- Kocięcy kaszel, łagodna choroba płuc, atakuje kociaki. Dość prosta do wyleczenia, używa się do tego podbiału. Może jednak zamienić się w poważniejsze schorzenie więc jak z każdą chorobą trzeba ją jak najszybciej wyleczyć. – miauknęła bura.
- Dobrze. Dalej.
Młoda wciągnęła do płuc powietrze po czym kontynuowała:
- Następny jest biały kaszel. To również dość łagodna choroba. Do jej leczenia można użyć mieszanki floksu wiechowatego i lubczyka, lub kocimiętką czy jastrzębcem. Potem jest zielony kaszel. To ostrzejsza choroba, kociaki i słabsze koty mają duże ryzyko śmierci spowodowanej nią. Leczy się ją na przykład gwiazdnicą lub wrotyczem.
- Świetnie. Bardzo dobrze ci idzie. Co jeszcze pamiętasz?
- Więc…mamy jeszcze zabójczy czarny kaszel…leczy się go kocimiętką…
- Lub jastrzębcem, ale lepsza kocimiętka. Bardzo dobrze. Dużo zapamiętałaś z naszych ostatnich lekcji. – pochwaliła córkę srebrna, klepiąc ją ogonem po grzbiecie. – chodź, pójdziemy pozbierać kolejne zioła na wszelki wypadek. – miauknęła starsza.
***
Bylica i Krokus zebrały już korę olchy, służącą z tego co mówiła burej matka na ból zęba. Do tego po drodze natknęły się jeszcze na liście bzu, które miały łagodzić zwichnięcia zdaniem błękitnej kocicy. No i jeszcze miały mniszek na ukąszenia pszczół, listki stokrotki na ból stawów, czy każdemu już dobrze znaną pajęczynę. Teraz zrywały właśnie trochę liści jeżyny, którą dostrzegły idąc między drzewami. To był pracowity dzień. A jeszcze nawet słońce nie było w połowie drogi do zenitu. Przez resztę dnia będą albo szukać rodzeństwa żółtookiej, albo to plus ćwiczenie walki czy polowania.
Doszły do ich małego składziku. Bylica i Krokus włożyły swe zbiory pod znany już sobie dobrze kamień. Po chwili starsza kocica miauknęła:
- Krokus, możesz iść upolować jakąś piszczkę? Ja tym czasem zrobię mały obchód – spytała starsza.
- Pewnie. – odparła bura. Otarła się jeszcze na pożegnanie z o matkę po czym ruszyła na łowy. Rozpoczęła wąchanie powietrza i próby zidentyfikowania zapachu zwierzyny. Dopiero po pewnym czasie udało jej się natrafić na dość świeży wonny trop nornicy. Bura podążyła w odpowiednim kierunku i już po chwili dostrzegła przed sobą gryzonia zajadającego się jakimś smacznym ziarenkiem. Cętkowana przypadła do pozycji łowieckiej, po czym zaczęła się powoli skradać. Przemykała od krzewu do krzewu, starając się pozostać niezauważoną. Była coraz bliżej i bliżej, aż w końcu skoczyła na stworzonko, przyszpiliła je do ziemi i zakończyła jego żywot. Młoda kotka chwyciła nornicę w zęby, następnie wykopała dół a potem wrzuciła do niego zdobycz. Wróci po nią później.
Żółtooka ruszyła dalej. Zaczęła rozglądać się za następną potencjalną ofiarą. Szła po leśnej ściółce rozmyślając o swym rodzeństwie, które wciąż było na wyspie należącej do Klanu Nocy. Bura tęskniła za resztą kociąt Bylicy, za ich wspólnymi treningami, za ganianiem po łące pod okiem doświadczonej, podstarzałej samotniczki, jaką była ich matka. Za wspólnym wspominaniem się na drzewa i próbowaniem wyprzedzić pozostałych, za wspólnym budowaniem kamiennych stosów.
Nagle cętkowana usłyszała furgot skrzydeł wzbijającego się w powietrze drozda. Rzesz! Tak się zamyśliła, że w ogóle nie zauważyła ptaka. Zła na siebie samą bura podeszła do drzewa, po czym zaczęła przejeżdżać wysuniętymi w pełni pazurami po chropowatej powierzchni. Coraz mocniej, coraz szybciej, z coraz większą determinacją i furią. „Głupia, głupia, głupia! Jak mogłaś nie zauważyć! Jak mogłaś dać temu ptactwu uciec! No jak?!” myślała, coraz bardziej wściekła na siebie i na cały świat. Dopiero, gdy usłyszała szelest za pobliskimi krzewami zamarła, po czym ponownie postawiła wszystkie cztery łapy na gruncie. Coś było nie tak. Nagle zza chaszczy wyskoczył jakiś nieznany koteczce samotnik. Kocur Chwycił ogon młodej. Przerażona kotka pisnęła po czym z determinacją zaczęła kąsać przeciwnika niczym żmija. Ten jednak nie odpuszczał. Widać było, że uparł się jak osioł, bo mimo iż puścił ogon Krokus, zaczął gryźć jej biedną przednią łapę. Młoda kotka nagle usłyszała bojowy wrzask, a już po chwili niczym strzała zza krzewów jeżyny wyskoczyła wściekła Bylica. Jej intensywnie zielone oczy płonęły żywym ogniem. Starsza chwyciła agresora za kark, po czym rzuciła nim na długą odległość.
- SPADAJ. TY. PLUGAWY. ŚMIECIU! – warknęła błękitna. – wara od mojej córy! – wrzasnęła. Samotnik dostrzegając przewagę liczebną przeciwnika i determinację kotek odpuścił. Po prostu dał dyla w pobliskie chaszcze. – Krokus, nic ci się nie stało? – spytała z troską i przerażeniem w głosie starsza, przyskakując do córki. – bardzo cię poranił?
- Nie. – skłamała bura. Rany piekły ją jak nie wiem, nie chciała jednak, aby matka marnowała na nią swe cenne medykamenty.
- Nie oszukuj mnie, przecież widzę. – miauknęła srebrna. – choć, i przy okazji zabierz swoją zwierzynę jeśli coś upolowałaś. Będę musiała cię opatrzeć. Oby ten wstrętny samotnik więcej się tu nie pojawił, bo nie ręczę za siebie – syknęła Bylica, po czym wraz ze speszoną córką ruszyła w drogę powrotną.
[przyznano 15%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz