*opko średnio pg 13, także żeby znowu jakiś pozew do mnie nie szedł, to ten... zwinę*
"Wstawajcie! Gąska rodzi! Trzeba jej pomóc!" - to były pierwsze słowa jakie usłyszała tego dnia. Kotka szarpnięta za futro na grzbiecie podniosła się na drżących łapach, napotykając szeroko otwarte ślepia Wschodu. Pierwszy raz widziała mentora w takim stanie, rudy kocur jak w amoku pospiesznie zbierał zioła, ponaglając przy tym swoje uczennice. Owieczka podeszła do sterty gotowych ziół, kulejąc. Brzoskwinka była już wypychana na zewnątrz przez rudzielca, któremu drogę zastąpił Bocian. Czekoladowa szylkretka wzięła tyle ziół ile tylko zdołała, po czym pospiesznie udała się w stronę żłobka, do którego zmierzała już dwójka kotów.
W środku Gąska zwijała się z bólu sapiąc i krzycząc. Krew pokrywała już nie tylko futerko na jej zadzie ale i prawie całe tylne łapy. Owieczka przełknęła ślinę, odkładając zioła na bok i czekając na polecenia mentora. Wschód przez kilka uderzeń serca wpatrywał się w okropny obraz przed sobą, zaraz jednak potrząsnął łbem.
— Przynieście mi mech! — Brzoskwinka skinęła głową, znosząc mech z nieużywanych legowisk. Razem z legowisk pospiesznie i chaotycznie porozkładały go przy ciele Gąski. Pomysł zadziałał, roślina zaczęła wsiąkać wciąż cieknącą krew. Był znacznie wydajniejszy niż pajęczyna. Rudy kocur z zaciętą miną przegrzebywał zioła, aż nie znalazł czegoś, czego szukał. Znajoma woń maku dotarła do nosa Owieczki, która obserwowała, jak mentor podaje je srebrnej.
— Wschodzie to nie działa! — pisnęła Brzoskwinka, gdy krew zaczęła przeciekać, obie uczennice miały całe brudne łapy w czerwonej cieczy.
— Cholera... — sapnął, gdy Gąska zaczęła krzyczeć jeszcze bardziej, błagając o pomoc — Na osty i ciernie! Leć po kogoś! Szybko! Sami nie damy rady! Już — wrzasnął, gdy oczom medyków ukazały się wystające tylne łapki kocięcia.
— On... utknął... — szepnęła Owieczka, gdy niebieska szylkretka pognała po pomoc. Przełknęła ślinę z przerażeniem spoglądając na nauczyciela.
— Jeśli czegoś nie zrobimy to umrze — arlekin zaklął szpetnie. Wziął namoczony wodą mech, kładąc ją na czole kotki. Ta stęknęła z bólu, sapiąc ciężko. Oczy miała przymknięte, jedynie cichnące wrzaski dawały znać, że coś niedobrego się działo. Zaczęła majaczyć. O jakiejś łące. O Szakłaku.
— Przytrzymaj ją — nakazał Wschód, gdy w wejściu pojawił się zdyszany Sokół — Brzoskwinko pomóż mu, Owieczko ty razem ze mną — miauknął. Niepokój gościł na pyskach każdego. Córka Madzi bez najmniejszego szemrania wykonywała polecenia nauczyciela. Złapała kociaka razem z nim, ciągnąc. Rozległ się przeszyty bólem krzyk. Później kolejny i kolejny aż nastała cisza. Zbyt przerażająca, by dało się ją znieść. Malutki czarny kociak leżał bez życia między ich łapami. Trącała go nosem chcąc pobudzić oddech, delikatnie masowała jego klatkę piersiową, w myślach błagając, by wziął chociaż jeden, malutki oddech.
— Za późno. Udusił się — szepnął, powstrzymując łzy zbierające się w zielonych ślepiach — Podaj jej zioła. To jeszcze nie koniec — miauknął krótko. Skinęła mu głową. Gąska nadal dyszała a skurcze, które ją łapały tylko się nasilały. Brzoskwinka szeptała jej kojące słowa do ucha, zaś Sokół przytrzymywał, by nie zrobiła sobie krzywdy. Kocię położono z boku, na resztkach czystego mchu z nadal owiniętą wokół szyi pępowiną.
Kolejny krzyk rozległ się w dusznej kociarni. Tym razem usłyszano piski. Ciche, niepokojące. Tak nie brzmiał zdrowy kociak i cała trójka medyków dobrze o tym wiedziała. Wschód nie kazał jednak im nic robić, dlatego też czekały, obserwując, jak podkłada pod pyszczek srebrnej dwa małe ciałka.
— Przykro mi, Gąsko... — szepnął, spuszczając głowę. Królowa otworzyła zamglone oczy. Jej pyszczek wyrażał jedynie szok i ból. Gdy pierwsza fala niedowierzania minęła, po jej policzkach zaczęły spływać łzy.
— N-nie... n-nie... n-nie! — szeptała, trącając kociaki. Maluch, który wcześniej piszczał z każdym uderzeniem serca stawał się co raz cichy. Kotka przyciągnęła je do swojej klatki piersiowej, łkając. To nie był piękny obrazek szczęśliwej matki, która jedynie czeka teraz na odwiedziny ukochanego. Chociaż Owieczka nie czuła oraz nie rozumiała kocich emocji, to teraz pierwszy raz w życiu czuła się... źle. Było jej ciężko na sercu, zaś łzy powoli wypełniały błękitne ślepka.
— Pójdę po Szakłaka — szepnął Sokół, wymieniając ze Wschodem porozumiewawcze spojrzenia. Zastrzygła uszami. Jej mentor zdecydowanie wiedział coś, czego nie chciał im mówić.
— Ona... ona umiera, prawda? — zapytała tak cicho, że ledwie sama słyszała własne słowa. Odpowiedziało jej jedynie skinięcie głową, zaś ucisk na sercu stał się jeszcze gorszy do wytrzymania. Odetchnęła głęboko, obserwując, jak Gąska mówi coś do swoich maluchów. Jak nazywa je Maczkiem i Biedroneczką, jak szepcze jednemu i drugiemu na ucho, że zaraz zobaczą swojego tatę.
— Gąsko...?
— Sz-szak-kłak! — pisnęła z radością — Z-zobacz! M-mamy d-dwóc-ch s-synów! M-macz-czek, B-biedronek... p-poznajcie tatusia — trąciła nosem kociaki, które nawet nie drgnęły. Cynamonowy maluch, który nie tak dawno jeszcze oddychał, teraz również leżał bez życia jak jego brat — N-no co w-wy! T-to wasz tata! W-widzisz kochanie? N-nieśmiali s-są — szepnęła, spoglądając na płowego. Po jej policzkach spływały łzy.
Wojownik zacisnął szczękę, podchodząc do partnerki. Liznął ją za uchem, otulając całym sobą. Ocierał się o jej mordkę, mrucząc kojąco i cierpliwie słuchając, jak kotka opowiada mu o ich wspaniałych dzieciach. Z każdym uderzeniem serca mówiła co raz ciszej i ciszej, spuszczając głowę, aż ostatecznie leżała. Krew nadal brudziła ziemię w legowisku, jednak nikt nie reagował ani nie kłopotał się, by to zatamować.
Z biegiem czasu oddychała ciężej. Szakłak błagał Wschoda, by ten coś zaradził, kocur jednak kręcił przecząco głową, przepraszając przyjaciela. Płowy wpadł w rozpacz, przez ostatnie chwile życia ukochanej tuląc ją oraz ich dzieci. Szeptał, że będzie wszystko dobrze, że zobaczą jak szybko zostaną uczniami. Później Gąska odeszła a medycy wyszli na zewnątrz, by dać mu chwilę. Owieczka na drżących łapkach odeszła na skraj obozu, po czym wybuchła niekontrolowanym szlochem.
To była pierwsza porażka w jej karierze medyka. Pierwsza i z pewnością nie ostatnia.
— Za późno. Udusił się — szepnął, powstrzymując łzy zbierające się w zielonych ślepiach — Podaj jej zioła. To jeszcze nie koniec — miauknął krótko. Skinęła mu głową. Gąska nadal dyszała a skurcze, które ją łapały tylko się nasilały. Brzoskwinka szeptała jej kojące słowa do ucha, zaś Sokół przytrzymywał, by nie zrobiła sobie krzywdy. Kocię położono z boku, na resztkach czystego mchu z nadal owiniętą wokół szyi pępowiną.
Kolejny krzyk rozległ się w dusznej kociarni. Tym razem usłyszano piski. Ciche, niepokojące. Tak nie brzmiał zdrowy kociak i cała trójka medyków dobrze o tym wiedziała. Wschód nie kazał jednak im nic robić, dlatego też czekały, obserwując, jak podkłada pod pyszczek srebrnej dwa małe ciałka.
— Przykro mi, Gąsko... — szepnął, spuszczając głowę. Królowa otworzyła zamglone oczy. Jej pyszczek wyrażał jedynie szok i ból. Gdy pierwsza fala niedowierzania minęła, po jej policzkach zaczęły spływać łzy.
— N-nie... n-nie... n-nie! — szeptała, trącając kociaki. Maluch, który wcześniej piszczał z każdym uderzeniem serca stawał się co raz cichy. Kotka przyciągnęła je do swojej klatki piersiowej, łkając. To nie był piękny obrazek szczęśliwej matki, która jedynie czeka teraz na odwiedziny ukochanego. Chociaż Owieczka nie czuła oraz nie rozumiała kocich emocji, to teraz pierwszy raz w życiu czuła się... źle. Było jej ciężko na sercu, zaś łzy powoli wypełniały błękitne ślepka.
— Pójdę po Szakłaka — szepnął Sokół, wymieniając ze Wschodem porozumiewawcze spojrzenia. Zastrzygła uszami. Jej mentor zdecydowanie wiedział coś, czego nie chciał im mówić.
— Ona... ona umiera, prawda? — zapytała tak cicho, że ledwie sama słyszała własne słowa. Odpowiedziało jej jedynie skinięcie głową, zaś ucisk na sercu stał się jeszcze gorszy do wytrzymania. Odetchnęła głęboko, obserwując, jak Gąska mówi coś do swoich maluchów. Jak nazywa je Maczkiem i Biedroneczką, jak szepcze jednemu i drugiemu na ucho, że zaraz zobaczą swojego tatę.
— Gąsko...?
— Sz-szak-kłak! — pisnęła z radością — Z-zobacz! M-mamy d-dwóc-ch s-synów! M-macz-czek, B-biedronek... p-poznajcie tatusia — trąciła nosem kociaki, które nawet nie drgnęły. Cynamonowy maluch, który nie tak dawno jeszcze oddychał, teraz również leżał bez życia jak jego brat — N-no co w-wy! T-to wasz tata! W-widzisz kochanie? N-nieśmiali s-są — szepnęła, spoglądając na płowego. Po jej policzkach spływały łzy.
Wojownik zacisnął szczękę, podchodząc do partnerki. Liznął ją za uchem, otulając całym sobą. Ocierał się o jej mordkę, mrucząc kojąco i cierpliwie słuchając, jak kotka opowiada mu o ich wspaniałych dzieciach. Z każdym uderzeniem serca mówiła co raz ciszej i ciszej, spuszczając głowę, aż ostatecznie leżała. Krew nadal brudziła ziemię w legowisku, jednak nikt nie reagował ani nie kłopotał się, by to zatamować.
Z biegiem czasu oddychała ciężej. Szakłak błagał Wschoda, by ten coś zaradził, kocur jednak kręcił przecząco głową, przepraszając przyjaciela. Płowy wpadł w rozpacz, przez ostatnie chwile życia ukochanej tuląc ją oraz ich dzieci. Szeptał, że będzie wszystko dobrze, że zobaczą jak szybko zostaną uczniami. Później Gąska odeszła a medycy wyszli na zewnątrz, by dać mu chwilę. Owieczka na drżących łapkach odeszła na skraj obozu, po czym wybuchła niekontrolowanym szlochem.
To była pierwsza porażka w jej karierze medyka. Pierwsza i z pewnością nie ostatnia.
b już chyba nie zrobię rodzinnych mordów :mgieeczka:
OdpowiedzUsuńto samo sobie pomyślałam xd
UsuńTo jest najsmutniejsze opowiadanie jakie czytałam na tym blogu. Szanuję, że potrafiłaś to oddać, wywołując wiele emocji.
OdpowiedzUsuń