BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Owocowym Lesie!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

07 listopada 2024

Od Nocnego Kochanka Do Piórolotkowego Trzepotu

Pora Zielonych Liści

Kochał słońce. Wszyscy w Klanie Klifu o tym wiedzieli. Widok czekoladowego kocura, wylegiwującego się na ciepłym kamieniu, był niemal tak powszechny, jak skwaszona mordka Judaszowcowego Pocałunku. Dlatego też moment, w którym Nocny Kochanek zaczął również narzekać na skwar i palące promienie, był znakiem, że pogoda przekroczyła pewną dopuszczalną granicę. Każdy dzień był coraz, coraz gorszy. Początek Pory Zielonych Liści był niesamowicie przyjemny. Wiaterek powiewał, niosąc ze sobą wonny aromat traw i kwiatów, które pokrywały liczne wzniesienia i łąki, a świetliste smugi przeciskały się przez pojedyncze, puchate chmurki, tworząc na niebie niesamowity spektakl. Aż chciało się żyć... Polowanie było proste i przyjemne; zwierzyna, wciąż pamiętająca głód, która czuła podczas ośnieżonych dni, sama pchała się pod kocie łapy. Trening był niczym haust świeżej, zimnej wody. Nocny Kochanek odnalazł w szkoleniu Promiennej Łapy coś, czego nawet nie wiedział, że tak krytycznie potrzebował - nowości. Młody kocur zawsze wymyślał coś, czego wojownik się kompletnie nie spodziewał. Parole i łowy były ciekawe, a co najważniejsze zajmowały jego myśli i odganiały go od fantazjowania na temat Sroczej Gwiazdy; w Klanie Klifu jego miłość wciąż nie była akceptowana, ale były też monotonne i brakowało im tego szaleństwa... Na szczęście wystarczył jeden, w dodatku jednooki, uczeń, aby nadać egzystencji kolorów i na nowo obudzić w Miodku tego szalonego młodzieńca. Najbardziej lubił, gdy Kania wybierał ich na patrole. Taki obowiązek łączył w sobie przemiłą, a przy tym niezwykle ważną, przechadzkę wraz z polowaniem i niewielką przygodą. Wiedział, że Promienna Łapa również za nimi przepadał.
Tym razem jednak nie miał humoru na wspólne harce. Od jakiegoś czasu bardzo dużo miejsca i energii wykorzystywał do rozmyślania i zamartwiania się. Oczywiście, jakże by inaczej, chodziło o jego obecną, wielką (lub jak sam uważał, największą do tej pory) miłość, która niestety musiała znajdować się tak daleko od niego. Srocza Gwiazda zamąciła mu w głowie, a jakby samo to nie było bolesne, to jedyne co go spotykało ze strony innych kotów, zwłaszcza członków Klanu Klifu, to krzywe spojrzenia, podśmiechiwanie się lub szczery brak zrozumienia. To ostatnie nie było jeszcze aż tak okropne; niezrozumienie było czymś, co jedynie wprawiało go w smutny, pełen politowania nastrój; znaczyło to, że dany kot nigdy nie miał do czynienia ze szczerą, czystą i silną miłością. Raz nawet usłyszał, że jest zdrajcą. Wryło go wtedy w ziemie. Nie umiał rozpoznać czyje szepty to były, ale na samą myśl, że może być postrzegany w ten sposób i nazywany tak strasznymi słowami, był dla niego nie do pomyślenia, nie do pojęcia. Co takiego zrobił? Przecież serce to nie sługa, a na pewno nie jego.
Może było to głupie i nie powinien się do tego przyznawać, ale nigdy nie rozumiał tych wszystkich reguł... Czemu granice był tak rygorystycznie patrolowane, a przekraczanie ich uważane za tak straszny czyn? Skoro mysz czy lis mogły na spokojnie poruszać się między terenami różnych klanów, to czemu koty nie mogły? Czy nornica złapana po ich stronie będzie miała większą wartość niż ta po stronie Klanu Nocy? Czemu mamy jakieś specjalne prawa akurat do niektórych stworzeń? Głupie, głupie... Zasada co do zawieranie partnerstw była jeszcze bardziej absurdalna? Masz prawo obdarzyć miłością tylko tę garstkę kotów, która jak się akurat złożyło, należała do tej samej społeczności, co ty? To przecież szaleństwo! Był przybity, co było widać. Pewnie większość klifiaków myślała, że zżerają go jakieś wyrzuty sumienia, że żałuje swoich nieprzemyślanych decyzji i wie, że zrobił z siebie kompletnego kretyna, ale prawda była z grubsza inna.
Lubił spacerować. Przypominało mu to o jego poprzednim etapie w życiu; czuł spokój i to znajome poczucie błogiej wolności, za którym często bardzo tęsknił. Uwielbiał towarzystwo innych, a koty, z którymi przyszło mu zamieszkiwać obóz były jego drogimi przyjaciółmi, ale nie zmieniło to tego, że w głębi duszy był obieżyświatem, który dopiero niedawno osiadł i odnalazł ''dom''. Dopiero jakiś czas temu ciężar tego wszystkiego go dopadł. Przeżywał pewnego rodzaju kryzys. Dlatego też coraz częściej wybierał się na wczesne przechadzki. Wybierał moment, kiedy obóz dopiero zaczynał się przebudzać, ale jego uczeń jeszcze spokojnie drzemał obok swojego brata w legowisku terminatorów. Potrzebował tych chwili dla siebie, aby potem dalej być szczęśliwym, pełnym wigoru Miodkiem.
Tak właśnie było i teraz. Słońce dopiero zaczynało malować kamienną posadzkę pomarańczowymi jęzorami, a czekoladowy już przeciągał się i wywalał jęzor podczas ziewania. Po cichu przeszedł obok drzemiących wojowników, a następnie zgrabnie zeskoczył z kilku ostatnich półek skalnych. Jedynym kotem, który równie wcześnie co on rozpoczął swój dzień, był Przyczajona Kania, który, jak się przynajmniej wydawało Nocnemu Kochankowi, nigdy nie sypiał i zawsze był w gotowości; dziwny chłop... Pozdrowił go tylko szybkim skinięciem głowy i równie szybko co się pojawił, zniknął z jego pola widzenia, natychmiastowo opuszczając obóz. Nie zauważył krzywego spojrzenia, które posłał mu zastępca.

~ * ~

Nie szedł długo. Kierował się na wyższe partie terenów. Pogoda nie doskwierała zbytnio tak wczesnymi porami, co postanowił wykorzystać. Nie musiał zbliżać się zbytnio do morza, które było życiodajnym źródłem orzeźwienia, ani w okolice studni, gdzie klif porastały wielkie drzewa. W sumie to od pewnego momentu, po prostu szedł przed siebie, nawet nie wiedząc, że serce przewodziło łapami, a te zmierzały w stronę Klanu Nocy. Dopiero gdy minął Sowiego Strażnika, zdał sobie sprawę, gdzie zmierza. Westchnął tylko, ale nie zawrócił. Pomyślał, że może odbić do granicy Klanu Burzy, gdzie istnieje niewielka szansa, że spotkałby Barszczową Łodygę. Dawno nie widział przyjaciela, który jak mu się zdawało, był na tym pamiętnym zgromadzeniu, a może i nawet uczestniczył w ostatnim, ale ani na jednym, ani na drugim nie zamienili ze sobą nawet słówka... Stęsknił się. Ciekawiło go czy udało mu się odnaleźć miłość życia.
Zamyślony parł dalej. Szum morza cichł, a na horyzoncie widać było wejście do tunelu; był blisko. Zazwyczaj spotykali się w porannych godzinach, a więc może i dzisiaj dopisze im szczęście. Chciał zostawić kamienie za sobą, ale nagle doszedł do niego cichy, podejrzany dźwięk. Przystanął i zastrzygł uszami. Znów. Obrócił się całym ciałem w stronę otworu. Cichy, bardzo cichy głos. Na pewno był to koci głos. Kto taki mógłby tak wcześnie trenować ucznia w nawigacji? Widział śpiący Melodyjny Trel, tak samo przecież o mało co nie podeptał Gasnącego Promyka. Czy był to Bławatkowy Wschód i śnieżnobiały uczeń? To tez odpadało; podczas wstawania Rozświetlona Łapa na pewno obudziłby brata, a wtedy nie byłoby mowy o samotnym spacerze.
Wojownik podszedł bliżej i po raz ostatni wytężył słuch. Zdecydowanie ktoś znajdował się głęboko pod ziemią; kto to więc był?
— Halo? Jest tam kto? — zawołał; słyszał, jak jego głos odbija się od ścian i niesie się dalej w mrok. Postawił uszy i czujnie nasłuchiwał.
— O! Tak... tak! Hej! Ja... nie wiem jak wyjść! — zamilkł. Rozszerzył ślepia w niewierze. Niby zapytał, niby był pewien, że słyszy jakiś głos, ale fakt, że ktoś mu odpowiedział, nieźle go zaskoczył. Kot znajdujący się w tarapatach był spanikowany, ale w jego miauknięciu było słychać ulgę i iskierki rozbudzonej nadziei.
— Proszę, stój, gdzie stoisz. Jak się pogubisz bardziej, to ani Klan Gwiazdy Cię nie wydobędzie z tych mrocznych korytarzy! — ostrzegł, a następnie zaczął pakować się do tunelu. Wejście nie było bardzo wąskie, ale jego wyciągnięte do góry ciało i długie nogi stanowiły pewien problem. Odpychając się mocno tylnymi łapami, wcisnął się cały do ciemnego korytarza.
— Dobrze! — odezwał się głos z mroku, milknąc na kilka raptownych uderzeń serca — Mam... być cicho, czy coś mówić? — dodał dla pewności.
— Opowiedz mi coś, łatwiej będzie Cię znaleźć. — W jego wyobrażeniach niespodziewany gość był jakąś zagubioną kotką, ach! A co gdyby była to najprawdziwsza Srocza Gwiazda? Sama, samiusieńka... Zagubiona, przestraszona i otoczona przez całkowitą i nieprzeniknioną ciemność... Piękność w opałach; przecież głos, który do niego dochodził, był taki delikatny i dźwięczny... Dodatkowo ta drżąca w nim nutka strachu sprawiała, że serce Nocnego Kochana wzburzyło się i zmiękło, przez co biło znacznie szybciej. — Jak ci minął dzień, o niezdaro? — powiedział, wręcz rozczulony tą wizją.
— Cóż... Jestem w dziwnym, ciemnym i nieznanym miejscu, więc na pewno stresująco — przyznała nieznajoma, z pewną dozą spiętego śmiechu w głosie — A wcześniej... A wcześniej z małą grupą byliśmy na plaży zbierać muszle albo patyki? Było ich całkiem sporo, niektóre tak pięknie obmyte i gładkie! Były też takie kolorowe kamyczki i kraby... Chociaż kraby szczególnie piękne nie są. To nie tak, że ich nie lubię, ale co, jeśli postanowią cię dziabnąć? Boli na samą myśl — ton był prędki, ale nutka stresu już dawno gdzieś zniknęła; cieszyło to kocura. Panie nie powinny się zbytnio frasować.
— Ah! Kraby... Nie znoszę ich. Nie znoszę wszystkiego, co wychodzi z wody... No... Być może jest kilka rzeczy, które są dość urodziwe i cudowne. Na przykład, wspomniane przez Ciebie muszelki. Potrafią być takie zjawiskowe... — Na myśl przychodziła mu też inna, zdecydowanie piękniejsza od muszelek, rzecz, która musiała lubować się w wodnych kąpielach — A udało się znaleźć, Tobie i twoim przyjaciołom, coś niesamowitego? Coś naprawdę jedynego w swoim rodzaju? — dociekał, aby podtrzymać przemiłą rozmowę. Musiał przecież jakoś dotrzeć do swojego skarbu.
— Tak bardzo nie lubisz wody? Masz jakiś powód głębszy...? A może jeszcze niedane ci było zobaczyć wszystkich wspaniałości, które masz dzięki niej! Są tam ryby, glony, a od spodu tak ślicznie migocze wieczorami i w świetle księżyca. Jakby księżyc tańczył wraz z wodną taflą podczas nocy, tylko wtedy mogąc się spotkać — trajkotanie dobiegało z lewej strony, a więc przy najbliższym rozwidleniu obrał odpowiedni kierunek. Kojarzył, mniej więcej, rozłożenie korytarzy, ale bez Bryzki gryzącej go w ogon, gdy ten obierał zły kierunek, wszystko wydawał o się bardziej pogmatwane i poplątane. — A czy się udało znaleźć... Hm, zawsze znajdujemy coś ciekawego. Szczególnie po sztormach, na plażach można znaleźć całkiem spore bursztyny, oraz kolorowe kamyczki. — Pomyślał o tym; faktycznie, po większych wzburzeniach plaża wyglądała jak morski ogród rozmaitości. Musiał kiedyś zabrać Promienną Łapę na poszukiwania cacuszek.
— Woda, niestety, nie wita mnie zwykle z radością, w swoich objęciach. Znaczy się, w sumie to raz mnie nie powitała, ale ja już jej nie ufam. Zbyt zdradziecka jest, niestała... — wymruczał, skręcając parę razy w złe korytarze. Nie był zbyt dobry w nawigacji; podczas treningów skupiony był na innych rzeczach. Ah... Gdyby była z nim szylkretka już dawno dotarłby do niezdarnego gościa. — Sztormy tamtej Pory Nowy Liści były dość burzliwe... Teraz też zdarzają się okropnie nagłe wzburzone wody. Czy nie boicie się nagłych przypływów? Znaczy się... Faktycznie, często szukanie piękna jest pełne niebezpieczeństw i ryzyka. Dlatego czeka ono tylko na prawdziwych śmiałków! Czy Ty, ukryta w ciemności, jesteś postacią o nieulękłej duszy, dlatego twój ton przybrał nagle tak spokojną barwę? — Pozwolił pyskowi mówić bez większych ograniczeń. W głowie dalej migotała mu świetlik nadziei, że być może na końcu czekała wystraszona czarno-biała liderka. Przez dłuższą chwilę panowała jednak cisza. Ah... Nieśmiały gołąbek...
— Proszę? — dało się słyszeć lekkie zmieszanie, jednak już po chwili głos zadźwięczał z wcześniejszym wigorem. — A, a co do piękna, tak, to wiesz, wcale nie trzeba go bardzo szukać. Wystarczy spojrzeć na krajobraz trochę szerzej i jeśli tylko dobrze spojrzeć, nawet sztorm jest piękny. Niebezpieczny, to akurat fakt, ale w razie niebezpieczeństwa zawsze mamy sposób. Poza tym, czy nie tworzy to z niego czegoś fascynującego? — Zadrżał. Kotka, z którą rozmawiał, musiała mieć równie ckliwą i wrażliwą duszę co on... Niesamowite. Tak bardzo cieszył się, że nie obrał innego kierunku, że nie wybrał się w okolice Złotych Kłosów czy Klanu Wilka.
— Oczywiście, że tak, masz całkowitą rację! — zawołał radośnie.— Nic nie jest tak piękne, w swej dzikości, co wzburzone bałwany wzbijające się wysoko, aż do kłębiastych chmur, aby następnie z impetem runąć na złoty piasek. Zwłaszcza gdy ogląda się to niczym spektakl, z wysokiego klifu. Przyroda tworzy najwspanialszych aktorów, a mimo to daję szanse każdemu z nas zagrać, od czasu do czasu, główne role... — Tak się wczuł, że aż musiał na moment przystanąć i wziąć kilka głębszych oddechów.
— No nie? — Ekscytacja był łatwa do usłyszenia nawet z tak sporej odległości. — I te wielkie fale, chociaż mogą cię całkiem pochłonąć, to nie możesz odepchnąć chęci, by im na to pozwolić. Ma to w sobie jakąś melancholię, prawda? By dać się tak porwać, by tańczyć wśród czarnych fal... — Serce go ściskało. Wiedział, znał przecież głos swej damy serca, że to nie ona mówi, tam gdzieś w oddali, ale mimo wszystko pierś łomotała mu w piersi. Zapominał o futrze stworzonym z nocnego nieba i gwiezdnego pyłu...
— Ah… — Z czekoladowego pyska wyrwało się cos między pisknięciem, a westchnięciem — Ja raczej nie byłbym tak skory, aby oddać się falom. Wole je podziwiać znad sporej wysokości, mając cała połać złotego piasku między nimi a swoją osobą… Tak oddaje, tej nieokiełznanej sile, należny jej szacunek… Choć nie będę ukrywać, że z mojej strony, to wyłącznie przyziemny strach i fobia… Przynajmniej nie boje się ciemności ani tego, co w niej czyha; inaczej byłbyś, niespodziewany gościu, skryty za czarną zasłoną, zdany tylko na siebie. — wymruczał głośno.
— Racja — Z oddali rozbrzmiała pokorna zgoda — Na szczęście nie mamy u siebie królików, które by zostawiły po sobie ciemne tunele. Mam więc pewność, że nie wpadnę w ciemności. Chociaż, jak się zastanowić, mamy różne od siebie lęki, zabawne.
— Świat byłby okropny, gdyby każdy bal się tego samego. Kto by ratował piękne niewiasty, gdyby mężni wojownicy uciekaliby przed tym, co wzburzyło ich serca i dusze? Co, gdyby silni ojcowie kulili się przed tym, co jeży sierść na grzbietach karmicielek i kociąt? A czego, ty się obawiasz, w takim razie?

<Piórolotko?>






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz