- Złapałam… Kolca… W łapę. - wycedziła do Wilczej Łapy, gdy kocur szykował się do skoku na nią. Stanęła tak niefortunnie, że wbił się dosyć głęboko. Skrzywiła się z bólu i cicho jęknęła, unosząc łapę. Obejrzała ją tylko pobieżnie. Nie było zbyt wiele krwi. Sama nie była w stanie nic zrobić, nie posiadała absolutnie żadnej wiedzy medycznej. Na trzech łapach jakoś doszła do obozu. Jej uczeń podążał kilka kroków za nią i niósł upolowanego wcześniej kosa. W progu dopadła ją Świetlikowe Skrzydło. Północny Mróz zastanawiała się, co przewrażliwiona starsza robi poza swoim legowiskiem. Powitała ją niechętnym skinieniem głowy.
- Coś ty z sobą zrobiła? Pokaż to - warknęła, mrużąc żółte oczy. Północny Mróz niechętnie podała jej łapę. Jak wcześniej prawie nie było krwi, tak teraz po jej poduszce ciekła niewielka strużka czerwonej posoki. - Wielki Klanie Gwiazdy… Takie młode i takie głupie.
- Klan Gwiazdy… Proszę cię. Koty wymyśliły sobie Klan Gwiazdy, żeby mieć durne wytłumaczenie dla swoich błędów i porażek. Mówi się, że coś się wydarzyło, bo „Klan Gwiazdy tak chciał”. Rozczaruję cię. Rano zjadłam mysz. To był głód, a nie przeznaczenie. Później trenowałam z Wilczą Łapą. To był obowiązek, a nie jakiś omen. Wmawiacie sobie, że istnieje jakaś siła wyższa, Klan Gwiazdy, bo świadomość, że to my jesteśmy odpowiedzialni za swoje żałosne życiowe decyzje, trochę boli, prawda?
To był jeden z najdłuższych wywodów w jej życiu.
- Jesteś normalna? Klan Gwiazdy cię opuścił?
Północny Mróz odwróciła się do stojącego za nią kota.
- Nie opuścił, po prostu nigdy go przy mnie nie było. Ale wierz sobie dalej w zmarłe koty w chmurkach. Nie przeszkadza mi to, nie martw się.
Gdy wypowiedziała swoje przemyślenia głośno i wyraźnie, poczuła się jakoś lżej. Co prawda kilku pobratymców wydało z siebie zszokowane okrzyki i westchnienia, a oczy leżącej nieopodal Borsuczego Kroku były dwa razy węższe niż zazwyczaj, ale Północny Mróz w ogóle to nie obchodziło. Wraz z tak głośnym zbojkotowaniem wiary w przodków wypełnił ją jakiś dziwny… spokój.
Auć. Kolec w łapie wszedł głęboko. Początkowo ból był piekący i intensywny, ale dało się jakoś przeżyć. Gorsze przyszło dopiero teraz. Łapa stała się tak sztywna, że najmniejszy ruch kończyną powodował fale cierpienia. Wyrwała się Świetlikowemu Skrzydłu. Wsparta o bok Borsuczego Kroku Północny Mróz dała radę zrobić kilka kroków w stronę legowiska medyka. Na szczęście było dosyć blisko.
- Dobry. Mam kolca w łapie - burknęła. Zastanawiała się, ile z tej dziwnej konwersacji medyk usłyszał. Wolała nie wiedzieć.
<Panie medyku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz