Jakże był niezadowolony z tej sielskiej pogawędki. Nie ukrywał, że nie przepadał za tą... córką Agresta. Za każdym razem, kiedy otwierała swój pysk miał ochotę zdzielić ją po nim raz, a porządnie. Wiedział jednak, że zapewne od razu rozkręciłby aferę, a Agrest na powrót byłby na niego obrażony. Dlatego też zmuszał się, aby ją ignorować. Ha! W ogóle nie przypuszczał, że kiedykolwiek znajdzie się w takiej... dziwnej sytuacji! A co dopiero, że jego mama będzie sobie z nimi jadać, jak gdyby przyszedł tylko do nich w odwiedziny.
— Zranić? Nonsens. Mamy świetną, tajną — tu kremowy szepnął, zbliżając swój pysk do kotki. — broń. Nazywa się Kroguś. — Mrugnął do niej.
To przelało już czarę goryczy. Czuł jak w żyłach mu płonie. Czy Owies ją podrywał?! Na to mu wyglądało!
— NIE PODRYWAJ JEJ! — oburzył się Krogulec widząc co robił jego partner.
— Przecież jest za młoda! Zazdrośnik — Przewrócił oczami.
Pf! Nie cierpiał, kiedy sobie tak żartował! Nie dość, że wzbudzał w nim pragnienie żądzy mordu, to nie pozwalał dać jej upustu, bo przecież to nie było mówione na serio. Akurat powinien wiedzieć, że nie był dobry w rozróżnianiu tych dwóch rzeczy!
— Nasza chęć pomocy wzięła się ode mnie — zaczął swą opowieść Wrzos, skupiając na sobie uwagę. — Zawsze chciałem pomagać innym. Dzięki temu czuje, że me życie ma sens. Na dodatek poznałem tak wiele wspaniałych osób. — Usiadł pomiędzy swoimi partnerami, dając tym sposobem znać, że ich miał na myśli. — Wierzę w to, że dobroć zawsze wraca.
— Och, to naprawdę szczytny cel — stwierdziła szylkretka, zaraz spuszczając wzrok na swoje łapy. — To musi być miłe, wierzyć w coś takiego — dodała cicho.
Sam Agrest rozpromienił się tylko bardziej.
— Jesteście wspaniałymi kotami — zamruczał do Wrzosa i Owca. — Nie mógłbym sobie wymarzyć lepszych partnerów dla mojego syna. Dziękuję, że się nim zaopiekowaliście.
— Nie ma za co. Kochamy naszego dzikuska. — Owies objął Krogulca mocno na co ten wydał niezadowolony warkot.
Jak zawsze musiał się wydurniać! Głupek!
Po tej rozmowie, tak jak jego partnerzy zadecydowali, goście zostali na noc. Dziwnie mu było ze świadomością, że Agrest spał niedaleko. Mógłby się do niego przejść... Tak jak za dawnych księżyców. Ale... Ale nie był w stanie. Wciąż było mu głupio.
***
I tak... minął ten czas. Kiedy wracali do Owocowego Lasu w piersi mu się ściskało. Czyżby to była tęsknota? Nie... Dlaczego miałby tęsknić za tym durniem?
Agrest nerwowo podrygiwał ogonem.
— Cóż, to na nas przyszedł już czas — powiedział przygnębionym głosem. Nie chciał się z nimi żegnać, ale wiedział, że gdzie indziej na niego czekano. — Naprawdę dziękujemy za takie ciepłe przyjęcie i waszą hojność. Czuję się o wiele lepiej, Mirabelka pewnie też. — Zerknął przelotnie ja córkę, a ta z uśmiechem na pysku kiwnęła głową. — Może kiedyś jeśli mi się uda to… to jeszcze się zobaczymy. — Spojrzał ze smutkiem na Krogulca. Nie do siebie dopuszczać innej myśli. — Jeśli oczywiście bylibyście chętni.
— Oczywiście! Zapraszamy! Prawda, Kroguś? — Kremowy trącił go w bok, co sprawiło, że oprzytomniał. Położył po sobie uszy, a następnie wymamrotał coś pod nosem. — Huh? Nie usłyszeliśmy...
— Mówię, że... że tak... jak chcą... to mogą... pf... — Uciekł w bok wzrokiem.
Staruszek uśmiechnął się na to szeroko. Niepewnie zbliżył się do syna i rozłożył łapy.
— Mogę… mogę? — pełen nadziei zapytał o pozwolenie. Ledwo dostrzegalna łezka zakręciła mu się w oku.
Krogulec spiął się lekko, próbując ukryć przed innymi, jak i sobą samym, że ta propozycja go zaskoczyła.
— Jeśli musisz... — Uciekł wzrokiem w bok.
Zmieszał się przez chwilę, nie za bardzo wiedząc, co uczynić w takiej sytuacji.
— No to… no to… — Niezręcznie przystępował z łapy na łapę.
Wrzos westchnął. Owies widząc, że ta dwójka potrzebuje pomocy, popchnął Krogulca tak, że ten wpadł czekoladowemu prosto w objęcia. Już w głowie układał wiązankę przekleństw w kierunku partnerka, ale musiał przyznać, że zapach mamy, jak i jego łapy sprawiły, że rozluźnił się pod tym dotykiem. Siła woli tylko pozwoliła mu się nie rozkleić.
Agrest nie widząc za bardzo, co się wydarzyło, objął czule syna. Mruczał głośno tak długo, jak był w stanie, dopóki nie wezbrało mu się na wszystkie wspomnienia. Odgłos mruczenia zaczął być przerywany przez jego ciche pochlipywanie.
Ugh... jaka siara. Nie spodziewał się, że staruch się poryczy. Kiedy go puścił ostatni raz na siebie spojrzeli.
— Miłej podróży...
— Nawzajem. — Pociągnął nosem. Patrzył się na srebrnego ze wzruszeniem, dopóki nie zdał sobie sprawy z tego, co powiedział. — To znaczy nie! Nie, bo wy nie podróżujecie… Ale dziękuję i… dla ciebie życia miłego.
Krogulec ciężko westchnął. Co za mysi móżdżek.
Po pożegnaniu Agrest z Mirabelką wyruszyli. Kiedy zniknęli im z oczu, jeszcze długo wpatrywał się w to miejsce, nie mogąc zapomnieć o uczuciu, które mu towarzyszyło, gdy był przez kocura obejmowany.
***
Od tego spotkania minęły księżyce i prawieże ponownie jego pamięć o Agreście uległa zatraceniu. Chociaż nie... O nim nie dało się tak po prostu zapomnieć. Dlatego też, kiedy pojawiła się Morela, Mirabelka czy jak ona się nazywała... Znów odezwała się w nim chęć, by walnąć ją w pysk. To było po prostu od niego silniejsze. Bo w końcu... jak śmiała przekraczać ich granice? Czy ktoś ją tu zapraszał? Otóż nie! Nie chciał mieć z nią nic wspólnego!
Wrzos jak i Owies przekonali go jednak do tego, aby z nią porozmawiał. I tak... dowiedział się o śmierci Agresta. To był... dla niego szok. Jak to tego starego dziada nie było już na tym świecie? To było takie nierealne! Czuł się tak jakby śnił! Cofnął się... A potem uciekł, nie chcąc słyszeć więcej. Coś w jego sercu pękło. Może kiedyś próbował go zabić... ale to były stare dzieje. Był młody i napędzany wizją wielkości i chwały. A teraz... Teraz, kiedy naprawdę Agrest odszedł poczuł... pustkę. Już go nigdy nie zobaczy? Nie pokłóci? Nie zwyzywa? To było niedorzeczne! Jak mógł umrzeć?! Taki mysi móżdżek jak on trzymał się życia wszystkimi łapami! Nie! To nie była prawda!
A mimo to... wiedział, że było to prawdopodobne. Widział go. Był stary... Nie było szans, aby wytrzymał jeszcze kilka księżyców. Łzy spłynęły mu po policzkach, a z gardła wyrwał się szloch. Stracił go. Stracił jedyną osobę, którą mógł nazwać swym rodzicem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz