Sarenka przeciągnęła językiem po łapie, aby później delikatnie przetrzeć nią mordkę. Powtórzyła tą czynność kilka razy i już miała zamiar zabrać się do czyszczenia innych części ciała, kiedy nagle usłyszała trzask starych, spróchniałych desek i szelest suchego, złotawego sianka. Przywódczyni poderwała się i wyszła zza sterty ususzonej trawy i zobaczyła Trujący Bluszcz, która wydawała się niepewna w porównaniu z tym, że zazwyczaj przemierza ich obóz z ogonem i głową uniesioną wysoko do góry. Łaciata podeszła do niej, a następnie zaczęła spoglądać raz na nią, a raz na zejście, które prowadziło na dół.
- Natrafiłam na nią podczas szukania maków razem z Rudzikiem - Powiedziała szybko medyczka i zmarszczył brwi od razu idąc przed siebie i wskakując na deski. Szaro-biała od razu intuicyjnie pobiegła za nią robiąc niepewne susy. Od razu wyczuła unoszący się odór choroby, który drażnił jej nos. Zobaczyła prawie od razu w samym kącie stodoły, nieopodal legowiska medyka białą jak iskrzący się śnieg kotkę, która była zwinięta w kłębek.
- Witaj - Wymamrotała przywódczyni oglądając ją z każdej strony. Nigdy nie widziała tak mizernie i słabo wyglądającego kota. Była tak wychudzona, że mogła widzieć jej wszystkie kości. Jej futro było matowe, posklejane i gdzieniegdzie poplątane, co wskazywało na to, że nie potrafiła sama o siebie zadbać. Nie jednak to najbardziej przestraszyło piratkę. Jej oczy były zamglone, jak gdyby była już jedną łapą w świecie, do którego trafiają koty po śmierci, a jedną tutaj. W dodatku była cała załzawiona i kaszlała tak głośno, że praktycznie się dusiła. Nie musiała być medykiem, aby stwierdzić, że jest w strasznym stanie. Jej przemyślenia zza przymrużonych powiek przerwała Bluszcz prychając pod nosem:
- Dawałam jej gwiazdnicę, miód, mak, jaskółcze ziele, wrotycz, jagody... wszystko! Nic nie działa, w dodatku Rudzik zaczął kasłać. Dałam mu gwiazdnicę i przeszło, ale zdaje się, że to coś jest zaraźliwe.
Sarenka pokiwała głową, a następnie wsunęła i wysunęła pazury, które zalśniły w porannym słońcu wpadającym do obozu. Piękny dzień, niektóre ptaki śpiewały gdzieś w oddali. Niektóre kwiaty zakwitły w dziurach stodoły i teraz otwierały swoje kolorowe łebki. Większość kotów jeszcze spała, ale chore takie jak ta znajda musiały zginąć. Dla dobra nas wszystkich. Uniosła łapę i wycelowała nią w trzęsącą się kotkę. Na jej boku pojawiła się głęboka, szkarłatna rana. Bezbronna jedynie zadrżała jeszcze bardziej i cofnęła się o mysią długość praktycznie przylegając do ściany. Przywódczyni powtórzyła ruch, a kotka pisnęła i najzwyczajniej w świecie wyzionęła ducha.
Medyczka zmarszczyła brwi przyglądając się martwe kotce w skupieniu, aż w końcu spojrzała na córkę Sowy, która patrzyła na swoją łapę całą w krwi białej. Sarna przygryzła wargę i dopiero po kilku biciach serca odkaszlnęła, aby stwierdzić ponurym tonem:
- Trzeba ją pochować, najlepiej jak najdalej od obozu. Nie możemy dopuścić, aby ktoś stąd zaniemógł. Nie teraz.
Bura kiwnęła głową i zaraz chwyciła zakrwawioną za kark, a następnie wyszła ze stodoły i ruszyła w nieznanym łaciatej kierunki. Nie jest pewnym ile czasu patrzyła się na starą medyczkę, która odchodziła szybko, aż całkowicie zniknęła z jej pola widzenia. Dopiero po dłuższym czasie obok niej pojawił się Mały Synek. Uśmiechał się delikatnie, kiedy ocierał się o jej krótkie, matowe futerko.
- Cześć, mamusiu! - Powiedział mrucząc cicho, a mama odpowiedziała mu krótkim kiwnięciem głowy. - Miętus pobiła mnie, bo za głośno chrapałem, a wydaje mi się, że to ona była o wiele głośniejsza.
- I nic ci nie jest?
- Nie, czuję się dobrze. - Powiedział wesoło, ale zaraz uśmiech zszedł z jego pyska, gdyż najwyraźniej o czymś sobie przypomniał. Pogrzebał łapą w ziemi jak gdyby zastanawiając się czy o tym powiedzieć, a w dodatku jego spojrzenie błądziło gdzieś, co zdążyła zauważyć jego czujna matka. - Mmm, a kiedy będziemy mieć ceremonię?
- Lepiej nie wsadzać łapki tam gdzie nie trzeba, bo ukąsi pająk, kochanie. - Delikatnie pacnęła go łapą po główce uśmiechając się z rozbawieniem, a następnie przeciągnęła się i podniosła. Musiała korzystać z dnia, póki był czas. - Idę na polowanie i wrócę pod wieczór, ale kiedy jeszcze słońce będzie jaśnieć na niebie, dobrze?
- Dobrze, mamusiu.
Sarna weszła powoli do obozu niosąc w swoim mocnych szczękach tłuste dwie nornice, dlatego pochylała się pod ich ciężarem co każdy krok. Rzuciła je na stos zdobyczy, a te z nieprzyjemnym dla ucha zgrzytem uderzyły w słomę ledwo mysią długość od miejsca, gdzie powinny leżeć. Aghh - mruknęła w duchu przywódczyni, gdyż kolejny raz jej się nie udało. Nie to jednak zaprzątało jej głowę. Po słowach jej synka cały czas myślała o tej ceremonii. Doszła do wniosku, że faktycznie powinna wreszcie rozdać im mentorów. I to właśnie zrobi. Ruszyła w kierunku legowiska Jasia, żeby zasięgnąć jego rady, ale drogę przerwała jej własny brat, Zając. Uśmiechnął się delikatnie i dopiero po kilku bić serca ciszy odezwał się bardzo szczęśliwy:
- Jemioła urodziła mi synka.
- I jak się nazywa? - Spytała zaciekawiona łaciata, a i jej wargi uniosły się w jakby uśmiechu. Kolejne kocię, kolejna przyszłość ich grupy, była z pewnością dla niej dobrą wieścią. Pragnęła, aby Klan Lisa się rozwijał. Jej największym celem było dokończyć dzieło matki i doprowadzić to co zaczęła do całkowitego końca. Potęgi i sławy wśród prawdziwych klanów. Bardzo gryzło ją do określenie, ale wiedziała, że dopóki nie rozrośnie się i nie zamieszka wśród nich będą jedynie paprochami pod pazurami, które chowają się i są całkowicie niepotrzebne. Nie. Tak nie może pozostać.
Dla niej była to dłuższa chwila poświęcona rozmyślaniu, ale dla innych najpewniej tylko jedno bicie serca. Może więcej, może mniej. Najważniejsze, że szybko dostała odpowiedź Zająca:
- Jeszcze go nie ma, siostro.
- Imienia? Hańba temu. I jak się będziesz do niego zwracał? "Maluszku" czy "Kochanie"? Trzeba to jak najszybciej zmienić - Stwierdziła lekko rozgoryczona przywódczyni i od razu ruszyła w stronę przyjemnego zapachu matczynego mleka. Świeży ojciec szybko ją dogonił i wziął głębszy wdech jednocześnie mówiąc:
- Tak się martwisz o mojego własnego synka, Sarenko?
- To w końcu przyszłość mego klanu.
- Kh, kh - Jej brat odkaszlnął znacząco, spoglądając raz na nią, a raz w dal nerwowo poruszając ogonem. - A o swoje dzieci jakoś się tak nie martwisz.
- Co masz na myśli?
- Srebrny... nie ma go od dłuższego czasu. Chciałem prosić cię o to, abym został jego mentorem, ale... nie ma go. - Słowa dobierał ostrożnie jak gdyby obawiał się napadu gniewu ze strony swojej młodszej siostry. Słusznie, gdyż zganiła go wzrokiem słysząc same imię Srebrny. Według niej pewnym było, że jak zwykle wybrał się na jakąś swoją wyprawę zamiast spędzać czas w bardziej pożyteczny sposób.
- Tak jak zawsze. Raz jest, raz nie ma.
- Nie, nie. Długo go nie widziałe... oh, witaj kochana! - Zając przerwał swoją wypowiedź widząc Jemiołę, która wylizywała swojego syna z dużą dokładnością. Ten piszczał, ale raz po raz przerywał, aby napić się mleka.
- Cześć, Sarenko. To mój jedyny syn. Wiem, że będzie wspaniałym wojownikiem! Nie wiem tylko jak go nazwać. Zając proponował mi Skowronka, ale brzmi za bardzo... delikatnie. Chciałam jakieś mocne, ale i fikuśne...
Przywódczyni uśmiechnęła się ponownie, ale tym razem o wiele widoczniej. Lubiła Jemiołę, można nawet powiedzieć, że była jedną z bliższych jej kotek. Była pewna, że z jej krwi i z krwi Zająca, a co za tym idzie Sowy, Szramy i Wilczej Gwiazdy wyrośnie coś dobrego. Odchrząknęła więc i po dłuższej chwili ciszy przerywaniem mlaskaniem malutkiego pyszczka kocurka Sarna wyszła z propozycją:
- Niech nazywa się Oset. Kłuje jak diabli, ale po dłuższym czasie zamienia się w cudownego, pięknego kwiatka.
- Idealnie! - Wymruczeli razem Zając i Jemioła, a następnie spojrzeli się po sobie z rozbawieniem. Ich dziecku chyba udzieliło się ich szczęście, gdyż przestał piszczeć i skupił się w całości w zaspokajaniu swojego pragnienia. Szaro-biała patrzyła się jeszcze dłuższy czas na najmłodszego członka klanu. Dopiero później odeszła powoli.
Minął dłuższy czas od chwili, kiedy była u Jemioły. Od tamtego momentu leżała wśród miękkiego siana rozmyślając nad różnymi rzeczami. Wiedziała, że nie może opóźniać treningu Krogulca i dać mu nowego mentora. Stwierdziła, że może zabrać go pod swoje skrzydła, gdyż wydawał się po dłuższym przemyśleniach dobrym materiałem na wojownika, ale potrzebował kogoś, kto da radę go wytrenować. Mały Synek dostanie Jasia, a Miętus... mmm, Miętus. Nie zastanawiała się nad nią. Musiała jednak jak najszybciej zrobić ceremonię, aby wszystkiego nie opóźniać. Podniosła się i wskoczyła na stertę siana pod, którą leżała. Wydała z siebie głośny dźwięk i zaczęła obserwować jak klan zaczął się schodzić. Szybko pojawiły się jej dzieci i Krogulec, który pokazał język Miętusi. Niedoczekanie, trzeba będzie go dobrze wyszkolić.
- Klanie Lisa! Zebraliśmy się tutaj, aby wyznaczyć terminatorom mentorów. Mały Sy... - Przerwała, gdyż obok niej pojawiła się Bluszcz. Wyszeptała jej na ucho kilka słów i zaraz zeszła, aby ponownie znaleźć się na dole. Sarna zmarszczyła brwi, a później wzięła wdech i spojrzała niepewnie na swojego syna. - Czy naprawdę chcesz zostać uczniem medyka, na rzecz pomagania kotom, zamiast zostać wojownikiem i przyczynić się do potęgi Klanu Lisa?
- Tak, mamo.
- A więc zostajesz od tej chwili uczniem medyka i zmieniasz imię na Małego, a twoim mentorem zostanie Bluszcz, za to ty Miętus będziesz mieć jako mentora Zająca. Jednakże to nie koniec. Jemioła urodziła, dlatego ktoś musi przejąć trening jej terminatora, Krogulca. Tym kimś będę ja.
- Co tak się nim interesujesz? Wystarczy, że mamy Małego Synka. - Parsknął Jasiu słysząc słowa swojej partnerki, która powtórzyła wszystko od Zająca. Uzasadnione było, że się martwi, skoro jak powiedział chciał być mentorem. Łaciata cały czas trzymała się wersji, że łazi sobie spokojnie po ich terenach, ale ta teza brata dała jej dużo do myślenia. Nie było go księżyc. Przygryzła wargę spoglądając spod zmarszczonego czoła na Jaśka. - Zawsze się gdzieś włóczy.
- No co ty nie powiesz, durniu. Zawsze zależało ci tylko na Małym, wiesz?!
- Pfff...! A tobie nie, hmy?!
- Ja chociaż próbowałam nawiązać z nim relację, kiedy zdałam sobie sprawę jak bardzo faworyzujemy część dzieci w przeciwieństwie do ciebie! - Wytknęła mu zdenerwowana Sarna i zaraz podniosła się, aby robić zestresowana kółka w te i wewte. Stali razem w oddali, na polanach gdzie pasły się owce. Aktualnie ich nie było, a wokół panował ten rodzaj ciszy, które przerywany był jedynie przez odgłosy przyrody. Szum wiatru, śpiew ptaków, szelest trawy. A przynajmniej byłoby tak, gdyby nie fakt, że właśnie dwójka kotów wrzeszczała na siebie. Był to koniec dnia, słońce chyliło się ku zachodowi. Przywódczyni grupy czuła się co najmniej koszmarnie. Z rana zabiła bezradną, chorą kotkę. Później rozmawiała z Małym Synkiem, który wytknął jej, że jeszcze ich nie mianowała. A teraz jeszcze ta rozmowa, ba! kłótnia o to co stało się ze Srebrnym. Dobrze, że urodził się Oset, który był w tej chwili jedyną rzeczą, która przynosiła jej pewnego rodzaju ukojenie i odpoczynek od ciągłego stresu. - ...to rodzicielstwo mnie zmieniło, ciebie też. Chciałabym, żeby było tak jak dawniej. Droczylibyśmy się, wybieraliśmy na wyprawy. Teraz wydaje mi się to tak dawno, a upłynęło ledwie kilka księżyców!
Jej oczy zaszkliły się, a pod koniec swojej wypowiedzi zaśmiała się słabo i teatralnie. Głos urywał jej się, a na pyszczku nadal kwitł wyraz zwątpienia i goryczy, która roznosiła się po jej całym ciele. Jasiu otworzył nieco szerzej oczy i przygryzł wargi, aby skamieniałym krokiem podejść niepewnie do Sarny i polizać ją po uchu. Ta zamknęła oczy i pochyliła głowę. Miała teraz ochotę jedynie położyć się i zasnąć, aby obudzić się w lepszy dzień.
<Jasiu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz