie klanu wilka i się wykrwawia~
Ból promieniował na moje ciało, sprawiając, iż wiłem się pod jego dotykiem. Rozerwana skóra na nosie oraz brzuchu piekła niemiłosiernie. Wyrwany fragment szyi zwiastował okropną bliznę, i dawał odczucia miażdżącego dreszczu nieprzyjemnego bólu.
Ciężko oddychałem, a przy każdym ruchu miałem wrażenie, jakby moja skóra na nowo się rozdzierała.
Mimo opatrunku z pajęczyny, jaki zrobił mi na szybko Jeżowa Ścieżka, czułem jak ulatuje ze mnie życie. Oczy coraz słabiej widziały biegających wszędzie medyków, a uszy wypełnił szum.
Na ostatkach sił, odpaliłem się od centrum wydarzeń, z każdym krokiem zostawiając swoją krew na i tak zbrukanej nią ziemi.
Nie wiedziałem nawet gdzie padłem. Wyglądało to tak, jakbym się potknął i nie wstał.
Gdy otworzyłem oczy, dostrzegłem tak znajomą mi polanę, jakbym przebywał na niej codziennie. Czułem jak energia Klanu Gwiazd mierzwi moje futro.
- Dobrze się spisałeś - usłyszałem z boku.
Głos wydał mi się rozmyty, jednak wciąż udało mi się poznać jego barwę.
Deszczowy Poranek stał przede mną, a jego lśniąca sierść ozdobiona była gwiezdnym pyłem.
- T-tato - szepnąłem czując, jak lecąca z mojego oka łza zamienia się w ulatujące powietrze.
- Pomogłeś im. Masz dobre serce. - Mówił spokojnie, a jego spojrzenie wypełnione było szczerością. - No już, nie płacz tylko wracaj do nich.
Mimo oszczędności słów, zrozumiałem jego przekaz. To nie znaczyło jednak, iż chciałem go już żegnać. Ileż to już księżyców żyłem bez jego rad i spokojnego spojrzenia?
- T-tato! - spróbowałem wykrzyknąć, jednak kocur rozpłynął się wraz z polaną jak za zmyciem wodą.
Nim mój duch wrócił do ciała, zdołałem zobaczyć obóz Klanu Wilka. Płaczące nad ciałami koty, medyków, oraz...dusze. Dusze wojowników, którzy oddali swoje życia w walce. W tym dostrzegłem Psiankową Szyję, która stawiała niepewne kroki ku Klanowi Gwiazd, oczy mając stale na swoim cierpiącym po jej stracie bracie. Posłała mu ostatni uśmiech, którego nie mógł zobaczyć, nim jej duch na stałe nie ruszył na polowanie z gwiezdnymi.
Słowa ugrzęzły mi w gardle, gdy obudziłem się z powrotem na zimnej ziemi.
Nie słyszałem wiele, moje uszy nadal wypełniał szum, a myśli krążyły wokół ojca. Widziałem jak przez mgłę liliowe futro Fasolkowej Łapy, która ze zmarszczonymi brwiami nakładała mi kolejne opatrunki.
Chciałem podnieść ogon i chociaż w ten sposób przekazać jej wdzięczność.
Nie dałem jednak rady, wciąż będąc osłabionym po śmierci oraz walce. Dopiero po parunastu długich chwilach dałem radę podnieść się nieco. Spojrzałem na kotkę, która posyłając mi spojrzenie morskich oczu poprosiła, bym położył się z powrotem.
~skip, Mokry jest w Klanie Burzy i leczy rany~
Miałem na sobie z tonę pajęczyny zrobionej przez Nitka. Nie ukrywam, poczułem, iż pająk specjalnie dla mnie przędzie tyle opatrunku. W końcu się kumplowaliśmy, nie?
Prawe oko pozostawało na razie zaklejone, przez co patrzeć mogłem jedynie lewym. Wciąż ciężko mi się oddychało, mówiło oraz jadło. Nie narzekałem jednak, stale zaciskając szczęki.
Moje cierpienie było niczym w porównaniu z pozostałymi. Niektórzy stracili bliskich, z którymi ja już dawno się pożegnałem.
Oszczędziłem nieco siły, więc gdy tylko dostrzegłem Jeżową Ścieżkę, który ze smętnym wyrazem pyska krzątał się między ziołami, a rannymi, podniosłem się. Niebieskie oczy od razu zarejestrowały mój ruch.
- Nie ruszaj się, Mokra Gwiazdo. - Polecił.
Pozwoliłem sobie prychnąć.
- Mam dużo siły - wycharczałem.
- Masz też dużo ran - miauknął tonem, który nie przyjmuje sprzeciwu.
Zmarszczyłem brwi. Dobrze widziałem, iż wciąż cierpiał, a swoje myśli starał się przegonić pomagając rannym. Był taki dobry, ale również wrażliwy.
Chciałem mu coś odpowiedzieć, jednak moje gardło paliło żywym ogniem. Otworzyłem pysk, jednak nie dałem rady mu odpyskować. Może zachowywałem się jak lekkomyślny kocur, jednak co mi zrobi? Grzecznie nie wychodziłem z legowiska medyka, znosząc smak tych obrzydliwych ziół, dlatego mogłem chyba zrobić te parę kroków? Byle sobie udowodnić, iż dam radę po zaledwie paru dniach na nowo się poruszać.
Gdy mój spacer zakończył się niepowodzeniem, usiadłem zrezygnowany niedaleko Jeżyka. Jego oczy krążyły po ziołach, jednak umysł zdawał się być nadal przejęty ostatnimi wydarzeniami.
Rozejrzałem się, zdrowym okiem dostrzegając nieco miodu. Na pewno ukoi ból gardła i będę mógł z nim chwilę porozmawiać.
Na drżących łapach zrobiłem kilka kroków, by niezdarnie schylić się ku gęstej mazi. Polizałem ją parę razy, od razu czując ukojenie.
- Mogłeś dać znać, że chcesz miodu - mruknął za moimi plecami medyk.
- Wiem - posłałem mu uśmiech mimo bólu promieniującego z klatki piersiowej. - Tęsknisz?
Moje słowa były słabe i kocur mógł je zrozumieć tylko, jeśli dobrze się przysłuchiwał. Wyglądało na to, iż faktycznie mnie słuchał, ponieważ posłał mi spojrzenie błękitnych oczu. Nie odpowiedział mi, jednak jego mimika dała jasną odpowiedź.
- W-widziałem ją. - Wycharczałem. - G-gdy traciłem ż-życie.
Wyglądał jak oblany zimną wodą. Spojrzał na mnie zszokowanym wzrokiem. Nie wiedziałem co go bardziej zdziwiło, fakt, iż straciłem kolejny żywot czy może informacja, którą mu powiedziałem.
- U-uśmiechnęła się d-do ciebie... - Mruknąłem, z każdym słowem coraz słabiej.
Spojrzałem na niego ciepłym wzrokiem, by pokazać, że wszystko jest w porządku.
Nie miałem siły więcej mówić, więc zostawiłem kocura z tym zdaniem samego, wracając grzecznie na swoje posłanko z mchu. Nitek spojrzał na mnie tymi wielkimi oczami, a ja położyłem głowę na łapach, starając się nie płakać z bólu.
<Jeżyku?>
Od Kolczastej Skóry cd. Słonecznego Zmierzchu
Rozejrzał się po obozie. Wyczuł krew. Czyżby następna śmierć? Zaczął biec za unoszącym się w obozie metalicznym zapachem.
Lekko drgnął widząc futro swojego brata. Rozszarpane i całe we krwi. Musiał się powstrzymywać przed tym by nie zwymiotować. Wawrzynowa Łapa nie ruszał się.
N-nie żyje?! - miauknął przestraszony w myślach. - Kto to zrobił?!
Wysunął pazury, do jego ślepi zaczęły napływać łzy. Czuł jak narasta w nim złość. Kątem oka zobaczył niedaleko ubrudzonych krwią dwóch kocurów. Modrzewiową Korę i Słoneczny Zmierzch. Nie był głupi! To na pewno byli oni!
Warknął. Zaczął się do nich zbliżać. Nastroszył futro.
- Kto. To. Zrobił?! - wykrzyknął najgroźniej jak umiał pytanie, być może znał odpowiedź, ale musiał się upewnić kto jest taka szują.
Tylko obrócili głowę. Oj... To byli oni!!!
- Kurwa!!! Przyznajcie się! - miauknął głośno przez łzy. Pod nosem ich przeklinał.
Dalej nie dostał odpowiedzi. Oblizał wargę, ze zdenerwowania ją przegryzł. Czuł na języku słodką krew.
Niespodziewanie złapał zębami za szyję Słonecznego Zmierzchu. Zaczął jego ciałem szarpać. Zapłaci za to! Wydział mały strumyk czerwonej cieczy płynącej z szyi niebieskookiego. Ktoś postawił na nim łapę. Czuł ciepło jej lub jego futra. Była to Fasolkowa Łapa, widział w jej oczach strach.
- Kolec, proszę, przestań! - krzyknęła z zaniepokojeniem. - Proszę, puść go.
- Ale on zabił Wawrzynka! - płakał. Nie mógł przestać. Tak bardzo chciałby to wszystko było koszmarem.
- Jeśli ty go zabijesz, będziesz od niego gorszy, zniżysz się do jego poziomu. - mruknęła córka Iglastej Gwiazdy. Nie wiedział czy mówi to ze względy tylko na wojownika czy może jest w tym ziarno prawdy.
Lekko poluzował uścisk. Słyszał charczenie i podduszanie się czekoladowego. Puścił go.
- Gnida! - syknął do niego. - Darowałem ci, życie, ale jeśli myślisz, że to koniec to nie prawda! - po chwili spojrzał się w stronę gdzie przedtem był Modrzew. Uciekł. Tchórz. Jeszcze kiedyś dostanie. Obiecał to sobie. Warknął. - Ciesz się, że Fa jest tak dobra i jest twoją siostrą. Tak to dawno byś wąchał kwiatki od spodu!
<Słoneczny Zmierzch?>
30 sierpnia 2020
Od Melona
W końcu wyzdrowiał. Parę ziółek, jedzenie i porządny odpoczynek wystarczyło, żeby pozbyć się tego okropnego choróbska. Miał już prawie pięć księżyców, jednak nie było to na tyle dużo, żeby według jakiegoś Lisiej Gwiazdy, więc z legowiska kocura który go leczył - Sokolego Skrzydła, został przeniesiony do innego miejsca. I jakie było zdziwienie malucha, gdy zobaczył znajomy pysk w środku. I to nie tylko Zimorodek tam mieszkał. Leże było pełne innych smarków, które pilnowały dwie duże kotki. Z początku wszyscy skupiali się na nim, co było całkiem miłe, jednak zaraz wszystko wróciło do ich normy, co tylko zmieszało kocura. Nie wiedział co się dzieje. Kociaki brykały wokół niego, krzyczały, piszczały, śmiały się i wydawały odgłosy, a te dwie kotki po prostu siedziały na swoich mchowych legowiskach, nie reagując prawie w ogóle! Nawet dawały się dotykać po brzuchu czy futrze, bez żadnych syków czy bicia. Kocur nie rozumiał tego wszystkiego. Jedna z królowych zwróciła uwagę na kremowego, siedzącego z zdziwionym wyrazem pyska gdzieś w kącie całego tego zamieszania.
— Wszystko dobrze, słonko? — zapytała łagodnie z perlistym uśmiechem. Melon zmarszczył brwi. Słonko? Czy to jakaś obelga? Jednak spokojny ton kotki nie wskazywał na to, żeby go obrażała. Czy ona też coś chciała od niego? Próbowała go omotać? Jeśli tak, nie miał zamiaru jej nawet opowiadać. Kocur jedynie odwrócił głowę, kładąc po sobie uszy. Kotka najwidoczniej zrozumiała jego mowę ciała i po prostu zostawiła syna Słonika w spokoju. Gdy ta się odsunęła wystarczająco, znowu zaczął się oglądać po żłobku. Dziwna ta sytuacja. Kocięta powinny siedzieć cicho, w miejscu, nic nie robiąc. Nie można było im nawet oddychać za głośno, tylko żeby nie zdenerwować rodzicielki, więc dlaczego te tutaj zachowywały się tak... dziko? Miał przynajmniej szczęście, że Zimorodek spał i nie zaczepia go non stop, teraz, gdy się tutaj wprowadził. Oprócz bicolora, widział też kociaki mniej więcej w swoim wieku i młodsze. Kremowy siedział tak chwilę, aż uczucie, że ktoś go obserwuje zaczęło go mocno denerwować. Melon zaczął się nerwowo rozglądać, aż natrafił na kolejnego niebieskiego kocura, który wlepiał w niego wściekłe, pomarańczowe oczy. Gdy pomarańczowooki zobaczył, że kremowy w końcu na niego patrzy, młodzik najeżył się cały i zaczął prychać w jego stronę.
— Wywalaj stąd, obrzydliwy przybłędo. Lisie łajno. — syknął wściekle kocurek, wyginając grzbiet w łuk. No, przynajmniej jeden normalny kot tu się trafił. Jednak kim on był, żeby mu rozkazywać? Melodyjką? Na pewno nie! Kremowy również przyjął bojową pozycję, strosząc futro na grzbiecie i wysuwając jasne pazurki.
— Pfff, a co mi zrobisz? — fuknął maluch. Nareszcie ktoś mówił jego językiem! Melon niezwykle ucieszył się na taki obrót sytuacji, co objawiło się w jedynie delikatnym uniesieniu kąciku ust.
< Meszku? >
— Wszystko dobrze, słonko? — zapytała łagodnie z perlistym uśmiechem. Melon zmarszczył brwi. Słonko? Czy to jakaś obelga? Jednak spokojny ton kotki nie wskazywał na to, żeby go obrażała. Czy ona też coś chciała od niego? Próbowała go omotać? Jeśli tak, nie miał zamiaru jej nawet opowiadać. Kocur jedynie odwrócił głowę, kładąc po sobie uszy. Kotka najwidoczniej zrozumiała jego mowę ciała i po prostu zostawiła syna Słonika w spokoju. Gdy ta się odsunęła wystarczająco, znowu zaczął się oglądać po żłobku. Dziwna ta sytuacja. Kocięta powinny siedzieć cicho, w miejscu, nic nie robiąc. Nie można było im nawet oddychać za głośno, tylko żeby nie zdenerwować rodzicielki, więc dlaczego te tutaj zachowywały się tak... dziko? Miał przynajmniej szczęście, że Zimorodek spał i nie zaczepia go non stop, teraz, gdy się tutaj wprowadził. Oprócz bicolora, widział też kociaki mniej więcej w swoim wieku i młodsze. Kremowy siedział tak chwilę, aż uczucie, że ktoś go obserwuje zaczęło go mocno denerwować. Melon zaczął się nerwowo rozglądać, aż natrafił na kolejnego niebieskiego kocura, który wlepiał w niego wściekłe, pomarańczowe oczy. Gdy pomarańczowooki zobaczył, że kremowy w końcu na niego patrzy, młodzik najeżył się cały i zaczął prychać w jego stronę.
— Wywalaj stąd, obrzydliwy przybłędo. Lisie łajno. — syknął wściekle kocurek, wyginając grzbiet w łuk. No, przynajmniej jeden normalny kot tu się trafił. Jednak kim on był, żeby mu rozkazywać? Melodyjką? Na pewno nie! Kremowy również przyjął bojową pozycję, strosząc futro na grzbiecie i wysuwając jasne pazurki.
— Pfff, a co mi zrobisz? — fuknął maluch. Nareszcie ktoś mówił jego językiem! Melon niezwykle ucieszył się na taki obrót sytuacji, co objawiło się w jedynie delikatnym uniesieniu kąciku ust.
< Meszku? >
Od Melona CD. Szczawiowego Liścia
Czemu w tym miejscu ciągle ktoś go budził. Nie można było dać mu się spokojnie wyspać? Najpierw ten mały grzdyl o imieniu Zimorodek, a teraz jeszcze ktoś nowy musiał mu przeszkadzać?
Gdy kocurek uniósł na niego zmęczony wzrok, Szczawiowy Liść upuścił na ziemię nornicę. — Klanie Gwiazdy, ale ty jesteś gruby! — wykrzyknął zaskoczony liliowy kocur, na co kremowy od razu się obudził. Gruby? Gruby?! Tylko siostra mogła go nazywać grubym! Kocur odwrócił na chwilę wzrok. Czy... czy wszystko było dobrze u Ryjówki i Muchy? Martwiły się o niego? Melodyjka i Słonik pewnie nawet nie zauważyli jego zniknięcia, ale siostry? Może poszły go szukać? W końcu nie było go już kilka dni, więc jego nieobecność powinna je chociaż zaniepokoić... powinien wrócić? Ale koty, które poznał tutaj wydawały się dużo lepsze niż jego rodzice... powinien je tu przyprowadzić? Ale nie wie, jak znaleźć ich norkę... kocurowi nagle zrobiło się przykro, że nie może pokazać kotkom tego innego świata. Podobałoby im się tu... Teraz nie mógł o tym myśleć. Co zrobił to zrobił i wyszło mu to na dobre. Jak już wyzdrowieje, wtedy będzie szukał rozwiązania.
Kocurek potrząsnął głową. Musiał skupić się na tym dziadzie co go tu właśnie obrażał. Dla innych jego sylwetka powinna być ideałem, a nie czymś, co szokuje! Poza tym, nie był taki bo dużo jadł! Jego dieta składała się głównie z resztek przecież! Jego tusza była zasługą tylko i wyłącznie jego mocnych i większych kości. Ale widząc głupi pysk starszego raczej nie będzie mógł mu tego wytłumaczyć. Kocur kątem oka spojrzał leżącą na ziemi pod łapami liliowego nornicę. Skoro ten ją upuścił to teraz on ją weźmie! Ha, zemsta! Chwycił zwierzątko na tyle szybko, na ile mógł i szybko zaciągnął pod swoje łapy. Specjalne polizał ją po grzbiecie, znakując jako swoją. Z uśmiechem na pyszczku miał zamiar zabrać się do spożywania piszczki.
— Możesz już iść, staruchu jeden. — odprawił liliowego skinieniem ogona, jeszcze zanim wziął pierwszy kęs.
< Szczawiowy Liściu? >
Gdy kocurek uniósł na niego zmęczony wzrok, Szczawiowy Liść upuścił na ziemię nornicę. — Klanie Gwiazdy, ale ty jesteś gruby! — wykrzyknął zaskoczony liliowy kocur, na co kremowy od razu się obudził. Gruby? Gruby?! Tylko siostra mogła go nazywać grubym! Kocur odwrócił na chwilę wzrok. Czy... czy wszystko było dobrze u Ryjówki i Muchy? Martwiły się o niego? Melodyjka i Słonik pewnie nawet nie zauważyli jego zniknięcia, ale siostry? Może poszły go szukać? W końcu nie było go już kilka dni, więc jego nieobecność powinna je chociaż zaniepokoić... powinien wrócić? Ale koty, które poznał tutaj wydawały się dużo lepsze niż jego rodzice... powinien je tu przyprowadzić? Ale nie wie, jak znaleźć ich norkę... kocurowi nagle zrobiło się przykro, że nie może pokazać kotkom tego innego świata. Podobałoby im się tu... Teraz nie mógł o tym myśleć. Co zrobił to zrobił i wyszło mu to na dobre. Jak już wyzdrowieje, wtedy będzie szukał rozwiązania.
Kocurek potrząsnął głową. Musiał skupić się na tym dziadzie co go tu właśnie obrażał. Dla innych jego sylwetka powinna być ideałem, a nie czymś, co szokuje! Poza tym, nie był taki bo dużo jadł! Jego dieta składała się głównie z resztek przecież! Jego tusza była zasługą tylko i wyłącznie jego mocnych i większych kości. Ale widząc głupi pysk starszego raczej nie będzie mógł mu tego wytłumaczyć. Kocur kątem oka spojrzał leżącą na ziemi pod łapami liliowego nornicę. Skoro ten ją upuścił to teraz on ją weźmie! Ha, zemsta! Chwycił zwierzątko na tyle szybko, na ile mógł i szybko zaciągnął pod swoje łapy. Specjalne polizał ją po grzbiecie, znakując jako swoją. Z uśmiechem na pyszczku miał zamiar zabrać się do spożywania piszczki.
— Możesz już iść, staruchu jeden. — odprawił liliowego skinieniem ogona, jeszcze zanim wziął pierwszy kęs.
< Szczawiowy Liściu? >
Od Melona CD. ZImorodka
— No chodź. Nie pożałujesz. — powiedział zachęcająco niebieski bicolor. Melon westchnął, widząc jak kocurek się odwraca w stronę wyjścia. Może jak za nim pójdzie to w końcu się odczepi? Ale z drugiej strony... był zaciekawiony tym całym fenomenem o którym powiedział mu mały grzdyl. No bo jak to byłoby możliwe? Przecież większe koty zawsze najpierw myślą o sobie, potem o kociakach takich jak Melon. Może Zimorodek coś sobie uroił? Pomimo niepewności, jaka pojawiła się w jego głowie poszedł za żółtookim. Cicho opuścili legowisko medyka i skierowali łapy do stosu ze zwierzyną. Był duży i dobrze widoczny. Jakiś wojownik akurat rzucał na niego jakiegoś ptaka.
— Widzisz? To nasze jedzenie — wskazał na to z dumą Zimorodek. Melonowi odebrało mowę. Z wpółotwartym pyszczkiem chwilę wpatrywał się w ten niewiarygodny widok. Przecież nie zjadł tyle przez całe swoje życie!
— Widzisz? To nasze jedzenie — wskazał na to z dumą Zimorodek. Melonowi odebrało mowę. Z wpółotwartym pyszczkiem chwilę wpatrywał się w ten niewiarygodny widok. Przecież nie zjadł tyle przez całe swoje życie!
— Żartujesz... — wypluł w końcu, nieśmiało podchodząc do stosu gdy w końcu kot upuszczający coś na niego zniknął. Dotknął ostrożnie łapką sporą mysz leżącą najbliżej. Poczuł jej miękkie futerko, zimną skórę i zapach mięsa dobiegający z górki zwierząt. Ten widok nie mógł być prawdziwy. Musiało mu się to śnić. Jeśli był prawdziwy, to dlaczego świat musiał być taki niesprawiedliwy. Dlaczego on się urodził nie mając nic, a ten mały nachalny głupek, co teraz stał obok niego z dziwnym uśmieszkiem na pysku miał to wszystko na wyciągnięcie łapy. Czemu on nie dostał tego, co on miał. Kremowy kocurek zacisnął zęby i najeżył się delikatnie na grzbiecie. Teraz to będzie jego! Wszystko! Zabierze to i przyniesie siostrom, jako wybawca! Zostanie wielkim, wspaniałym Melonem i wszyscy będą go wychwalali! W końcu będzie tak jak od zawsze powinno być! Kocurek wdrapał się pośpiesznie na stos ze zwierzyną i rozpłaszczył się na samym szczycie.
— Teraz to wszystko jest MOJE! — zawołał głośno do Zimorodka, próbując objąć łapami wszystkie upolowane piszczki. Ha! Przejął zapasy tego dziwnego miejsca i nikt nie może już mu ich odebrać! Nie da się!
< Zimorodku? >
Od Jesionowego Wichru cd Kaczorka
Obserwował jak malec, rozgląda się po otoczeniu. Właśnie dla tej chwili, chciał pokazać mu świat. Ta ciekawość w niebieskich oczach, ta chęć poznania wszystkiego, to tak bardzo przypominało mu jego pierwszą podróż, gdy sam był małym kociakiem.
- Podoba ci się, Kaczorku? - Tatuś znowu się pochylił, by mógł sięgać poziomem do karzełka.Kocurek pokiwał główką. Wypadało odpowiedzieć na pytanie.
- Ile kofof. - miauknął kocurek, szczerząc się. Zrobił wielkie, słodkie oczka. - Pujsiemy dalej?
- Tak. Ale nie za daleko, bo mama będzie się martwić - powiedział kierując łapy w stronę legowiska uczniów. - Tu kiedyś będziesz spał jak zostaniesz już mianowany na ucznia - Wskazał ogonem wnętrze.
Kociak powoli podszedł i zajrzał niepewnie do środka. Musiał przyznać, że jak na razie rodzicielstwo nie było wcale takie złe. Podobało mu się, że mógł pokazać synowi świat w jakim przyszło mu żyć.
- Na ucna? - Jego wzrok spoczął na nim.
- Tak. Kociak w wieku sześciu księżyców staję się uczniem. Dostaje mentora i uczy się polować i walczyć, by pewnego dnia stać się wojownikiem - wyjaśnił malcowi. - Ja już nim jestem.
Kaczorek przez chwilę, wpatrywał się w niego wzrokiem pełnym podziwu. W końcu jego tata okazał się wojownikiem.
- Walcys i polujes? - dopytywał dalej.
- Tak. - Machnął ogonem, kierując kroki kociaka do kolejnego legowiska. - Tu śpią wojownicy, w tym ja. Chciałbym bardzo mieszkać z wami w żłobku, ale niestety nie mogę.
- Cemu?
- Takie są zasady. - westchnął. - Ale nie martw się. Jak będziesz duży, to pewnie się tam spotkamy.
Następnie pokazał mu legowisko liderki i wytłumaczył kim jest dla klanu, odwiedzili też legowisko medyka i starszyzny, gdzie Truskawkowa Łamaga szybko ich wyprosił. No cóż. Zasłużył na taki los z tym swoim rybiszczem.
Na koniec skierowali się w stronę horyzontu.
- Wejdź mi na grzbiet - Położył się na brzuchu, zapraszając Kaczorka na barana.
Kocięciu nie było trzeba dwa razy mówić, od razu wspiął się na górę. Jesionowy Wicher powoli się uniósł ukazując to, co było skryte przed maluszkiem, przez jego drobny wzrost. Przed nimi majaczyła rzeka, której szum docierał do uszu klanowiczów odkąd pamiętał.
Kaczorek łapkami odsunął na boki jego uczy i z zachwytem na pyszczku, obserwował powoli sunącą wodę.
- Jak będziesz starszy, to nauczę cię po niej chodzić - powiedział do syna.
< Kaczorku? <3 >
Od Potrójnego Kroku cd Fasolkowej Łapy
Przez całą walkę, trzymał się na tyłach, jak tylko mógł. Nie miał zamiaru oberwać i skończyć w starszyźnie lub gorzej, martwy. Słyszał krzyki walczących. Nerwy go zżerały od środka. Wygrają? Muszą! W końcu Klan Burzy był silny. Dadzą radę. Kiedy wszystko ucichło postanowił powoli sprawdzić, czy to już koniec. Dużo go kosztowało, aby zmusić łapy do ruchu i wyjścia z kryjówki. Był potwornym tchórzem, ale to nie znaczyło, że się nie martwił. Zresztą... Jak miałby pomóc skoro sam nie potrafi walczyć? Gdyby latał od jednego kota do drugiego serwując pomoc, to prędzej czy później zostałby zabity. W końcu mądry strateg wie, że pozbycie się medyka sprawi, że wróg osłabnie i prędzej zginie.
Wchodząc do obozu widział martwe koty. Dość sporo martwych kotów. Przerzucał wzrok z jednego ciała na drugie, szukając kogoś kogo darzył sympatią, a którego śmierć go obejdzie. Przeszedł obok rudego kocura, który był jego ojcem, nie zaszczycając go spojrzeniem. Umarł. I dobrze. Zasłużył na to. Gdyby choć starał się być ojcem... Może wierzyłby w coś takiego jak miłość i byłby całkiem inny. Może nawet zmieniłby się w takiego Jeżową Ścieżkę? Pokręcił głową i prychnął. Nie ma co wracać do tego, co by było gdyby... Stało się i czasu nie cofnie. Nagle wśród ocalałych dostrzegł uczennice, na której widok jego serce zabiło trzy razy szybciej. Żyła! Ona... Żyła!
- Fasolkowa Łapo! - wrzasnął kocur, momentalnie do niej podbiegając.
Uczennica z trudem uniosła głowę, by zobaczyć wykrzywiony w strachu pysk Potrójnego Kroku. Widziała, jak jego wzrok biegał szybko po jej ciele, badając rany. Na jej mordkę wszedł blady uśmiech, po policzku spłynęły łzy, a ostatnimi siłami kotka ruszyła łapę, która po chwili spoczęła na palcach przedniej łapy kocura.
- Ty głupi debilu... - wymruczała słabym głosem z dobrze słyszalną ulgą, której nie dała rady ukryć, a następnie padła na ziemię jak długa.
- Ty głupi debilu... - wymruczała słabym głosem z dobrze słyszalną ulgą, której nie dała rady ukryć, a następnie padła na ziemię jak długa.
Pierwsze co wymsknęło mu się z pyska, było ała. Nie widziała, że nadepnęła na jego palce? Kiedy pozbył się tego okropnego uczucia, zabrał się za nieprzytomną.
Było z nią... źle. Te rany... te żebra... Jak dobrze, że uciekł! Szybko zaciągnął ją do legowiska medyków i sprawdził stan składzika. Było... w miarę dobrze, chociaż przydałoby się nazbierać świeżych ziół. Przeleciał wzrokiem po jaskini i dostrzegł Tkacza ze swoją świtą. O tyle dobrze, że się nie rozbiegły. Wydawało się, że wróg niczego nie zdemolował, z czego się cieszył. Złapał w pysk nadające się do użytku zioła i zaczął opatrywać uczennice. Miał nadzieję, że wytrwa i się ocknie. Przydałoby się też coś do jedzenia... No właśnie... Ale nie umiał polować. Powinien kogoś zagonić do roboty, niestety teraz każdy zajęty był opłakiwaniem bliskich. Nie pozostało mu nic innego jak czekać. Po jakimś czasie dostrzegł, że Fasolkowa Łapa zaczyna się budzić. Jej morskie oczy spoczęły na postaci medyka, a go ogarnęła ulga. Wyliże się.
- Cieszę się, że nic ci nie jest.
- Uciekłeś - wycharczała z pretensją.
Skulił uszy, patrząc na nią niepewnie.
- Poszedłem sprowadzić pomoc. I tak nie miałbym szans w walce z nimi, dobrze to wiesz. A tak... Jesteście wolni...
<Fasolkowa Łapo?>
Od Fasolkowej Łapy CD. Potrójnego Kroku
*dawno;;*
złośliwy uśmieszek, co chyba jeszcze bardziej denerwowało kocura.
— Zawołajmy Iglastą Gwiazdę. On rozstrzygnie ten spór!
Fasolkowa Łapa westchnęła. Widziała, że najwyraźniej Potrójny Krok nie odpuści, póki sam lider nie przyzna mu racji. Na dowód swych słów, medyk opuścił legowisko i skierował swoje trójłape kroki w stronę dziadka. Fasolka pokręciła z uśmiechem głową, po czym w paru susach znalazła się obok mentora. Nawet jeśli Igiełka nie przyzna jej racji, to miała jeszcze chwilkę, żeby zabawić się siostrzeńcem.
— Z drogi, ciotka idzie. — zamruczała dumnie, przepychając się przed trójłapego.
— Ty mała Krzywico! Wracaj tu zaraz! — zawołał, widocznie oburzony zachowaniem uczennicy. Młoda wytknęła kocurowi język, po czym popędziła prosto do rodziców, zostawiając cętkowanego w tyle. Nie zajęło długo, aż ten też przyczłapał obok z niezwykle niezadowoloną miną.
— Iglasta Gwiazdo! — zawołał, przykuwając na siebie uwagę lidera i jego partnerki.Liliowy kocur spojrzał na niego, po czym zmarszczył brwi, widząc jego opatrzone już rany.
— Potrójny Kroku? Co ci się stało? — zapytał zmartwionym tonem.
— To... to nie jest teraz ważne! — obruszył się wnuk Igły. — Teraz ważniejsza jest sprawiedliwość!
— Sprawiedliwość? — prychnęła rozbawiona Fasolkowa Łapa. Starszy kocur trzepnął ją ogonem, żeby się uciszyła.
—To poważna sprawa! — syknął trójłapy. — Iglasta Gwiazdo, kto ma większą władzę? Fasolkowa Łapa jako moja ciocia, czy ja, wspaniały mentor, główny i starszy medyk od Fasolki, która jest jeszcze uczennicą?
Jego skrzekliwy głos wypowiadający to zdanie wciąż niezwykle bawił młodszą kotkę. Za to Igła wyglądał na bardzo zaskoczonego i zmieszanego.
— Ja... wiecie, może ten problem nie jest taki trudny? Proponuję żebyście porozmawiali chwilę i powinno się to rozwiązać. — miauknął w końcu przywódca, próbując ominąć pytanie co wyszło mu niekoniecznie zgrabnie.
— Nie! Nie zgadzam się! — zawołał zdenerwowany Trójka, tupiąc przednią łapą. — Żądam wyjaśnienia tu i teraz!
Fasolkowa Łapa kątem oka zobaczyła, że Miedź posyła jej proszące spojrzenie, nieznacznie wskazując głową zmieszanego Igłę, który widocznie nie widział, co zrobić. Fasolka westchnęła, po czym zwróciła się do mentora. Czas zakończyć wygłupy, bo jeszcze jej ojciec, a jego dziadek osiwieje bardziej ze stresu. A tego by nie chciała.
— Dobra, powiedźmy, że ty masz większą władzę. — miauknęła niechętnie, wzdychając pod nosem. To nie tak, że uważała to za prawdę, ale cóż, czasem trzeba ustąpić Potrójnemu Dziadowi, prawda?
— HA! — krzyknął ucieszony, a na jego pysk wpadł szeroki uśmiech. — Miałem rację! A teraz masz karę.
— Hej, tak nie wolno! Jestem za stara na kary!
— Bez dyskusji!
— Ale...
— Idziemy! — skończył szybko, po czym udał się z powrotem do legowiska medyków, by tam poczekać na kotkę. Uczennica pożegnała się szybko z rodzicami, po czym wróciła marudzić kocurowi o planowanej karze, która ostatecznie nigdy nie weszła w życie przez to, że Trójka nie potrafił wymyślić nic odpowiedniego.
***
Chociaż wszystkie walki już się zakończyły, w obozie Klanu Wilka wciąż panowało poruszenie i zamieszanie. Do uszu pointki docierały jeszcze wrzaski, jak kolejne ciała poległych klanowiczów były odkrywane. Oprócz tego okropnego dźwięku, w jej uszach pojawił się dziwny, nienaturalny pisk. Kotka leżała na ziemi, czując, jak powoli siły opuszczają jej ciało. Rana na jej piersi coraz bardziej dawała się we znaki, a rozdzierający ból powoli paraliżował jej zdolność logicznego myślenia. Zacisnęła zęby i spróbowała wstać, jednak jakiekolwiek próby nawet najmniejszego ruchu prowadzącego w stronę podniesienia się kończyły się porażką. Była coraz bardziej zmęczona i obolała, a przed jej oczami zaczęły tańczyć mroczki. Przymknęła oczy, mając nadzieję, że chociaż to da jej chwilę ukojenia.
Nagle, usłyszała czyiś znajomy głos. Nierówne kroki zdawały się być coraz bliżej. Poczuła tak dobrze znany zapach... nie. To nie możliwe. Otworzyła szerzej oczy, gdy w zasięgu jej wzroku pojawiły się trzy liliowe łapy. Jej ślepia momentalnie zaszkliły się, jednak nie z bólu czy smutku.
— Fasolkowa Łapo! — wrzasnął kocur, momentalnie do niej podbiegając. Z trudem uniosła głowę, by zobaczyć wykrzywiony w strachu pysk Potrójnego Kroku. Widziała, jak jego wzrok biegał szybko po jej ciele, badając rany. Ta głupia, tchórzliwa kupa futra...ten, którego przeklinała za nieobecność, gdy ich zostawił... wrócił. A ona głupio się cieszyła w duchu, że znowu widzi jego zrzędliwy pysk. Na jej mordkę wszedł blady uśmiech, po policzku spłynęły łzy, a ostatnimi siłami kotka ruszyła łapę, która po chwili spoczęła na palcach przedniej łapy kocura.
— Ty głupi debilu... — wymruczała słabym głosem z dobrze słyszalną ulgą, której nie dała rady ukryć. Będzie mogła się na niego wściekać po tym wszystkim. Teraz mogła się ciszyć, że chociaż ten był cały i zdrowy... po tych krótkich myślach kotka straciła przytomność, dając się pogrążyć ciemności.
< Potrójny Kroku? >
Od Zguby CD Zimorodka
Kotka z podziwem przyglądała się starszemu koledze. Choć nie bardzo rozumiała jeszcze o co chodzi, plan wydawał jej się idealny i tylko energicznie kiwała łebkiem. Niebieskawy kocur rozejrzał się, po czym dał łapką znać, aby ruszyła za nim. Zguba spostrzegła, iż przemieszczał się nisko na zgiętych nogach, niemalże przylegając do ziemi brzuchem. Czy to była jakaś taktyka na skradanie się? Zainspirowała się tym i niemalże czołgała się po ziemi. Przy wyjściu ze żłóbka spojrzała na tyły, aby upewnić się, iż jest niezauważalna. Na jej szczęście Paprotkowa Pieśń aktualnie rozmawiała z inną karmicielką, a i z pewnością była przyzwyczajona do ucieczek jedynej pociechy.
Zimorodek zaraz po przedostaniu się na zewnątrz, zrobił szybki skok w stronę kępy mchu. Szylkretka nie chcąc pozostać w tyle, postanowiła wziąć z niego przykład. Problem w tym, iż wciąż była małą, nieproporcjonalną kulką, przez co nie była w posiadaniu takiej równowagi. Jej łapa zahaczyła o leżący przed nią kamyk, przez co poszybowała do przodu, wpadając na drugiego kociaka. Wydała z siebie cichy pisk, czym zwróciła uwagę stojącej niedaleko Berberysowej Bryzy. W porę wczołgała się pod mech, biorąc przykład z kocura, przez co pozostała niezauważalna.
- Musisz być szybsza – mruknął pośpiesznie Zimorodek. – A telas cho! – wyrzucił cicho, podnosząc się lekko i czołgając w bok, przez co pociągnął za sobą kępę rośliny. Jego matka od razu spostrzegła niecodzienny widok, jakim był przemieszczający się mech. Przeprosiła na moment swojego rozmówcę i podeszła do nich. Oboje zastygli w bezruchu, wierząc naiwnie, iż jeśli oni jej nie widzą, to ona nie widzi ich. Ta metoda nie sprawdziła się jednak tak, jak powinna.
Kociaki zostały przyłapane i niechętnie wycofały się do legowiska, mamrocząc niezadowolone pod nosem, z powodu nieudanej podróży.
Minęły dwa księżyce, a Zguba mimo wciąż młodego wieku, coraz częściej uciekała ze żłobka. Zazwyczaj spotykała dziadka i odbywała z nim krótkie spacery, bądź też zwyczajnie bawiła się ze znajomymi, którzy za niedługo mieli znaleźć się w innym miejscu.
- Co to w sumie znaczy, że zostaniesz uczniem? – zawzięcie dopytywała Zimorodka. Wiedziała bowiem jedynie to, iż jest to etap przejściowy między byciem kociakiem, a zostaniem prawdziwym wojownikiem, jak te wszystkie duże koty w klanie.
- No… Po prostu będę się szkolił. Wiesz, walka i te sprawy – odparł, czując dumę z tego, iż będzie dla kogoś autorytetem, bowiem Zguba była ogromnie zafascynowana tym, że za niedługo może mieć za przyjaciela ucznia. Zmartwiła się na moment. A może będzie zbyt bardzo zajęty, aby mogli się czasami widywać? W końcu zmieni legowisko na to specjalne dla kotów, które ukończyły sześć księżyców. No i dojdzie mu ogrom obowiązków. Mruknęła z niezadowolenia. Dlaczego musiała być jeszcze taka młoda? Bycie kociakiem zaczynało ją mocno nudzić, gdyż nic nie mogła zrobić, bo mama co chwile upominała ją i zaganiała do kąta.
- Ej, Zimorodku – zaczęła niepewnie, przyglądając się większemu od niej kocurkowi – Jak już zostaniesz uczniem, to będziesz mnie czasem odwiedzał?
Zimorodek zaraz po przedostaniu się na zewnątrz, zrobił szybki skok w stronę kępy mchu. Szylkretka nie chcąc pozostać w tyle, postanowiła wziąć z niego przykład. Problem w tym, iż wciąż była małą, nieproporcjonalną kulką, przez co nie była w posiadaniu takiej równowagi. Jej łapa zahaczyła o leżący przed nią kamyk, przez co poszybowała do przodu, wpadając na drugiego kociaka. Wydała z siebie cichy pisk, czym zwróciła uwagę stojącej niedaleko Berberysowej Bryzy. W porę wczołgała się pod mech, biorąc przykład z kocura, przez co pozostała niezauważalna.
- Musisz być szybsza – mruknął pośpiesznie Zimorodek. – A telas cho! – wyrzucił cicho, podnosząc się lekko i czołgając w bok, przez co pociągnął za sobą kępę rośliny. Jego matka od razu spostrzegła niecodzienny widok, jakim był przemieszczający się mech. Przeprosiła na moment swojego rozmówcę i podeszła do nich. Oboje zastygli w bezruchu, wierząc naiwnie, iż jeśli oni jej nie widzą, to ona nie widzi ich. Ta metoda nie sprawdziła się jednak tak, jak powinna.
Kociaki zostały przyłapane i niechętnie wycofały się do legowiska, mamrocząc niezadowolone pod nosem, z powodu nieudanej podróży.
********
Minęły dwa księżyce, a Zguba mimo wciąż młodego wieku, coraz częściej uciekała ze żłobka. Zazwyczaj spotykała dziadka i odbywała z nim krótkie spacery, bądź też zwyczajnie bawiła się ze znajomymi, którzy za niedługo mieli znaleźć się w innym miejscu.
- Co to w sumie znaczy, że zostaniesz uczniem? – zawzięcie dopytywała Zimorodka. Wiedziała bowiem jedynie to, iż jest to etap przejściowy między byciem kociakiem, a zostaniem prawdziwym wojownikiem, jak te wszystkie duże koty w klanie.
- No… Po prostu będę się szkolił. Wiesz, walka i te sprawy – odparł, czując dumę z tego, iż będzie dla kogoś autorytetem, bowiem Zguba była ogromnie zafascynowana tym, że za niedługo może mieć za przyjaciela ucznia. Zmartwiła się na moment. A może będzie zbyt bardzo zajęty, aby mogli się czasami widywać? W końcu zmieni legowisko na to specjalne dla kotów, które ukończyły sześć księżyców. No i dojdzie mu ogrom obowiązków. Mruknęła z niezadowolenia. Dlaczego musiała być jeszcze taka młoda? Bycie kociakiem zaczynało ją mocno nudzić, gdyż nic nie mogła zrobić, bo mama co chwile upominała ją i zaganiała do kąta.
- Ej, Zimorodku – zaczęła niepewnie, przyglądając się większemu od niej kocurkowi – Jak już zostaniesz uczniem, to będziesz mnie czasem odwiedzał?
<Zimorodku?>
Od Słonecznego Zmierzchu Cd. Skry
*jeszcze przed uwolnieniem Klanu Wilka spod łap Stwórcy*
W obozie jest ponura atmosfera. Czuć strach. Sam się boję trochę. Przeciągam się. Co tu robić mam? Podszedłem do sterty zwierzyny. Nie jestem głodny, jednak jak nie wezmę to przepadnie. Inni pewnie są głodni. Szczególnie karmicielki. Senny świt niedawno urodziła. Podobno dwa kociaki. Biorę mysz. Jest dość chuda jednak zawsze coś. Było tak pięknie. Teraz jest pora opadających liści. Po niej pora nagich drzew. I tak w kółko. Wdycham. Ile już czasu minęło od śmierci mamy? Ile od Gorzkiej? Brakuje tylko by Gasnąca … zginęła. Nie! Ona nie zginie. Wchodzę do legowiska Starszyzny. Kładę mysz obok karmicielki.
– Sień dolby… – mała kotka powiedziała bardzo cicho. Zamknęła oczka, dziwne. – D-dlasego na senates jest tak głośno? I Inę koty płacą?
– Dzień dobry.- przykucnąłem.- Nie są dobre czasy dla Klanu Wilka.- mówię co myślę. Może nie zrozumieć.- Nie jest dobra pora w naszym klanie, jednak będzie lepiej.- Uśmiecham się słabo. Mam nadzieję, że mam racje. Kotka chyba zrozumiała.
– Biłio inaczej?- koteczka wydaje się nieśmiała.
– Tak, polowaliśmy. Karmicielki i kociaki były w żłobku. Wojownicy chodzili na polowania. Kociaki powinny być mianowane.- ostatnie zdanie szepcze.- Jestem Słoneczny Zmierzch, a ty?- Nie przedstawiłem się, jaka wtopa!
– Jetim Skria.- Kotka szepcze. Czuje na sobie wzrok Sennego Świtu. Patrzę na karmicielkę. Jest chuda. Za chuda. Karmicielka powinna być najedzona. Od niej zależy życie kociaków.
– Chcesz posłuchać historii?- Siadam niedaleko kociaka. Liliowa kiwa głową na tak.- No dobrze to… w lesie żyło pięć klanów: Klan Wilka, Lisa, Nocy i Burzy. Klan Lisa przestał istnieć. W naszej historii skupimy się na Klanie Wilka.- robię sobie przerwę. Od kiedy ja opowiadam?- By być uczniem w normalnych czasach kończysz sześć księżyców i wtedy jesteś uczniem. Dostajesz mentora, to taki kot, który uczy cię tego, co umie. Twoje imię się zmienia. Jako uczeń możesz wychodzić z obozu za zgodą mentora. Trenujesz, a jak szkolisz się na wojownika to też polujesz. Po długim treningu stajesz się wojownikiem, lub medykiem. Wtedy jest mianowanie.- próbuje powiedzieć jak najłatwiej.- Masz jakieś pytania?
– Ciemu Sinizna i Mriozion tu sobie skorio majią siść księżyciów?
– Są dziwne czasy, mój tata. Iglasta Gwiazda nie ma władzy.- szepczę.- Ale będzie normalnie kiedyś.- Ten terror nie będzie trwał wiecznie, mam nadzieję.- Chcesz nie wiem, pobawić się?
<Skra?>
Od Słonecznego Zmierzchu Cd. Kaczej Łapy
Boli mnie. Boli mnie to, że treningi zostały przerwane. Wszystkie. Szkoda mi uczniów. Sam posiadam własnego, może pójdę i … pogadam? Miedziana Iskra do mnie przychodziła i rozmawiała, więc czemu nie? Tylko gdzie może być? I jak pójść do niej rozmawiać? Koty “stwórcy” kochają się czepiać o wszystko. Nawet nie o coś! Po prostu mają gorszy dzień. Czy oni wiedzą co to honor?! Prycham pod nosem. Koty o lisim sercu. Moja uczennica i przybrana siostra siedzi.
– Hej Kacza łapo, jak się czujesz?- Podchodzę bliżej. Siadam obok niej.
– Okropnie, nie mogę polować. Ani trenować z tobą.- kotka ma wściekłość w oczach.
– Też mi tego brakuje, nawet z obozu nie można wyjść … pochować zmarłych.- szepczę. Nie możesz płakać! Nie przy Kaczej łapie! Wbijam pazury w ziemię. Umarli. A ja nadal oddycham.
– Brakuje ci Łasiczego Skowytu?- Uczennica wbija wzrok w pazury.
– Oczywiście, kochałem ją. Tak samo Sówkę.- szepcze cicho płacząc.- Nie powinienem być twoim mentorem, za słaby jestem.- Odwracam wzrok w bok. Mentor powinien dawać przykład, a ja co? Płaczę. To nie jest postawa godna wojownika.
Kolejna osoba z mojej rodziny. Umarła. Kochana siostra. Nie było dla niej ratunku! Siedzę przy wyjściu i płaczę. Jestem najstarszy z całego żyjącego rodzeństwa, kto z mojego rodzeństwa żyje? Fasolka, Kaczka i Piórko, a które … nie żyje. Gorzka, Gasnąca, Leszczynowa Bryza, Ostrokrzewiowy Cierń i Szafirkowy Potok. Brakuje mi mojej rodziny. Płaczę. Oni powinni żyć. Ja nie! Co we mnie wstąpiło, że zabiłem Wawrzynową Łapę? Przydałoby się pozbyć złych myśli. Wdech wydech. Pamiętaj jesteś teraz dziadkiem. Północ musi wiedzieć, że nie jest groźny. Właśnie. Jestem dziadkiem! Jednak sam zabiłem jej ojca. Potwór. Ledwo opanowane łzy znowu poleciały.
– Słoneczny Zmierzch?- Głos mojej uczennicy wpadł do moich uszy. Na prawdę?! Musi mnie widzieć w takim stanie? Przecież ja nie dam rady jej normalnie odpowiedzieć.
– Tak-k?- Unikam wzrokiem uczennicy.
– Hej Kacza łapo, jak się czujesz?- Podchodzę bliżej. Siadam obok niej.
– Okropnie, nie mogę polować. Ani trenować z tobą.- kotka ma wściekłość w oczach.
– Też mi tego brakuje, nawet z obozu nie można wyjść … pochować zmarłych.- szepczę. Nie możesz płakać! Nie przy Kaczej łapie! Wbijam pazury w ziemię. Umarli. A ja nadal oddycham.
– Brakuje ci Łasiczego Skowytu?- Uczennica wbija wzrok w pazury.
– Oczywiście, kochałem ją. Tak samo Sówkę.- szepcze cicho płacząc.- Nie powinienem być twoim mentorem, za słaby jestem.- Odwracam wzrok w bok. Mentor powinien dawać przykład, a ja co? Płaczę. To nie jest postawa godna wojownika.
*time skip po śmierci Przygasającego Płomyka i walce ze stwórcą*
Kolejna osoba z mojej rodziny. Umarła. Kochana siostra. Nie było dla niej ratunku! Siedzę przy wyjściu i płaczę. Jestem najstarszy z całego żyjącego rodzeństwa, kto z mojego rodzeństwa żyje? Fasolka, Kaczka i Piórko, a które … nie żyje. Gorzka, Gasnąca, Leszczynowa Bryza, Ostrokrzewiowy Cierń i Szafirkowy Potok. Brakuje mi mojej rodziny. Płaczę. Oni powinni żyć. Ja nie! Co we mnie wstąpiło, że zabiłem Wawrzynową Łapę? Przydałoby się pozbyć złych myśli. Wdech wydech. Pamiętaj jesteś teraz dziadkiem. Północ musi wiedzieć, że nie jest groźny. Właśnie. Jestem dziadkiem! Jednak sam zabiłem jej ojca. Potwór. Ledwo opanowane łzy znowu poleciały.
– Słoneczny Zmierzch?- Głos mojej uczennicy wpadł do moich uszy. Na prawdę?! Musi mnie widzieć w takim stanie? Przecież ja nie dam rady jej normalnie odpowiedzieć.
– Tak-k?- Unikam wzrokiem uczennicy.
<Kacza Łapo?>
Od Jesionowego Wichru cd Króliczej Łapy
- Królicza Łapo? Idziesz? - zastrzygł uszkami, odwracając pyszczek i w kilku susach znalazł się przy boku Jesionowego Wichru.
Mieli dzisiaj wybrać się na kolejny trening. Tym razem chciał nauczyć ucznia wchodzenia i schodzenia z drzew. Jeśli to szybko załapie, będzie mógł śmiało powiedzieć, że jest gotowy na mianowanie. Widząc, że Króliczek nawet nie odpowiedział na to uśmiechem wyczuł, że coś musi być nie tak. Źle się czuł? Wyglądał tak jakoś marnie.
Mieli dzisiaj wybrać się na kolejny trening. Tym razem chciał nauczyć ucznia wchodzenia i schodzenia z drzew. Jeśli to szybko załapie, będzie mógł śmiało powiedzieć, że jest gotowy na mianowanie. Widząc, że Króliczek nawet nie odpowiedział na to uśmiechem wyczuł, że coś musi być nie tak. Źle się czuł? Wyglądał tak jakoś marnie.
- Coś się stało? - zapytał.
- Mama... - zawahał się. Westchnął. -...mama jest zmęczona. Ledwo dotarła do legowiska wojowników. Martwię się o nią. Mam tylko ją i tatę. Gdy ich zabraknie... ja nie... nie umiem nawet o tym myśleć. - pociągnął noskiem. Czuł jak łezki zbierają się w jego ślepiach. Przetarł je szybko łapą. - Prze-przepraszam, ale czy możemy dzisiaj... odwo-odwołać trening? Muszę się nią zająć.
Rozumiał emocję Króliczej Łapy. Sam w końcu stracił rodziców i znał ten ból, o którym nie chciał myśleć uczeń. Oczywistym było więc, że się zgodzi.
- Oczywiście. Możemy to przełożyć na kiedy indziej. Rodzice są ważni - westchnął. - Gdyby moi żyli i coś im dolegało, pewnie postąpiłbym tak samo. - wyznał.
- D-dziękuję, wujku - Uczeń szybko odbiegł, aby sprawdzić stan swojej rodzicielki.
Nie mając nic do roboty, postanowił wybrać się na polowanie ze swoim byłym mentorem - Białym Kłem i jego uczennicą.
***
Bolało. Tak strasznie, ale dało się to znieść. Wystarczyło nie obciążać łapy. Musiał więc kicać do medyka na trzech kończynach, modląc się, aby klifiak był. W końcu medycy chodzą na te swoje zbieranie ziół. A miał być taki miły dzień. Polował, kiedy to nadepnął na coś, co wbiło mu się w łapę. Było przezroczyste, z każdą chwilą opływając w cieknącą z łapy krew. Biały Kieł powiedział mu, że to szkło i żeby natychmiast udał się z tym do Porannej Zorzy. Zgodził się i właśnie stał przed wejściem, krzywiąc się z bólu. Chyba dobrze, że jego dzieci były jeszcze kociakami, które nie mogły opuszczać żłobka. Widok rannego ojca, był chyba ostatnią rzeczą, jaką by chcieli oglądać. Wziął głęboki oddech, odganiając wspomnienia o Malinowej Łapie, który szkolił się tu i tu umarł, i przekroczył próg pachnącego ziołami pomieszczenia. Od razu co rzuciło mu się w oczy to Królicza Łapa, który siedział przy swojej matce. Czyli jednak nie obyło się od wizyty u medyka. Gdzieś w kącie dostrzegł Ropuszy Język, która skarżyła mu się dzień temu na skręcenie łapy. Teraz wyglądała znacznie lepiej.
Podszedł do zapracowanego kocura, który kazał mu tylko usiąść, widząc jak unosi łapę.
- To nie skręcenie - wyjaśnił mu.
Ostatnimi czasy, dużo kotów chorowało na ten uraz.
- Co się stało, wujku? - usłyszał zmartwiony głos ucznia.
- Nadziałem się na jakieś szkło. - wyjaśnił. - To nic groźnego, prawda? - zwrócił się do Porannej Zorzy.
- Tak. Zaraz będziesz zdrowy - Medyk wyciągnął mu ciało obce z kończyny, a ranę zalepił pajęczyną z jakąś papką na infekcję. - Dzień, dwa i będziesz jak nowy - powiedział, podchodząc teraz do matki Króliczka.
Kazał jej się nie przemęczać i przez kilka dni porządnie odpocząć. A więc o to chodziło? Była przemęczona? Rzeczywiście powinna dać sobie nieco wytchnienia, zwłaszcza że jej syn się bardzo o nią martwił.
<Królicza Łapo?>
Wyleczeni: Ropuszy Język, Jesionowy Wicher, Szałwiowa Chmura
Od Fasolkowej Łapy CD. Kawki (Kawczej Łapy)
*długo przed atakiem*
— Kawko... — zaczęła Cętkowany Liść, podchodząc bliżej do malca. — Nie dam się dotykać kapusiowi! — warknął w końcu, mierząc Fasolkę ostrym spojrzeniem.
W oczach kotki pojawiło się zdezorientowanie.
— Nie rozumiem o co ci chodzi, Kawko — miauknęła kotka, zerkając na Cętkowany Liść.
— Nie kłam! Kłamczucha! — oskarżył ją odważnie kocurek. — Wiem, że jesteś medyczką tylko dlatego, że twój tata to lider!
Fasolka ogłupiała chwilowo, wydając z siebie tylko cisze "he?" w odpowiedzi. Wpatrywała się w Kawkę z tępym wyrazem pyska, gdy ten powoli zaczął się od niej wycofywać. Kotka nie zrozumiała, czemu Kawka tak myślał. Przecież została medyczką dlatego, że chciała się tego szkolić! A miejsce na ucznia medyka wtedy akurat było wolne, więc raczej nie zabrała nikomu miejsca... Czy gdyby jej ociec nie był liderem to nie miałaby możliwości zostać uzdrowicielką? Nie, Kawka się mylił. Chyba?
— Kawko, to nie tak. Widzisz, to nie tak, że mój tata jest liderem. Naprawdę, mam umiejętności żeby to robić i gdybyś tylko dał mi się sprawdzić to mogę ci to udowodnić. — miauknęła w końcu spokojnie Fasolka, próbując wkręcić młodego czarnuszka żeby pozwolił się zbadać.
— Nie! Kłamiesz! — fuknął maluch, strosząc futerko. — Idź sobie, pupilko tatusia!
— Kawko! Przestań być niemiły! — zawołała Cętka, już widocznie zdenerwowana zachowaniem syna. — A teraz przeproś, bo będziesz musiał siedzieć z bratem resztę dnia.
Kawka poruszył zdenerwowany wąsami, jednak zamiast znowu się sprzeciwić starszym fuknął jedynie, odwracając się od Fasolki.
— Przepraszam... — wydusił z siebie czarny, kładąc po sobie uszy. Pointka zamrugała parę razy oczami, po czym odetchnęła i znów ponowiła próbę zbadania malucha.
— Teraz dasz mi się obejrzeć? — zapytała kotka, przybliżając się do malca. Kawka zanim coś opowiedział, spojrzał na znaczący wyraz pyszczka matki. Maluch nie odezwał się znowu, jednak w odpowiedzi niechętnie pokiwał jedynie łepkiem. Kotka w końcu mogła się zabrać za oglądanie syna Cętkowanego Kwiatu. O tyle dobrze, że był zdrowy. Jednak jego zachowanie zdziwiło kotkę. Maluch naprawdę ją tak postrzegał? Może powinna spróbować zmienić jakoś jego podejście do niej?
***
Nie mogła w to uwierzyć. Klan Burzy przyszedł im na pomoc. Ktoś przybył, gdy byli w potrzebie. Dał im tą iskierkę nadziei, coś, co dało im siłę by powstać i w końcu się postawić. Po niewoli, która wydawała się wiecznością w końcu znowu walczyli, by przepędzić wroga. Kotka nie zastanawiała się długo, rzuciła się w wir walki. Nie miała zamiaru uciekać by ochronić swój tyłek. Nie mogła pozwolić na to, żeby ktoś walczył czy tracił życie za nią. Miała zamiar walczyć o swoje! Próbowała uspokoić oddech, co jednak nie było łatwe wśród wrzasków, syków i innych odgłosów walki. Wszędzie latały różnokolorowe kłaki futra, ziemia obozu znów zaczynała pokrywać się szkarłatną cieczą, a w powietrzu wisiał ciężki zapach Klanu Wilka, Klanu Burzy, obcych kotów, cierpką woń strachu i metalicznej krwi. Kotka biegła przed siebie, rozglądając się gwałtownie, czy ktoś nie potrzebuje pomocy. Nigdzie nie widziała jej ojca, jednak w zasięgu jej wzroku znalazł się lider Klanu Burzy - Mokra Gwiazda, który oddychał ciężko nad zwłokami Zachodzącego Promyku. czyżby zdobywali przewagę? Pointka wciąż przedzierała się przez grupę walczących kotów. Parę razy niemalże dostała pazurami po boku czy pysku, jednak na szczęście ostre szpony mijały ją o włos. Wkrótce w zasięgu jej wzroku pojawił się Kawcza Łapa. I chociaż z początku wyglądało na to, że kocur miał sytuację pod kontrolą, to szybko Mglista Ścieżka, z którą czarny się zmagał, powaliła ucznia na ziemię. Tętno kotki podskoczyło, widząc, jak niebieska stojąca nad przestraszonym Kawczą Łapą unosi łapę, by zadać pewnie śmiertelny cios synowi Wilczego Serca. Fasolka szybko dopadła kotkę i zrzuciła ją znad kocura, zarysowując pazurami skórę na jej gardle i karku. Obie kocice zasyczały wściekle, szarpiąc się i wyrywając nawzajem futro. Fasolce udało się zadać parę głębszych ran przeciwniczce, jednak przyboczna Stwórcy również nie odpuszczała. Córka Iglastego Krzewu czuła na barkach i łapach ciepło spływającej po jej futrze krwi i ból pulsujący w miejscu, gdzie trafiły pazury niebieskookiej. W końcu, Fasolce udało się zdobyć nad zmęczoną walką z Kawką kotką jakąś przewagę. Mgła upadając na ziemię z cichym warknięciem zaraz napuszyła się pod łapami pointki. Zaślepiona gniewem, chęcią zemsty i obrzydzeniem grupą Stwórcy, kotka początkowo nie miała zamiaru uciekać się przed niczym. Jednak... czy na pewno wszystko? Złapała się na wpatrywaniu się w szeroko otwarte oczy kotki. Czy na prawdę nie miała już żadnego współczucia? Czy śmierć innego kota po ataku Stwórcy stała się czymś innym dla młodej kotki? Kotka położyła po sobie uszy, próbując poradzić sobie z mętlikiem, który pojawił się w jej głowie. Czy... czy naprawdę była w stanie odebrać komuś życie, nawet jeśli się nad nią znęcali? Czy nie zmieniło by jej w to samo, czym była grupa Stwórcy? Mglista Ścieżka widząc zawahanie pointki nie miała zamiaru się powstrzymywać. Fasolkowa Łapa poczuła, jak tylne łapy przeciwniczki uderzają ją w brzuch, odrzucając młodszą w bok. Czuła delikatny ból na brzuchu, jednak nie mogła się tym teraz przejmować. Po za tym, adrenalina, która teraz pływała w jej żyłach i tak tłumiła ból i dodawała terminatorce medyka siły. Mglista Ścieżka zaraz podniosła się i ruszyła na nią z wściekłym wrzaskiem. Niestety, doświadczenie w walce i różnica umiejętności w końcu dopadła Fasolkę i młodsza kotka zdążyła jedynie trochę się podnieść, zanim jej skórę na piersi rozerwał przeszywający ból. Gdyby wtedy nie próbowała uskoczyć... gdyby Mgła trafiła ją odrobinę wyżej... Fasolkowa Łapa odsunęła się na tyle szybko na ile mogła i z piekącą raną oraz własną krwią kapiącą pod łapy, ustawiła się w pozycji obronnej, strosząc futro i ogon. Nie wiedziała, czy zdoła znów uniknąć w chociaż taki sposób kolejnego ataku. Kawka jednak w końcu podniósł się z ziemi i wyskoczył na niebieską, odwracając jej uwagę od rannej pointki. Czarny wgryzł się w jej kark, a Fasolka z trudem obserwowała, jak Kawcza Łapa zabija Mglistą Ścieżkę. Uczniowie wymienili się zmęczonymi spojrzeniami. Czarny kocur najwidoczniej zauważył ranę na piersi kotki, gdyż na jego pysk nagle wpłynął niepewny grymas. Kotka oddychając ciężko, pokręciła jedynie głową.
— Idź pomóż innym. Albo poszukaj jakiegoś medyka z Klanu Burzy. Poradzę sobie. — powiedziała w końcu z trudem, próbując nie skupiać się na bólu. Kawka po chwili zastanowienia jedynie skinął głową i pobiegł gdzieś, znikając zaraz w tłumie. Niedługo po tym zaczęło się uspokajać. Koty powoli przestawały walczyć, pokonując ostatnich przeciwników. Wyglądało na to, że wygrywali. Adrenalina i siła, jaką jej dawała zaczyna opuszczać jej ciało. Kotka zaczęła czuć się coraz gorzej, a rany zadane przez już poległą przeciwniczkę zaczęły dawać się coraz bardziej we znaki, Fasolkowa Łapa próbowała zrobić parę kroków w przód, jednak jej łapy odmówiły posłuszeństwa. Kotka osunęła się na ziemię, ledwo nie tracąc przytomności. Kątem oka zobaczyła zwłoki czarnego kocura pokryte bliznami, świeżymi ranami i krwią. Szybko domyśliła się, do kogo należało ciało. Radość zmieszana z niedowierzaniem zaczęła ogarniać jej umysł. Wygrali. Byli wolni od Stwórcy. Sam kocur nie żył, tak jak prawdopodobnie reszta jego grupy. Pierwszy raz znów czuła ulgę. I szczęście. Teraz wszystko już będzie lepiej. Musiało być, prawda?
< Kawcza Łapo? >
Od Zimorodka cd Melona
- Upolować? - miauknął w końcu niebieski, przekrzywiając łepek. - Przecież kociaki nie polują. Duzi wojownicy się tym zajmują!
- Przecież duże koty nie przynoszą dużo jedzenia z polowań. - mruknął kremowy, prostując się.
- Przecież duże koty nie przynoszą dużo jedzenia z polowań. - mruknął kremowy, prostując się.
Zimorodek przekrzywił bardziej łepek. Co on wygadywał? Nie widział, że mieli wieeelki stos ze zwierzyną? Z jakiego on świata się urwał? Był obcym? No tak, w końcu był nowy i dziwnie pachniał. Ale żeby w jego świecie nie było wojowników, którzy przynosiliby świeży pokarm i gromadzili dla każdego kota z klanu?
- Jak nie? Jak tak! - zawołał. - Lepiej wiem, bo tu mieszkam. A ty się nie znasz - miauknął.
- Taa... Już ci wierzę.
Nadmuchał policzki. No jak to? Nie wierzył mu? Miał mu to wszystko tu przyciągnąć? Albo samego Melona zaprowadzić na miejsce? Zerknął na Sokole Skrzydło, który zajmował się nowym pacjentem - Okoniową Łapą, który narzekał na swoją łapę. Ale śmieszne! Łapa narzekał na łapę! Ha, ha!
Melon nadal czekał na jakiś znak od niego, pewnie myśląc, że jest dziwny. O nie! Udowodni mu, że napompowany się myli!
- Chodź. Pokaże ci, ale musimy się wymknąć cicho, aby medyk nas nie powstrzymał - szepnął mu do ucha.
- Zabieraj tą paszczę ode mnie - Kociak odsunął się od niego.
Co on? Nie znał się na konspiracji? Złapał go za ogon i pociągnął. Melon nie był zadowolony, ale w końcu wstał na łapy, co go ucieszyło, ale i zmartwiło. Czy on da radę iść w tym stanie? Przyjrzał się jego fałdką tłuszczu, uznając je za objaw choroby. Ale jak miał mu pokazać jedzenie, jeśli tu zostanie? Zaryzykują. Jak coś postanowił, że go złapie, gdyby się nagle stoczył.
- No chodź. Nie pożałujesz - powiedział zachęcająco.
Nie wiedział czy kociak ruszył za nim z ciekawości, czy może by mieć spokój. Nie obchodziło go to. Ważne, że za nim szedł.
Cicho opuścili legowisko medyka i skierowali łapy do stosu ze zwierzyną. Był duży i dobrze widoczny. Jakiś wojownik akurat rzucał na niego jakiegoś ptaka.
- Widzisz? To nasze jedzenie - Wskazał na to z dumą.
<Melon?>
Wyleczony: Okoniowa Łapa
Od Zimorodka cd Szczawiowego Liścia
To było... wspaniałe! Te widoki, zapachy! Bardzo się cieszył, że brat postanowił go zabrać poza obóz. Będzie miał czym się chwalić przed rodzeństwem, w końcu on jako pierwszy dotarł, aż tak daleko! Chociaż chciał zapytać, czy Rosa może iść z nimi, niestety nie zdążył, przez uniesienie się w powietrze. No i tak jakoś od razu wypadło mu to z głowy. W końcu latał! Niesamowite uczucie! Był pewien na sto kotów, że zazdrość z nich będzie wyciekać. Już sobie wyobrażał minę Meszka. Tak mu oczy wyjdą, że ha, ha! A mógłby być milszy, wtedy może doświadczyłby zakazanych dla kociąt rzeczy.
Rozglądał się z zachwytem na pyszczku, a jego nosek poruszał się raz po raz, aby wychwycić nowe zapachy. A było ich tak duuużo! Tam gdzieś na niebie, latał jak on - ptak. Był jednak nieco wyżej i zniknął w koronach drzew. Ciekawie by było, gdyby również mógł unieść się tak w powietrze. Może powinien ponownie spróbować skoczyć z klifu, a wtedy się uda? Chociaż jak próbował ostatnim razem, to jakiś kocur był na niego bardzo zły, tłumacząc mu, że zasnąłby i nigdy się nie obudził. W takim razie spróbuję z kamienia. To też wyjście.
W końcu dotarli na miejsce, ponieważ Szczawiowy Liść położył go na ziemię. Od razu zapadł się w gęstej trawie, jednak dzięki swoim długim łapką, mógł z łatwością przyjrzeć się otoczeniu.
- To co młody, nauczyć cię polować? Czy wolisz pohasać bez wyraźnego celu? - to drugie powiedział z niechęcią.
Przez chwilę nie wiedział co powiedzieć, tak był urzeczony tą bezkresną przestrzenią. Doznawał w końcu czegoś nowego i obcego. Nie był jednak przestraszony, tylko mocno podekscytowany. To otoczenie... Mogli się tu fajnie bawić w chowanego! Spojrzał na brata, który oczekiwał jego odpowiedzi. Hm... A co on właściwie do niego mówił? Musiał przyznać, że nie słuchał.
- Mógłbyś powtórzyć? - zapytał.
- Pytałem czy nauczyć cię polować, czy wolisz pohasać bez wyraźnego celu - westchnął wojownik.
- Możemy zrobić oba! - zawołał.
- Nie. Tylko jedno. - ostudził jego zapał starszy.
Jak to miał wybrać jedno? Ale... Rozejrzał się po tym terenie. Mogliby się uczyć i hasać! Co w tym niby było niemożliwego? Najwidoczniej coś było... Inaczej brat by się zgodził. No nic.
- To... Polowanie - miauknął w końcu.
Odpowiedź najwyraźniej zadowoliła kocura, który przeszedł od razu do konkretów.
<Szczawiowy Liściu?>
29 sierpnia 2020
Od Szczawiowego Liścia CD. Barwinkowego Podmuchu
Wysłuchał w ciszy zwierzenia wojownika. Barwinkowy Podmuch opowiedział mu w skrócie całą swoją historię życiową, co trochę zdziwiło liliowego kocura. Który rywal tak po prostu opowiada drugiemu swoje wzloty i upadki? Upadków było więcej niż sukcesów. Czarny musiał przejść długą drogę zanim otrzymał tytuł wojownika, a nawet wtedy nie odbyło się to w spokoju. Różnili się bardzo od siebie. Szczawik miał pełną, żyjącą i kochającą rodzinę, szybko został wojownikiem oraz otrzymał ucznia, miał też sympatię Lisiej Gwiazdy. Barwinkowy Podmuch natomiast nie posiadał już żyjących bliskich (jak mu się wydawało) ani nie mógł cieszyć się szacunkiem Klanu Klifu. Szczawiowy Liść nie czuł jednak dla niego współczucia. Każdy był łowcą własnego losu. Jego zdaniem Barwinkowy Podmuch sobie na to zasłużył, mógł się bardziej starać! Powinien lizać łapy Lisiej Gwieździe, że ten go z klanu nie wygnał! Liliowy kocur machnął ogonem, kontem oka spoglądając na czarnego wojownika. Zachowywał cały czas czujność, gotowy w najmniejszej chwili do zaatakowania, gdyby pojawił się jakiś intruz.
- Żałosne. - skwitował krótko syn Berberysowej Bryzy.
Barwinkowy Podmuch wzruszył jedynie ramionami. Pewnie miał gdzieś opinię liliowego. Szczawik prychnął pod nosem, przyspieszając kroku, żeby tylko ten lisi bobek nie zaczął mu opowiadać o swoim życiu miłosnym, a był pewny, że jak się rozgada, to i do tego dojdzie. Do tego jego słowa, że nie da rady złamać przyjaźni jego i Łabędziego Plusku sprawiły, że wojownik zdał sobie sprawę z jednej rzeczy.
- Żałosne. - skwitował krótko syn Berberysowej Bryzy.
Barwinkowy Podmuch wzruszył jedynie ramionami. Pewnie miał gdzieś opinię liliowego. Szczawik prychnął pod nosem, przyspieszając kroku, żeby tylko ten lisi bobek nie zaczął mu opowiadać o swoim życiu miłosnym, a był pewny, że jak się rozgada, to i do tego dojdzie. Do tego jego słowa, że nie da rady złamać przyjaźni jego i Łabędziego Plusku sprawiły, że wojownik zdał sobie sprawę z jednej rzeczy.
***
Obudził się błyskawicznie, gdy poczuł okropny ból brzucha, przepływający przez całe jego ciało. Syknął pod nosem. Każdy mięsień jego ciała, odmawiał mu posłuszeństwa. Kocur nie potrafił zmusić się do wstania. Osłabienie dało mu się we znaki. Wojownik położył się na boku, ciężko oddychając, gdy nadeszła kolejna fala bólu. Skrzywił się. Bolało! Skulił się. Nie rozumiał czemu tak bolał go brzuch. Może zjadł coś nieświeżego? Był zbyt dumny, by udać się do medyka i spytać o powód. Przeczeka... tak, wtedy na pewno minie! Szczawiowy Liść skulił się bardziej, kluczowo trzymając się za brzuch, niemal zwijając się w ciasną kulkę.
- Szczawiowy Liściu? Jesteś?
Dotarł do niego głos Kasztanowej Łapy. Niech to! Przecież mieli dzisiaj trening! Liliowy kocur krzywiąc się, podniósł się powoli na równe łapy. Udał się do wyjścia. Natychmiast po zobaczeniu sylwetki kocurka, na jego pysku pojawił się wymuszony uśmiech. Wyprostował się udając, że wcale nic mu nie jest, chociaż najchętniej zawyłby z bólu.
- Czego? - mruknął, chociaż doskonale wiedział, jaką sprawę miał do niego Kasztanowa Łapa.
Kocurek machnął ogonem na powitanie mentora.
- Mieliśmy wyjść na trening. Co mi dzisiaj pokażesz? - spytał zaciekawiony uczeń.
Szczawiowy Liść zmrużył oczy w zamyśleniu. Nie był w stanie wyjść na polowanie ani poćwiczyć kolejnych chwytów bitewnych z uczniem. Nawet mały krok powodował u niego cierpienie. Poczuł nudności. Jest źle! Czuł jak maź gromadzi się w jego przełyku.
- Pójdziesz dzisiaj z Blekotkowym Futrem i Srebrną Łapą. - ogonem wskazał na wojowniczkę, zmierzającą ku wyjściu i kocurka, stąpającego ze znużeniem u jej boku. Kasztanowa Łapa na szczęście nie zadawał pytań, albo doskonale wiedział, że i tak nie pozna na nie odpowiedzi, gdyż ruszył biegiem w ich stronę. Chwilę rozmawiał z Blekotkowym Futrem. Kuzynka posłała Szczawikowi ostre spojrzenie, zanim opuściła obóz z dwójką synów Lwiej Grzywy.
Liliowy mógłby odetchnąć z ulgą, gdyby nie ciągle podchodząca mu do pyska maź. Czuł silną potrzebę zwymiotowania. Odwrócił się w stronę legowiska wojowników. Chętnie by znowu zwinął się w kulkę, krzywiąc z bólu i sycząc na ból. Musiał jednak załatwić coś ważniejszego. Ruszył szybkim krokiem ku wyjściu z obozu, czując, że jeszcze chwila a nie wytrzyma.
Na jego nieszczęście, ktoś musiał go zaczepić. A tym kimś był nie kto inny jak Barwinkowy Podmuch. Wojownik zagrodził mu drogę do wyjścia. Na jego pysku lśnił uśmiech. Gdziekolwiek był, musiał być zadowolony, w przeciwieństwie do Szczawika. Barwinek nie mógł zobaczyć jego w tak okropnym stanie! Nie mógł i już! Sam nie wiedział dlaczego, ale zbłaźnienie się swoim stanem zdrowia przed czarnym kocurem, było ostatnią rzeczą której pragnął. Próbował go ominąć, ale Barwinkowy Podmuch znowu zagrodził mu drogę.
- Dotąd ci tak spieszno, Szczawiczku?
- Daj mi spokój, lisi bobku. - syknął syn Żywicznej Mordki, jeżąc sierść na karku. Nikt go tak nie wkurzał jak Barwinek. Czemu musiał akurat teraz go drażnić, gdy liliowy uparcie próbował uniknąć zwymiotowania? Już na pewno nie przy nim! Nie i już!
- Oj, nie denerwuj się.
Pomarańczowe oczy tylko na chwilę skrzyżowały się z tymi niebieskimi. Było za późno. Dreszcze przebiegły po jego ciele, natomiast w ślepiach dojrzeć można było strach, gdy potężna fala wymiotów, wypadła z jego pyska, prosto na sierść Barwinkowego Podmuchu. Pomimo zwymiotowania dalej czuł się źle. Znowu miał nudności i kwestią czasu było kolejne zwymiotowanie.
Czarny kocur był w szoku. Spojrzał na swoje futro, sklejone teraz w wymiocinach Szczawika, zanim znowu zerknął na liliowego.
Czarny kocur był w szoku. Spojrzał na swoje futro, sklejone teraz w wymiocinach Szczawika, zanim znowu zerknął na liliowego.
- Mogłeś powiedzieć, że się źle czujesz! - wyrzucił z siebie Barwinek, oglądając swoje brudne futro.
Młodszy miał ochotę na chwilę zapaść się pod ziemię, widząc obrzydzenie wymalowane na pysku starszego. Skrzywił się na kolejną dawkę bólu.
- Oh, już mi lepiej. - wredny uśmiech pojawił się na pysku liliowego. Nie mógł sobie odpuścić pośmieszkowania sobie z czarnego, tym samym próbując nie dać mu do myślenia o stanie zdrowia wnuka Sroczego Żaru. - Ale ty powinieneś się umyć, wyglądasz okropnie.
On sam chciał ruszyć ku strumieniowi. Musiał się napić. Może wtedy zrobi mu się lepiej? Nie bacząc więc na nic, wyminął czarnego, przekraczając "próg" obozu Klanu Klifu. Odwrócił się przez ramię.
- Idziesz, królowo?
Jakoś tak... chciał żeby poszedł z nim.
<Barwinku? 💙>
Od Kaczorka CD. Jesionowego Wichru
Kaczorek spojrzał z zaskoczeniem na tatę. Czy on naprawdę chciał go zabrać poza tunel światła? Spojrzał szybko na mamę. Brzoskwiniowa Bryza wydawała się być niezadowolona i zmartwiona tym pomysłem. Kocurek od razu uświadomił sobie, że może zmienić zdaniem, więc energicznie pokiwał główką na "tak". Zobaczy co się tam kryje! Machnął z radością ogonkiem, zanim ruszył ku wyjściu. Trochę bał się tego co zastanie po drugiej stronie, ale ciekawość zwyciężyła. Chciał wiedzieć skąd biorą się odwiedzające ich koty i gdzie znikają kocięta. A skoro starsze kociaki zawsze wracały do środka, to czemu i on nie miałby znowu wrócić po zabawie?
Kociak wybiegł przez świetlisty tunel, nie zamierzając tracić takiej cudownej okazji. Jesionowy Wicher ruszył zaraz za nim, bardziej spokojnym krokiem. Opuszczał żłobek wielokrotnie, nie miał więc powodu, by być równie podekscytowanym nowością jak jego synek.
W pierwszej chwili musiał zamknąć ślepka, gdyż oświetliły go promienie światła. O wiele jaśniejszego niż mógł przypuszczać. Kocurek pisnął zaskoczony tym dziwnym widokiem. Pomalutku otworzył oczy, próbując przyzwyczaić je do światła. Zamrugał kilkukrotnie. Poczuł na swoim futerku przyjemne ciepło. Uniósł pyszczek. Coś zdobiło wielki, niebieski język, z białymi kropelkami. Przekrzywił łebek. To było dla niego nowe i... ekscytujące.
Do jego noska dopłynęło wiele zapachów. Znajomy rybi musiał należeć do tych całych pobratymców, o których mówiła mu mama. On też podobno tak pachniał. Malinka i Jesiotr również. I tatuś. Czyli cała jego rodzina. Kocurek zerknął na uśmiechniętego czekoladowego wojownika. Widział w jego oczach dumę. Pisnął podekscytowany, dopiero teraz rozglądając się po obozie. Wydał z siebie ciche "wow!". W oddali dosłyszał szum, jednak nie skupił się na nim tak bardzo, jak na kotach. Było ich tutaj pełno! Więcej niż Kaczorek kiedykolwiek w swoim życiu widział! Mniejsi mocowali się przed legowiskiem, natomiast starsi dzielili się językami, chodzili w te i wewte, lub przesiadywali w cieniu drzewa. Niektórzy zerkali w jego kierunku, ale maluch był zbyt zagubiony, by odwzajemnić uśmiech, lub przywitać się, jak zawsze radziła mamusia. To. Było. Wielkie! Wielkie i piękne! Podskoczył.
- Podoba ci się, Kaczorku? - tatuś znowu się pochylił, by mógł sięgać poziomem do karzełka.
Kocurek pokiwał główką. Wypadało odpowiedzieć na pytanie.
- Ile kofof. - miauknął kocurek, szczerząc się. Zrobił wielkie, słodkie oczka. - Pujsiemy dalej?
Kociak wybiegł przez świetlisty tunel, nie zamierzając tracić takiej cudownej okazji. Jesionowy Wicher ruszył zaraz za nim, bardziej spokojnym krokiem. Opuszczał żłobek wielokrotnie, nie miał więc powodu, by być równie podekscytowanym nowością jak jego synek.
W pierwszej chwili musiał zamknąć ślepka, gdyż oświetliły go promienie światła. O wiele jaśniejszego niż mógł przypuszczać. Kocurek pisnął zaskoczony tym dziwnym widokiem. Pomalutku otworzył oczy, próbując przyzwyczaić je do światła. Zamrugał kilkukrotnie. Poczuł na swoim futerku przyjemne ciepło. Uniósł pyszczek. Coś zdobiło wielki, niebieski język, z białymi kropelkami. Przekrzywił łebek. To było dla niego nowe i... ekscytujące.
Do jego noska dopłynęło wiele zapachów. Znajomy rybi musiał należeć do tych całych pobratymców, o których mówiła mu mama. On też podobno tak pachniał. Malinka i Jesiotr również. I tatuś. Czyli cała jego rodzina. Kocurek zerknął na uśmiechniętego czekoladowego wojownika. Widział w jego oczach dumę. Pisnął podekscytowany, dopiero teraz rozglądając się po obozie. Wydał z siebie ciche "wow!". W oddali dosłyszał szum, jednak nie skupił się na nim tak bardzo, jak na kotach. Było ich tutaj pełno! Więcej niż Kaczorek kiedykolwiek w swoim życiu widział! Mniejsi mocowali się przed legowiskiem, natomiast starsi dzielili się językami, chodzili w te i wewte, lub przesiadywali w cieniu drzewa. Niektórzy zerkali w jego kierunku, ale maluch był zbyt zagubiony, by odwzajemnić uśmiech, lub przywitać się, jak zawsze radziła mamusia. To. Było. Wielkie! Wielkie i piękne! Podskoczył.
- Podoba ci się, Kaczorku? - tatuś znowu się pochylił, by mógł sięgać poziomem do karzełka.
Kocurek pokiwał główką. Wypadało odpowiedzieć na pytanie.
- Ile kofof. - miauknął kocurek, szczerząc się. Zrobił wielkie, słodkie oczka. - Pujsiemy dalej?
<Jesionku?>
Od Jeżowej Ścieżki CD. Drżącej Łapy
Lekki uśmiech zagościł na czekoladowym pysku medyka. Konwaliowe Serce powiedziała mu, że opowiedziała jego bratankowi opowieść o niezwykłym wojowniku. Był jej wtedy bardzo wdzięczny. Szkoda tylko, że nie wiedział jaki dokładnie był wspomniany przez nią Dreszcz.
- Myślę, że jeśli będziesz z odwagą i determinacją kroczył swoją ścieżką, możesz być nawet lepszy. - miauknął Jeżowa Ścieżka, tuląc do siebie syna Oślego Ucha. Wiele by dał, żeby jego bratanek był zdrowy i mógł wreszcie zaznać upragnionej ulgi.
- Dziękuję, wujku. - miauknął jeszcze Dreszczyk, wtulając się w jego futro.
***
Następnego dnia ponownie miał okazję porozmawiać ze swoim bratankiem. Zauważył Drżącą Łapę obok legowiska uczniów. Uśmiech od razu nasunął mu się na pysk. Zerknął w stronę posegregowanych ziół. Nie miał dzisiaj żadnego pacjenta, co go cieszyło. Zatrucia najwyraźniej na dobre opuściły Klan Burzy. Kocur powolnym krokiem zamierzał ruszyć w stronę kremowego kocurka. Lubił z nim rozmawiać. Czuł też, że obecność kogoś z rodziny, może tylko poprawić stan jego zdrowia. Z czasem będzie lepiej, powtarzał sobie często z nadzieją, obserwując jak ten kocurek z malucha, zamieniał się każdego dnia w coraz lepszego przyszłego wojownika.
Zanim zdążył postawić chociaż pięć kroków, na drodze stanął mu Wiewiórcza Łapa. Niebieskie ślepia prędko spojrzały na rudego ucznia. Jego mentorką była Miodowy Obłok. Domyślał się, że ich treningi muszą wyglądać ciekawie, gdy dwa inne charaktery stają naprzeciw siebie. Nie raz słyszał już plotki, że podobno jednego dnia pobili się na treningu. Ile było z tego prawdy nie wiedział i chyba nie chciał się dowiadywać, liczyło się natomiast to, że kolejny z jego bratanków też czyni postępy. Jeżynowa Łapa podobno również. Jeżyk posłał delikatny uśmiech kocurkowi, zanim ten prychnął i skrzywił się niezadowolony.
- Daj mi zioła usypiające. Natychmiast, lisi bobku. - zmrużył oczy.
Jeżowa Ścieżka westchnął.
- Po co ci te zioła?
- Na tego bachora! Ciągle za mną lezie, jakby miała robale w tyłku! - warknął kocurek, ogonem wskazując na małą Burzę. Koteczka przyglądała im się pewnym wzrokiem, z odpowiedniej odległości, bliżej żłobka. Jeżowa Ścieżka powstrzymał śmiech rozbawienia.
- Niestety nie mogę ci pomóc.
- Jaki z ciebie medyk?! - fuknął Wiewiórcza Łapa. Odwrócił się napięcie, od razu zmierzając w przeciwną stronę. Burza poszła za nim.
Jeżowa Ścieżka wzruszył ramionami. Cieszył się jednak, że jakaś istotka zainteresowała się jego bratankiem. Kto wie, może zostaną przyjaciółmi? Wiewiór siedział zawsze samotnie, gdy go widywał. A jak wiadomo, każdy zasługiwał na przyjaciela.
Jeżowa Ścieżka wzruszył ramionami. Cieszył się jednak, że jakaś istotka zainteresowała się jego bratankiem. Kto wie, może zostaną przyjaciółmi? Wiewiór siedział zawsze samotnie, gdy go widywał. A jak wiadomo, każdy zasługiwał na przyjaciela.
- Hej, Dreszczyku. - czekoladowy wreszcie mógł podejść do syna Piaskowej Ścieżki. Kocurek podniósł na niego wzrok. Wujek Jeżyk usiadł koło niego, otulając go ogonem na powitanie. - Co słychać? Jak tam... - usłyszał wrzask z legowiska uczniów. Wiewiór wybiegł z niego zirytowany. Westchnął. -...relacje rodzinne?
<Dreszcz?>
Od Cichej CD Czermienia
Szylkretka mimo wykończenia i wielu obrażeń zadanych łapą wojownika nadal chciała walczyć. Pokazać mu, że się go nie boi! Niech on sobie nie myśli, iż to co zrobił ujdzie mu na sucho!
Niebieska została odepchnięta, przez co nie mogła kontynuować ataku na jego łapę. W jednej chwili kocur ją puścił, zwinnym krokiem oddalając się na bezpieczną odległość.
Ha! Odstraszyła go samym spojrzeniem! Niech zna swoje miejsce i z nią nie zadziera!
Po chwili usłyszała szmery niedaleko. W następnej, wstrząsnął nią kaszel. Poczuła jak słabnie, a szkody po stawianiu oporu czarnemu dopiero teraz się ujawniają. Prychnęła na swoje słabe ciało. Niech ten gnojek tylko poczeka aż urośnie! Wtedy dopiero będzie miał problemy!!
Po swojej genialnej myśli rozpłaszczyła się bez sił na trawie. Doprawdy, jak mogła być aż tak słaba? Bo na pewno Czermień nie był silny, tego w życiu nie przyzna.
- Cicha? Cicha! - Usłyszała znajomy głos więc podniosła wetknięty w ziemię nos. - Co ci się stało?
Szylkretka chyba miała parę ranek na grzbiecie od uderzenia w drzewo, bo Szyszka skierowała tam swoje spojrzenie.
- Powinnaś bardziej uważać przy chodzeniu po drzewach! - Zganiła ją.
Po czym?? Jakim chodzeniu po drzewach?! Przecież ona tutaj stoczyła bój!
Cicha posłała jej zdenerwowane spojrzenie. Mentorka nie zrozumiała sygnału, dlatego niebieska spróbowała wstać.
Bolał ją każdy mięsień, do tego czuła suchość w gardle. Jednak nie zamierzała płakać! Ona nie jest jak jej siostry czy matka, a wiedząc iż ten cały Czermień gdzieś ją obserwuje,tym bardziej nie pokaże swojej słabej strony!
Z taką myślą zacisnęła zęby, niemalże raniąc sobie dziąsła. Naprawdę ją bolało ciało, ale nie mogła przepuścić okazji by wkopać tego gnoja w bagno!
Rozejrzała się, dostrzegając słabe przebłyski czarnego futra, niezły kawałek od nich.
Cicha ruszyła się, jednak jej łapki wciąż były słabe oraz bolące. Zignorowała ból, chęć zemsty wypełniła uczennicę liderki do tego stopnia, iż zdołała przejść parę kroków. Usiadła wśród krzaków, z których dało się dostrzec Czermienia. Zdawał jej się nerwowo rozglądać, jednocześnie próbując wyglądać neutralnie.
Ha! Nie z nią takie numery!
Sekundę później, gdy liderka przeniosła na nią spojrzenie, wskazała łapą na siebie.
- Masz na myśli swój stan? - Dopytała, a Cicha pokiwała głową. Jeszcze trochę, a Szyszka zacznie się z nią rozumieć.
- Wezmę Cię do Wschodu. - Oznajmiła, jednak jej uczennica ani myślała teraz się poddać!
Wskazała łapą na czarnego wojownika. Kotka ostrożnie spojrzała ku niemu, razem z szylkretką chowając się wśród krzewów. Następnie niebieska pokazała walające się kamienie, by finalnie odegrać scenkę.
Pokazując na jeden z kamieni, łapę skierowała ku czarnemu, mówiło to "tym w niego rzuciłam, ale to jego wina była!". Chwilkę później wskazała drzewo obok nich, spróbowała pokazać też swoje ranki na ciele,ale przez obolałe ciało nie dała rady. Zamiast tego cały czas wskazywała na Czermienia, by po chwili zrobić szklane oczy i bolący wyraz pyszczka. To było wołanie o pomoc!
Widziała jak wyraz pyska Szyszki się zmienia. Wiedziała też, że wygrała. Przecież była tylko słabym kociakiem, a Czermień wojownikiem, który powinien bronić młodszych, a nie mieszać w bójki z nimi.
<Czermień? ^^ >
Niebieska została odepchnięta, przez co nie mogła kontynuować ataku na jego łapę. W jednej chwili kocur ją puścił, zwinnym krokiem oddalając się na bezpieczną odległość.
Ha! Odstraszyła go samym spojrzeniem! Niech zna swoje miejsce i z nią nie zadziera!
Po chwili usłyszała szmery niedaleko. W następnej, wstrząsnął nią kaszel. Poczuła jak słabnie, a szkody po stawianiu oporu czarnemu dopiero teraz się ujawniają. Prychnęła na swoje słabe ciało. Niech ten gnojek tylko poczeka aż urośnie! Wtedy dopiero będzie miał problemy!!
Po swojej genialnej myśli rozpłaszczyła się bez sił na trawie. Doprawdy, jak mogła być aż tak słaba? Bo na pewno Czermień nie był silny, tego w życiu nie przyzna.
- Cicha? Cicha! - Usłyszała znajomy głos więc podniosła wetknięty w ziemię nos. - Co ci się stało?
Szylkretka chyba miała parę ranek na grzbiecie od uderzenia w drzewo, bo Szyszka skierowała tam swoje spojrzenie.
- Powinnaś bardziej uważać przy chodzeniu po drzewach! - Zganiła ją.
Po czym?? Jakim chodzeniu po drzewach?! Przecież ona tutaj stoczyła bój!
Cicha posłała jej zdenerwowane spojrzenie. Mentorka nie zrozumiała sygnału, dlatego niebieska spróbowała wstać.
Bolał ją każdy mięsień, do tego czuła suchość w gardle. Jednak nie zamierzała płakać! Ona nie jest jak jej siostry czy matka, a wiedząc iż ten cały Czermień gdzieś ją obserwuje,tym bardziej nie pokaże swojej słabej strony!
Z taką myślą zacisnęła zęby, niemalże raniąc sobie dziąsła. Naprawdę ją bolało ciało, ale nie mogła przepuścić okazji by wkopać tego gnoja w bagno!
Rozejrzała się, dostrzegając słabe przebłyski czarnego futra, niezły kawałek od nich.
Cicha ruszyła się, jednak jej łapki wciąż były słabe oraz bolące. Zignorowała ból, chęć zemsty wypełniła uczennicę liderki do tego stopnia, iż zdołała przejść parę kroków. Usiadła wśród krzaków, z których dało się dostrzec Czermienia. Zdawał jej się nerwowo rozglądać, jednocześnie próbując wyglądać neutralnie.
Ha! Nie z nią takie numery!
Sekundę później, gdy liderka przeniosła na nią spojrzenie, wskazała łapą na siebie.
- Masz na myśli swój stan? - Dopytała, a Cicha pokiwała głową. Jeszcze trochę, a Szyszka zacznie się z nią rozumieć.
- Wezmę Cię do Wschodu. - Oznajmiła, jednak jej uczennica ani myślała teraz się poddać!
Wskazała łapą na czarnego wojownika. Kotka ostrożnie spojrzała ku niemu, razem z szylkretką chowając się wśród krzewów. Następnie niebieska pokazała walające się kamienie, by finalnie odegrać scenkę.
Pokazując na jeden z kamieni, łapę skierowała ku czarnemu, mówiło to "tym w niego rzuciłam, ale to jego wina była!". Chwilkę później wskazała drzewo obok nich, spróbowała pokazać też swoje ranki na ciele,ale przez obolałe ciało nie dała rady. Zamiast tego cały czas wskazywała na Czermienia, by po chwili zrobić szklane oczy i bolący wyraz pyszczka. To było wołanie o pomoc!
Widziała jak wyraz pyska Szyszki się zmienia. Wiedziała też, że wygrała. Przecież była tylko słabym kociakiem, a Czermień wojownikiem, który powinien bronić młodszych, a nie mieszać w bójki z nimi.
<Czermień? ^^ >
Subskrybuj:
Posty (Atom)