tw - drażliwe opisy
Retrospekcja 2, 7 księżyców temu
Szliśmy mokrymi tunelami, w powietrzu unosił się zapach stęchlizny, ale ja już go nie czułem, przyzwyczaiłem się. Nienawidziłem tego miejsca tak samo, jak wszystkiego i wszystkich z nim związanych. Dzisiaj mieliśmy pierwszy raz wyjść z tej paskudnej nory, pierwszy raz w życiu poczuć powiew świeżego powietrza, pierwszy raz ujrzeć blask księżyca, bo za dnia by nas nie wypuścili, to oczywiste. Oczywiście nie będzie tak pięknie, o nie, to nie byłoby w stylu tych pieprzonych, starych zarządzających tą bandą durni. Wychodzili walczyć o na życie i śmierć. Albo wygrają, albo ku uciesze ich cholernych rodzicieli będzie to ich sromotna klęska i koniec. Miałem cichą nadzieję, że uda nam się przeżyć, jednocześnie pragnąc śmierci lub też udając to przed innymi. Szykowaliśmy się do tego przez ostatnie kilkanaście księżyców, treningi były wycieńczające, ojciec nie miał litości i nie raz biliśmy się wtedy do nieprzytomności. Teraz nie może się nie udać, nie po to ciężko harowałem, ciężko pracowaliśmy, by teraz to wszystko było na nic. Ojciec i Matka nie byli dobrymi nauczycielami pod względem obycia i metod nauczania, tak samo zresztą, jak Kieł czy Butelka, którzy również dorzucili swój wkład do ich treningu, z wyjątkiem Blaska, którego szkolił Szczur. Wierzyłem jednak, a raczej wiedziałem, że mnie to coś nauczyło.
Wyszliśmy przez otwór. Oblało nas blade światło księżyca, zmrużyłem dostosowane do półmroku i ciemności panujących w tunelach oczy, ale po chwili udało mi się przyzwyczaić. Strażnicy, którzy do tej chwili towarzyszyli nam w drodze do wyjścia, schronili się w mroku tunelu. Obserwowali nas i tylko ich blade, przekrwione ślepia świeciły w ciemnościach. Prychnąłem. Rozejrzałem się w poszukiwaniu bestii, z którą mieliśmy walczyć, a mianowicie psa. Po chwili dostrzegłem bardzo wysokie zwierzę na nieco patykowatych w porównaniu do ciała nogach, z wydłużonym pyskiem, z którego słychać było niski warkot, a jego kły lśniły złowieszczo. Od niechcenia rzuciłem okiem w stronę Blaska, idealnie widocznego w świetle księżyca przez swoje wręcz lśniące futro, przez co imię, które mu nadałem, nabrało nowego znaczenia. Kierował się z brzuchem przy ziemi, sycząc na warczące coraz głośniej zwierzę. Pies rzucił się na Blaska i chwycił za kark, tarmosząc nim na wszystkie strony, ale Blask nie był głupi i wgryzł się w jego chudą szyję, drapiąc rozpaczliwie. Przywalił białą łapą z wysuniętymi ostrymi pazurami prosto w oczy psa, a ten kłapnął szczęką, chwytając kocura za wcześniej atakującą go łapę. Rozległ się przeraźliwy wrzask, a fioletowe oczy Blaska się zaszkliły. Blask, zakrwawiony poleciał na ziemię, a jego lewa łapa została w pysku psa. Słyszałem chichot stojących w kanale strażników. Odpłacę im się za to kiedy indziej, a odpłacę z pewnością, bo ja nigdy nie zapominam, myślałem. Teraz musiałem uratować biednego Blaska i cholerne zady reszcie, ale też je zmusić do tego, by walczyły razem z nami. Zaraz to głupie zwierzę zapłaci za to, co zrobiło mojemu bratu. Rzuciłem się z wściekłością, szczerząc kły na tego durnego psa, wgryzając się mu mocno w kark. Wbiłem pazury w boki jego pyska poniżej uszu, zyskując nad nim częściową kontrolę.
- BYŚCIE, NA OSTY I CIERNIE, RUSZYŁY DUPĘ I POMOGŁY! - wrzasnąłem wściekły na moje siostry. Jak się na nie porządnie nie wrzasnęło, to nie ruszały, Szrama może jakoś, ale Czarodziejka nie raczyła choćby kiwnąć pazurem. Nienawidzę jej tak samo, jak matki, ojca i całego tego durnego cyrku zwanego gangiem moich rodziców. Tak samo, jak tego stworzenia, które właśnie próbowało mnie ugryźć, ale nie mogło. Nie martw się, możesz się miotać ile chcesz, prędzej zdechnę niż dam ci spokój - pomyślałem. Szrama i Czarodziejka wreszcie się ruszyły.
- Tylko nie licz na to, że będę ci więcej pomagać, robię to tylko i wyłącznie po to, by sama przeżyć. - powiedziała do mnie wyniosłym głosem jedna z sióstr.
- Pffff, wal się. - odfuknąłem.
Oczywiście tak, jak przewidywałem, raczyła zostać. Zaatakowała nawet psa, podczas gdy Szrama dawno już wzięła się do atakowania i przeciwnika, rozszarpując mu tylną łapę. Ja wgryzałem się coraz mocniej w kark psa, czerpiąc satysfakcję z ranienia go, tak samo jak on poranił Blaska. Po jakimś czasie psu udało się wyswobodzić z moich pazurów, ale niepostrzeżenie ześlizgnąłem się z niego, porządnie wbiłem pazury w jego brzuch i gwałtownie przejechałem, rozdzierając mu skórę tak, że aż zawył.
- Ojej, pieska chyba boli… jak przykro - zachichotałem pod nosem.
Kontynuowaliśmy walkę, aż w końcu finalnym zaciśnięciem szczęk odebrałem mu ostatnie tchnienie. Podbiegłem co sił w łapach do biednego Blaska. Cały czas pamiętałem o tym, że tam leży i motywowało mnie to jeszcze bardziej. Stanąłem nad swoim bratem. Jego biała sierść nasiąknęła krwią, a sam Blask leżał w jej kałuży. Jego lewej łapy pozostała może połowa.
- Blask. Blask, żyjesz?. - spytałem pozornie spokojnym tonem. Wewnątrz nie byłem spokojny, serce biło mi jak oszalałe i bałem się, że to koniec. Bałem się, że go stracę na zawsze. Otworzył oczy.
- Tak… Cień… ciemno mi przed oczami… - powiedział, po czym ślepia mu się zamknęły i przed chwilą lekko uniesiona głowa kompletnie opadła. Blask, powiedz że tylko straciłeś przytomność, powiedz, że żyjesz - powtarzałem sobie w myślach. Podszedłem do niego i delikatnie chwyciłem za kark, by go przenieść. Co prawda był znacznie niższy ode mnie, ale i tak jego ogon oraz część tylnych łap ciągnęły się po ziemi. W tym czasie wyszli strażnicy odprowadzić nas z powrotem do kanałów. Nie chciałem wracać, ale wiedziałem, że jeśli Blask prędko nie dostanie się pod opiekę uzdrowicieli, to mógł umrzeć. Nie miałem chwili do stracenia. Pobiegłem tak szybko, jak dodatkowy ciężar mi na to pozwalał w kierunku głównego tunelu. Przyniosłem go prosto do uzdrowicieli, siedziałem i patrzyłem. Czuwałem przy nim, ponieważ wiedziałem, że jak zostawię go samego, mogą mu nie pomóc. Siedziałem całą noc i cały dzień. Nikt się mną nie przejmował, bo któż taki widziałby w tym jakikolwiek sens. Gdy zobaczyłem blade iskierki w oczach Blaska gdy ten się obudził, wiedziałem, że było warto. Teraz spędzenie kolejnych księżyców w tej dziurze będzie łatwiejsze. Może nie zawsze byłem dla niego dobrym bratem, ale wiedziałem, że go na swój sposób po bratersku go kocham i potrzebuję. To dla niego musiałem zostać w gangu i choć plan na ucieczkę miałem już dawno, chciałem wykorzystać go dopiero, gdy będzie dopracowany w stu procentach. Tak, bym mógł zabrać ze sobą Blaska. Nigdy bym go tu nie zostawił. Nigdy.
[1007 słów]
[przyznano 20%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz