— To ja... yyy... — miauknął, nieco zbity z tropu, i podniósł się na wszystkie cztery łapy, rzucając po raz ostatni tęskne spojrzenie w stronę kociaków. — Muszę już iść.
Królowa liznęła po masywnym łebku Świerka, który wyrwał się z matczynych objęć z piskiem i przydreptał do wojownika. On, nieśmiało schyliwszy łeb, polizał go w polik, a młody, czekoladowy kocurek otarł się o jego łapę. Wstrzymał oddech.
— Motyle Skrzydło, przecież i tak wiem, że przyjdziesz pod wieczór. — wąsy szylkretowej drgnęły z rozbawienia, a zielonooki posłał jej urażone spojrzenie. — Oj tam! Nie rób takiej miny. Świerk i Miodek będą czekać, prawda dzieciaki?
Malutka koteczka pisnęła radośnie, również próbując podejść do potężnego kocura. Jednak wywaliła się jakąś długość ogona od niego, a jej braciszek podbiegł do niej i spróbował ją podnieść. To była na prawdę urocza scena, jednak kocur nie mógł się jej długo przyglądać. Ostatnim miauknięciem pożegnał się z uroczą samotniczką i jej kociętami.
Kiedy wyszedł z ciepłej kociarni, poczuł podmuch lodowatego wiatru, który zmierzwił jego gęstą sierść. Odetchnął głęboko, a z jego pyska wydobyła się para, która natychmiastowo uleciała w górę. Podążył za nią wzrokiem, po czym skierował się do tunelu z kolcolistu. Jednak ową czynność przerwał mu krzyk liderki, który gwałtownie przeszył powietrze. Niepewnie odwrócił ku niej masywny łeb, a kiedy zobaczył jej błękitne oczy, wypełnione przerażeniem, cofnął się.
— Motyle Skrzydło! Proszę, natychmiast idź do Jaszczurzego Ogona! — krzyknęła mu wprost do ucha, które drgnęło.
On nie poszedł. On zaczął szaleńczo biec. Wiatr nieprzyjemnie szarpał jego czarnobiałą sierść, niczym jeżyny, oczy łzawiły od mroźnego wichru. Oby mu się nic nie stało. Oby.
- - -
Śmierć mentora nie była dla niego łatwym przeżyciem. Mimo wszystko, cieszył się, że zapewne spotka się z nim w Klanie Gwiazdy. Nigdy nie był pesymistą, jednak gdzieś w głębi serca jego utrata drapała go nieprzyjemnie niczym cierń. Zjeżył futro na karku, kiedy usłyszał sapnięcie.
— Motyle Skrzydło, Zroszony Nos... mieszanka nie podziała, ale i tak mam rozwiązanie! — wykrzyknęła, nierówno stawiając wszystkie łapy i wodząc po obozie niewidzącym wzrokiem.
Nie czekając na jego odpowiedź, ruszyła w kierunku swojego legowiska. Wojownik nie miał wyboru, ruszył za dzielną medyczką, która nawet na niego nie zerkała. Trzymał bezpieczną odległość od chorej i po prostu stanął w wejściu, wytężając wzrok w panującym półmroku.
— Mam kolejne kilka propozycji. Powinno mi się udać! — warczała pod nosem, krzątając się około cztery długości lisa od niego. — Jaskółcze ziele, liść wrotyczu i gwiazdnica!
Nie czekając na jego reakcję, złapała paczuszkę i zaczęła pielęgnować chorą. Wojowniczka oddychała głęboko, jakby podczas snu, acz wojownik nie mógł dojrzeć, jak wyglądają jej oczy. Postanowił się dyskretnie wycofać na polowanie, żeby zaraz po nim pójść do żłobka.
Wrócił do obozu po południu, kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi. Przyniósł cztery zdobycze, aczkolwiek na samym polowaniu nie skupiał się aż tak bardzo. Myślał o stanie swojej przyjaciółki i szczerze żałował, że nie może jej teraz ulżyć.
Wziął ze stosu nornika i ruszył do ciepłego żłobka, gdzie pachniało mlekiem i matczynym ciepłem. Sam nie pamiętał aż takiej opieki ze strony Wilczej Duszy, ale gdyby mógł ją ponownie spotkać, wtuliłby się w jej czarne futro niczym złakniony miłości kociak. Nigdy nie otrzymał żadnych taryf ulgowych, zawsze był chowany twardo. Najpierw przez śmiałą samotniczkę, potem przez starego i zrzędliwego Jaszczurzego Ogona, ale jednak mimo to, był kotem empatycznym.
Wszedł do żłobka i kiedy zobaczył bawiące się kociaki, z jego gardła wydobyło się głębokie mruczenie. Nie wyglądały na chore, co bardzo cieszyło kocura.
— Patrzcie, co dla was mam! — miauknął, wypuszczając z pyska gryzonia.
<< Miodek? >>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz