BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

30 października 2021

Od Wilczej Zamieci CD. Kamiennej Agonii

— Coś jeszcze? — Wycharczała cicho, gdy Wilcza odzyskała równowagę i zbliżyła się do zastępczyni. — Chcesz mi dalej wmawiać, że nie czuję bólu, który czuję odkąd tylko zostałam mianowana na uczennicę? Chcesz zadać kolejne pytania? Proszę bardzo. O ile jesteś w ogóle w stanie uwierzyć, że mówię prawdę.
Wilcza cofnęła się o krok. Była potworem. Bezużytecznym potworem.
"Kruchej i przerażonej, czy silnej i niezależnej? Może odpowiadając sobie sama na to pytanie, zrozumiesz, dlaczego nie chcę płakać!"
Nieprzydatnym bytem utrudniającym jedynie życie innym. Nie powinna tego nigdy mówić. Nie powinna nigdy odzywać się do Kamiennej Agonii. Nie powinna robić sobie nadziei. 
Zniszczyła to.
Zniszczyła ją. Nigdy nie widziała czarnej w takim stanie. Goryczy przeplatającej się z żalem. Zmęczenia w zielonych ślipiach. Straciła rodziców. Straciła najbliższych. Wilcza nigdy nie doświadczyła tego. Jej imię było przypadkiem. Jej życie było niefortunnym przypadkiem pełnym klęsk. 
— Nic nie powiesz?
Głos utknął jej w przełyku. Zachrypnięte gardło uniemożliwiało wydobycie jakiegokolwiek słowa. Bała się unieść wzrok. Bała się wyrazu pyska Kamiennej Agonii. Zbyt wiele. Zbyt wiele razy ją skrzywdziła. Zraniła. Czuła, że roztrzaskała ją na drobne kawałki. Zrobiła coś czego nikt nie miał odwagi zrobić. 
Krok w tył. 
Czujne spojrzenie ślipi w kolorze liści klonu podążało za nią. Bacznie śledziło każdy ruch. Gotowe na wszystko. Na wszystko czego żałowała Wilcza Zamieć. 
— Ogłuchłaś teraz, wronia strawo? 
Nie mogła. Nie mogła więcej tego zrobić. Nie mogła więcej się odezwać. Nie mogła więcej żyć. Nie zasługiwała. Była śmieciem. Zbędną wronią strawą. Pasożytem gorszym niż Piaskowa Gwiazda. Osłabiała klan. Osłabiała swoich najbliższych. A nawet tych, którzy byli dla niej przykładem. 
Nie wytrzymała. Chude łapy rzuciły się do ucieczki. Do jedynego co potrafiła zrobić.
— Co? Uciekasz? Uciekasz, lisia wywłoko? Jak śmiesz! Po tym wszystkim... po tym wszystkim! Jesteś naprawdę niewdzięczna! Wyrzuciłam z siebie to, o co sama mnie prosiłaś, a teraz masz czelność tak po prostu znikać mi z oczu?!

* * *

Wilcza Zamieć siedziała skulona w legowisku starszych. W miejscu gdzie od dawna było jej miejsce. Narcyzowy Pył spał smacznie, pochrapując. Sasankowy Kielich równie przerażony co ona siedział jak najdalej od niej. Siwa wpatrywała się we własne łapy, starając się oddychać. Nerwowe wstrząsy przechodziły przez jej ciało. Słowa Kamiennej Agonii odbijały się echem w jej umyśle, nie chcąc jej zostawić nawet na uderzenie serca. Dyszała, łapczywie próbując złapać tlen do płuc. Płakała, żałując wszystkiego co się wydarzyło. 
— Wilcza...? — znajomy głos dotarł do jej uszu. 
Brat.
Wilcza nie podniosła łba. Nie była do tego zdolna. Nie chciała dłużej żyć. To wszystko... to wszystko ją przerastało. Chciała umrzeć. Po prostu umrzeć.
— Ci... — miauknął cicho, podchodząc do niej. 
Przytulił ją. Zesztywniała, by po uderzeniu serca zanieść się jeszcze głośniejszym płaczem.
— Pokłóciłaś się z Kamienną Agonią? — zapytał delikatnie. — Wiesz mogę z nią pogadać, jeśli chcesz. Wyjaśnić to co pomiędzy wami zaszło. Albo nawet trochę poobijać, jeśli to poprawi ci humor. — zażartował słabym głosem. 
Siwa pokręciła łbem, łkając. Nie. Wystarczająco dla niej zrobił. Umarł dla niej. Nie mogła prosić go o nic więcej. Nie mogła. Była niewdzięczna. Bezczelna. Była wronią strawą. 
— Hej, hej, spokojnie. Jeszcze się dogadacie. Nie łam się. Kamienna Agonia nie jest... łatwa. Ale w głębi serca nie jest zła. Pewnie się źle zrozumiałyście. Jeszcze wszystko się ułoży. Tylko musicie obydwie ochłonąć... — mruczał cicho do niej Zajęcza Gwiazda. 
Wilcza zapłakana, pokiwała jedynie łbem. Wiedziała, że to nie wyjdzie. Że Kamienna Agonia nigdy więcej jej nie wybaczy. Że przekroczyła wszelkie granice. Już nigdy nie porozmawiają. Już nigdy nie usłyszy od niej, że jest z niej dumna. Już nigdy nie spędzą ani uderzenie serca... Wszystko było skończone. Wszystko było stracone.
A temu wszystkiemu była winna siwa. 

* * *
Słoneczna polana. 
Wilcza nienawidziła tego miejsca z każdym snem. Konwaliowa Rzeka wyszła z gęstej trawy ozdobiona drobnymi gałązkami oraz kwiatami. 
— Lisku, jesteś. — miauknęła słodko. 
Siwa spojrzała pospiesznie na swoje łapy. Nie chciała na nią patrzeć. Nie chciała słuchać jej słów, które tak otumaniały jej umysł. Nie chciała żyć. Nie chciała być dalej Wilczą Zamiecią. 
— Coś się stało? — niska kotka szybko znalazła się koło niej. — Lisku, mi możesz wszystko powiedzieć. Zawsze cię wysłucham. W końcu jestem twoją mamą... 
Wilcza pokręciła łbem, czując zbierające się w ślipiach łzy. Jak zawsze gdy tylko pomyślała o tamtej sytuacji. O najgorszym dniu w swoim życiu. 
— Chodzi o sytuację z Kamienną Agonią? — na te słowa poczuła, jak wszystko w niej puszcza. 
Jak morze emocji, których nienawidziła znów wypełnia jej drobne ciało, wprawiając je w drgania.
— Ci... Będzie dobrze, Lisku. — zimne i ostre ciało otuliło ją. — Nie martw się. Nie zrobiłeś niczego złego. To ważne, żeby mówić o swoich uczuciach. To nie twoja wina. Nie zrobiłeś nic złego, kochanie. Naprawdę. — przekonywała ją. 
Wilcza Zamieć pokręciła łbem, płacząc. Była innego zdania. Wszystko przecież zniszczyła. Kamienna Agonia ją nienawidziła. Słusznie. Była taka... zbędna. Szkodliwa. Uszkodzona. Nienawidziła tego. Nienawidziła siebie. Tak bardzo nie chciała być dłużej sobą. Tak bardzo chciała umrzeć. Naprawdę chciała umrzeć. Raz na zawsze pożegnać się z tym światem, dla którego była niczym więcej niż bezużyteczną kupą gnoju.
Była zbędna.
Tak bardzo zbędna. 
— Lisku... kochanie. Nie myśl tak. Jesteś moim ukochanym synkiem. Żadną Wilczą Zamiecią! Żadną bezużyteczną kupą gnoju! — miauknęła głośno Konwaliowa Rzeka, zmuszając kotkę do spojrzenia jej prosto w ślipia. — Nie pamiętasz? Przyszedłeś na świat porą nagich drzew. W mroźny i zimny poranek. Wraz ze swoim rodzeństwem Sarenkiem, Splotką, Szałwią, Bladym oraz Rozkwitem. Byłeś tak bardzo zazdrosny o swoje rodzeństwo. — mruknęła, lekko przejeżdżając ogonem po nosie kotki. 
Jej rozmarzone ciemno zielone ślipia spojrzały na niebo. Smutny uśmiech wkradł się na pysk Konwalii. 
— Raz jak wyszliśmy na spacer zniknąłeś mi z oczu. Zupełnie wyparowałeś! Cały klan cię szukał, a twój tata Czapli Potok tak strasznie się zamartwiał o ciebie! Jak cię znaleźliśmy to o mało co nie porywaliśmy ci całego futra z karku. Już nigdy więcej nie spuszczałam cię z oczu. — zaśmiała się cicho kotka. — Pamiętasz? Pamiętasz, Lisku? 
Siwa niepewnie wbiła wzrok w łapy. Nie wiedziała co odpowiedzieć. Nie chciała być Wilczą Zamiecią. Tak bardzo jej nienawidziła. Tak bardzo nią gardziła. Zniszczyła wszystko. Całe jej życie. 
Lecz czy była gotowa zostać Liskiem?
— Twoim mentorem została moja siostra. Brzoskwiniowa Gwiazda. Byliśmy z twoim tatą tacy dumni z ciebie. — opowiadała dalej kotka. — Nasz syn uczniem liderki! Każdego wschodu słońca robiłeś coraz większe postępy. Zostałeś najszybciej z rodzeństwa wojownikiem. 
Wbiła ślipię w Konwaliową Rzekę, która spoglądała na nią z czułością matki. 
— I jak... i j-jak dostała.... dostałem n-na imię? — te słowa tak dziwnie brzmiały z pyska siwej. 
Szylkretka przyległa mocniej do chudego ciała. 
— Lisi Płomień. Na cześć twojego walecznego serca. — miauknęła, dotykając łapą czarną klatkę piersiową. 
Dziwne ciepło rozległo się po wychudzonym ciele. 
Lisi Płomień. 
Brzmiało tak pięknie. Tak walecznie. Tak silnie. Tak nie jak ona. 
Pomarańczowe ślipię wpatrywało się niepewnie w Konwaliową Rzekę. 
— T-to moja historia...? To j-ja...? J-ja jestem... L-lisim Płomieniem?
Tak bardzo chciała w to uwierzyć. Rozpaczliwie. Nie chciała dłużej żyć. Nie jako śmieć społeczny. 
Szylkretka uśmiechnęła się i liznęła go za uchem. 
— A widzisz tu kogoś innego, Lisku? 

* * *

— Nie spodziewałem się tego po nim. W końcu Marchewkowy Grzbiet? Nie żebym coś do niej miał, ale też za nią nie przepadasz, prawda? No właśnie. Szemrzące Szuwary mówi mi, żebym się nie przejmował i zaakceptował to, ale to nie takie łatwe. Racja? Też tak uważasz, co nie? Już wolałbym tą kamienną furiatkę. — paplał Jelenie Kopytko do Koziego Skoku.
Wojowniczka uśmiechnęła się lekko. 
— Też za nią nie przepadam, szczerze mówiąc. Więc rozumiem. — mruknęła czarna bicolorka, odwracając się do tyłu. 
Jej wzrok powędrował ku idącej za nimi sylwetki. 
— Wyglądasz inaczej, Wilcza Zamiecio. 
Skrzywił się lekko na dźwięk tego imienia. Tak bardzo go nienawidzić. Pragnął o nim zapomnieć. Zniszczyć. Unicestwić. Lecz nie potrafił. Nie tak łatwo. Dla nich wszystkich nadal był Wilczą. Słabą, płaczliwą Wilczą, którą tak gardził. Nie potrafił znieść tej myśli. Chciał to zmienić. Naprawić. Lecz rozmowy nadal go przerastały. Drżenie głosu tak charakterystyczne dla tej żałosnej istoty wciąż wkradało się w jego wypowiedzi. Jego spojrzenie powoli zmierzyło ku kotce. Ku jej ciemnobrązowych ślipi.
— Jak? — ciche pytanie wypadło z siwego pyska. 
Kozi Skok zmrużyła lekko oczy. Przekręciła lekko łeb, sprawiając, że Jelenie Kopytko także się zainteresował się sprawą.
— Jak nie Wilcza. — miauknął prosto. — Jesteś taka... nie spięta i przerażona. —  stwierdził niebieski. 
Lis wyprostował się lekko, zmuszając spiętą sylwetkę do dumnego uniesienia łba. Czuł ich spojrzenia na sobie. Czuł jak jego serce przyspiesza, a stres wkrada się do umysłu. Nie. Nie mógł o tym myśleć. Nie był nią. Nie mógł tym się przejmować. Był normalnym kotem. Był dobrym wojownikiem.
Był Lisim Płomieniem.
Nie wiecznie zestresowaną i zbyt przerażoną do życia Wilczą Zamiecią. 
Odszedł powolnym krokiem od dwójki wojowników, starając się opanować drżenie łap. Był kimś innym i nie pozwoli jej tego zniszczyć. 

* * *

Jej uśmiech lekko sztuczny sprawił, że wiecznie spięte mięśnie rozluźniły się lekko.
— Jak było, Lisku? Zaprzyjaźniłeś się już z kimś? Zdobyłeś swoich popleczników? Najlepiej przygarnij jakiegoś klanowego wyrzutka. Takich łatwo owinąć wokół łapy. — miauczała podekscytowana Konwaliowa Rzeka.
Kocur usiadł. Jego siwą sierść zmierzwił wiatr. Szylkretka podeszła bliżej. Oczekiwała odpowiedzi. Chciała, żeby opowiadał jej każdy swój dzień. Wszystko co mógł. Było to niepokojąco uzależniające.
Rozmowy.
— D-dobrze. — mruknął, starając się nie pozwolić wkraść drżeniu. — Nie... nie mam... jeszcze p-przyjaciół.
Konwaliowa Rzeka machnęła łapą beztrosko.
— Nie przejmuj się. W krótce ich zdobędziesz. Albo poznasz moich. Zobaczymy Lisku co przyniesie życie, więc nie przejmuj się. — odparła, ocierając się lekko o niego. — Cieszę się, że wszystko dobrze się układa. Teraz w końcu będziemy mogli znów zacząć trenować. Mam dla ciebie wielkie zadanie! Ale wszystko w swoim czasie.
Lis kiwnął łbem. Czuł lekki niepokój, lecz szybko zajął myśli czymś. Nie mógł o tym myśleć. Nie mógł być znów nią. 

* * *

Słońce powoli wkradało się na niebo, barwiąc je na odcienie czerwieni. Lis podziwiał to w milczeniu. Ciche poranki. Dla nich był wstanie oddać obie łapy. Nieustany ciąg wschodów i zachodów słońca wypełniał jego życie. Były niezmienne. Stabilne. Zawsze po pierwszym nastawał drugi.
— Czego zanieczyszczasz powietrze, siwa mysia strawo? — ostry głos wpadł do jego uszu. 
Lęk. Nerwowy dreszcz przeszedł przez grzbiet. Wziął głęboki wdech. Nie był nią. Odwrócił się w stronę swojego rozmówcy. Szczypiorkowa Łodyga. Najgorszy kot jaki mógł się zjawić. Chude ciało automatycznie się spięło, zmuszając go do uległej pozycji. Jedynie pomarańczowe ślipię wpatrywało się twardo w szylkretkę.
— Co się tak lampisz, lisi wypierdku? Zaraz znów się pewnie rozryczysz. — zakpiła z niego i rozejrzała się wokół. — Ale Kamiennej Agonii tu nie ma. Więc kto cię uratuje? Braciszek umarlak? 
Na dźwięk imienia kotki znieruchomiał. Gniew pojawił się znikąd w drobnym ciele. Przynajmniej wobec tego się zgadzali. Zmusił sztywne od stresu ciało do zadarcia brody. 
— N-nie potrzebuję... r-ratunku. — ogłosił dumnie, wpatrując się w zaskoczone pomarańczowe ślipia. 
Czuł, jak jego wnętrzności wykręcają się na lewą stronę. Czuł, jak zaraz zwróci wszystko co udało mu się zjeść. Czuł, jak rozpacz i lęk zaczynają się w nim przelewać. Jak mięśnie spięte przez stres, zmuszają go do ucieczki. Jak łapy próbują się trzęść. Zagryzając mocno język, zmuszał ciało do pozostania w jednej pozycji. 

— Tak? — burknęła Szczypiorek niezadowolona. 
Zjeżona sierść na karku nie wróżyła niczego dobrego. Podobnie jak grymas na jej pysku. Konfrontacja. Lęk, nad którym nie potrafił zapanować zmusił go do zrobienia kroku w tył. 
Wycofał się. Lecz nie przerażony i trzęsący się. 
— Martw się... l-lepiej o s-siebie. — mruknął cicho. 
Uderzenie kity o ziemię, sprawiło, że zadrżał. Wkurzył ją. Wilcza szalała w środku, odchodząc od nerwów. Czuł jak jej obawy uderzają go, zalewając coraz bardziej. Jak wszystkie jej lęki i przerażenie zasłaniają trzeźwe myślenie. 
— Wracaj tu, wronia strawo. Wyjaśnimy sobie to. Chyba zapomniałaś kim jesteś. — niepokojąco podekscytowane syknięcie rozległo się za nim. 
To koniec. To koniec. Czuł jak traci nad nią panowanie. 
— Co tu się dzieje? — zaspane burknięcie sprawiło, że obydwa koty przeniosły wzrok na zastępczynię. 
Ślipia koloru liści klonu obdarzyły go nieprzyjemnym spojrzeniem. Odwrócił się od niej bez słowa. Niech sama to załatwi. Nic tu po nim. Nie mógł ryzykować. Nie z nią. Kamienna Agonia była cykającą bombą dla jego nowego świata.
Świata, w którym miał być lepszym kotem.
W którym miał nie być Wilczą Zamiecią. 

<Kamienna?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz