Wtuliła się w futro kocura, zamykając ślepia. Łzy spływające po policzkach kotki piekły ją niczym muśnięcia ogniem, ciało drżało targane gorzkim szlochem. Była tchórzem, zamiast już na samym początku powiedzieć co jej leży na sercu, wolała udawać. Bawiła się uczuciami Olchowego Serca a teraz kiedy oberwała - nawet nie potrafiła przyjąć tego jak honorowy kot. Zamiast tego wolała podkulić ogon i uciec.
— N-nie... jestem t-tchórzem — stęknęła, zatapiając pyszczek w grubym burym futrze. Skuliła uszy, próbując uspokoić oddech. Czuła jak kocur głaszcze ją ogonem po grzbiecie, co po dłużej chwili - zaczęło przynosić zamierzony efekt. Zamknąwszy oczy, wsłuchiwała się w jego ciche pomruki z rozkoszą.
— Dlaczego tak mówisz? — bury wziął głębszy wdech, przymykając ślepia.
— B-bo udawałam, ż-że ją kocham, c-chociaż kocham kogoś innego — zamilkła na moment, czując, jak żołądek podchodzi jej do gardła.
Wsłuchując się w krople deszczu odbijające się od ich futer, pociągnęła nosem ostatni raz.
Wracała ze spuszczonym ogonem z koszmarnego zgromadzenia. Nikt nie podważył zdania ich przywódcy, każdy zachowywał się tak, jakby Miętowa Gwiazda miał prawo zaatakować liderkę klanu nocy. Może jednak nie było nadziei dla kotów z klanu klifu? Jedynie garstka wojowników o dobrych sercach musiałaby uciec, zacząć życie od zera... W głowie nadal dźwięczały jej słowa zastępcy rybojadów. Czuła się winna, bała się zareagować, dobrze wiedziała, że jeśli okaże sprzeciw w jakikolwiek sposób - będzie martwa, podobnie jak reszta rodziny.
Najbardziej przerażał ją fakt, że na stanowisku lidera zobaczyła Kroczącą Gwiazdę, siostrę Wróbelka... Serce podeszło jej do gardła, gdy tylko myśl, że kocur mógł być martwy ponownie zmąciła jej umysł.
To by tłumaczyło, dlaczego Wróbelek już nie przychodził na ich umówione spotkania.
Czuła, jak zalewa ją rozpacz, z oczy popłynęły łzy.
Zacisnęła szczęki, próbując stłumić rozpaczliwy szloch. Dlaczego nie powiedziała mu o swoich uczuciach, kiedy miała okazję?
Znowu to zrobiła, kolejny raz odebrała życie niewinnemu kotu. Tylko dlatego, że bała się przeciwstawić własnemu ojcu. Czarne, długie futro ubrudzone krwią poruszało się smagane wiatrem. Nie znała tego kocura, nawet go nie kojarzyła, jednak widok błagających o litość bursztynowych oczu wrył się głęboko w jej pamięć.
— Zanim wrócisz, umyj się żebyś nie capiła — rudy kocur omiótł okolicę wzrokiem, krzywiąc z niesmakiem pysk, gdy zawiesił swoje ślepia na szylkretce — Pozbądź się ciała.
Skinęła niemrawo głową, spuszczając głowę. Faktycznie... cała była we krwi. Skuliła uszy, próbując nie wymiotować. Parszywy trening zgotowany przez ojca zdawał się działać, już tak nie panikowała na widok czerwonej mazi jak za pierwszym razem.
Przysiadła na trawie, pozwalając kolejnym łzom płynąć. Chciała odejść, wiele razy o tym myślała, jednakże przeraźliwy strach o najbliższych skutecznie jej to uniemożliwiał. Ociągając się, zakopała zwłoki niewinnego kota.
Pewnie miał rodzinę, do której wracał... która nigdy nie będzie wiedziała, jakie okropieństwo go spotkało... To ona powinna umrzeć, nie on, nie Bursztynowy Pył... nie Piaskowa Wydma... Pokręciła łbem, gdy kolejne łzy spłynęły po pstrokatych policzkach. Dlaczego nie odeszła z klanu klifu, gdy miała taką możliwość? Przecież... przecież mogła wyznać uczucia Wróbelkowi, powiedzieć, że go kocha. Może wtedy wszystko wyglądało by inaczej? Wspomnienie kocura z biegiem księżyców zaczynało powoli się rozmazywać, zapominała powoli jego uśmiechniętej mordki, mimo iż usilnie próbowała temu zapobiec.
Zesztywniała, słysząc trzask łamanej gałązki.
< Brzask? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz