— Myślisz… Myślisz, że to by było wielkie przewinienie, gdybyśmy już coś zjadły? — zapytała Karaś, przez co na pyszczku Kazarkowej Łapy pojawił się szeroki uśmiech.
— Jeszcze się pytasz? — wymruczała z rozbawieniem, kładąc między nimi grubą, pysznie pachnącą rybę.
***
Kotka czuła się nieco uziemiona. Jeśli wychodziła z kociarni, to tylko za potrzebą, dla łyka wody lub by wziąć ze stosu dla siebie posiłek. Zdarzało się, że ktoś przychodził porozmawiać z nią czy inną karmicielką, lecz przez większość czasu po prostu spała, patrzyła na swoje kociaki lub te cudze, które wypełniały przestrzeń rozmaitymi piskami, przerzucanymi kulkami mchu i charakterystyczną, dziecięcą radochą. To... było nudne. Była przyzwyczajona do aktywnego życia i chociaż lubiła się lenić, leżenie cały dzień w jednym i tym samym miejscu było dla niej bardziej udręką, aniżeli upragnionym odpoczynkiem. Szczególnie że miała sporo myśli, jakie nawiedzały jej głowę, a którymi nie miała zbytnio z kim się podzielić.
— Kazarka? — Karaś zapytała niepewnie po wejściu do żłobka. Szylkretka spojrzała szczęśliwie na swoją kuzynkę, gdy tylko ujrzała ją w progu kociarni, w części też dlatego, że niosła w pysku sporą rybę. Królowa natychmiast ją rozpoznała. Lin. Wyglądający praktycznie tak samo, jak ten, którego księżyce temu pałaszowały na jednym z patroli. Och, jakie cudowne wspomnienia... — Um, przyniosłam ci piszczkę, jest świeża, a jako matka powinnaś teraz dużo jeść, zwłaszcza przed… No wiesz… — miauknęła niepewnie. Czekoladowa widocznie na kilka uderzeń serca posmutniała.
— Och, tak. Dziękuję! — odpowiedziała jednak radośnie, przygarniając do siebie zdobycz. — Akurat mi się przyda. Przez tych malców muszę jeść za dwóch... — miauknęła ciepło, spoglądając na leżące przy niej dwie futrzaste kulki. Akurat siedziały spokojnie, raz po raz próbując po omacku znaleźć drogę ucieczki z legowiska. Kiedy tylko odczołgiwały się za daleko, Kazarka łapała je zębami i delikatnie przenosiła ponownie blisko jej brzucha. Chociaż kociaki były jeszcze bardzo małe i niemrawe, nie chciała z nich spuszczać wzroku. Nie chciała, by istniała jakakolwiek szansa na stanie się im krzywdy.
— Są śliczne — skomentowała je Karasiowa Ławica. — Na pewno wyrosną na zdrowe i silne koty. Nie spodziewałam się, że rodzina tak szybko się powiększy o kolejne pokolenie… Choć jesteśmy dorosłe od tak dawna, że pewnie powinnam — zaśmiała się. — Pewnie nie chcesz wyznać, kto jest ich ojcem, co?
Nieco się zawstydziła.
— Taki... Taki pieszczoch — wymruczała ściszonym głosem, jakby nie chciała, by ktokolwiek poza Karaś ją usłyszał. Choć i tak każdy znał prawdę, jakiekolwiek wspominanie o tym było dla kotki niezręczne. Nadal pamiętała raniące słowa Różanej Woni... Wolała trzymać to w strefie domysłów, przynajmniej dla większości klanu. — Ale on był kochany, naprawdę! Jakbyście tylko się poznali, na pewno byście się zaprzyjaźnili — zapewniała ją.
— To dla niego zostałaś u dwunożnych? — dopytywała. Kazarka chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią. Nigdy się nad tym właściwie nie pochylała. Czy gdyby nie było Bajgla, wróciłaby do nocniaków szybciej? Czy to wszystko, przez co musiała przejść, by ją ominęło?
— Może — odparła, lecz po krótkiej chwili ciszy dodała: — Nie chciał, żebym odeszła. Robił wiele, żebym poczuła się tam jak w domu — wymruczała, uciekając wzrokiem. Z pewnością inne koty patrzyły na nią krzywo za związanie się z pieszczochem. W końcu nie zrobiłby tego prawdziwy, silny wojownik... — Ale naprawdę tęskniłam za Klanem Nocy. Cały czas! Nigdy nie przestałam, nawet na krótką chwilę — próbowała się usprawiedliwić, lecz Karaś jedynie westchnęła.
— Sroczej Gwieździe to nie wystarczy… Zresztą, nie zdziwiłabym się, gdyby była stronnicza w twojej sprawie. Przykro mi, że tak się to potoczyło. Może uda Ci się go odnaleźć? Albo znaleźć szczęście gdzieś indziej… — miauczała dla otuchy, lecz wcale Kazarka nie czuła się po tym lepiej. — W Klanie Nocy i tak dzieje się różnie, sama mam czasem wątpliwości czy chcę spędzić tu całe swoje życie — starała się brzmieć pocieszająco, ale w jej oczach można było dojrzeć smutek spowodowany niedługim odejściem kuzynki. Właściwie, nie tylko w jej. Gdyby tylko mogła, Kazarka zostałaby. Jakby tylko ich przywódczyni okazała się nieco łaskawsza, nawet nie pomyślałaby o żadnym uciekaniu.
— Ja... Chyba wolę o tym nie myśleć — szczerze przyznała, wpatrując się w ziemię. — Go już nigdy nie odnajdę. A choćbym i zrobiła wszystko, co w mojej mocy, nigdy nie przekonam Sroczej Gwiazdy. Zresztą, ma rację. Przecież złamałam kodeks — mówiła z wyczuwalnym w jej głosie bólem. — Nieważne, poradzę sobie. Gdzieś znajdzie się dla mnie miejsce. Może nawet lepsze, niż Klan Nocy — dodała ciszej. Nie widziała siebie w żadnym innym klanie. Z drugiej strony, coraz częściej docierało do szylkretki to, że w końcu musiała się nad tym zastanowić. W końcu nie chciała do końca życia tułać się po puszczy, przez wszystkich zapomniana...
— Będę trzymać kciuki — wymruczała Karasiowa Ławica, owijając wokół łapek smukły ogon. Kazarka uśmiechnęła się w jej stronę, na chwilę odgarniając od siebie czarne myśli. Miała na to jeszcze trochę czasu. Musiała go wykorzystać na coś bardziej produktywnego niż bezsensowne martwienie się o własny los. Jeszcze coś wymyśli. — Jeśli zechcesz zostawić tu swoje kocięta, mogę cię zapewnić, że nie będzie im niczego brakowało — dodała, co lekko zdezorientowało Kazarkę. Zostawić? Chcieli, by pozostawiła tu jej kocięta? Zamrugała, widocznie zaskoczona jej słowami. Myślała, że ma je wziąć ze sobą... Och, na Klan Gwiazdy, co powinna zrobić? Co było lepszym wyborem?
— T-to miłe — mruknęła tylko, zwracając wzrok ku leżącym nieruchomo kociętom. Czego by chciały? Wolałyby zostać wśród nocniaków, czy pozostać przy swojej mamie, wędrując? Zauważyła po chwili, że musiały zasnąć. Tak, lepiej by tego wszystkiego nie słyszały... Musnęła je językiem po maleńkich główkach i wyszeptała do Karasiowej Ławicy: — Chyba drzemią. Lepiej, by pospały... Dobrze było z tobą pogadać — miauknęła jeszcze do calico, patrząc jej prosto w oczy. — Doceniam to.
<Karaś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz