Słońce paliło ją w grzbiet, mimo iż gdy spoglądała w niebo - nawet nie potrafiła go dostrzec. W głowie nadal miała mętlik, który od dłuższego czasu towarzyszył jej dzień w dzień. Nawet podczas snu nie mogła zaznać ukojenia. Budziła się zlana potem oraz potokiem łez, krzycząc. Najczęściej imię swej ukochanej, którą pochowała własnymi łapami.
Pod jedyną kępką mchu oraz kamykiem schowała kwiat, który wplątał się w futro szylkretki. Dziwny smutek oraz gorycz zalewały ją za każdym razem, gdy wspominała o tej cudownej kotce. Nie tak miało wyglądać ich wspólne życie, miała jej pomóc dotrzeć do klanu nocy bezpieczna. Przecież obiecała...
Pociągnęła nosem, miała żal do kotki, że ta nie poczekała za nią.
Przecież gdyby to zrobiła, sprawy z pewnością przybrałyby inny obrót.
Męczyły ją również wyrzuty sumienia, szczególnie względem Rudzikowego Śpiewu, którego kilkanaście księżyców temu zabrała na zgromadzenie, po którym wciąż nosiła ślady.
Blizny na gardle po ataku psychopatycznego lidera klanu nocy nadal o sobie przypominały. To jednak nie było ważne. Miała świadomość, że rudy kocurek zapewne wycierpiał więcej, szczególnie przez swoją kruchą psychikę oraz traumę, zafundowaną przez tego zdechłego parszywca, który podstępem przejął władzę w klanie nocy.
Co jakiś czas poruszała uszami, wsłuchując się w plotkujące między sobą koty. Nic ciekawego, a to Borówkowy Liść zwichnęła ogon, Zbożowe Pole nabawił się odrętwienia... Wychodziło na to, że medycy mieli łapy pełne roboty. Usłyszała coś jeszcze o bólach głowy Brzoskwini i przegrzaniu Jesiona, jednak nie zwróciła na to większej uwagi. Oboje byli dorośli a względny spokój w klanie nocy sprawiał, że bengalka wierzyła, iż zadbają o siebie. Ewentualnie jeśli wujek miałby to gdzieś, to jego ukochana się tym zajmie.
Miała jednak wrażenie, że widziała ich wychodzących od Kaczora, u którego byli właśnie w tym celu. Dzisiaj sama tam zawitała, słyszała, że rudy kocurek się rozchorował. Ponoć niezbyt poważnie, wolała jednak to sprawdzić i przy okazji - porozmawiać z nim.
A co najważniejsze - przeprosić.
Przez ten szaleńczy bieg przez życie nie miała kiedy tego zrobić.
Weszła do środka, poruszając wąsami.
— Rudzikowy Śpiewie, masz chwilę na rozmowę? — miauknęła spokojnie, przyglądając się wojownikowi. Kocurek zerwał się z legowiska niczym poparzony, jednak kotka uspokoiła go skinieniem głowy.
Mimo wszystko, młody nadal miał nastroszone futerko.
— O-ocz-czywiśc-cie! — niemalże pisnął, zerkając z niepokojem na liderkę, jakby ta za uderzenie serca miała ogłosić, że zostaje skazany na wygnanie i potępienie przez przodków.
— Przyszłam... przyszłam przeprosić — miauknęła dosyć chłodno, siadając niedaleko kocurka. Wlepiła w niego swoje brązowawe ślepia — Za to, że zabrałam cię wtedy na tamto zgromadzenie. Uznałam, że to będzie dobra nagroda za twoje starania, wiesz, zawsze młodzi to tak traktowali. Nawet starsi, jednak teraz... — zamilkła, czując jak zalewa ją fala gorąca na wspomnienie kolejnego tańca ze śmiercią. Odruchowo wbiła pazury w ziemię, oddychając nerwowo. Drgnęła, gdy wojownik dotknął jej ramienia — Teraz jednak pójście na zebranie jest chyba bardziej przekleństwem, aniżeli zaszczytem. Dlatego chciałam cię przeprosić, Rudziku. Nie powinnam zabierać ani ciebie, ani twojej siostry. Powinnam przewidzieć, że może stać się coś złego.
< Rudziku? >
wyleczeni: Borówkowy Liść, Zbożowe Pole, Jesionowy Wicher, Brzoskwiniowa Bryza, Rudzikowy Śpiew
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz