Ogień dorwał się do jej futra, zajmując bark, jednak z każdą sekundą coraz bardziej się rozprzestrzeniał. Ból był przeraźliwy, czuła, jakby ktoś wbijał jej tony igieł w grzbiet, łapy, ogon... dosłownie w każdy centymetr jej młodego ciałka. Nie miała siły wstać, dławiła się dymem, czuła, że jest dosłownie łapami w klanie gwiazd, do momentu, aż nie usłyszała znajomych głosów, szczególnie jednego.
Mama Brzoskwiniowa Gałązka.
Zebrawszy wszystkie siły, podniosła się z ogromnym trudem, kilka razy upadając przy tym na pysk. W końcu jednak, udało jej się. Kaszląc głośno, popatrzyła załzawionym okiem na czarno-białego kocura, po czym wydała z siebie przeraźliwy charkot:
- Obyś zdechł, szczurze!
I wybiegła z kręgu płomieni. Ból dawał o sobie się we znaki, jednak w tejże chwili, tylko motywował ją do działania. Na drżących łapach dobiegła do drogi grzmotu, czując żrący zapach asfaltu kaszlnęła głucho, cofając się o krok. Szybko jednak ruszyła przed siebie, nie zważając na ryzyko rozjechania. W bieg wkładała wszystkie siły jakie jej tylko pozostały, wiedząc, że to nie zabawa i ona naprawdę może spalić się żywcem. Słyszała czyjeś głosy wyraźniej, gdy rzuciła się na piasek, wzniecając przy okazji tumany kurzu, chcąc ugasić płomienie. Jednakże to nie wystarczyło, pozostała jej ostatnia deska ratunku - woda. W szaleńczym sprincie o życie, puściła się przez całe terytorium klanu burzy, błagając, by dotrzeć do wartkiego zbiornika jak najszybciej.
- Woda...
Szepnęła do siebie, widząc przez łzy ciemną, ruszającą się poświatę, która odbijała blask księżyca. Szum wody tylko utwierdził ją w przekonaniu. Więc niewiele myśląc - wskoczyła do strumienia, rozchlapując ciecz na wszystkie strony. Nie przewidziała tylko jednego; nie potrafiła pływać.
Pozbywając się jednego problemu, sprowadziła na siebie drugi. Wychyliła głowę ponad taflę, biorąc potężny haust powietrza , by zaraz znowu znaleźć się pod powierzchnią, przebierała łapami, starając się cokolwiek zrobić.W końcu jej łapy zahaczyły o coś. Kamień! Korzystając z okazji odepchnęła się od niego, przednimi łapami lądując na brzegu. Z trudem wciągnęła się na twardy grunt. Cała drżała z zimna i bólu, wzrok jej się mazał, głowa bolała niemiłosiernie. Kocica kaszlnęła raz, drugi, trzeci, aż zwymiotowała wodą, po czym padła na ziemię nieprzytomna. Ostatnie to, co usłyszała to krzyki Brzoskwiniowej Gałązki i Ciernistej Gwiazdy.
~~***~~
Księżyc. Minął księżyc od zdarzenia, w którym Fiołeczek została niemalże spalona żywcem, a uszła od tego z cudem. Chyba cały klan zauważył w jak ciężkim stanie jest ich liderka. Nic dziwnego, utrata życia, zaginięcie Księżycowego Płatka, utrata jednego życia, śmierć Skowronkowej Łapy oraz fakt, że jej drugie dziecko mogło umrzeć, nie wpłynął za dobrze na buraskę, oraz jej partnerkę, a także całą rodzinę przywódczyni.
- Nie wiem, Cierniku, Brzoskwinko... jest bardzo słaba - jak przez mgłę do jej uszu dotarł cichy głos m a s y w n e g o medyka, Burzowego Serca. Bicolorka stęknęła głucho, poruszając, jej zdaniem, ciężką głową - Nałożyłem jej okłady z mięty i mokrego mchu, mam nadzieję, że się zagoją... - dodał bury kocur. Kolejnym co usłyszała młoda wojowniczka, były kroki a następnie poczuła mokry język na swoim policzku.
- B-boli... - szepnęła, krzywiąc pyszczek, po czym otworzyła powoli oko. Nie miała siły ani obrócić głowy, ani jej podnieść, czuła, jakby coś wgryzało się jej w ciało. Po prostu leżała nieruchomo, powtarzając niczym mantrę słowo "boli".
< Cierniu? >
Deja vu XD
OdpowiedzUsuń