Pianka przestawiła ciężar z łapy na łapę, rozglądając się ukradkiem po żłobku. Jej wzrok padał wszędzie, tylko nie na jej siostrę i na leżącego przed nimi robaka. Tak naprawdę jej chwila zawahania trwała jedynie parę bić serca. Brak odpowiedzi nie był opcją. Tym bardziej, że cisza oznaczałaby stwierdzenie, że Sroczy Lot nie jest ładna. Oj, a jak dalekie byłoby to od prawdy! Pianka całym swoim małym serduszkiem była pewna, że jej mama jest absolutnie najpiękniejsza i najbardziej olśniewająca z wszystkich kotek Klanu Nocy.
Nie spoglądała bezpośrednio na Kotewkę, ale i tak czuła na sobie jej spojrzenie. Zmarszczyła nosek i wypaliła:
– Mama jest o wiele ładniejsza od Wzburzonego Potoku. To prawda.
Trzepnęła ogonem po ziemi, smakując słowa formujące się na jej języku. Rozejrzała się po żłobku, upewniając się, że znajdują się daleko poza polem słyszenia starszej kotki. Na szczęście stała ona do nich tyłem, gdzieś po drugiej stronie żłobka. Jej liliowe futro ledwo wyróżniało się na tle połaci. Siana, mchu i chwastów nieznanego pochodzenia.
– I? – dociekała Kotewka, unosząc brew. Wyglądała, jakby była zaledwie krok od tupania nóżką. Chociaż były podobnego wzrostu, Pianka miała wrażenie, jakby jej siostra nad nią górowała. Przełknęła ślinę. Miała ochotę zapaść się pod ziemię. Może to uratowałoby ją od nieuchronnej odpowiedzi. Kotewka jednak cały czas przed nią stała, a ziemia nie wyglądała jakby miała ją pochłonąć. Dużo siły zajęło jej powstrzymanie chęci cofnięcia się do tyłu.
– To tyle. Mama jest najpiękniejsza z wszystkich kotek w Klanie Nocy, więc naturalnie… inne kotki nie dorównują jej do pięt.
– Czyli uważasz, że Wzburzony Potok jest brzydka, hm? Obleśna, okropna, jak ten robaczek, o – prawie śpiewającym głosem dodała od razu Kotewka, cały czas mając na nią baczne oko. Najwidoczniej dużą satysfakcję sprawiało jej wyciąganie tego typu słów z Pianki. Choć nadal wykrzywiała pysk i mrużyła oczami, jej wargi nieznacznie uniosły się w uśmieszku. Ot, tak delikatnie. Wręcz niezauważalnie. Pianka przejechała po niej wzrokiem. Zanotowała do siebie, że jej siostra wyglądała pięknie, nawet z tak nieprzyjemnym skrzywieniem pyska. Było to dla niej coś osobiście zdumiewającego.
– Tak – wreszcie wydusiła z siebie. Kotewka jednak nadal miała wlepiony w nią wzrok. Pianka nie była pewna, czego konkretnie od niej oczekiwała. Większego przekonania? Nie potrafiła go w sobie zebrać. Przygryzła język. Po chwili namysłu dodała, ledwo otwierając pysk – a jej futro wygląda jak stare siano, wasze jest o wiele ładniejsze.
Triumfalny wyraz przejął pysk Kotewki. Stała na tyle blisko, że i tak zrozumiała każde jej słowo. Tym razem jej pysk wypełnił prawdziwy uśmiech:
– Dziękujemy Pianko, za twoje szczere zdanie, które oczywiście podzielam w całości.
Nawet kiedy kotka wreszcie zostawiła ją w spokoju, Pianka nadal nie potrafiła dobrze przełknąć śliny. Odchrząknęła, wpatrując się w robaka. Wił się we wszystkie strony. Przebierał nóżkami. Nie była na tyle blisko Wzburzonego Potoku, by żałować, że tak niemiło ją nazwała. Żadna z nich nie była jej fanką (chociaż Pianka tą myśl trzymała w ciemnym zakątku umysłu). W takim razie dlaczego ten moment wrył jej się w głowę? Czuła na sobie wzrok siostry, mimo tego, że ta była już od dawna pochłonięta w rozmowie z Gąską. Pianka w myślach wyrzucała z siebie cały czas te same słowa. Z czasem urosły one do olbrzymich rozmiarów, uciskając jej klatkę piersiową.
Brzydka. Obleśna. Okropna.
Spojrzała na swój ogon. Ledwo widoczny na tle starego siana pokrywającego żłobek. Uderzenie serca. Poczuła się niewygodnie we własnej skórze.
Księżyce mijały w zaskakującym tempie, a każdy wschód i zachód zdawał się przychodzić szybciej niż poprzedni. Żłobek stał się za duży, by pomieścić ciągle rosnące kotki. Cztery córki Sroczego Lotu to było o cztery za dużo dla Wzburzonego Potoku, co kotka przekazywała im bardzo dosadnie każdego kolejnego dnia. Na szczęście dla niej, wraz ze zmieniającym się krajobrazem, zmieniły się również rangi kotek i wszystko, co było im znane. Zanim Spieniona Łapa mogła to wszystko przekalkulować, siedziała już w swoim nowym legowisku. Odetchnęła głęboko. Wydech ulatujący z jej pyska stał się biały. Nadal nie mogła od tego przywyknąć.
– Ahhh, tak. Jak dobrze. Czy wy też macie wrażenie, że ten mech jest jakiś wygodniejszy? – westchnęła z zadowoleniem Kotewkowa Łapa, przeciągając się w swoim legowisku.
– I jest tu o wiele więcej miejsca – dodała Wirująca Łapa, która ostatnie kilka chwil spędziła na dokładnym rozejrzeniu się po ich nowym miejscu zamieszkania. Koniec końców usiadła obok Pianki i Kotewki, choć jej wzrok nadal błądził dookoła w kontemplacji.
– No dobra, ale widziałyście legowisko wojowników? O, tam, zaraz obok nas. Prawie je widać między trzciną. Oni to mają dobrze… – mamrotała Tuptająca Łapa z okiem przyklejonym do ich ściany. – Gdyby tylko nie ta Makowe Pole. Już tak niewiele dzieli mnie od rangi wojownika…
Wir uniosła na nią sceptycznie brew i prychnęła:
– Niewiele? Na razie nawet nic poważnego nie zaczęłyśmy robić na treningach. Trochę teorii, to tyle.
– Być może, ale jesteśmy już bliżej, niż dalej. Mam nawet trudniej niż wy. Ale okropna mentorka czy nie, i tak wiadomo, kto będzie pierwszy. Ja. Mglista Gwiazda dostrzeże prawdziwy talent.
Kotewka i Wir w tym samym czasie spojrzały się na nią sceptycznie. Następnie rzuciły sobie bardzo wymowne, porozumiewawcze spojrzenie. Pianka nie mogła powstrzymać rozbawionego uśmiechu na ten widok. Wszystkie w tym samym czasie otworzyły pysk, by jakoś to skomentować, ale Kotewka jakimś cudem ubiegła całą trójkę:
– Sroczy Lot jest moim mentorem. Hmm, kto tutaj ma największe szanse na bycie pierwszą, drogie siostrzyczki? Zastanówmy się.
Na dźwięk imienia swojej mamy wszystkie z powrotem zamilkły. Trudno było negować ten argument. Nie żeby którakolwiek chciała to zrobić. Jeśli ktoś miał być najlepszym mentorem, to w ich oczach była nim Sroczy Lot. Niezaprzeczalnie. Mimo to nad dyskusją nadal nie została postawiona kropka. Nic dziwnego, skoro całe ich krótkie życie wypełnione było marzeniem nad życiem wojownika, nowym imieniem i życiem. Tak różnym od tego w żłobku. Każdy chce, by jego marzenie spełniło się możliwie jak najszybciej.
– Najfajniej byłoby, gdybyśmy skończyły trening w tym samym czasie – wtrąciła wreszcie Spieniona Łapa, uśmiechając się ciepło do swoich sióstr i starając się załagodzić ich duchy pełne chęci rywalizacji. – Wtedy mogłybyśmy razem przeżyć nasze pierwsze czuwanie. Ach, jak miło by było! Tak właściwie to nie musimy aż tak się śpieszyć. Wolałabym, żeby ten moment przyszedł wraz z ciepłą pogodą… inaczej któraś z nas mogłaby się przeziębić…
<Kotewkowa Łapo?>
[1012 słowa]
[Przyznano 40%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz