— Z nikim się nie trzymam — Syknęła Kamienna Agonia. — A już zwłaszcza nie z kimś takim jak Wilcza Zamieć!
Wpatrywała się tępo w kotkę. Niezdolna do reakcji. Niezdolna do łez.
Wstrzymała wdech. Poczuła jak rozpacz zalewa ją. Rozchodzi się po całym ciele. Dociera do najgłębszych zakątków jej ciała. Wstawia każdy włos na jej grzbiecie. Łza uderzyło głucho o podłoże. Zielone ślipia spoglądały na nią z obojętnością. Obojętnością, która doprowadzała ją do załamania. Nie mogła oderwać od nich wzroku. Nie mogła w to uwierzyć. Nie chciała. Rozpaczliwie próbowała dojrzeć cokolwiek innego w oczach o kolorze liści klonu. Lecz Kamienna Agonia cicho prychając, odsunęła się od niej gwałtownie, pozostawiając siwą kotkę samą na polanie. Niezdolną do niczego.
* * *
Złość i smutek przelewały się w drobnym ciele Wilczej Zamieci. Nic nie rozumiała. Nie potrafiła. Cicho łkała, wciąż mając słowa zastępczyni we łbie. Było tylko gorzej. Kamienna Agonia nienawidziła jej. Nigdy nie przestała nią gardzić. Nigdy nie była z niej tak naprawdę dumna. Puste słowa rzucone na wiatr boleśnie wbijały się w serce siwej kotki.
"Wiesz co, nie doceniłam cię."
"Wciąż jestem dumna z tego, co zrobiłaś na zgromadzeniu."
Kłamstwa. Wszystko było jednym wielkim kłamstwem wypalającym serce Wilczej. Zrujnowały wszystko. Obróciły w proch pozostałości nadziei kotki. Roztrzaskały je na drobne kawałki. Kamień zmiażdżyła doszczętnie jej serce. Jej wiarę w siebie. Jej liche i wątłe zaczątki pewności siebie.
Pierwszy raz w życiu uwierzyła, że ktoś naprawdę jej z niej dumny. Pierwszy raz w życiu doświadczyła takiej czułości. Pierwszy raz w życiu otworzyła się na kogoś poza jej bratem...
Wszystko po to by później stracić wszystko.
W gniewie i rozpaczy wbiła drżącą łapę w ziemię, dając upust kolejnej fali łez. Wszystko zostało zrujnowane. Roztarte na miazgę i zasypane goryczą.
Nienawidziła tego. Nienawidziła siebie. Nienawidziła tego wszystkiego co się wydarzyło.
Rozpaczliwie pragnęła znienawidzić i Kamienną Agonię.
W gniewie i rozpaczy wbiła drżącą łapę w ziemię, dając upust kolejnej fali łez. Wszystko zostało zrujnowane. Roztarte na miazgę i zasypane goryczą.
Nienawidziła tego. Nienawidziła siebie. Nienawidziła tego wszystkiego co się wydarzyło.
Rozpaczliwie pragnęła znienawidzić i Kamienną Agonię.
* * *
Rozpacz i lęk znów zakrólowały w jej życiu. Lepsze dni odeszły w niepamięć pogrążając Wilczą w jej własnych smutkach. Niczym cień snuła się nisko uniesionym po obozowisku. Nie reagowała na zaczepki. Nie miała siły. Nie miała jak. Słowa Marchewkowego Grzbietu i Szczypiorkowej Łodygi nie docierały do pogrążonej w morzu rozpaczy kotki. Ich popchnięcia czy zaczepki nie były niczym wobec bólu, który szalał w jej umyśle ilekroć pomyślała o czarnej zastępczyni.
"A już zwłaszcza nie z kimś takim jak Wilcza Zamieć!"
Była porażką. Wstydem. Hańbą. Nieważne jak bardzo starała się zmienić nadal była jedynie wronią strawą. Marną wronią strawą, dla której szczęścia własny brat oddał życie. Niewdzięczną, pełną absurdalnych lęków lisią wywłoką. Nienawidziła siebie. Każdego najmniejszego fragmentu jej osoby.
Nie potrafiła tak dalej żyć.
Nie potrafiła tak dalej żyć.
* * *
Nie zareagowała. Nie miała siły oderwać wzroku od własnych łap. Nie chciała spojrzeć jej w ślipia. Widzieć, że ją także zawiodła. Że ona także nią gardziła. Niczym Kamienna Agonia.
— Spójrz na mnie, kochanie.Niechętnie wykonała prośbę kotki. Zapłakane i przekrwione ślipię spojrzało na nią. Proste w ciemnozielone oczy pełne nieodgadnionych myśli. Czuła jak zasysają ją. Jak coraz bardziej tonie w jej spojrzeniu.
— Skup się. Jesteś moim dzieckiem. — miauknęła stanowczym tonem, kładąc powoli łapę w stronę czarnej.
Wilcza spuściła uszy.
— Widziałam sytuację z Kamienną Agonią. Byłam tam z tobą, nawet jeśli tego nie czułeś. Zawsze jestem z tobą. Zawsze się o tobie martwię, Lisku. — zaczęła, podchodząc do kotki coraz bliżej.
Wilcza nie miała siły uciekać. Wpatrywała się jedynie tępo w nią, chłonąc każde słowo wypowiedziane przez Konwalię.
Słowa, które tak bardzo chciała usłyszeć od innej kotki.
— Lisku, ona się myli. Nie wie ile traci. Nie widzi tych wszystkich postępów, które zrobiłeś. Nie widzi, jak wiele osiągnąłeś. Nawet nie domyśla się ile jeszcze osiągniesz. Jak wielkich rzeczy dokonasz. — mruczała jej do ucha, otulając coraz mocniej kotkę swoim ostrym niczym ciernie ciałem. — Lisku, jesteś wyjątkowym i wspaniałym kotem. I ci, którzy nie widzą tego jeszcze pożałują... Gorzko.
Siwa nie walczyła. Czuła ból, lecz był niczym przy trosce i bliskości, której tak łapczywie pragnęła. Wpatrzona jak ciele w Konwaliową Rzekę nie protestowała. Nie wyczuwała podstępu. Nie próbowała nawet. Szylkretka z łatwością wkradła się ponownie do jej roztrzaskanego serca. Owinęła wychudzoną i rozpaczną kotkę sobie wokół palca. Stała się kimś kogo zawsze potrzebowała siwa. Kimś dla kogo będzie wstanie zrobić wszystko, byle nie stracić tej osoby.
Rozpaczliwie niczym modlitwę powtarzała sobie słowa Konwaliowej Rzeki, kierując łapy w stronę wyjścia.
— Wilcza, a tobie gdzie tak prędko z rana? Złapać nowe pchły? Czy uzupełnić rzekę swoim ryczeniem? — podły głos Szczypiorku rozległ się za nią.
Nie zatrzymała się. Wybiegła na dwór, zostawiając za sobą szylkretkę w legowisku wojowników. Nie wsłuchiwała się w słowa, które szeptała do Fretkowego Biegu. Wolała ich nie słyszeć. Już obecna sytuacja ją przerastała.
Resztki rosy moczyły jej chude łapy, które niepewnie kroczyły przez obóz. Nie wiedziała co ze sobą zrobić. Nie wiedziała gdzie uciec przed Kamienną Agonią. Obozowisko wydawało się takie małe. Jedynie rozciągające się tereny Klanu Burzy oferowały schronienie. Jedynie tam mogła odnaleźć spokój. Niepewnie rozejrzała się po obozie. Koty dopiero budziły się do życia. Zajęcza Gwiazda wraz ze swoim partnerem spał niespokojnie kręcąc się w legowisku. Jeżowa Ścieżka wędrował po swoim legowisku z ziołami w pysku. Kamienna Agonia pewnie lada moment także wstanie. Musiała ogłosić patrole. Wilcza nie zwlekała dłużej.
Wybiegła z obozowiska.
Nie wiedziała ile już siedziała w niewielkim skwerku. Korony drzew dawały słabe schronienie przed żarem lejącym się z nieba. Ostry zapach Wilczaków kuł kotkę w nozdrza, budząc gdzieś w środku niej niepokój. Chciała wrócić do bezpiecznego obozowiska, lecz myśl, że spotka tam ją zbyt ją przerażała. Nie chciał znów patrzeć w jej ślipia.
W zielone ślipia pełne obojętności i chłodu.
Szelest.
Trzask.
Sierść Wilczej Zamieci stanęła dęba. Znaleziono ją. Niepokój zapanował nad kotką, wprawiając w drżenie jej ciało. Bała się powrotu. Bała się konsekwencji swojego czynu. Bała się spojrzenia Kamiennej Agonii na niej.
Zdyszany oddech.
Odwróciła się gwałtownie. Wściekłe i zmęczone zielone ślipia wpatrywały się w nią. Wilcza Zamieć szybko przed nimi uciekła, czując zalewającą ją falę paniki, rozpaczy i gniewu.
Kamienna Agonia stała na przeciwko niej. Zmęczona. Jej nierówny oddech przerywał ciszę panującą pomiędzy nimi.
— Coś ty myślała, głupia? Wiesz jak Zajęcza Gwiazda się martwił? — ostre prychnięcie było niczym ciernie w serce.
Wilcza Zamieć pospiesznie odwróciła się do niej tyłem. Nie mogła tego słuchać. Nie chciała. Już wystarczająco dużo krzywdy jej zrobiła. Już wystarczająco dużo przez nią cierpiała. Miała dość. Nie chciała znów przez nią płakać. Lecz nie potrafiła także odejść. Nie potrafiła od niej uciec. Coś głęboko w niej jej nie pozwalało. Nie chciała tracić Kamiennej. Nawet jeśli będzie jej nienawidziła do końca jej marnego i bezwartościowego życia.
— Tak, jestem potworem, możesz mnie nienawidzić do końca życia, niczym nie różnię się od Piasek, szczęśliwa? — warknęła Kamienna Agonia.
Siwa siedziała sztywno. Nie potrafiła spojrzeć jej prosto w pysk.
— J-je... j-je... j-jesteś... — wydusiła, czując jak fala od dawna wstrzymywanych emocji ją zalewa. — O-o... o-okro... o-okropnym... n-nie... n-nie... n-nieczułym p-potworem... a-ale... n-nie... n-nie... nie p-potraf-fię... n-nie p-potrafię c-cię... n-nienawidzić...
<Kamień?>
— Skup się. Jesteś moim dzieckiem. — miauknęła stanowczym tonem, kładąc powoli łapę w stronę czarnej.
Wilcza spuściła uszy.
— Widziałam sytuację z Kamienną Agonią. Byłam tam z tobą, nawet jeśli tego nie czułeś. Zawsze jestem z tobą. Zawsze się o tobie martwię, Lisku. — zaczęła, podchodząc do kotki coraz bliżej.
Wilcza nie miała siły uciekać. Wpatrywała się jedynie tępo w nią, chłonąc każde słowo wypowiedziane przez Konwalię.
Słowa, które tak bardzo chciała usłyszeć od innej kotki.
— Lisku, ona się myli. Nie wie ile traci. Nie widzi tych wszystkich postępów, które zrobiłeś. Nie widzi, jak wiele osiągnąłeś. Nawet nie domyśla się ile jeszcze osiągniesz. Jak wielkich rzeczy dokonasz. — mruczała jej do ucha, otulając coraz mocniej kotkę swoim ostrym niczym ciernie ciałem. — Lisku, jesteś wyjątkowym i wspaniałym kotem. I ci, którzy nie widzą tego jeszcze pożałują... Gorzko.
Siwa nie walczyła. Czuła ból, lecz był niczym przy trosce i bliskości, której tak łapczywie pragnęła. Wpatrzona jak ciele w Konwaliową Rzekę nie protestowała. Nie wyczuwała podstępu. Nie próbowała nawet. Szylkretka z łatwością wkradła się ponownie do jej roztrzaskanego serca. Owinęła wychudzoną i rozpaczną kotkę sobie wokół palca. Stała się kimś kogo zawsze potrzebowała siwa. Kimś dla kogo będzie wstanie zrobić wszystko, byle nie stracić tej osoby.
* * *
Wyjątkowo chłodny poranek zbudził ją. Zaspane ślipię otworzyło się niechętnie. Nie chciała tu być. Nie tutaj. Nie w legowisku, które dzieliła z nią. Z kotką, dla której była tylko wstydem i rozczarowaniem. Wstała szybko. Nie chciała narażać się na kontakt z nią. Nie wytrzymałaby tego. Rozpaczliwie niczym modlitwę powtarzała sobie słowa Konwaliowej Rzeki, kierując łapy w stronę wyjścia.
— Wilcza, a tobie gdzie tak prędko z rana? Złapać nowe pchły? Czy uzupełnić rzekę swoim ryczeniem? — podły głos Szczypiorku rozległ się za nią.
Nie zatrzymała się. Wybiegła na dwór, zostawiając za sobą szylkretkę w legowisku wojowników. Nie wsłuchiwała się w słowa, które szeptała do Fretkowego Biegu. Wolała ich nie słyszeć. Już obecna sytuacja ją przerastała.
Resztki rosy moczyły jej chude łapy, które niepewnie kroczyły przez obóz. Nie wiedziała co ze sobą zrobić. Nie wiedziała gdzie uciec przed Kamienną Agonią. Obozowisko wydawało się takie małe. Jedynie rozciągające się tereny Klanu Burzy oferowały schronienie. Jedynie tam mogła odnaleźć spokój. Niepewnie rozejrzała się po obozie. Koty dopiero budziły się do życia. Zajęcza Gwiazda wraz ze swoim partnerem spał niespokojnie kręcąc się w legowisku. Jeżowa Ścieżka wędrował po swoim legowisku z ziołami w pysku. Kamienna Agonia pewnie lada moment także wstanie. Musiała ogłosić patrole. Wilcza nie zwlekała dłużej.
Wybiegła z obozowiska.
* * *
Nie wiedziała ile już siedziała w niewielkim skwerku. Korony drzew dawały słabe schronienie przed żarem lejącym się z nieba. Ostry zapach Wilczaków kuł kotkę w nozdrza, budząc gdzieś w środku niej niepokój. Chciała wrócić do bezpiecznego obozowiska, lecz myśl, że spotka tam ją zbyt ją przerażała. Nie chciał znów patrzeć w jej ślipia.
W zielone ślipia pełne obojętności i chłodu.
Szelest.
Trzask.
Sierść Wilczej Zamieci stanęła dęba. Znaleziono ją. Niepokój zapanował nad kotką, wprawiając w drżenie jej ciało. Bała się powrotu. Bała się konsekwencji swojego czynu. Bała się spojrzenia Kamiennej Agonii na niej.
Zdyszany oddech.
Odwróciła się gwałtownie. Wściekłe i zmęczone zielone ślipia wpatrywały się w nią. Wilcza Zamieć szybko przed nimi uciekła, czując zalewającą ją falę paniki, rozpaczy i gniewu.
Kamienna Agonia stała na przeciwko niej. Zmęczona. Jej nierówny oddech przerywał ciszę panującą pomiędzy nimi.
— Coś ty myślała, głupia? Wiesz jak Zajęcza Gwiazda się martwił? — ostre prychnięcie było niczym ciernie w serce.
Wilcza Zamieć pospiesznie odwróciła się do niej tyłem. Nie mogła tego słuchać. Nie chciała. Już wystarczająco dużo krzywdy jej zrobiła. Już wystarczająco dużo przez nią cierpiała. Miała dość. Nie chciała znów przez nią płakać. Lecz nie potrafiła także odejść. Nie potrafiła od niej uciec. Coś głęboko w niej jej nie pozwalało. Nie chciała tracić Kamiennej. Nawet jeśli będzie jej nienawidziła do końca jej marnego i bezwartościowego życia.
— Tak, jestem potworem, możesz mnie nienawidzić do końca życia, niczym nie różnię się od Piasek, szczęśliwa? — warknęła Kamienna Agonia.
Siwa siedziała sztywno. Nie potrafiła spojrzeć jej prosto w pysk.
— J-je... j-je... j-jesteś... — wydusiła, czując jak fala od dawna wstrzymywanych emocji ją zalewa. — O-o... o-okro... o-okropnym... n-nie... n-nie... n-nieczułym p-potworem... a-ale... n-nie... n-nie... nie p-potraf-fię... n-nie p-potrafię c-cię... n-nienawidzić...
<Kamień?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz