Odkąd Kocankowa Łapa została wrzucona do izolatki, kocur chodził bardzo poddenerwowany. Niewiele kotów z nim rozmawiało, a jeśli już, to bardzo krótko. Chyba bali się o swoje bezpieczeństwo, widząc, jak Krucze Pióro zerka co jakiś czas na izolatkę, po czym wbija pazury w ziemię. Czasem rozmawiał z nią przez ścianę izolatki, jednak pilnujące jej koty odganiały go, aby przypadkiem nie podał jej jedzenia. Każdego dnia z polowania wracał ze zwierzyną, którą miał nadzieję, że jak zawsze kotka wywęszy i zje, jednak nie mogła. Już nie mógł z nią spędzić czasu. Nie był w stanie.
***
Słońce wisiało dość wysoko na niebie. Niewielu wojowników zostało w obozie. Sam właśnie wrócił z patrolu porannego. Zdecydował się skierować do izolatki, aby może porozmawiać z kotką. Usiadł przy niej, opierając się lekko o drzewo znajdujące się obok izolatki z tęsknoty.
— Cześć. Trzymasz się jakoś? — spytał cicho, mając nadzieję na odpowiedź. Jednak nie otrzymał jej. Stanął, teraz już nie opierając się o drzewo i patrzył na ścianę izolatki. — Kocankowa Łapo? — Ta jednak znowu nie dała odpowiedzi. Czy coś się stało? Czy żyje? Zanim zdążył zapytać o wojownika, który pilnował teraz izolatki, ten syknął na niego.
— Krucze Pióro, po raz chyba setny powtarzam, nie możesz się tu kręcić!
— Czy z Kocankową Łapą wszystko okej? — zignorował słowa wojownika.
— W największym porządku. A teraz zmykaj. — kocur odwrócił się, siadając przez pilnowanym przez siebie miejscem. Krucze Pióro zmartwił się dość mocno. Przechodząc obok izolatki, spojrzał przez jej liście do środka, jednak… Nie zobaczył tam Kocankowej Łapy. Futro stanęło mu na karku. Jak to jej nie ma? Gdzie ona na Mroczną Puszczę jest? Od razu zerwał się z miejsca i pobiegł do lasu. Uciekła? Nie, nie mogłaby. Przeczesałby cały las, jeśli tak by się stało, a gdyby chciała uciec z Klanu Wilka? Poszedłby za nią. Wystarczyłoby jej słowo, a on posłuchałby się jej, oddając się wiernie w jej łapy, z nadzieją, że ta zabierze go ze sobą i nie zostawi. Nie potrafił bez niej żyć. Teraz biegł przez las, nie zwracając uwagi na gałęzie, które biły go po bokach. Nie obchodziły go. Chciał tylko mieć pewność, że wszystko z nią okej. Zatrzymał się, zdyszany. Zaczął patrzeć po drzewach, które otaczały go. Co jak zabił ją lis? Albo wpadła w lisią pułapkę? Nie, przecież jest silna, a od głupich jej daleko. Spojrzał na niebo, widząc, że słońce powoli się chowa. Musiał wrócić do obozu. Nic nie zdziała. Odwrócił się i zaczął wlec łapami, patrząc w ziemię. Jego myśli zajmowała tylko ona, jej futro, które miało tak piękny zapach. Czemu wcześniej nie dostrzegł tego zapachu? Brakowało mu go. Jakim cudem brakowało mu zapachu jakiejś tam kotki? Nigdy nie przejmował się nikim wokół siebie, a już tym bardziej kimś konkretnym, a jednak teraz głowę oddałby dla młodszej. Potrząsnął łbem, a gdy podniósł go, zdał sobie sprawę z tego, że jest już przy wejściu do obozu. Nie miał ochoty z nikim rozmawiać, więc skierował się w stronę legowiska wojowników, jednak kątem oka zauważył ja… Siedziała przy stercie zwierzyny, wybierając coś dla siebie. Kocur zamarł. Jak to możliwe? Wypuścili ją, zanim to w ogóle zauważył i jeszcze nikt go nie poinformował pomimo tego, że zamartwiał się na śmierć?! Momentalnie znalazł się obok kotki. W jego głowie było tysiąc myśli na raz. ”Ona żyje! Dziękuję, Mroczna Puszczo, ona żyje…” Jej zapach od razu dał mu ukojenie, o które tak błagał przodków cały ten dzień.
— Kocankowa Łapo! Ty… — zatrzymał się. Przecież chyba nie mógł jej pokazać, że aż tak mu zależało. — Nie wiedziałem, że już cię wypuścili.
[Kocankowa Łapo?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz