- Murmur, jesteś pewna? – zapytał, mając gdzieś w głębi nadzieję, że to tylko żarty. Przecież to była ich liderka! Jasne, wtedy przesadziła, ale czy to na pewno był powód, by uciekać? Wtedy przypomniał sobie płacz swojej mentorki i wcześniejsze oskarżenia przywódczyni. Według niej, to oni byli winni śmierci Sadzawki. Oni, ponieważ podobno nic nie zrobili i oczywiście Lśniąca Tęcza. A Daglezja nie chciała słuchać wyjaśnień. Zaczął przebierać łapami, przypominając sobie, jak prawie dopadła się do gardła swojego zastępcy. Czy naprawdę na jego miejscu mogli się pojawić i oni?
- Wszechmatka nie kłamie. M-Musimy uciekać, przynajmniej na jakiś czas... – przekonywała medyczka, ewidentnie tym wszystkim przejęta.
- Nie mogę... Ja nie mogę uciec, nie mogę zostawić mojego rodzeństwa – odparł poważnie rudy, obserwując swoją mentorkę. Ta jakby jeszcze bardziej się wystraszyła, mimo to przez pierwsze uderzenia serca się nie odzywała.
- Świergot się nimi zajmie Chwaście... M-My jesteśmy bardziej zagrożeni, niż oni. Oni powinni b-być bezpieczni – przekonywała Murmur, jednak Poranek nie wierzył w to. Nie umiał w to uwierzyć. A wizja zostawienia rodzeństwa ze Świergot też go nie przekonywała. Jasne, kochał ją, była dla niego ważna, jednak nie ufał jej na tyle. Nawet jeśli szamanka nigdy jeszcze nie zawiodła, nawet jeśli ją kochał jak matkę i zawdzięczał dom. Bał się.
- Nie... Murmur nie... Ja i tak się o nich boje. Ja... – zaczął, widząc spojrzenie medyczki. Na chwilę zamknął oczy – Ja nie ufam aż tak Świergot, dobrze? Boje się, że ich zostawi, że nas zostawi, jak nasza biologiczna matka – wyznał, odwracając głowę od niebieskiej. Ta skrzywiła lekko pysk, jakby była tym wszystkim zmartwiona. Lecz Poranek nie przejął się tym za bardzo. Jeśli tylko to mogło przekonać Murmur do wzięcia również jego rodzeństwa, nie miał powodu do przejmowania się, czy wahania. Musiał działać – Dlatego chcę zabrać ich ze sobą. Nie wybaczę sobie, jak coś im się stanie – mruknął, spuszczając głowę. Kotka zamilkła. Chwast starał się domyślić, o czym myślała. Miał nadzieję, że jego wyznanie coś pomoże. Zdawał sobie w końcu sprawę, że kotka nie pójdzie bez niego. Naraziłaby go przecież na gniew Daglezji, co pewnie powstrzymałoby ją przed samotnym opuszczeniem Owocowego Lasu.
- Dobrze. Zapytaj ich c-czy chcą uciec z nami... Tylko ciszej, dobrze? N-Nikt nie może was usłyszeć, a zwłaszcza... – zamilkła, przełykając głośniej ślinę. Jej strach był bardzo wyczuwalny. Poranek kiwnął głową. Spojrzał jeszcze na swoją mentorkę. Współczuł jej. Nawet jeśli nie było po nim tego widać. W końcu kotka niedawno opłakiwała śmierć swojej mentorki, a teraz... Wypuścił powietrze nosem i wyszedł z legowiska. Musiał jak najszybciej znaleźć swoje rodzeństwo, najlepiej wszystkich od razu. Dlatego skierował się do legowiska uczniów. Zaczynało się ściemniać, więc Poranek przypuszczał, że wszyscy znajdują się właśnie tam. Powoli i ostrożnie wdrapał się na górę i wszedł do środka. W środku zauważył najmłodszych uczniów i na szczęście, Pszczółkę i Mgiełkę. Obie kotki zwróciły ku niemu swój wzrok, w końcu rzadko zjawiał się w legowisku uczniów.
- Hej Poraneczku! Coś się stało? – zapytała Mgiełka, zadowolona na jego widok.
- Nie... Świergot nas woła – skłamał, kątem oka obserwując dzieci Sówki – Wiecie może gdzie jest Mróz? – zapytał, ale obie jego siostry pokręciły przecząco głowami – No dobra... Poczekajcie na mnie przed legowiskiem medyka, dobrze? To pójdziemy razem.
- Jasne! A wiesz, o co chodzi? – zadała pytanie jeszcze Mgiełka, ale jej brat pokręcił przecząco głową i zniknął, opuszczając legowisko. Pozostało tylko znaleźć Mroza. Rudy pokręcił się chwilę po obozie, szukając dookoła swojego brata, jednak nigdzie go nie było. Poranek miał nadzieję, że znów czegoś nie odwalił i nie wkopał się w żadne kłopoty. Już chciał wrócić z powrotem do sióstr, gdy nagle zauważył znajomą sylwetkę niebieskiego kocurka. Mróz wszedł właśnie do obozu, a za nim Mirabelka. Od razu ruszył w ich stronę, witając się ze zwiadowczynią.
- Mróz, chodź bo Świergot nas woła – powiedział od razu zbliżając się do niebieskiego. Miał nadzieję, że to kłamstwo zadziała również na brata. Na szczęście tak się stało i już chwilę później Chwast miał przy sobie wszystkich. Kazał im wejść do środka legowiska, gdzie była tylko Murmur. Medyczka spojrzała nieco zaskoczona na trójkę uczniów, jednak gdy tylko zobaczyła za nimi swojego podopiecznego, nieco się uspokoiła.
- No i gdzie Świergot? – zapytał Mróz, rozglądając się.
- Nie będzie tu Świergot, musiałem skłamać – wyznał, a uczniowie otworzyli tylko szerzej oczy, nie wiedząc, co tak właściwie się dzieje – Ale i tak chcę z wami porozmawiać – zaznaczył jeszcze rudy, siadając na ziemi.
- Wszystko dobrze? – zapytała Pszczółka, a Chwast już po prostu pokręcił przecząco głową. Wzrok wbił w swoje rodzeństwo, jak to miał w zwyczaju i zaczął przebierać łapami, dając tym samym upust emocjom.
- Wiecie, co ostatnio się stało, prawda? – zaczął powoli Poranek, a zgromadzeni pokiwali głowami, patrząc po sobie – Daglezjowa Igła oskarża nie tylko Lśniącą Tęczę o śmierć Sadzawki, ale też Murmur i mnie... Ja wiem, że to co teraz powiem może zabrzmieć dziwnie... – mruknął, naśladując trochę swoją mentorkę, gdy sama mu o tym mówiła – ...ale proszę wysłuchajcie mnie. Daglezjowa Igła sama zaczęła zagrażać... Nam wszystkim. Murmur dostała znak od Wszechmatki... Według niej, ona, czy ja możemy być zagrożeni właśnie przez liderkę. Przez tą sytuację – kocur starał się mówić wszystko spokojnie, jednak łapy tylko szybciej uderzały o ziemię, wywołując już lekki ból. Nawet jeśli jego pysk i ton głosu nie wskazywały na nic niepokojącego, w końcu to się nie zmieniało, to jego ruchy wskazywały dokładnie na coś innego. Bał się. Bał się o swoje rodzeństwo, o Murmur, o to wszystko – My musimy uciec z Owocowego Lasu – powiedział w końcu, zamykając na chwilę oczy.
- Jak to? – zapytała Mgiełka, jakby tym wszystkim poruszona.
- Daglezjowa Igła o-oszalała... Nie wiemy c-co może zrobić. Przecież mogła zranić Lśniącą Tęczę! – powiedziała Murmur, pierwszy raz odkąd przyszli włączając się do rozmowy.
- My uciekamy dziś w nocy. Idziecie z nami? – zapytał, znów wzrok wbijając w siostry i brata. Miał wielką nadzieję, że się zgodzą. Przecież nie wybaczy sobie, jak coś im się stanie. Musieli się zgodzić. Nastała chwila ciszy, przerwana tylko uderzeniami o ziemię, przez łapy Poranku.
- Nie ma mowy – odparł nagle Mróz – Daglezjowa Igła przecież nic nie zrobi. Sam mówiłeś głównie o waszej dwójce – mruknął, zwracając się do Poranku i Murmur – Ja zostanę i będę chronić Świergot! Żadna szalona liderka nic mi przecież nie zrobi – uparł się niebieski. Poranek przestał ruszać łapami, jakby tym wszystkim poruszony.
- Mrozie, ale naprawdę lepiej będzie jeśli pójdziemy wszyscy – przekonywał rudy. Mróz znów otworzył pysk, by najprawdopodobniej się odezwać, lecz ubiegła go inna osoba.
- Ja chcę iść – oznajmiła Mgiełka, przerywając swoim braciom. Podeszła bliżej Chwastu i usiadła obok.
- Chcecie uciec tak po prostu bez walki? Przecież skoro ona i tak oszalała, to nie łatwiej jej obalić? Wszechmatka powinna być nam wtedy wdzięczna! – poraz kolejny odezwał się uczeń Mirabelki, zgrywając twardziela. Dokładnie przyglądał się pozostałym uczniom i medyczce, z błyskiem w oku. Poranek za to westchnął cicho. Dlaczego jego brat był taki uparty? Nie umiał nigdy tego pojąć.
- To ryzykowne... – zaczął znów Chwast, lecz jego brat mu przerwał.
- Aż tak jak ucieczka w środku nocy w nieznane? Gdzie jeszcze niedawno byli Dwunożni?
Poranek zamilkł. "Może Mróz ma rację?" – zaczął się zastanawiać – "Może narażam tym samym Mgiełkę, zamiast jej pomóc? A jeśli ten znak od Wszechmatki dotyczył czegoś innego?" – zamknął się w swojej głowie, uważnie przyglądając się każdej myśli. To wszystko było za dużo. "Może lepiej będzie...", "Świergot przecież...", "A może Murmur...", "Daglezjowa Igła...", "Kto pomoże...". Starał się wyrzucić wszystkie te myśli z głowy, jednak nie potrafił. Znowu zaczął przebierać łapami, mimo tego, że go bolały. Mgiełka to zauważyła. Podeszła jeszcze bliżej brata, kładąc mu ogon na barku. Ten wtedy się "obudził". Odwrócił głowę w stronę siostry, a ta uśmiechnęła się do niego.
- Możecie sobie uciekać, ja tu zostaję – zakończył Mróz jak zawsze udając niepokonanego. Poranek nie odezwał się, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Obawa nawiedziła jego umysł, a dotyczyła ona oczywiście niebieskiego kocura. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że Pszczółka dalej się nie odezwała. Spojrzał na nią, oczekując jakiejś reakcji.
- Ja pójdę z wami – odparła Pszczółka, wstając. Poranek kiwnął jej wdzięczny głową, lecz znów skierował się do brata.
- Proszę, pójdź z nami – zwrócił się do kocura – Boje się o ciebie, proszę chodź.
- Nie idę – po wypowiedzeniu tych ostatnich słów, Mróz opuścił legowisko medyka, zostawiając tam zebrane koty. Rudy spuścił głowę, czując kłębiące się w niej myśli.
- Nie możemy go przecież tak zostawić! – odezwała się Mgiełka, wskazując miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu siedział ich brat.
- Nie możemy g-go też zmusić... Jednak j-jemu pewnie nic nie grozi. Świergot się nim zajmie – przekonywała cicho medyczka, podchodząc powoli do uczniów. Poranek nawet na nią nie spojrzał, wzrok dalej mając wlepiony w ziemię. Nie chciał już tego wszystkiego. Czy to w ogóle była prawda? Musieli uciekać? Na razie nie widzieli wyjścia.
***
Usiadł obok siostry, rozglądając się dookoła. Nigdy nie spał w legowisku uczniów, a już sam fakt, że rzadko tam przebywał był dla niego dość dziwny. Mgiełka chyba to zauważyła, ponieważ oparła się o brata, chcąc tym samym dodać mu otuchy. Niedługo mieli uciec. Ich plan był dość prosty, mieli wyjść przez gałęzie właśnie z legowiska uczniów. Dlatego tej nocy Chwast był nieco zmuszony do zmiany legowiska. W razie czego miał usprawiedliwiać się jakąś obawą.
- Jak się czujesz? – zapytała nagle Mgiełka, przyciągając tym samym uwagę rudego.
- Jest dobrze – mruknął tylko, by nie martwić Mgiełki. Już wystarczająco ją martwił samą ucieczką, nie potrzebowała do tego jego wszystkich myśli, które co chwilę pojawiały się w głowie kocura – A ty? Widzę, że się denerwujesz.
- To wszystko jest dziwne – przyznała kotka.
- Ale będzie dobrze, naprawdę – zapewnił Chwast, choć sam nie był pewny swoich słów – I jeszcze... Gdzie mam spać? – zapytał.
- Tu obok mojego posłania nikt nie śpi – oznajmiła i wskazała mech leżący obok. Jej brat kiwnął głową i przeszedł na drugie posłanie, układając się na nim. Myśli dalej krążyły w jego głowie, a sam kocur starał się opanować, by nie budzić przy tym nikogo innego. Bał się tego wszystkiego, a zwłaszcza że Mróz zostawał w obozie. Bał się o niego. Przecież nie wybaczy sobie, jak coś mu się stanie.
***
- Pobudka... – usłyszał czyiś cichy głos. Powoli odwrócił się w stronę dźwięku, a jego oczom ukazała się czyjaś postać. Szybko zdał sobie sprawę z tego, co się dzieje. Od razu podniósł się i zaczął szukać sióstr. Pierwszą oczywiście znalazł Mgiełkę. Najciszej jak mógł, zaczął ją budzić, a później podszedł do Pszczółki.
- Wstawaj – powiedział cicho do kotki, a ta podniosła lekko głowę – Szybko i cicho – rozkazał i powoli podszedł do swojej mentorki. Jednak tym razem nie wbił w nią swojego wzroku, jak to miał w zwyczaju z każdym. Wzrok miał wbity w ziemię, za każdym razem starając się unikać kontaktu. To powoli go przerastało. Nie mógł znieść myśli, że coś się stanie. Miał dość swoich myśli, które starały się przejąć nad nim władzę. A on nie mógł nic zrobić. Czuł się bezradny w walce z nimi. Jakby to nie on miał myśli, ale one jego.
Pszczółka szturchnęła go lekko, tym samym przywracając go do rzeczywistości. Musieli iść. Dopiero wtedy spojrzał na swoją mentorkę, czekając na jakiekolwiek rozkazy z jej strony. Murmur kiwnęła głową i powoli zaprowadziła ich w miejsce, skąd mieli uciekać. "Wspiąć się po gałęziach" – przypomniał sobie słowa medyczki i ruszył za nią, gdy tylko ona zaczęła wspinaczkę. Ostrożnie przemieszczali się po gałęziach, starając się nie spaść na ziemię. W końcu doszli na ostatnią prostą. Już zaraz mieli znaleźć się poza obozem. Jednak wtedy Poranek się zatrzymał. Odwrócił się w stronę obozu, nie odzywając się.
- Poranku?
- A jeśli coś mu się stanie? To będzie moja wina – powiedział cicho, kręcąc lekko głową. Murmur powoli do niego podeszła, kładąc mu ogon na barku.
- Nic mu nie będzie. Wszechmatka się n-nim zajmie... – odparła, z nutą zmartwienia w głosie – Musimy iść.
Mimo to, kocur poszedł za swoją mentorką, pragnąc, by to wszystko okazało się tylko snem. Przeskoczyli na ostatnią gałąź i już chwilę później znaleźli się poza obozem. Ruszyli w stronę Konającego Buku, by później przejść dalej, z dala od Dwunożnych i terenów. Biegli przed siebie, nie odwracając się. Poranek z każdą chwilą coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że to nie jest sen. Czuł to otaczające go zimno nocy, słyszał odgłos kroków, ale też miał pełną świadomość, że właśnie uciekali z Owocowego Lasu. I nie było wiadomo, kiedy wrócą.
Doszli do Konającego Buku. Powoli i ostrożnie przeszli na drugą stronę. Gdy wszyscy byli, ruszyli dalej, w stronę terenów niczyich, za Drogą Grzmotu. Biegli przed siebie, tracąc powoli siły. To wszystko było niemożliwe, jednak się działo. W końcu dobiegli do drogi. Zatrzymali się przed, łapiąc oddech. Nie odzywali się do siebie, a cisza ta była niepokojąca. Chwast podniósł wzrok. Gdzie mieli iść dalej? Wbił go w swoją mentorkę, czekając na jakąś reakcję.
<Murmur?>
[2148 słów]
[przyznano 43%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz