- Idź na patrol. A ty, Drżąca Ścieżko, pomóż innym odbudowywać żłobek. Muszy Lot niedługo spodziewa się kociąt. Musi mieć gdzie je odchować. - rozkazał lider.
Och tak... Głupie kocięta! A to wina oczywiście jego matki! Gdyby wtedy mógł się sprzeciwić! Gdyby tylko nie był taką kluchą... Wtedy nie byłoby żadnych kociąt! Nie miał oczywiście zamiaru przykładać się do odbudowy miejsca, gdzie narodzą się nie jego dzieci. No bo jasnym było, że on jako ten, który zgłaszał sprzeciw, nie przyłożył się do powstania ich nędznych ciałek.
Nie mogli jednak od tak odejść. Mokra Gwiazda był już i tak za bardzo poddenerwowany sytuacją w jakiej się znaleźli. Pewnie by zaraz wytarmosił go za uszy, gdyby tylko się wymigał od obowiązków.
- Ty to robisz, a ja będę patrzeć - miauknął do siebie.
Chyba zrobił to jednak za głośno, bo lider spojrzał na niego zdziwiony.
- Co powiedziałeś?
Najwyraźniej sądził, że to było skierowane w jego stronę. Prychnął.
- Nie mówiłem do ciebie! Gdyby tak było, patrzyłbym ci w pysk. - wytłumaczył.
Westchnął zamykając oczy. Dlaczego jego drugie ja musiało tak namieszać? Nigdy by nie uderzył matki, a on? On to zrobił! Oczywiście kiedyś o tym marzył, kiedy byli złączeni w jedność. Teraz jako oddzielne jednostki, te zapędy zniknęły. Rzucił Mokrej Gwieździe przepraszające spojrzenie. W końcu on nie wiedział o jego przyjacielu.
- Przepraszam za niego. On tak ma... - miauknął do zdezorientowanego lidera. - Znaczy... ja tak mam... Nieważne.
Skierował kroki do żłobka i zaczął pomagać w jego odbudowie. W tle ciągle słyszał głos swojego sumienia, które próbowało go przekonać do swoich racji. Nie mógł jednak go posłuchać. Zrobił kociaki Muszemu Lotowi, więc był odpowiedzialny za miejsce, w którym przyjdą na świat.
***
Trochę to trwało, ale udało się naprawić zniszczenia spowodowane przez ogień. Zadowolony, ale też równocześnie przeciwny, poszedł do Mokrej Gwiazdy ogłosić, że wykonał zadanie. Znalazł go nad stosem piszczek, zajadającego się JEGO królikiem, którego upolował.
Zatrzymał się. Czasami trudno było zapanować nad przyjacielem, kiedy coś go zdenerwowało. Wziął kilka głębokich oddechów, po czym podszedł do lidera.
- Skończone - miauknął krzywiąc się.
No nie! Czy naprawdę musiał pokazywać swoje niezadowolenie? Przecież znieważenie lidera było... karane. A on nie chciał przez niego dostać kary! Najwyraźniej zrozumiał jego obawy, bo się uspokoił i uśmiechnął. Chyba naprawdę musiał go pouczyć bycia miłym, bo mu to nie wychodziło.
- Wybacz za niego. - znów przeprosił Mokrego.
- Ale za kogo? - zapytał znów zdezorientowany.
- Eeee... No... Znaczy... wybacz mi. - Naprawdę trzymanie w tajemnicy swojej choroby było dość kłopotliwe. Ścieżka uważał, że i tak oni im nie pomogą. Nie pomogli, gdy byli na skraju, nie pomogą i teraz, gdy było już za późno na odwrót. Według niego powinni wiedzieć. W końcu nie na co dzień można spotkać kogoś takiego jak oni.
- Widziałeś może mojego wujka, medyka a nie wujka - Pokręcił głową.
Czemu on mu się wciął w rozmowę? Machnął niezadowolony ogonem. Szkoda, że go nie mógł zobaczyć, bo by z chęcią spojrzał mu w pysk z naganą.
<Mokry?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz