przed miotem
Powoli się przyzwyczajała. Musiała przyznać, że podobała jej się możliwość spania do południa, niewychodzenia nudne patrole i polowania, by mieć co do pyszczka włożyć. Miękkie meble były sto razy wygodniejsze od mszystych legowisk w obozie Klanu Nocy, było tu zawsze ciepło, a nie musiała obawiać się niespodziewanego wtargnięcia do obozu obcych wojowników czy drapieżnych lisów...
Ale jednak w jakiś sposób jej tego brakowało. Nawet kiedy miziała się ze swoimi nowymi dwunogami, spędzała czas z Bajglem, czy nawet zasypiała otuloną kołderką łóżka, gdzieś z tyłu głowy miała myśli związane z jej klanem. Zastanawiała się, co tam u jej przyjaciół i rodziny, jak radziły sobie nocniaki, czy ktoś się urodził, może zmarł, czy nie mieli jakichś problemów i zmartwień, o których nie wiedziała. Zastanawiała się również, co myślał o niej Klan Gwiazdy. Czy w ogóle ją widział z tak daleka? Czy srebrna skóra, na jaką patrzyła czasem z okien, była tą samą srebrną skórą, na którą patrzyły koty klanów? Czy jej szukali? Co o niej myśleli?
Nigdy jednak nie zastanawiała się nad tym długo. Miała wiele rzeczy, które skutecznie odwracały od tego jej uwagę. Zresztą, Kajzerka nie lubiła się smucić. Nie leżało to w jej naturze. Wolała się skupiać na tym, co było tu i teraz, a, wbrew pozorom, w tak małym miejscu było do robienia całkiem sporo.
Chwilę zajęło jej przywyknięcie do nowego imienia, lecz szybko skumała, o co w tym chodziło. Podobnie jak prędko zaczęła rozumieć pojedyncze słowa, jakich używali ludzie. Kici kici, chodź, jedzenie... Nie było to wcale takie ciężkie. Życie piecucha było tak proste w porównaniu do tego, jakie prowadziła na wolności. Teraz gdy myślała o wszystkich ich rangach, rolach, obowiązkach i innych informacjach, aż się jej kręciło w głowie. Uwielbiała opowiadać o swoim przeszłym życiu Bajglowi i zawsze śmiała się, gdy na jej historie robił wielkie oczy.
— Nie macie weterynarzy? To kto wam pomaga, gdy jesteście chorzy?
— Jak to kto! Medycy! — miauknęła, myśląc o Strzyżykowym Promyku i jej dwóch uczennicach. — Mamy w Klanie Nocy takie trzy kotki, co zbierają zioła i jak coś komuś dolega, to je dają. I to działa!
— Nie brzmi to najrozsądniej... — zmartwił się nieco Bajgiel. — Ja bym się bał zjeść cokolwiek z ziemi. Kto tam wie, co to jest. Słyszałem kiedyś, że jedna pieszczoszka w sąsiedztwie kiedyś chciała spróbować pięknego kwiatu, jaki znalazła u swoich właścicieli w ogrodzie... A chwilę później już leżała... martwa! — opowiadał z dramatyzmem. Kajzerka już dawno doszła do wniosku, że pieszczoszki uwielbiają dzielić się różnymi historyjkami, a Bajgiel był ich największym fanem. Na każdą informację, jaką się z nim dzieliła, kocur miał już trzy opowieści z tym związane. Czekoladowa nawet nie wiedziała, jak to było możliwe.
— To straszne! Ale tak się zdarza, kiedy się nie słucha medyków — mruknęła smętnie. — Oni wiedzą wszystko! I widziałam nawet, jak trzymali takie różne podejrzane kwiatki i inne jagódki na tyłach swojej lecznicy...
Bajgla aż przeszły dreszcze.
— Nie boisz się ich czasem?
— A gdzie tam! Zwykle tylko ponarzekają trochę, że jesteś mysim móżdżkiem, bo złapałeś coś już drugi raz w tym księżycu, a potem dadzą, co trzeba. I jeszcze nigdy się nie spotkałam z tym, żeby nie podziałało!
— M... mysim móżdżkiem? — skrzywił się nieznacznie. — Co to znaczy?
— Głupi! Och, ty jesteś właśnie taki mysiomózgi — zachichotała, pacając figlarnie kremowego ogonem prosto w nos.
***
Z początku nawet nie zauważyła, kiedy pomiędzy nią a kocurem coś się zmieniło. Może dlatego, że od pierwszych nocy wpychała się do jego legowiska, mówiła o każdym najmniejszym szczególe ze swojego życia i traktowała jak najlepszego przyjaciela już w chwili, gdy go po raz pierwszy zobaczyła.
To, co jednak po pewnym czasie spostrzegła to to, jak z nieco niepewnego, choć uprzejmego kota Bajgiel stawał się pewniejszy, bardziej troskliwy i otwarty. Od pierwszego spotkania ich rozmowy diametralnie się zmieniły – od nieco niezręcznej gadki aż do wyjawiania najskrytszych sekretów. Praktycznie się nie rozdzielali, nawet podczas snu, kiedy ocieplali się nawzajem swoimi puszystymi futrami.
— A wiedziałeś, że u mnie, w Klanie, była taka ceremonia ślubu? — wymruczała Kajzerka, leniwie przeciągając się na dywanie. — Była taka piękna Świetlikowa Wyspa, zbierali się partnerzy, medyk z liderką i bliscy młodej pary, a potem zostawali złączeni na całe życie, a nawet i dłużej... Pamiętam, jak moja przyjaciółka mnie na jedno zabrała, Nena, pamiętasz? — szturchnęła kocura.
— Tak, oczywiście, że pamiętam. Nena, Piórolotek, Karaś, Krab, Lód... Więcej ty masz przyjaciół, niż ja znam kotów w tym mieście — zaśmiał się cicho.
— Gdybyś stąd częściej wychodził, to na bank byś miał! — miauknęła, szybko wracając do historii. — No, ale była tam świetna zabawa, dobre jedzenie, prześliczne ozdoby, co je pół dnia wywieszali... O, ale był też tam taki zwyczaj, że jeden z partnerów dostawał żabkę, a później rzucał ją w powietrze. I ponoć ten, kto ją złapał, miał wkrótce sam znaleźć miłość...
— I jak? Złapałaś?
— Trochę tak i trochę nie — odparła, zamyślając się i wracając myślami do tamtej chwili. — Byłam pierwsza z najpierwszych, już mi zwisała w pyszczku... A tu wyskoczył taki mały, czarny kociak i mi ją porwał, a później rozmył się w cień!
— Co za drań — burknął Bajgiel.
— Już zaczęłam sobie myśleć, że to jakiś znak! Wiesz, że, nie wiem, mój przyszły partner mnie kiedyś porzuci... Albo w ogóle go sobie nie znajdę i umrę samotnie... — opowiadała ze smutkiem.
— Wydaje mi się, że jednak nie miałaś racji — mruknął Bajgiel, kładąc jedną ze swoich łap na jej. Kajzerka odwzajemniła jego szeroki uśmiech i ciepłe spojrzenie. Zamruczała głośno, wtulając głowę w miękką sierść na piersi kremowego kocura, a on jedynie przycisnął ją do siebie bliżej, szepcząc do jej ucha parę czułych słówek.
Może faktycznie się wtedy myliła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz