- Tu jest! Tu jest! Żółwiku, żyjesz? - zapiszczał kociak, wyrywając się Dryfującemu Obłokowi, w którego pyszczku znajdował się od pewnego czasu. Medyk, któremu ta sytuacja od początku się nie podobała, nie miał oporów przed zwolnieniem uścisku. Szakłak upadł na ziemię, ale nie wyglądał, jakby się tym przejmował; na wpół biegnąc, na wpół tocząc się po brzegu, dopadł do wychłodzonego przyjaciela. - Hej! Powiedz coś!
- Do mamy… - szepnął niebieski, wzdrygając się z zimna. Przestraszony syn Pstrokatego Serca obejrzał się przez ramię na zbliżającego się medyka.
- Szybciej, panie Dryfujący Obłoku! On zaraz zamarznie! Szybko, szybko!
- Nie będę mógł mu pomóc, jeśli nie przestaniesz krzyczeć - zirytowany kocur przewrócił oczami i wsadził łeb pod baldachim z zielska. - Gdyby nie to, że zachowałeś się jak najgorszy mysi móżdżek, byłby teraz zupełnie bezpieczny. Ale musiałeś zrobić swoje… Zresztą, niee będę cię teraz łajał. Wasze matki zajmą się tym o wiele lepiej.
Szakłak skulił się jak uderzony. Głosik w jego głowie chciał krzyknąć na tego głupiego medyka, że to wcale nie jego wina i Dryf ma się przymknąć, ale liliowy wiedział, że mówi prawdę. Zawiódł. Mógł się nie zgodzić na wyprawę i bawiliby się teraz w żłobku, radośni i bezpieczni - zamiast tego trzęśli się na brzegu lodowatej rzeki, a Żółwik niemal walczył o życie. Wiedział to zresztą już wcześniej, ale wytknięcie tego przez innego kota sprawiło, że do brązowych ślepek, obserwujących martwym spojrzeniem ogrzewającego kociaka Dryfujący Obłok, napłynęły łzy.
- Przepraszam - wydusił z siebie cichutko, zaciskając powieki, by kocur nie zauważył, że płacze. Gorąco pragnął, żeby, kiedy je otworzy, jego przyjaciel był cały i zdrów, a on sam wtulony bezpiecznie w ciepłe futro swojej mamusi, z dala od mrozu, śniegu, medyków i przerażającej wody.
***
- Jak mogliście... zachować się... tak nierozsądnie? - surowy głos mamy co i rusz przerywały opiekuńcze liźnięcia, aplikowane jej jedynemu synowi, jakby nie mogła zdecydować się, czy chce go zbesztać, czy wyczyścić. Od czasu do czasu jedno łączyło się z drugim i Szakłak miał wrażenie, że matczyny język urwie mu łeb. - Mogliście zginąć!
- Przepraszam, mamo - powtórzył, opuszczając głowę. Mimowolnie uciekł spojrzeniem w kierunku Żółwika, który miał teraz nie mniejsze kłopoty; od srebrzystej łapki kocurka jasno odcinał się świeżo założony opatrunek z pajęczyny. Oczywiście nie czuł się dobrze z tym, że narazili się na takie niebezpieczeństwo - był świadom tego, jak źle i nieodpowiedzialnie się zachował, i wstydził się tego. Sęk w tym, że kiedy Imbirowy Pazur od dobrego kwadransa wbijała mu do głowy to, co sam dobrze wiedział, zaczynał ten wstyd i skruchę tracić, a zastępowała je nuda. Obawiał się trochę, że jeśli matka nie przestanie suszyć mu głowy, to w końcu straci zupełnie poczucie winy, już nigdy nie odróżni złego od dobrego i wpakuje siebie, lub co gorsza innych w tarapaty.
- I co ja mam zrobić z tym “przepraszam”? Nie zastąpi mi mojego syna! Martwiłam się o ciebie, rozumiesz? Dalej się martwię… - Dłuższa pauza dawała nadzieję na to, że tyrada mamy zmierza ku końcowi. Czekoladowa kotka zastygła na chwilę, wyraźnie się nad czymś zastanawiając, po czym westchnęła i posłała synkowi ostatnie spojrzenie pełne dezaprobaty. - Dobrze, idź już. Ale nawet nie myśl, żeby wystawić dziś jeszcze choćby nos ze żłobka!
Nie chcąc dawać matce najmniejszego pretekstu do zmiany zdania, Szakłak czym prędzej zmył się jej sprzed oczu i pognał na tyły kociarni, żeby siedzieć tam, jak na grzecznego i ułożonego kociaka przystało. Nie był w nastroju na zabawę. Czuł się raczej nie najlepiej, żeby nie powiedzieć po prostu: źle. Wszystkie swoje wady i braki w zachowaniu miał już z mamą szczegółowo omówione; mogłoby się wydawać, że powinno być to dla niego bardzo nieprzyjemne, jednak sam dostrzegał niektóre swoje złe cechy, a poza tym czuł, że tylko uodporniło go to na ewentualne obelgi ze strony otoczenia. Nie chodziło więc o reprymendę rodzicielki. To, co ciążyło mu na sercu, było związane z Żółwikiem.
Kiedy wreszcie, po powrocie do obozu, zostali opatrzeni i zabrani do żłobka, Szakłak najbardziej bał się jednego - że królowe zabronią mu bawić się z nowym kolegą. Byłby to zakaz całkiem uzasadniony; w końcu jeżeli już pierwszego dnia faktycznej znajomości potrafią skazać się na niemal pewną zgubę, to co mogą zrobić, jeżeli pozwoli się im dalej ze sobą przebywać? Co prawda na razie matki nie wspomniały o niczym podobnym ani słowem, ale to wcale nie wykluczało możliwości pojawienia się takiego zakazu w przyszłości.
Była jeszcze druga rzecz. Nawet, jeżeli Imbirowy Pazur i Jagodowa Skórka pozwolą im dalej bawić się razem, to… czy Żółwik będzie dalej chciał się z nim zadawać? Chociaż właściwie wyprawa była pomysłem srebrnego, to słowa Dryfującego Obłoku wciąż rozbrzmiewały w uszach Szakłaka, a sam jego głos sprawiał, że miał ochotę zapaść się pod ziemię. Czy synek Jagodowej Skórki będzie chciał się z nim zadawać po tym, co się stało? Czy jest na niego zły, że odbiegł gdzieś, podczas gdy on marzł samotnie na brzegu? Po tym, jak medykowi udało się unormować jego temperaturę ciała (głównie za pomocą języka), wszystko działo się tak prędko, że nawet nie mieli czasu porozmawiać…
Szakłak podniósł głowę na dźwięk kocięcych kroków. Kolega, o którym rozmyślał, właśnie się zbliżał.
<Żółwik? Przepraszam, że tak późno ;-;>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz