Drzewa spoglądały na nią złowrogo. Chłodny wietrzyk, który zwykle przyjemnie rozwiewał jej futro, teraz przyjmował formę ciemnych szeptów. Wcześniej nie bała się nocy, lecz teraz gdy tylko zapadał zmrok, od razu musiała ukryć siebie i swoją pociechę w ciepłym kącie. Inaczej bała się, że coś je dopadnie, a do tego nie mogła dopuścić. Wciąż chodziła spięta i zauważyła, że odczuwała to też Maślak – zerkała na nią swoimi wielkimi, błękitnymi, ledwo co otwartymi oczkami z troską, gdy tylko jej matce trzęsły się łapy, lub ta nerwowo machała ogonem. Oczywiście, zapewniała ją, że wszystko było w porządku. Tak właściwie, nieustannie coś do niej mówiła. Cisza nastawała praktycznie tylko wtedy, gdy szły spać. Kajzerka trajkotała o jej przeszłości, rodzinie, znajomych, pogodzie, klanach, gwiezdnych, rybach, roślinach i praktycznie wszystkim, co tylko jej przychodziło do głowy, by nie myśleć o sytuacji, w jakiej się znalazła. Cieszyła się, że miała przy sobie córkę, bo choć ta niewiele rozumiała, bo przynajmniej Kajzerka miała do kogo otworzyć pyszczek. Gdyby musiała całymi dniami mówić sama do siebie, prędko zaczęłaby czuć się jak wariatka.
Usadowiła się w suchej norze, którą zdążyła wymościć garścią trawy i zeskrobanego z drzew mchu. To legowisko było nawet przytulne, szczególnie jak na wilgotne paprocie, pod którymi spały przez pierwsze noce. Powoli zaczynała się uczyć, jak się żyło samotnie. Może nie było to takie złe? Pora nowych liści nawet podarowała jej smaczną mysz. Dopóki Maślak karmiła się jej mlekiem i czekoladowa nie musiała łowić dla niej zwierzyny, nie było nawet tak źle. W końcu miała wojownicze wyszkolenie – była lepsza od okolicznych włóczęg, które wyglądały zwykle tak, jak gdyby ledwo wiązały koniec z końcem. Chyba że czekał ją ten sam los... Nie. Jak to by się miało stać? Poranny Ferwor mawiał jej, że najważniejsze jest nastawienie. A wtedy można wszystko! Jeszcze odnajdzie swoje koty, ciepły kąt na stałe i szczęście tak, jak w Klanie Nocy.
To przecież nie mogło być takie trudne.
***
Uciekła. Musiała pobiec ile tylko miała w łapach sił, by w końcu móc odetchnąć z odrobiną ulgi. Dyszała ciężko, wbijając w ziemię wzrok.
Zostały wyrzucone. Doskonale widziała w głowie twarze tych włóczęg, pokryte bliznami, nawet tymi niewygojonymi. W kącikach ich podkrążonych oczu zbierała się ropa, a w niektórych miejscach nie mieli nawet sierści – i cicho pokasływali, ukazując swoje żółto-czarne zęby. Już miała wgryźć się w soczystego okonia, jedną z lepszych zdobyczy, jakie ostatnio trzymała w pysku, gdy znikąd pojawiła się grupa kotów, która natychmiast wyrwała go spod jej łap. Próbowała walczyć, ale sama, nawet z umiejętnościami wojownika, nie miała szans przeciwko ich sforze. Dobro Maślak było dla niej ważniejsze niż jakaś ryba i norka. Mogły przecież znaleźć nową. To była puszcza, a teraz nie ograniczały jej granice klanowego terytorium. Musiało tu być mnóstwo dziur, jakie już nie mogły się doczekać zamieszkania.
— Wszystko dobrze, mamo? — zapytała siedząca przy niej Maślak kocięcym, lecz zmartwionym głosem.
— Tak, oczywiście — odparła ciepło. Nie chciała jej bardziej niepokoić, niż było to w tej sytuacji konieczne. — To były tylko takie niemiłe koty. Bardzo niemiłe. Takich nie lubimy. Teraz pójdziemy dalej, znajdziemy sobie nowe legowisko, dobrze? A wtedy mamusia pójdzie coś złowić na śniadanie. Tamta rybka i tak nie była taka dobra — mówiła spokojnie, próbując uporządkować w swojej głowy nowe pomysły i myśli.
— Czemu twoja łapka tak wygląda? — zapytała raz jeszcze, spoglądając na bark kocicy. Dopiero wtedy Kajzerka pojęła, o czym ta mówiła – widniało w tym miejscu głębokie rozcięcie, z którego sączyła się strużkami krew.
— Och... Nic takiego, Maślanko — wymruczała, wyciągając szyję, by wylizać świeże zadrapanie. Przez to zamieszanie zapomniała, że została zraniona... — Będzie w porządku. Minie parę wschodów słońca i to zaraz się zagoi. Jeszcze zobaczysz.
***
Syknęła z bólu, po raz kolejny lądując krzywo po skoku. Czyżyk, do jakiego się skradała, natychmiast wzbił się w powietrze, po raz kolejny zostawiając ją z pustymi łapami. Przeklęła pod nosem. Ta rana, otrzymana parę wschodów słońca temu przez włóczęgów, nie goiła się dobrze. Miała wrażenie, że robiła dokładną tego odwrotność. Nie pachniała najlepiej, wypływała z niej brudna wydzielina, a jej zaczerwienione brzegi wywijały się na zewnątrz. Kazjerka nigdy nie interesowała się medyczną wiedzą, ale teraz żałowała, że nie spędziła nawet krótkiej chwili, by popatrzeć w klanie na pracę uzdrowicielek. Wiedziałaby może, co powinna teraz zrobić. Starała się czyścić zakażone miejsce, językiem i wodą, oraz poruszać łapą jak najmniej, ale nie przynosiło to żadnych efektów.
Już miała tego wszystkiego dość. Nie podobało jej się życie od świtu do świtu, w strachu, co przyniesie następny dzień i niepewności, gdzie skończy. Dodatkowo burczało w jej brzuchu. Teraz o niczym nie marzyła bardziej niż dobraniu się do stosu ze zwierzyną i położeniu się w ciepłym, suchym i świeżym legowisku...
Przekroczyła drogę grzmotu i gdy znalazła się jej po drugiej stronie, poczuła silny, koci zapach. To terytorium było widocznie zajęte... Chwila, był to zapach Owocowego Lasu! No cóż... Przecież nie zostanie tu na długo. Musiała po prostu znaleźć jakąś zwierzynę, a po tym miała natychmiast się zmyć.
Prędko wyczuła nowy zapach. Dodatkowo przepyszny... Zdawało się jej, że był to spory i tłusty gryzoń, jaki z pewnością zaspokoiłby pustkę w jej brzuchu. Świetnie! Zaczęła się skradać, przemykając pomiędzy drzewami. Musiała być wyjątkowo ostrożna, by go nie przestraszyć i nie zrobić dźwięku, a przy wiszącym przy jej obroży dzwoneczku, nie było to łatwe. Udało jej się jednak zakraść do niego, robiąc jak najdelikatniejsze krok i jak najmniej ruszając swoją szyją. Weszła w krzew, by móc obserwować stworzenie z bliska.
Nagle, gdy już chciała rzucić się na swoją zdobycz, coś gwałtownie pociągnęło ją w tył. Spłoszony głośnym szeleszczeniem karczownik prędko uciekł, lecz Kajzerka wciąż próbowała za nim pobiec – bez skutku. O nie! — pomyślała sobie, gdy nieco odwróciła łeb i zauważyła, co trzymało ją w miejscu. Obroża! Zaczepiła się o zbite gałązki. Kocica próbowała się wyrwać, lecz utknęła. Na osty i ciernie! Nie mogła przecież ugrząźć na terenie obcego klanu! Przecież zaraz ją ktoś znajdzie...
I wykrakała – zdała sobie sprawę, gdy przed nią pojawiły się dwie kocie sylwetki. Jej oczy momentalnie zrobiły się ogromne, a Kajzerka zaczęła się szamotać, co tym bardziej przykuło uwagę trenującej dwójki. Gdy były już blisko, przestała. I tak nie umiała się stąd uwolnić.
— Proszę, nic mi nie róbcie! — pisnęła jak kocię w stronę zdziwionych kotek. — Przepraszam was bardzo, ja tylko chciałam zapolować, wszystko mi ucieka przez ten dzwonek! Już dawno porządnie nie jadłam... A mam jeszcze do wykarmienia córeczkę, która na mnie czeka... Och, po prostu uwolnijcie mnie, a ja już nigdy się tu nie pokażę. Obiecuję! — zwierzyła się ze swoich problemów, ubolewając nad własnym losem. Owocniaczki spojrzały po sobie, nie ukrywając na swoich pyszczkach zaskoczenia.
— ...Wszystko w porządku? — zapytała niepewnie Pieczarka, podchodząc bliżej, gdy zdała sobie sprawę, że samotniczka nie stanowiła zagrożenia. Jej wzrok spadł na zraniony bark. — Twoja łapa... Ona też nie wygląda dobrze.
— Zagoi się jeszcze... Mam nadzieję... — wymruczała smętnie.
— Możemy ci pomóc. Jestem pewna, że Świergot ci nie odmówi, prawda, Jeżyno?
— O-oczywiście! — odparła natychmiast jej młoda uczennica. Kajzerka jednak gorliwie pokręciła głową.
— Nie, nie mogę! Nie powinno mnie tu nawet być! Po prostu mnie wypuśćcie, mi naprawdę nic nie będzie... Jeszcze znajdę coś do upolowania... — Kajzerka znów zaczęła się miotać, ale, ponownie, bez skutków.
— Nie musisz się nas bać. Nikt ci nie zrobi krzywdy. Owocowy Las nigdy nie odmówi komuś pomocy. Nie oczekujemy nawet nic w zamian.
Było widać w jej oczach niezdecydowanie. Przecież Srocza Gwiazda ostrzegła wszystkie klany... Gdyby tylko ktoś się dowiedział, że tu przyszła... Och, ale przecież nie musiała tam od razu dołączyć. Przecież proponowali jej jedynie pomoc. Medycy opatrzyliby jej ranę i puścili dalej wolno. Skoro sami chcieli, czy zrobiłaby źle, odmawiając?
— Naprawdę? — zapytała i było widać po niej wahanie. Biała kotka przytaknęła głową z delikatnym uśmiechem. Kajzerka... czuła, że to niesprawiedliwe. Że nie powinna. Ale jej ciepłe spojrzenie i głos sprawiały, że zwykłe odejście nie wchodziło w grę. — Dobrze. Tylko proszę, teraz...
— Już cię uwalniamy — miauknęła mała uczennica, doskakując do Kajzerki i łapiąc kłami za otaczające ją gałązki, zanim kocica zdążyła dokończyć zdanie. Dołączyła do niej szybko jej mentorka, lecz okazało się prędko, że nie było to tak proste zadanie. Korowy pęd był za gruby na kocie zęby, by można było go po prostu przegryźć. Biała zastanawiała się przez moment, aż nie zaczęła wpatrywać się bezpośrednio w więżący czekoladową, opleciony wokół jej szyi pasek.
— Będziemy musiały zerwać tę obrożę — ostrzegła cicho, łapiąc ją zębami. Kajzerka nie protestowała. Poczuła za to ogromną ulgę, kiedy mogła swobodnie ruszyć głową bez problemów. Fioletowy materiał został na drzewie, rozerwany w pół przez owocniaczkę.
— Jestem wam taka wdzięczna! — wymruczała szylkretka i poszła za zwiadowczyniami w stronę ich obozu. Maślanko, za chwilę do ciebie wrócę — obiecała córce w myślach.
***
Doceniała bardzo koty, które się nią zaopiekowały. Wspomniana wcześniej przez kotki Świergot okazała się wyjątkowo troskliwa pomimo tego, że jej nie znała. Podobnie jej asystenci. Jedynie jeden kocur patrzył na nią spod byka... Był czarno-biały, z charakterystycznym "wąsem" pod nosem i wyjątkowo nieprzyjemnym grymasem. Kajzerka starała się unikać jego wzroku. Trzymała się postanowienia, że zaraz stąd odejdzie, gdy tylko inne koty skończą opatrywać jej rany. Musiała. Przecież czekała na nią Maślak...
Dopiero kiedy posiedziała tu dłużej, poczuła, jak bardzo tęskniła za swoim klanem. Nie znosiła samotności. Czuła się tu tak bezpiecznie, jak w domu.
— Bardzo ci dziękuję, Pieczarko — miauknęła do zwiadowczyni, która ją znalazła. Bez nich jej by tu nie było. Ba, może by tam wisiała przez kilka wschodów słońca. Miała szczęście, że trafiła akurat na nie, a nie na jakiegoś gbura lub, co gorsza, krwiożerczego włóczęgę... — I tobie oczywiście też, Jeżynko! — dodała szczęśliwie do jej uczennicy.
<Jeżyno?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz