— Dobra! No to może… Weźmiemy jakiś patyk – oznajmiła, sięgając po leżącą obok gałązkę. Wzięła ją w pysk i zanurzyła w żywicowej kałuży, uważając, aby nie ubrudzić żadnego z nich – Wrócimy do obozu. Listek chyba śpi, to nie będzie niczego się spodziewał. Weźmiesz z mojego legowisk jakieś liście, może też łodyżki. I zrobimy mu skrzydła!
Oczy łaciatego zabłysły, i zapominając o swojej oklejonej żywicą łapie, ruszył żwawo w drogę powrotną, a Jeżyna za nim. Gdy dotarli na miejsce, szybko wspięli się na uczniowskie drzewo, a Topola zanurkował głową w jej posłaniu. Po chwili wynurzył się, trzymając w pyszczku parę liści dzikiej wiśni oraz łodyżek wyschniętej gwiazdnicy. Posyłając sobie rozbawione spojrzenia podeszli po gałęzi do legowiska czekoladowego, uważając, aby go nie obudzić. Uczennica delikatnie posmarowała parę kępek futra na bokach śpiącego klejącą mazią, z trudem odrywając patyk z powrotem. Schowała go pod jego posłanie, odbierając od łaciatego parę liści i przystępując do pracy. Już po chwili Listek wyglądał jak upierzony ptak.
— Patrz jak pięknie! – pisnęła Jeżyna, odsuwając się odrobinę, aby zobaczyć ich dzieło z daleka.
— Wygląda jakby zaraz miał odlecieć – parsknął uczeń – Dobra, spadajmy stąd, zanim się obudzi.
— Dobry pomysł…
Rodzeństwo zsunęło się na ziemię jedno po drugim, nadal chichocząc. Stanęli pod uczniowskim kasztanowcem, a przechodzący obok Mróz spojrzał na nich dziwnie.
— No co się gapisz – parsknęla pod nosem, ale jej brat to usłyszał i zaniósł się jeszcze głośniejszym śmiechem.
Zatkała mu pyszczek ogonem, przytrzymując go łapą do ziemi.
— Cicho! Zaraz go obudzisz! – miauknęła – Myślisz, że na nas naskarży?
Wiatr szeleścił gałązkami i drobnymi liśćmi krzewów, między którymi siedziała wraz z mentorką. Pieczarka zabrała ją na zbieranie materiałów do tworzenia legowisk, a później rzeczywiste ich splecenie. Próbowała tak połączyć ze sobą wyschniętą trawę i kawałki mchu, aby trzymały się kupy. Wciskała pazurami jedno między drugie, co powoli sprawiało, że twór przypominał legowiska robione przez stróżów. Dorzuciła jeszcze do środka warstwę trochę zbrązowiałego mchu i spojrzała z dumą na swoje dzieło.
— Gotowe! – oznajmiła, a biała podniosła głowę znad własnego posłania – Chyba nie wyszło najgorzej.
Zwiadowczyni podeszła bliżej, łapą przysuwając legowisko Jeżyny do siebie.
— Wygląda dobrze! – odparła, poprawiając to i owo – Jeszcze tylko to wciśniemy bardziej… O, teraz nie powinno się rozpaść. Dobra robota!
Uczennica wyprężyła się dumnie, mrużąc oczy pod ostrymi promieniami słońca.
— Dobrze, to teraz musimy je wnieść na drzewo, co nie?
Słońce przenikało przez korony drzew, tworząc na mokrej trawie jasne wzorki. Jeżyna szła parę kroków przed bratem, przeskakując cienie rzucane przez drzewa.
— Myślisz, że mamie chodzi o Listka? – mruknął jej brat, wyciągając pyszczek w stronę słońca. Zanim wymknęli się z obozu, zatrzymała ich Sówka i powiedziała, że jak wrócą, to musi z nimi pogadać.
— Chyba tak – westchnęła, zwalniając trochę i spoglądając na brata – Takie coś chyba nie nam nie ujdzie.
Listek dopiero po paru wschodach słońca pozbył się całkowicie żywicznych plam na jego sierści, co nie obyło się bez pomocy Kaczki oraz paru wyrwanych, brązowych kłębków futra. Do tego czasu chodził wściekły, a Jeżyna śmiała się do Topoli, że zaraz odleci z tej złości.
— No trudno… Może przynajmniej później będzie spokój.
Rodzeństwo przeskoczyło jedno po drugim po jakiejś kłodzie, leżącej na ich drodze. Łaciaty potrzebował trochę pomocy, ale w końcu doszli tam, gdzie chcieli.
— Jeju, zmęczyłem się już – westchnął uczeń, siadając nad rzeczką, dzielącą ich od drogi potworów – Po co musimy iść tak daleko? Równie dobrze mogliśmy siedzieć obok obozu.
Bura spojrzała na niego kręcąc głową.
— Nie rozumiesz! – miauknęła – Tu jest ładniej! Poza tym, chciałam zebrać jakieś ładne kamyczki.
Przesunęła łapką po brzegu, odsłaniając leżące pod piaskiem odłamki skał. Niektóre były okrąglutkie, niektóre ostre. Miały bardzo dużo kolorów, od zwykłej szarości po pomarańczowy brąz czy siny róż.
— Patrz! – oznajmiła, podnosząc łaciaty, czarno-biały kamyszek – Wygląda jak ty!
Kocurek parsknął, przyglądając się znalezisku.
— Rzeczywiście – mruknął, porównując do niego swoją własną łapę. Sam zaczął szukać jakiś innych, po chwili podsuwając jej pod nos dwa inne – Ten przypomina Kaczkę! A drugi… Może Czereśnię?
Na słowo o czekoladowym uczniu spuściła głowę. Mimo, iż nie czuła do niego nic mocnego, to fakt, że ignoruje ją nadal ją boli. Obiecała sobie, że miejsce w serduszku zostawi dla kogoś lepszego, ale co miała poradzić! Po rozmowie z mamą na zgromadzeniu czuła się lepiej, ale zauroczenie chyba nadal jej nie opuściło.
— Co się stało? – zapytał zaalarmowany Topola, przysuwając główkę bliżej siostry – Coś nie tak?
Łezki napłynęły jej do oczu, zupełnie tak, jak ostatnim razem. To nie miało tak być! Czemu za każdym razem płakała?
— No już, raz dwa, co się dzieje – mruknął łaciaty, otulając kotkę ogonem.
— No bo- bo – załkała, przestępując z łapy na łapę – Bo on mi się- się trochę podoba! A on mnie nie lubi… W- Wyśmiał mnie ostatnio… I ja nie chcę go lubić! Ale nie mogę przestać – wyjęczała, pociągając nosem.
— Wygląda jakby zaraz miał odlecieć – parsknął uczeń – Dobra, spadajmy stąd, zanim się obudzi.
— Dobry pomysł…
Rodzeństwo zsunęło się na ziemię jedno po drugim, nadal chichocząc. Stanęli pod uczniowskim kasztanowcem, a przechodzący obok Mróz spojrzał na nich dziwnie.
— No co się gapisz – parsknęla pod nosem, ale jej brat to usłyszał i zaniósł się jeszcze głośniejszym śmiechem.
Zatkała mu pyszczek ogonem, przytrzymując go łapą do ziemi.
— Cicho! Zaraz go obudzisz! – miauknęła – Myślisz, że na nas naskarży?
*pierwsze dni wiosny*
Wiatr szeleścił gałązkami i drobnymi liśćmi krzewów, między którymi siedziała wraz z mentorką. Pieczarka zabrała ją na zbieranie materiałów do tworzenia legowisk, a później rzeczywiste ich splecenie. Próbowała tak połączyć ze sobą wyschniętą trawę i kawałki mchu, aby trzymały się kupy. Wciskała pazurami jedno między drugie, co powoli sprawiało, że twór przypominał legowiska robione przez stróżów. Dorzuciła jeszcze do środka warstwę trochę zbrązowiałego mchu i spojrzała z dumą na swoje dzieło.
— Gotowe! – oznajmiła, a biała podniosła głowę znad własnego posłania – Chyba nie wyszło najgorzej.
Zwiadowczyni podeszła bliżej, łapą przysuwając legowisko Jeżyny do siebie.
— Wygląda dobrze! – odparła, poprawiając to i owo – Jeszcze tylko to wciśniemy bardziej… O, teraz nie powinno się rozpaść. Dobra robota!
Uczennica wyprężyła się dumnie, mrużąc oczy pod ostrymi promieniami słońca.
— Dobrze, to teraz musimy je wnieść na drzewo, co nie?
*teraz*
Słońce przenikało przez korony drzew, tworząc na mokrej trawie jasne wzorki. Jeżyna szła parę kroków przed bratem, przeskakując cienie rzucane przez drzewa.
— Myślisz, że mamie chodzi o Listka? – mruknął jej brat, wyciągając pyszczek w stronę słońca. Zanim wymknęli się z obozu, zatrzymała ich Sówka i powiedziała, że jak wrócą, to musi z nimi pogadać.
— Chyba tak – westchnęła, zwalniając trochę i spoglądając na brata – Takie coś chyba nie nam nie ujdzie.
Listek dopiero po paru wschodach słońca pozbył się całkowicie żywicznych plam na jego sierści, co nie obyło się bez pomocy Kaczki oraz paru wyrwanych, brązowych kłębków futra. Do tego czasu chodził wściekły, a Jeżyna śmiała się do Topoli, że zaraz odleci z tej złości.
— No trudno… Może przynajmniej później będzie spokój.
Rodzeństwo przeskoczyło jedno po drugim po jakiejś kłodzie, leżącej na ich drodze. Łaciaty potrzebował trochę pomocy, ale w końcu doszli tam, gdzie chcieli.
— Jeju, zmęczyłem się już – westchnął uczeń, siadając nad rzeczką, dzielącą ich od drogi potworów – Po co musimy iść tak daleko? Równie dobrze mogliśmy siedzieć obok obozu.
Bura spojrzała na niego kręcąc głową.
— Nie rozumiesz! – miauknęła – Tu jest ładniej! Poza tym, chciałam zebrać jakieś ładne kamyczki.
Przesunęła łapką po brzegu, odsłaniając leżące pod piaskiem odłamki skał. Niektóre były okrąglutkie, niektóre ostre. Miały bardzo dużo kolorów, od zwykłej szarości po pomarańczowy brąz czy siny róż.
— Patrz! – oznajmiła, podnosząc łaciaty, czarno-biały kamyszek – Wygląda jak ty!
Kocurek parsknął, przyglądając się znalezisku.
— Rzeczywiście – mruknął, porównując do niego swoją własną łapę. Sam zaczął szukać jakiś innych, po chwili podsuwając jej pod nos dwa inne – Ten przypomina Kaczkę! A drugi… Może Czereśnię?
Na słowo o czekoladowym uczniu spuściła głowę. Mimo, iż nie czuła do niego nic mocnego, to fakt, że ignoruje ją nadal ją boli. Obiecała sobie, że miejsce w serduszku zostawi dla kogoś lepszego, ale co miała poradzić! Po rozmowie z mamą na zgromadzeniu czuła się lepiej, ale zauroczenie chyba nadal jej nie opuściło.
— Co się stało? – zapytał zaalarmowany Topola, przysuwając główkę bliżej siostry – Coś nie tak?
Łezki napłynęły jej do oczu, zupełnie tak, jak ostatnim razem. To nie miało tak być! Czemu za każdym razem płakała?
— No już, raz dwa, co się dzieje – mruknął łaciaty, otulając kotkę ogonem.
— No bo- bo – załkała, przestępując z łapy na łapę – Bo on mi się- się trochę podoba! A on mnie nie lubi… W- Wyśmiał mnie ostatnio… I ja nie chcę go lubić! Ale nie mogę przestać – wyjęczała, pociągając nosem.
<Topola? Siostra ci płacze>
[788 słów + tworzenie legowisk na drzewach]
[przyznano 16% + 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz