- Masz szczęście, że to tylko kaszel. Albo i nieszczęście, to oznacza, że jeszcze trochę się tu pomęczysz. - Kotka przyjrzała się jej uważnie. Nie doczekawszy się żadnej reakcji, westchnęła tylko. Odeszła w głąb legowiska, szukając czegoś. Iskra wykorzystała okazję, żeby lepiej przyjrzeć się medyczce. Jej lśniące futro (pachnące jak łąka) było niebieskie, pokryte mniejszymi i większymi kremowymi łatkami, z których część układała się w zabawne wzory. Widać było, że dużo przeszła - jej barki i kark przecinały blizny, a jedną koteczka zauważyła wcześniej nad jej okiem. Same ślepia wpływały na Iskrę wręcz hipnotyzująco. Otrzymała wcześniej pełne irytacji spojrzenie, gdy zafascynowana studiowała gdzie kończył się ich zielony, a zaczynał niebieski kolor.
- Napatrzyłaś się już?
Czekoladowa skinęła głową i posłała medyczce uśmiech, w odpowiedzi otrzymując kolejne zbolałe westchnięcie.
- Przeżuj to. - Kocica podała jej słodko pachnące liście. Iskra (ponaglana przez zniecierpliwioną Nów) obwąchała je dokładnie, błyszczącymi ślepiami przyjrzała się z bliska misternym listkom, próbując zapamiętać każdy ich fragment, w końcu wzięła je do pyszczka i sumiennie przeżuła.
- Co to było?
- Pobiał.
- Na kaszel?
Medyczka tylko skinęła głową. Koteczka rozejrzała się po legowisku raz jeszcze. Czuła się prawie tak samo, jak wtedy, gdy siedziała na drzewach. To miejsce było wspaniałe.
- A tamto? - Wskazała długą, strzelistą roślinę o mięsistej łodydze. Wiele razy mijała ją podczas swoich wędrówek.
- Skrzyp - odparła szybko kotka, jakby chcąc mieć to wszystko jak najszybciej za sobą.
- A tamta kora? - jak gdyby nigdy nic spytała czekoladowa. - Mogę powąchać?
- Olcha. I nie.
- A te pomarańczowe kwiaty? Są piękne… Takie żywe, delikatne - kotka zaczęła wyrzucać z siebie szeptem słowa zachwytu.
- Aksamitka. - Medyczka zmierzyła ją uważnym spojrzeniem, zastanawiając się, co o niej myśleć. W końcu przybrała swój zwykły, zbolały wyraz pyska.
- A jak ładnie poproszę, opowie mi pani o nich więcej? - Iskra zrobiła najsłodszą minkę jaką potrafiła (wypróbowaną na ojcu odmawiającym kolejnej opowieści).
W oczach kocicy pojawiła się niema prośba o natychmiastową śmierć. Jej lub małej.
- Tak… - westchnęła w końcu.
BLOGOWE WIEŚCI
BLOGOWE WIEŚCI
W Klanie Burzy
Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.W Klanie Klifu
Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.W Klanie Nocy
Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.W Klanie Wilka
Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.W Owocowym Lesie
Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…
W Betonowym Świecie
nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.MIOTY
31 października 2019
Od Sokoła
Lekki wiaterek mierzwił futro Sokoła. Kocur lśniącymi oczami wpatrywał się w horyzont. Znalazł sobie takie przyjemne, zaciszne miejsce, w którym coraz częściej zdarzało mu się kontemplować. Wsłuchiwał się wtedy w szum liści i cichy śpiew ptaków. Na nieboskłonie już dawno pojawiły się pierwsze gwiazdy, ale młody wojownik nie mógł zasnąć. Gdy oczy pobratymców zakrywał sen, czasami wymykał się w to miejsce i spędzał trochę czasu na rozmyślaniach. Tego wieczoru nie widział przeszkody, aby zrobić to samo.
Ostatnie wydarzenia odcisnęły na nim olbrzymie piętno. Codzienne uśmiechał się, ale pod tą wesołą maską krył się naprawdę zagubiony kot. Tak naprawdę umierał od środka, ale cały czas niestrudzenie się uśmiechał. Po prostu chciał pokazać, że hej! – mimo, że klany się nienawidzą, że wokół nich umierają niewinne koty, że tak naprawdę cały świat, który znali, się zawalił – każdy pobratymiec z jego klanu może liczyć na jego dobry humor i wsparcie, jeśli tylko będzie tego potrzebował. W końcu inni mają więcej zmartwień niż on, niedoświadczony wojownik Klanu Lisa, prawda?
Pociągnął nosem i zagłębił pazury w ziemi. Wciągnął gwałtownie powietrze. W takich momentach powtarzał sobie, że mimo wszystko jego najbliżsi cały czas są żywi. Dodawało mu to trochę optymizmu. W końcu hej! – zarówno jego matka i ojciec, jak i Myszołów, i te wszystkie tak bardzo drogie mu koty… Były wśród żywych. Marne pocieszenie wobec tych wszystkich szkód, jakie koty sobie wyrządziły, ale jednak.
Nie tak dawno temu odszedł Rudzik. Wojownik Klanu Lisa zamknął oczy. Pod powiekami pojawił się uśmiechnięty medyk, z ziółkami w pyszczku. Sokół pamiętał, jak męczył go rozmaitymi pytaniami z zakresu medycyny. Jak działa krwawnik? Do czego służy pajęczyna? Dlaczego nie wolno jeść cisu? Jak wyglądają porody?
Dlaczego koty umierają?
Westchnął żałośnie. Mimo młodego wieku, widział już dwie wojny i nie zginął. Głupi by się cieszył, ale Sokół traktował to jako igraszkę losu. Życie grało z nim w kotka i myszkę, pozwalając mu oglądać umierające wokół koty i wciąż trzymało go na tym świecie. Były po stronie wroga, ale czy naprawdę zasłużyły na śmierć? Nie wiedział. Ale podchodził z dziwnym ukłuciem żalu do faktu, że aż tyle kotów poumierało, a on nadal trzymał się życia, jak słaba mrówka liścia pływającego po wodzie. Chyba tylko jego najbliżsi nie zmienili się jakoś znacząco. Matka nadal była wesoła i stawiała syna do pionu, kiedy było to konieczne. Ojciec często przytakiwał Płomykówce i był niezbyt stanowczy, ale Sokół i tak go kochał. A Myszołów… Hm, cóż, tutaj tym bardziej nic się nie zmieniło.
Wyprostował się. Cokolwiek się stanie, on zawsze będzie lojalnym wojownikiem Klanu Lisa gotowym oddać życie za swój klan. Nic się nie zmieniło w tym zakresie. Będzie najlepszym wojownikiem, jaki widział ten klan, mimo śmierci, która go zewsząd otaczała. Będzie chronił i szanował swoich bliskich oraz pobratymców. A pewnego dnia, jeśli zginie, będzie umierał z myślą, że nie zmarnował swojego życia.
Wyciągnął wolno łapę przed siebie, sięgając po jasną odległą gwiazdę.
Od Szyszki CD. Sokoła
Uśmiechnęła się szeroko, słysząc jego propozycję. Nocne polowanie to był nie tylko dobry pomysł, ale również ciekawe i pożyteczne zajęcie. Kotka nie mogła się już doczekać, a nie minęła nawet chwila. Z ciekawością zastrzygła uszami. Może kocur polubił ją na tyle, że chce spędzić z nią trochę więcej czasu? Szyszka nie miała nic przeciwko temu. Wieczór upłynął im na przyjemnych rozmowach, dzięki którym mogli się lepiej poznać. Szczerze musiała przyznać, że wojownik ją zaintrygował. Polubiła go i była ciekawa, czy ta znajomość rozwinie się dalej. W końcu zawsze fajnie jest mieć więcej niż jednego przyjaciela, a Sokół raczej nie należał do kotów, którym ciężko byłoby zaufać.
-Jasne, brzmi jak dobry plan.-skinęła głową, odpowiadając radosnym tonem.-Nawet nie musimy się spieszyć, do wschodu słońca jeszcze co najmniej kilka przeskoków.
Wstała ze swojej wygodnej pozycji. Oczy jej błyszczały, chociaż w ciemności panującej obecnie w obozie, ciężko było to zobaczyć. Machnęła ogonem z ekscytacji. Szybko zawróciła do legowiska, gdzie mieszkała z resztą uczniów, rzucając tylko przez ramię "zaraz wracam". Droga nie minęła jej dużo czasu. Wkrótce zagłębiona w półmroku legowiska, rozglądała się w poszukiwaniu jakiegoś
kolegi. Na samym początku chciała zabrać brata, ale ten smacznie spał, a ona nie miała serca go budzić. Dlatego też wybrała innego pobratymca, tykając go łapką tak długo, dopóki ten się nie obudził. Gągoł, otworzył pysk w szerokim ziewnięciu, przeciągając się niemal od razu. Wyglądał na zdenerwowanego niespodziewaną pobudką. Raczej często takie coś ze strony Szyszki się nie zdarzało. Zazwyczaj kotka cicho wymykała się, próbując nie nadepnąć nikomu na ogon, czy zbudzić głośnym szelestem. Ciężko było zrozumieć, dlaczego po prostu nie można poszerzyć legowisk i ułatwić wszystkim członkom klanu życia.
Wywróciła oczami, widząc upór u kolegi.
-Ruszaj się. Sam narzekasz, że nigdzie nie wychodzisz, a gdy trafia się taka okazja, lenisz się jak mysz w Porze Nagich Drzew.
-Odezwała się.-mruknął, mrugając oczami.-Wybacz, że wolę spać, niż oglądać jak sobie wesoło polujecie. Zwierzyna o tej porze raczej śpi.
-Skąd wiesz, jeśli nigdy nie próbowałeś?-rzuciła psotnie, po czym trzepnęła go ogonem w ucho.-No już, wstawaj. Czekam na zewnątrz.
Wróciła do Sokoła, z wysoko uniesionym ogonem. Posłała mu zadowolone spojrzenie. Zapewne wojownikowi nie będzie do śmiechu, że wybiera się na polowanie z dwójką uczniów. Szyszka poruszyła wąsami. W sumie, to ona wkrótce ukończy swoje szkolenie, co brzmiało bardzo zachęcająco.
-W takim razie chodźmy.-miauknął wojownik, widząc zmierzającego wolno w ich kierunku Gągoła. Kotka nie zwróciła na niego większej uwagi, wpatrzona czujnie w syna Płomykówki. Gdy wypowiedział te słowa, nie czekając, rzuciła się w stronę wyjścia z obozu.
-Uwielbiam polować!-zaśmiała się, pędząc przed siebie.
-Widzę.-odpowiedział ze śmiechem Sokół, obserwując jej poczynania. Szyszka zatrzymała się otóż, gdy dotarli na odpowiedni teren do polowań. Nie była przecież młodszą uczennicą, żeby tak po prostu wystraszyć całą zwierzynę. Zaszurała łapą po ziemi, w oczekiwaniu na swoich kompanów. Sokół pojawił się jedno uderzenie serca później.
-Masz doświadczenie w bieganiu, czy jak?-zachichotała.
-Powiedzmy, że czasami zdarza mi się spóźniać na patrole.-odparł, z lekkim uśmiechem. Szyszka skinęła głową, potwierdzając, że go usłyszała i machnęła ogonem.-Zaczynamy? Zwierzyna sama się nie złapie.
-Racja, racja.-miauknęła, pośpiesznie się rozglądając. Niestety przez ciemność, na pewno nie udałoby jej się odnaleźć wzrokiem zwierzyny łownej. Dlatego też, otworzyła pysk, by zasmakować powietrza. Przy tym również zaczęła węszyć. W tej chwili, skupiła się tylko na tym. Wszystko przestało mieć znaczenie - dźwięki kroków, cichy szelest listy, chłodne powietrze i wszystkie sprawy, które zostawiła niezałatwione w obozie.
Opłaciło się. Zapach jaszczurki był na tyle wyraźny, że kotka przypadła do odpowiedniej pozycji. Skradała się wolno, bez szmeru, wystawiając przy tym pazury. Będąc już blisko, oderwała się od ziemi, wskakując prosto na zwinne zwierzątko. Zanim pisnęło zdziwione, zdołała je upolować. Z satysfakcją, odwróciła się w stronę kompanów. Była zadowolona, że udało jej się popisać swoimi umiejętnościami przy tak dobrym wojowniku, jakim był Sokół. Ułożyła martwą jaszczurkę między łapkami, wpatrując się z uwagą w starszego kota.
-Teraz ty.-zamruczała.
Ta noc mogła dłużyć się w nieskończoność, a chociaż wszystkie gwiazdy okryły już nocne niebo, Szyszka wcale nie czuła się zmęczona. Miała dużo energii, którą zamierzała wykorzystać. Błyszczącymi oczami, przyglądała się poczynaniom Sokoła, gdy to on rozpoczął swoją próbę upolowania zdobyczy. Co jak co, ale w jego towarzystwie, nie czuła się ani trochę skrępowana i niemal zapomniała o tym, jak to go przewróciła jeszcze w obozie.
<Sokole?>
Od Iskry
Wiedziała już coś-niecoś o życiu w Klanie Lisa. Wszystkie wiadomości łapała mimochodem, od spotykanych codziennie kotów. Strzępy rozmów, awantury po kolejnych wycieczkach (Iskra dalej nie rozumiała, co w nich złego, ale ochoczo przytakiwała łajającym ją dorosłym), własne obserwacje. Te ostatnie czyniła chętnie, zawsze z pozycji niezależnego eksperta.
Niewiele było w obozie miejsc, do których nie wściubiła swojego różowego noska. Jedno z nich miała właśnie przed sobą. Nora nie wyglądała zbyt zachęcająco, więc nie kryjąc entuzjazmu, wpakowała tam swój puchaty tyłeczek. Zlustrowała wzrokiem ściany, znajdującego się w środku kota, sufit i już miała wychodzić, ale powstrzymał ją zaskoczony głos:
- Cześć! Jesteś jedną z tych znajdek, prawda?
Iskra odwróciła się i zmierzyła kotkę zaciekawionym wzrokiem. Miała błyszczące czarne futerko, wesołe żółte oczy i była tylko trochę większa niż czekoladowa. Koteczka szybko oceniła ją jako potencjalnego partnera do psot.
- Chyba tak. - Uśmiechnęła się łobuzersko. - Co to za miejsceee? - przeciągnęła ostatnią literę, wskazując łebkiem na ściany.
- Widać, że nie jesteś stąd - zaśmiała się czarna. - Legowisko uczniów.
- Uczniów?
- No nie mów, że nikt ci nie wyjaśnił o co chodzi z uczniami!
Widząc, że Iskra kręci głową, czarna zaczęła przemowę:
- Każdy kot, gdy skończy sześć księżyców zostaje mianowany na ucznia i dostaje mentora, który szkoli go na wielkiego wojownika! No, chyba że jest medykiem - zasępiła się kotka. - Ale wtedy szkoli go na wielkiego medyka! Uczniowie mieszkają tutaj, aż do ceremonii, podczas której dostają własne wojownicze imię i przysięgają bronić klanu za wszelką cenę.
- Łaał, ale super - czekoladowej udzielił się entuzjazm nowej koleżanki. Wpatrywała się w nią z iskrzącymi oczami. - Kocie rytuały?
- Tak, kocie rytuały! Przekazane nam przez Klan Gwiazdy.
- Klan Gwiazdy? - Oczy koteczki zrobiły się jeszcze szersze z zachwytu.
Niewiele było w obozie miejsc, do których nie wściubiła swojego różowego noska. Jedno z nich miała właśnie przed sobą. Nora nie wyglądała zbyt zachęcająco, więc nie kryjąc entuzjazmu, wpakowała tam swój puchaty tyłeczek. Zlustrowała wzrokiem ściany, znajdującego się w środku kota, sufit i już miała wychodzić, ale powstrzymał ją zaskoczony głos:
- Cześć! Jesteś jedną z tych znajdek, prawda?
Iskra odwróciła się i zmierzyła kotkę zaciekawionym wzrokiem. Miała błyszczące czarne futerko, wesołe żółte oczy i była tylko trochę większa niż czekoladowa. Koteczka szybko oceniła ją jako potencjalnego partnera do psot.
- Chyba tak. - Uśmiechnęła się łobuzersko. - Co to za miejsceee? - przeciągnęła ostatnią literę, wskazując łebkiem na ściany.
- Widać, że nie jesteś stąd - zaśmiała się czarna. - Legowisko uczniów.
- Uczniów?
- No nie mów, że nikt ci nie wyjaśnił o co chodzi z uczniami!
Widząc, że Iskra kręci głową, czarna zaczęła przemowę:
- Każdy kot, gdy skończy sześć księżyców zostaje mianowany na ucznia i dostaje mentora, który szkoli go na wielkiego wojownika! No, chyba że jest medykiem - zasępiła się kotka. - Ale wtedy szkoli go na wielkiego medyka! Uczniowie mieszkają tutaj, aż do ceremonii, podczas której dostają własne wojownicze imię i przysięgają bronić klanu za wszelką cenę.
- Łaał, ale super - czekoladowej udzielił się entuzjazm nowej koleżanki. Wpatrywała się w nią z iskrzącymi oczami. - Kocie rytuały?
- Tak, kocie rytuały! Przekazane nam przez Klan Gwiazdy.
- Klan Gwiazdy? - Oczy koteczki zrobiły się jeszcze szersze z zachwytu.
<Szyszko? Przepraszam, że tyle to trwało xd Chcesz dalej wyjaśniać młodej co i jak?>
Od Iskry
- Pamiętaj, mama zawsze znajdzie swojego tygryska...
Otworzyła oczy. Musiało być jeszcze wcześnie, bo w kociarni panował prawie całkowity mrok. Powoli, uważając, by nie obudzić sióstr, czekoladowa wymknęła się ze środka.
Słońce jeszcze nie wstało, ale było tuż-tuż, malując niebo nad bagnem na szaro.
Było jej tak jakoś dziwnie… Miała ochotę zwinąć się w kłębek w najciemniejszym zakamarku, z dala od wszystkich kotów i nakryć puchatym ogonem. I byłoby jej ciepło i miło, i bezpiecznie…
Z jakiegoś powodu zapiekły ją oczy. Podciągnęła nosem, uspokajając się w myślach.
- Znajdziesz sobie jakiś przytulny kącik, zobaczysz. I, i będzie ciepło. I przytulnie.
Poczuła się mała, bardzo mała. Miała wrażenie, że znika, zupełnie niewidoczna i nieważna. Wcale nie potrzebowała samotności, mimo że jej szukała. Potrzebowała kogoś, kto ją przytuli.
- Mama - jej głos przypominał skargę pisklaka. - Gdzie jesteś, mamo?
Ruszyła przed siebie, spomiędzy łez nie widząc dokąd. Przecież wiedziała, że rodzice by ich nie zostawili, więc skąd ta kiełkująca w niej rozpacz? Z drżącym sercem rzucała się kawałek naprzód, mając wrażenie, że tuż obok na nią czekają. Rodzice, bracia. Po chwili zmieniała jednak kierunek, niezdecydowana. Nie było ich. A jakaś część jej wierzyła, że zaraz się pojawią.
Bagna budziły się do życia. Po pokrytej rosą trawie przemykały pierwsze, jeszcze nie całkiem obudzone, stworzenia. Nieśmiałe ptasie piosenki stawały się coraz głośniejsze i radośniejsze. Słońce wzniosło się już ponad horyzont, ogrzewając zmarzniętą ziemię coraz śmielej.
Pośrodku tego wszystkiego siedziała mała, puchata kotka, a jej łzy mieszały się z rosą.
- Siostro?
Całą sobą przylgnęła do czekoladowo-białego futra.
- Ja też za nimi tęsknię.
Otworzyła oczy. Musiało być jeszcze wcześnie, bo w kociarni panował prawie całkowity mrok. Powoli, uważając, by nie obudzić sióstr, czekoladowa wymknęła się ze środka.
Słońce jeszcze nie wstało, ale było tuż-tuż, malując niebo nad bagnem na szaro.
Było jej tak jakoś dziwnie… Miała ochotę zwinąć się w kłębek w najciemniejszym zakamarku, z dala od wszystkich kotów i nakryć puchatym ogonem. I byłoby jej ciepło i miło, i bezpiecznie…
Z jakiegoś powodu zapiekły ją oczy. Podciągnęła nosem, uspokajając się w myślach.
- Znajdziesz sobie jakiś przytulny kącik, zobaczysz. I, i będzie ciepło. I przytulnie.
Poczuła się mała, bardzo mała. Miała wrażenie, że znika, zupełnie niewidoczna i nieważna. Wcale nie potrzebowała samotności, mimo że jej szukała. Potrzebowała kogoś, kto ją przytuli.
- Mama - jej głos przypominał skargę pisklaka. - Gdzie jesteś, mamo?
Ruszyła przed siebie, spomiędzy łez nie widząc dokąd. Przecież wiedziała, że rodzice by ich nie zostawili, więc skąd ta kiełkująca w niej rozpacz? Z drżącym sercem rzucała się kawałek naprzód, mając wrażenie, że tuż obok na nią czekają. Rodzice, bracia. Po chwili zmieniała jednak kierunek, niezdecydowana. Nie było ich. A jakaś część jej wierzyła, że zaraz się pojawią.
Bagna budziły się do życia. Po pokrytej rosą trawie przemykały pierwsze, jeszcze nie całkiem obudzone, stworzenia. Nieśmiałe ptasie piosenki stawały się coraz głośniejsze i radośniejsze. Słońce wzniosło się już ponad horyzont, ogrzewając zmarzniętą ziemię coraz śmielej.
Pośrodku tego wszystkiego siedziała mała, puchata kotka, a jej łzy mieszały się z rosą.
- Siostro?
Całą sobą przylgnęła do czekoladowo-białego futra.
- Ja też za nimi tęsknię.
30 października 2019
Od Iskry
- Na pewno dobrze idziemy?
Zamykająca pochód Muszelka po raz kolejny podczas tej pory szczytowania słońca zadała to pytanie. I tym razem odpowiedziało jej pogardliwe prychnięcie Nostalgii i łobuzerski uśmiech Iskry.
- Nie mam pojęcia - stwierdziła radośnie idąca na czele czekoladowa, przyprawiając siostrę o palpitacje serca.
- Przypomnij mi proszę dlaczego się na to zgodziłam - sarknęła bicolorka.
- Przygoda! I rodzice - niezrażona jej tonem siostra dalej dzielnie dreptała przed siebie. Reszcie nie pozostało nic innego, jak iść za nią. Gdyby ktoś je teraz zauważył, pewnie uśmiechnąłby się pod nosem. Stanowiły ciekawą gromadkę - puchata Iskra przebierająca nóżkami z ogromnym entuzjazmem, pozbawiona go zupełnie Nostalgia, uważnie lustrująca otoczenie i niepewna, wlokąca się na końcu Muszelka, starająca się przewidzieć wszystkie możliwe zagrożenia, zanim w ogóle się pojawią. Milczały.
- Czy to…? - ożywiła się bicolorka.
- Poznajecie? - W oczach Iskry błyszczała duma. - Jest nawet to!
Podbiegła kawałek i wskazała na ziemię. Siostry długo wpatrywały się w grunt żeby zrozumieć, co kotka miała na myśli. W stwardniałym błocie odbity był fragment kociej łapy. Deszcz jeszcze nie zmył zupełnie zapachu. Rodzice. To któreś z nich pozostawiło ten ślad.
- Czyli… możemy ich teraz znaleźć?
Przez pyszczek Iskry przebiegł cień.
- Został tylko on. To pewnie te deszcze… - koteczka umilkła, smutna. Szybko się jednak otrząsnęła. - Ale teraz wiemy, gdzie zacząć!
Wszystkie były poruszone, chociaż każda okazywała to na swój sposób. Nostalgia chciała coś dodać, ale nagle usłyszały głos:
- Wy znowu poza żłobkiem?! Jak tak dalej pójdzie, postawimy tam warty… Wracamy do obozu, już!
- Jeszcze tu wrócimy - szepnęła Iskra, a w jej oczach zatańczył płomyk. Nostalgia niemal niedostrzegalnie skinęła głową.
Zamykająca pochód Muszelka po raz kolejny podczas tej pory szczytowania słońca zadała to pytanie. I tym razem odpowiedziało jej pogardliwe prychnięcie Nostalgii i łobuzerski uśmiech Iskry.
- Nie mam pojęcia - stwierdziła radośnie idąca na czele czekoladowa, przyprawiając siostrę o palpitacje serca.
- Przypomnij mi proszę dlaczego się na to zgodziłam - sarknęła bicolorka.
- Przygoda! I rodzice - niezrażona jej tonem siostra dalej dzielnie dreptała przed siebie. Reszcie nie pozostało nic innego, jak iść za nią. Gdyby ktoś je teraz zauważył, pewnie uśmiechnąłby się pod nosem. Stanowiły ciekawą gromadkę - puchata Iskra przebierająca nóżkami z ogromnym entuzjazmem, pozbawiona go zupełnie Nostalgia, uważnie lustrująca otoczenie i niepewna, wlokąca się na końcu Muszelka, starająca się przewidzieć wszystkie możliwe zagrożenia, zanim w ogóle się pojawią. Milczały.
- Czy to…? - ożywiła się bicolorka.
- Poznajecie? - W oczach Iskry błyszczała duma. - Jest nawet to!
Podbiegła kawałek i wskazała na ziemię. Siostry długo wpatrywały się w grunt żeby zrozumieć, co kotka miała na myśli. W stwardniałym błocie odbity był fragment kociej łapy. Deszcz jeszcze nie zmył zupełnie zapachu. Rodzice. To któreś z nich pozostawiło ten ślad.
- Czyli… możemy ich teraz znaleźć?
Przez pyszczek Iskry przebiegł cień.
- Został tylko on. To pewnie te deszcze… - koteczka umilkła, smutna. Szybko się jednak otrząsnęła. - Ale teraz wiemy, gdzie zacząć!
Wszystkie były poruszone, chociaż każda okazywała to na swój sposób. Nostalgia chciała coś dodać, ale nagle usłyszały głos:
- Wy znowu poza żłobkiem?! Jak tak dalej pójdzie, postawimy tam warty… Wracamy do obozu, już!
- Jeszcze tu wrócimy - szepnęła Iskra, a w jej oczach zatańczył płomyk. Nostalgia niemal niedostrzegalnie skinęła głową.
Od Iskry
- Czekaj! - Usłyszała, razem z szelestem liści pod łapami siostry. - Dalej uważam, że to bardzo, bardzo zły pomysł!
Czekoladowa tylko szerzej się uśmiechnęła. Narzekania koteczki znaczyły, że będzie super. Zawsze gderała, a później pomysł Iskry okazywał się być czadowy i świetnie się bawiły.
Zadarła głowę wysoko do góry. Każdy oddech łaskotał jej nos, zostawiając po sobie małą chmurkę. Przyspieszyła, czując rozlewające się po ciele ciepło.
- Skąd wiesz, czy dobrze idziemy?
- Po prostu wiem. - Przymrużyła oczy, czując na futerku promienie słońca.
Parę razy została szarpnięta przez siostrę i okazywało się, że prawie weszła w zdradliwe błoto. Niezrażona szła dalej, ignorując coraz paniczniejsze spojrzenia rzucane w jej stronę.
- Wracajmy - wyjąkała szylkretka, gdy po kolejnej kąpieli (dziwnym trafem miała mniej szczęścia niż Iskra) jej futro zdecydowanie zmieniło kolor.
- Już niedaleko - czekoladowa nawet na nią nie spojrzała, chłonąc widoki. - Zaraz się rozejrzę.
Zanim Muszelka zrozumiała, co się szykuje (a widząc entuzjazm siostry, powinna spodziewać się najgorszego), Iskra, jak gdyby nigdy nic podeszła do najbliższego drzewa i wtopiła w nie swoje małe pazurki.
- Wracaj! - Nie miała pojęcia, co robić. Rozejrzała się, szukając pomocy, ale w okolicy nie było żywej duszy. - Wracaj! - do okrzyku dołączyły błagalne nuty. Koteczka autentycznie bała się o siostrę.
W tym czasie, Iskra zmuszała swoje puchate ciałko do największego wysiłku. W jej oczach płonęła determinacja. Całkowicie pochłonięta zadaniem, nie słyszała już krzyków siostry. Rytm wybijało jej szybko bijące serce, do spółki z krwią szumiącą w uszach. Wczepiła się w korę jakby od tego zależało jej życie i łapa za łapą ruszyła pod górę.
Gdy dotarła do pierwszego konara, przysiadła na nim i spojrzała w dół. Widok zaparł jej dech w piersi. Jeszcze nigdy nie siedziała tak wysoko. Uniosła łeb, uśmiechając się mimowolnie. Miała wrażenie, że jeśli rozłoży łapy, odleci jak ptak. Była niepokonana. I absolutnie wolna.
- Siostro - Muszelkę ścisnęło w gardle. Tak bardzo się bała, że czekoladowej coś się stanie!
Iskra jakby obudziła się z transu. Rzuciła ostatnie spojrzenie na okolicę i zaczęła schodzić. Czuła, jakby u łap wyrosły jej skrzydła, było tak niesamowicie…
Nagle jej łapy oderwały się od drzewa. Przez jedno uderzenie serca miała wrażenie, że nic nie waży. Jęknęła mimowolnie, gdy uderzenie o ziemię wybiło jej powietrze z płuc.
Nie mogła się ruszyć. Nie czuła swoich łap.
To była najgorsza chwila jej życia. Czucie wróciło, czekoladowa natychmiast zerwała się na równe łapy i otrzepała. Miała szczęście - nie była już wysoko, a rozmoknięta ziemia zamortyzowała upadek.
- I-iskra?
- To co, wracamy? - Uśmiechnęła się, jak gdyby nigdy nic. Szylkretka podbiegła do niej i przytuliła. - Tak się bałam!
Koteczka uwolniła się z jej uścisku. Na drżących łapach ruszyła w powrotną drogę. Gdzieś z boku dobiegło pełne ulgi westchnięcie.
<Powoli odgrzebuję się z opkami xD>
29 października 2019
Od Aroniowego Podmuchu CD. Ćmiej Łapy
powódź część 1
Aroniowy Podmuch przeciągnął się leniwie w legowisku wojowników. Nie chciało mu się dziś wstawać. Zdecydowanie nie. Na dworze nadal było zimno i ciemno, a ziemia z każdym dniem stawała się coraz mokra. Wyjrzał niechętnie z krzewu kolcolistu. Zimy dreszcz przeszedł mu po grzbiecie, ale i tak niezlękniony wystawił łapę na zewnątrz i powoli wyszedł z krzaka. Dziś był jego pierwszy dzień jako mentora, więc musiał pokazać tej kupie futra, że z nim nie ma żartów. Widząc już czekającą na niego Ćmią Łapę, zaczął iść wolnym krokiem w jej stronę, przyglądając się koteczce uważnie. Z jednej strony niby się cieszył, że jego naturalny talent oraz wdzięk został doceniony i w końcu dostał ucznia. Ale za to jakie ucznia. Nie dość, że była kotką, co już wystarczająco kuło jego męskie ego, to na dodatek szylkretka była jednym z tych gówniaków Pstrągowego Pyska. Aronia już poznał jednego z nich i dotychczas jakoś nie miał zamiaru poznawać reszty. Jednak los najwyraźniej chciał inaczej i teraz musiał nauczać tego wyrośniętego, rozlazłego ślimaka.
— Zaspałaś mysi bobku — mruknął, posyłając kotce karcący wzrok. — Mam nadzieję, że takiego następnego razu już nie będzie — warknął ostrzegawczo, unosząc dumnie ogon do góry.
Na pysku Ćmy pojawiło się niemałe zdziwienie, które w uderzenie serca zastąpiło się w lekkie podenerwowanie.
— Ja zaspałam? — spytała ku zaskoczeniu kocura opanowanym głosem, zupełnie jakby starała się być dla niego miła.
Aronii prawie cofnęła się wczorajsza kolacja, słysząc to. Czy ta istotka na pewno miała coś wspólnego ze Pstrągowym Pyskiem? Przecież tamta szybciej by się udławiła niż odpowiedziała w taki sposób mu.
— To ty się spóźniłeś, Szczupacza Łapa już dawno jest na treningu — odparła, starając się jakoś ładnie ubrać w to słowa, by nie brzmieć oskarżycielsko.
Kocur puścił mimo uszu tą uwagę i ruszył przed siebie.
— A Lśniąca Łapa? Chyba mi nie powiesz, że byłem później niż Bobrza Kłoda? — spytał z przekąsem i widząc, że koteczka nie zaprzecza, uśmiechnął się zwycięsko. — No nie wlecz się tak, nie mamy całego dnia — dodał po chwili, poganiając Ćmią Łapę.
Skierowali się w stronę Błotnistej Zatoczki, by następnie obejść granicę z Klanem Klifu, a później z Wilka i Burzy. Maszerowali w ciszy, czasem wojownik rzucił jakąś zgryźliwą uwagę czy jakieś informacje dotyczące ich szlaku. Dochodzili powoli do pierwszego celu swojej wyprawy, gdy Aronia z niepokojem zauważył, że go nie ma. Zamiast bajorka stała przed nimi wypełniona wodą zatoczka, zdecydowanie nie nadająca się do treningów.
— No więc gdzie ta cała Błotnista Zatoczka? — spytała podekscytowania koteczka, rozglądając się dookoła uważnie.
— Masz ją przed nosem mysi móżdżku, tylko coś się zepsuło — mruknął lekko zdziwiony stanem bajora.
To że poziom wody się podniósł nie było żadną tajemnicą, już chyba wszystkie koty to zauważyły. Lecz chyba nikt nie zdawał sobie sprawy, że w ostatnich dniach aż tyle jej przybyło. Zaniepokojony tym, postanowił sprawdzić stan rzeki jeszcze w paru innych miejscach, a potem zdać raport Deszczowej Gwieździe.
— Idziemy dalej, mamy jesz... — urwał, nie widząc za sobą rudo-burej kupy futra. — Ćmia Łapo! — wrzasnął zdenerwowany, nie mogąc zlokalizować kotki.
Nawet nie chciał myśleć co z niego zostanie, gdy Pstrągowy Pysk przerobi go na strawę dla wron, dowiedziawszy się o zaginięciu córki.
— Jestem tutaj — odpowiedział mu zadowolony z siebie głosik. — Myślisz, że uda mi się upolować rybę?
Jego oczom ukazała się radosna kotka taplająca się w wodzie w najlepsze. Uczennica nie zdawała sobie sprawy jak zdradliwe może być podłoże w rzece, a prądy silne. Dlatego też Aroniowy Podmuch widząc głupotę swej wychowanki, nie zamierzał zachować spokoju.
— Czy tobie już kompletnie pająki zasnuły mózg mysi bobku?! — wrzasnął na szylkretkę, ignorując jej pytanie. — Wyłaź z tej wody tępa kupo futra! Albo wyciągnę cię stamtąd siłą! — zagroził, widząc zdziwioną minę kotki.
Ćmia Łapa znieruchomiała na uderzenie serca, po czym położyła uszy i podeszła grzecznie do brzegu. Nieco niezgrabnie wyczłapała się z zatoczki i stanęła przed zdenerwowanym mentorem.
— Przepraszam Aroniowy Podmuchu — mruknęła uczennica, strzepując nadmiar wody z futra. — Nie chciałam cię zdenerwować.
— No to coś ci nie wyszło, głupia babo — warknął. — A teraz marsz za mną i nie waż się nawet zboczyć z trasy — rozkazał, ruszając przed siebie.
Nie mógł uwierzyć, że trafiła mu się aż tak durna uczennica. Przy niej nawet Lipowa Gałązka wydawała się być w miarę inteligenta. Mamrocząc jedynie przed nosem, szedł w ciszy, uważnie obserwując poziom wody. Czasem obejrzał się za siebie, by sprawdzić czy temu mysiemu móżdżkowi znów nie wpadł jakiś debilny pomysł do głowy.
* * *
Księżyc już dawno wisiał na niebie, lecz Aroniowy Podmuch nie mógł zasnąć. Porywisty wiatr szarpał krzewami kolcolistu, a zbłąkane krople deszczu uderzały o pysk bicolora, wybudzając go co uderzenie serca ze snu. Błędem było wybranie legowiska blisko wyjścia, ale kto by się spodziewał tak mokrej Pory Suchych Liści? Przynajmniej inni smacznie sobie spali, pochrapując w najlepsze, czego najlepszym przykładem był Bobrza Kłoda, którego zdawało się nic nie ruszać. Nawet panująca na zewnątrz zawierucha. Aronia miał wrażenie, że deszcz nasila się z każdym uderzeniem serca, lecz nikt prócz jego jakoś nie zdawał się być tym zaniepokojony. Dopiero gdy nagły huk rozległ się po okolicy, parę wojowników zerwało się na nogi. Kaczy Pląs jeszcze lekko zaspany spojrzał z niepokojem na ojca, który pomimo już nie najmłodszego wieku, nadal sprawował obowiązki wojownika.
— Spokojnie — mruknął do syna Rozżarzony Ogon. — To tylko burza, trochę pogrzmi i zaraz minie.
— Nie wydaje mi się — wtrąciła się Oblodzona Sadzawka. — Zapowiada się na dłuższą ulewę, więc nie ma co czekać na jej koniec — dodała, kładąc łeb na łapach.
Aronia pomimo słów dawnej mentorki podszedł do wyjścia z kolcolistu i wychylił łeb na zewnątrz. Na dworze panowała zamieć. Krople deszczu wściekle biły o ziemię tworząc coraz większe kałuże, przez co z obozowiska powoli robiły się mokradła, a woda stopniowo zbliżała się do legowiska wojowników. Aronia skrzywił się na myśl o tym co zaraz może się stać. W końcu wizja mokrego posłania nie brzmiała zbyt kusząco, lecz czy miał jakieś inne wyjście? Wczłapał się z powrotem do krzewu kolcolistu i niechętnie położył się na lekko przemoczonym mchu. Już miał zamykać oczy, by chociaż spróbować zasnąć, gdy do legowiska zdyszany wpadł Niedźwiedzie Futro.
— Rze-eka! — krzyknął, próbując złapać powietrze. — Rzeka się wylewa! — oznajmił głośno, stawiając pół legowiska na nogi.
Aroniowy Podmuch słysząc te słowa, rozbudził się automatycznie. Spojrzał rudemu wojownikowi prosto w oczy, mając nadzieję, że to jakiś nieśmieszny żart. Przerażenie w zielonych ślipiach upewniło go, że kocur jest absolutnie poważny. Serce Aronii na samą myśl o zalewającej obóz rzece zaczęło łomotać w piersi jak szalone, a krew szybciej pulsować. Zerwał się z legowiska, by wybiec na dwór, lecz ze zdziwieniem stanął z zamoczonymi łapami w wodzie. Co prawda zaledwie opuszkami, ale jednak.
— Leć do Deszczowej Gwiazdy, powiedz mu co się dzieje — rozkazał mu Niedźwiedzie Futro, popychając go ku wyjściu. — Ja obudzę resztę.
Aroniowy Podmuch wybiegł na zewnątrz. Ściana deszczu uniemożliwiała zobaczenie praktycznie czegokolwiek. Z każdym krokiem miał wrażenie, że jego łapy zanurzają się coraz głębiej w lodowatej wodzie, lecz pomimo tego parł do przodu.
— Deszczowa Gwiazdo! — wrzasnął głośno. — Deszczowa Gwiazdo! — próbował odnaleźć srebrnego kocura, błądząc po obozie.
Silny wiatr targał przemoknięte futro kocura, a łapy zatapiały się w mokrej mazi, która powstała z wysuszonych liści i ziemi. Czasem wpadał na spanikowane koty, próbujące odnaleźć swoich najbliższych. Cisze pomiędzy kolejnymi grzmotami wypełniały wrzaski i krzyki kotów nie mogących odnaleźć siebie na wzajem. Nieład i chaos jaki zapanował w obozie zdawał się Aroniowemu Podmuchowi nie do opanowania.
— Cisza! — rozległ się głośny ryk, przekrzykujący wszystkie inne.
Wszelkie wrzaski i nawoływania ucichły, a koty skierowały wzrok w stronę właściciela ów rozkazu. Na powalonym pniu stał przemoczony Deszczowa Gwiazda wraz z rodziną, wpatrujący się z powagą na swój klan.
— Wiem, że sytuacja wydaje się być przerażająca, ale musimy zachować spokój — kontynuował poważnym głosem, starając się ukryć swoje poddenerwowanie tą sytuacją. — Jagodowa Skórka, Oszroniony Płatek oraz Szakłakowy Cień poprowadzą was do Wielkiego Drzewa, tam woda nie powinna stanowić zagrożenia. Rozżarzony Popiół, Gawronie Piórko, Wierzbowy Brzeg i Kaczy Pląs sprawdzą, czy nikt nie został w legowiskach. Żmijowy Język, Pstrągowy Pysk i ja wyjdziemy ostatni z obozu, by upewnić się, czy wszyscy bezpiecznie go opuścili — zakończył swą wypowiedź i zeskoczył z powalonego drzewa.
— Klanie Nocy za mną! — rozkazała Jagodowa Skórka, kierując się do wyjścia z obozu.
Pomimo słów lidera w obozowisku nadal panował popłoch, a powietrze przepełniał strach. Przemoczone koty próbowały podążać równym krokiem za zastępczynią, lecz łapy zatapiały im się w wodzie, spowalniając ruchy. Porywisty wiatr nie ułatwiał im tego zadania, szamocąc i łamiąc młode gałęzie dookoła, powodował dodatkową panikę. Aroniowy Podmuch jakby mógł pierwszy pobiegłby do Wielkiego Drzewa i wtuliłby się w ciepłe futra pobratymców, by zasnąć, lecz utknął. Łapy ugrzęzły mu w błocie i za żadne skarby nie mógł ich z niego wyciągnąć. Majdał się, szarpał, ale nic nie pomagało. Wiedział, że mógłby zawołać kogoś do pomocy, ale co by był z niego za wojownik, jeśli sam nie umiałby poradzić sobie z błotem?
— A ty co? Czekasz na zaproszenie? — spytała Porzeczka obojętnym głosem, lustrując brata wzrokiem.
Kocur już chciał jej jakoś odburknąć, gdy uświadomił sobie swoją sytuację. Uwięziony w powoli zatapiającym się obozie. Nie brzmiało to jak godna śmierć dla tak wspaniałego wojownika jak on.
— Utknąłem — wyznał niechętnie. — Weź mi pomóż mi wyjść, co — rozkazał siostrze.
Ta jedynie westchnęła i przewróciła oczami, po czym złapała kocura kark i próbowała go wykaraskać z błotnistej mazi. Pomimo że wyciągnięcie Aronii na początku wydawało się być łatwym zadaniem, w praktyce okazało się wręcz przeciwnie. Gdy w końcu udało jej się uwolnić brata, rodzeństwo popędziło przed siebie próbując dogonić resztę grupy. Usiłowali podążać za wonią współklanowiczów, lecz rozmywający zapachy deszcz nie ułatwiał im tego zadania. Jednym pocieszeniem dla rodzeństwa był fakt, że im głębiej wchodzili w las, poziom wody zdawał się być niższy. Choć i tak nadal sięgał im do brzucha. Aroniowy Podmuch jedyne o czym marzył to znaleźć się już przy Wielkim Drzewie. Miał dość tej całej powodzi, stresu i strachu jaki spowodowała. Z każdą kroplą deszczu uderzającą w jego pysk jego cierpliwość zmniejszała się drastycznie, wprawiając ogon kocura w ruch. Zmarznięte i zmęczone łapy nie raz odmawiały mu posłuszeństwa, ale i tak parł na przód trzymając się myślą ogromnego, powalonego dębu. Jego siostra także zdawała się nie być zachwycona tą sytuacją, jednak nic nie mówiła, jedynie szła przed siebie w ciszy, nie zdradzając swojego niezadowolenia.
— Pomocy — rozległ się nagle głos po lesie.
Aroniowy Podmuch zastrzygł uszami i spojrzał pytająco na siostrę, aby sprawdzić czy się nie przesłyszał przypadkiem.
— Lepiej to sprawdzimy — stwierdziła liliowa kotka, ruszając w stronę wzywającego pomocy głosu.
Kocur niechętnie poszedł za nią, niezadowolony z tego, że zbaczają z trasy. Bo co jeśli tylko im się przesłyszało i teraz bezsensownie tracą czas? Aronii z każdym krokiem coraz bardziej chodziły takie pytania po łbie. Sam bicolor obiecał sobie, że jeśli jego przypuszczenia okażą się prawdziwe zażąda zadośćuczynienia od siostry. Po paru uderzeniach serca kilka lisich długości od nich dostrzegli kocią sylwetkę nachyloną nad czymś. Wojownik miał co do tego złe przeczucia i modlił się do Klanu Gwiazd, byle ów kotem nie była jego durnowata uczennica. Jednakże z każdym krokiem, coraz lepiej dostrzegając szczegóły figury sierściucha, jedynie tracił nadzieję. Będąc już święcie przekonany, że ów kotem jest nie kto inny jak jego ulubiona Ćmia Łapa, podbiegł do niej ze zjeżoną sierścią.
— Co ty tu robisz?! — syknął do niej wściekły. — Nie słyszałaś co mówił Deszczowej Gwiazdy?! Jak wielkim mysim móżdżkiem się jeszcze okażesz?! — krzyczał na kotkę, wyładowując całą swoją dzisiejszą frustracje.
— Spokojnie — mruknął do syna Rozżarzony Ogon. — To tylko burza, trochę pogrzmi i zaraz minie.
— Nie wydaje mi się — wtrąciła się Oblodzona Sadzawka. — Zapowiada się na dłuższą ulewę, więc nie ma co czekać na jej koniec — dodała, kładąc łeb na łapach.
Aronia pomimo słów dawnej mentorki podszedł do wyjścia z kolcolistu i wychylił łeb na zewnątrz. Na dworze panowała zamieć. Krople deszczu wściekle biły o ziemię tworząc coraz większe kałuże, przez co z obozowiska powoli robiły się mokradła, a woda stopniowo zbliżała się do legowiska wojowników. Aronia skrzywił się na myśl o tym co zaraz może się stać. W końcu wizja mokrego posłania nie brzmiała zbyt kusząco, lecz czy miał jakieś inne wyjście? Wczłapał się z powrotem do krzewu kolcolistu i niechętnie położył się na lekko przemoczonym mchu. Już miał zamykać oczy, by chociaż spróbować zasnąć, gdy do legowiska zdyszany wpadł Niedźwiedzie Futro.
— Rze-eka! — krzyknął, próbując złapać powietrze. — Rzeka się wylewa! — oznajmił głośno, stawiając pół legowiska na nogi.
Aroniowy Podmuch słysząc te słowa, rozbudził się automatycznie. Spojrzał rudemu wojownikowi prosto w oczy, mając nadzieję, że to jakiś nieśmieszny żart. Przerażenie w zielonych ślipiach upewniło go, że kocur jest absolutnie poważny. Serce Aronii na samą myśl o zalewającej obóz rzece zaczęło łomotać w piersi jak szalone, a krew szybciej pulsować. Zerwał się z legowiska, by wybiec na dwór, lecz ze zdziwieniem stanął z zamoczonymi łapami w wodzie. Co prawda zaledwie opuszkami, ale jednak.
— Leć do Deszczowej Gwiazdy, powiedz mu co się dzieje — rozkazał mu Niedźwiedzie Futro, popychając go ku wyjściu. — Ja obudzę resztę.
Aroniowy Podmuch wybiegł na zewnątrz. Ściana deszczu uniemożliwiała zobaczenie praktycznie czegokolwiek. Z każdym krokiem miał wrażenie, że jego łapy zanurzają się coraz głębiej w lodowatej wodzie, lecz pomimo tego parł do przodu.
— Deszczowa Gwiazdo! — wrzasnął głośno. — Deszczowa Gwiazdo! — próbował odnaleźć srebrnego kocura, błądząc po obozie.
Silny wiatr targał przemoknięte futro kocura, a łapy zatapiały się w mokrej mazi, która powstała z wysuszonych liści i ziemi. Czasem wpadał na spanikowane koty, próbujące odnaleźć swoich najbliższych. Cisze pomiędzy kolejnymi grzmotami wypełniały wrzaski i krzyki kotów nie mogących odnaleźć siebie na wzajem. Nieład i chaos jaki zapanował w obozie zdawał się Aroniowemu Podmuchowi nie do opanowania.
— Cisza! — rozległ się głośny ryk, przekrzykujący wszystkie inne.
Wszelkie wrzaski i nawoływania ucichły, a koty skierowały wzrok w stronę właściciela ów rozkazu. Na powalonym pniu stał przemoczony Deszczowa Gwiazda wraz z rodziną, wpatrujący się z powagą na swój klan.
— Wiem, że sytuacja wydaje się być przerażająca, ale musimy zachować spokój — kontynuował poważnym głosem, starając się ukryć swoje poddenerwowanie tą sytuacją. — Jagodowa Skórka, Oszroniony Płatek oraz Szakłakowy Cień poprowadzą was do Wielkiego Drzewa, tam woda nie powinna stanowić zagrożenia. Rozżarzony Popiół, Gawronie Piórko, Wierzbowy Brzeg i Kaczy Pląs sprawdzą, czy nikt nie został w legowiskach. Żmijowy Język, Pstrągowy Pysk i ja wyjdziemy ostatni z obozu, by upewnić się, czy wszyscy bezpiecznie go opuścili — zakończył swą wypowiedź i zeskoczył z powalonego drzewa.
— Klanie Nocy za mną! — rozkazała Jagodowa Skórka, kierując się do wyjścia z obozu.
Pomimo słów lidera w obozowisku nadal panował popłoch, a powietrze przepełniał strach. Przemoczone koty próbowały podążać równym krokiem za zastępczynią, lecz łapy zatapiały im się w wodzie, spowalniając ruchy. Porywisty wiatr nie ułatwiał im tego zadania, szamocąc i łamiąc młode gałęzie dookoła, powodował dodatkową panikę. Aroniowy Podmuch jakby mógł pierwszy pobiegłby do Wielkiego Drzewa i wtuliłby się w ciepłe futra pobratymców, by zasnąć, lecz utknął. Łapy ugrzęzły mu w błocie i za żadne skarby nie mógł ich z niego wyciągnąć. Majdał się, szarpał, ale nic nie pomagało. Wiedział, że mógłby zawołać kogoś do pomocy, ale co by był z niego za wojownik, jeśli sam nie umiałby poradzić sobie z błotem?
— A ty co? Czekasz na zaproszenie? — spytała Porzeczka obojętnym głosem, lustrując brata wzrokiem.
Kocur już chciał jej jakoś odburknąć, gdy uświadomił sobie swoją sytuację. Uwięziony w powoli zatapiającym się obozie. Nie brzmiało to jak godna śmierć dla tak wspaniałego wojownika jak on.
— Utknąłem — wyznał niechętnie. — Weź mi pomóż mi wyjść, co — rozkazał siostrze.
Ta jedynie westchnęła i przewróciła oczami, po czym złapała kocura kark i próbowała go wykaraskać z błotnistej mazi. Pomimo że wyciągnięcie Aronii na początku wydawało się być łatwym zadaniem, w praktyce okazało się wręcz przeciwnie. Gdy w końcu udało jej się uwolnić brata, rodzeństwo popędziło przed siebie próbując dogonić resztę grupy. Usiłowali podążać za wonią współklanowiczów, lecz rozmywający zapachy deszcz nie ułatwiał im tego zadania. Jednym pocieszeniem dla rodzeństwa był fakt, że im głębiej wchodzili w las, poziom wody zdawał się być niższy. Choć i tak nadal sięgał im do brzucha. Aroniowy Podmuch jedyne o czym marzył to znaleźć się już przy Wielkim Drzewie. Miał dość tej całej powodzi, stresu i strachu jaki spowodowała. Z każdą kroplą deszczu uderzającą w jego pysk jego cierpliwość zmniejszała się drastycznie, wprawiając ogon kocura w ruch. Zmarznięte i zmęczone łapy nie raz odmawiały mu posłuszeństwa, ale i tak parł na przód trzymając się myślą ogromnego, powalonego dębu. Jego siostra także zdawała się nie być zachwycona tą sytuacją, jednak nic nie mówiła, jedynie szła przed siebie w ciszy, nie zdradzając swojego niezadowolenia.
— Pomocy — rozległ się nagle głos po lesie.
Aroniowy Podmuch zastrzygł uszami i spojrzał pytająco na siostrę, aby sprawdzić czy się nie przesłyszał przypadkiem.
— Lepiej to sprawdzimy — stwierdziła liliowa kotka, ruszając w stronę wzywającego pomocy głosu.
Kocur niechętnie poszedł za nią, niezadowolony z tego, że zbaczają z trasy. Bo co jeśli tylko im się przesłyszało i teraz bezsensownie tracą czas? Aronii z każdym krokiem coraz bardziej chodziły takie pytania po łbie. Sam bicolor obiecał sobie, że jeśli jego przypuszczenia okażą się prawdziwe zażąda zadośćuczynienia od siostry. Po paru uderzeniach serca kilka lisich długości od nich dostrzegli kocią sylwetkę nachyloną nad czymś. Wojownik miał co do tego złe przeczucia i modlił się do Klanu Gwiazd, byle ów kotem nie była jego durnowata uczennica. Jednakże z każdym krokiem, coraz lepiej dostrzegając szczegóły figury sierściucha, jedynie tracił nadzieję. Będąc już święcie przekonany, że ów kotem jest nie kto inny jak jego ulubiona Ćmia Łapa, podbiegł do niej ze zjeżoną sierścią.
— Co ty tu robisz?! — syknął do niej wściekły. — Nie słyszałaś co mówił Deszczowej Gwiazdy?! Jak wielkim mysim móżdżkiem się jeszcze okażesz?! — krzyczał na kotkę, wyładowując całą swoją dzisiejszą frustracje.
Od Łabędziego Plusku CD. Porannej Łapy
Westchnął, zmrużył oczy, a do głowy natychmiast napłynęły wszelkie złe wspomnienia sprzed ostatniego księżyca. Nagłe zniknięcie Szpon, potem jej rodzonego potomstwa, bolesna, głodowa wędrówka, śmierć Paprotki, znalezienie się na tych terenach, poznanie Sroczego Żaru… a potem jeszcze tego okropnego Aroniowej Łapy. Zamrugał powiekami, ale nie dał rady wstać. Ciało odmówiło posłuszeństwa, czuł, jakby został przytwierdzony do ziemi. Nie chciał — czy też raczej bał się — podnieść i krzyknąć, tak, jak mówił mu Poranna Łapa. Nie był nauczony do takiego sposobu dawania upustu złym emocjom, zawsze przecież tłumaczono mu, że agresja jest zła i kocurek nie ma prawa zachowywać się w ten sposób, wyżywać się czy próbować coś przez to wymusić! Darcie się było niekulturalne i niegodziwe, widząc jednak wyczekujący, coraz bardziej zniecierpliwiony wzrok towarzysza, odetchnął. Nie chciał sprawić mu przykrości. Nie rozumiał co prawda celu jego działań, ale jednak na czymś mu zależało, skoro tak długo go tutaj wlókł. Z trudem stanął na równe łapy, spojrzał w górę. Kolejne dwie mewy leniwie przeleciały nad nimi. Uniósł głowę jeszcze bardziej, otworzył pysk… i tylko pisnął cicho, słabo, przeraźliwie. Przełknął. Nie był w stanie wydobyć z siebie wrzasku.
Nerwowo wyciągnął i wciągnął pazury, następnie odwrócił łeb. Zorza machał ogonem.
— J-ja n-nie m-mogę. N-nie umiem — wyjąkał, spuszczając wzrok.
— Każdy umie. To nic trudnego. Po prostu krzycz — odpowiedział, tym razem nie zdradzając niczego po wyrazie mordki ani po tonacji.
Wiatr delikatnie muskał futro pointa, a ten ponownie przeniósł swoje spojrzenie na niebo. Z jednej strony chciał. Nie wiedział czemu, po co, ale może naprawdę w czymś mu to pomoże? Z drugiej jednak tak bardzo nie chciał wyjść na niewychowanego, bo co jeśli ktoś ich podsłuchuje? Nie podobała mu się ta twarda kultura klanów, aczkolwiek przynajmniej taką ją poznał.
Ostatnie już ptaki przecięły błękit nad nim, a ich wtórny jazgot z wolna cichł.
Nawet nie wiedział kiedy, jak… zrobił to. Z gardła ucznia wydobył się głęboki ryk, który szybko przeciął powietrze. Raz, drugi, trzeci. Instynktownie położył uszy po sobie, dźwięk był bowiem przeszywający i nieprzyjemny. Szpon nie byłaby z niego dumna. Czy te wszystkie koty klanowe naprawdę miały aż tak w nosie dobre maniery?
Gdy jednak wszystko ucichło, kocur poczuł dziwną, acz głęboką ulgę. To naprawdę aż tak uspokaja? Odwrócił się do drugiego terminatora.
— N-no. Zro-zrobiłem to.
— Wyśmienicie — miauknął Zorza, powoli wstając na tylnych łapach. — W takim razie czas wracać. Tylko pamiętaj. Ptaki są wolne, mogą krzyczeć, nikt im nie broni. Ale my też możemy.
Point skinął łbem na "tak", chociaż sam nie wiedział, czy się z tym zgadza.
***I cyk, przenosimy się do teraźniejszości***
Jęknął w geście poddania, gdy już trzecia tego dnia wiewiórka zdołała mu umknąć. Ostrożnie zsunął się po pniu na dół. Może czas spróbować wytropić jakieś myszy czy inne norniki?
Gdy szedł dalej przez las, brudna woda kałuż chlupotała mu pod łapami, a raz wpadł też w błoto, skutecznie brudząc sobie futro kończyn i podbrzusza. Z każdym dniem było coraz zimniej, a deszcze, które intensywnie towarzyszyły klanom już od pory zielonych liści, nie ustawały. Nie podobała mu się ta pogoda, tym bardziej, że poprzednia pora nagich drzew i tak była niezwykle ciężka. Liczył więc, że w tym roku chociaż śniegi ich oszczędzą, a jeśli nie, to żeby przynajmniej następne odrodzenie roślin wynagrodziło im te ciężkie sezony… bo przecież nie mogło być już gorzej, prawda?
Otworzył pysk, by zawęszyć po raz kolejny. Oprócz smrodu gnijących liści, oznaczeń zapachowych Klanu Klifu jak i Klanu Wilka, niedaleko którego polował, do nozdrzy doleciała również woń myszy. Wytężył słuch i zaczął uważnie kierować się w stronę, z której też to wyczuł.
Wkrótce ją ujrzał. Natychmiast przysiadł, zmrużył ślepia, napiął mięśnie. Skok. Chrzęst łamanych kości. Upuścił zdobycz z ulgą, przynajmniej nie wróci do obozu bez niczego. Następnie zakopał biedne żyjątko i ruszył dalej. Naprawdę nie rozumiał, dlaczego praktycznie wszystkich przedstawicieli jego gatunku tak cieszył posmak krwi zabijanej zwierzyny, ogólnie ta radość z polowania… przyroda uczyniła ich co prawda mięsożercami, więc czy w takim razie Łabędzi Plusk był jakimś wynaturzeniem? Czy może też miał bardzo rozwiniętą empatię i był mniej dziki od reszty? Albo… był po prostu dziwny?
Następnie złapał jeszcze zmizerniałego wróbla i kolejną mysz, tym razem znacznie bardziej pulchną. Wtedy też słońce zaczęło się coraz bardziej zniżać, a dość silny podmuch wiatru przedarł się między drzewa iglaste. Niebieskooki podjął więc drogę powrotną, odkopując jeszcze wcześniejsze ofiary. W międzyczasie również zaczął kropić deszczyk, którego z każdą sekundą było coraz więcej. Żwawy marsz szybko zamienił się w bieg. Kałuże rozbryzgiwały się na wszystkie strony pod jego stopami, a zdobycze dyndały z pyszczka, kołysząc się w rytm wiatru. W końcu, zmęczony, nie przyzwyczajony do długich dystansów pokonywanych równym, ostrym tempem, wpadł do obozu. Tak, jak się domyślał, na zewnątrz nie było nikogo, wszyscy schronili się w legowiskach. Zaraz po nim wbiegł też patrol składający się z Liliowej Sadzawki, Niebiańskiego Lotu, Zimorodkowej Pieśni, Miodowej Łapy i Żywicznej Łapy. Kocur, nie bacząc na nich, zziębnięty i przemoczony, natychmiast wgramolił się się do środka legowiska wojowników. Zanim jeszcze skulił się na swoim posłaniu, otrzepał się porządnie, chcąc nie chcąc, mocząc koty dookoła i doprowadzając do siebie nieprzyjemne komentarze. Nie odpowiedział na nie jednak, nie miał teraz — a raczej nigdy nie miał — ochoty na takie dyskusje. Jedynym, co zrobił, było zwinięcie się w kłębek na mchu oraz nasłuchiwanie rytmicznie uderzających kropel.
Gdy ulewa w końcu ustała, było już ciemno. Kilku wojowników ruszyło na wieczorny patrol, inni wyszli, by po prostu posiedzieć i z kimś pogadać, rozprostować się, zaczerpnąć powietrza, większość jednak zdecydowała się zostać w przytulnej szczelinie klifu. Łabędzi Plusk również chętnie by tam został, gdyby nie fakt, że nie zdążył jeszcze zjeść kolacji, a brzuch wyraźnie się jej domagał. Wstał więc i od razu skierował się do stosu zdobyczy. Co jak co, ale mimo, że deszcz jedynie wyrządzał szkody oraz był nieprzyjemny, po nim pachniało naprawdę cudownie, tak rześko. Nie myśląc już zbyt wiele, bo na głodniaka nie potrafił, wziął dla siebie wiewiórkę, a następnie usiadł, jak zwykle, samotnie na uboczu. Zaczął ją konsumować, tak, jak zawsze — szybko, nie rozwodząc się nad smakiem, by po prostu zapełnić żołądek. Skończył po kilku pośpiesznych gryzach, zakopał kości, lekko ziewnął. Zmęczenie po ponurym, monotonnym dniu brało górę, mimo, że aż chciało mu się zostać na tym czystym, świeżym powietrzu. Jeszcze tylko przeszył wzrokiem ciemność, rozejrzał się po klanowiczach. Wszystkich widywał codziennie, obok większości spał, z każdym był kilkakrotnie, jak nie wielokrotnie na patrolu lub polowaniu, a jednak z żadnym nie miał silnych relacji. No dobra, głównie dlatego, że nie lubił się odzywać. Najdziwniej czuł się jednak, gdy spotykał na swojej drodze uczniów, z którymi jeszcze kilka księżyców temu dzielił legowisko, a ci wciąż nie zdali szkolenia, mimo tego, że ich wszystkich uważał za bardziej uzdolnionych od siebie samego. Wtem, jego wzrok przykuła rysująca się w mroku sylwetka z przykrótkimi przednimi łapkami. Poranna Łapa. Doskonale pamiętał tego osobnika. Był dosyć chłodny, a także zamknięty w sobie, tajemniczy, ale wojownik przynajmniej wierzył, że płowemu chociaż trochę na nim zależało. Niestety, chyba od wieków nie rozmawiali ze sobą dłużej i ciekawej, niż poinformowanie drugiego o uczestnictwie w patrolu. Przełknął i wstał. Terminator siedział idealnie po drodze do gniazda. Syjam zebrał w sobie całą odwagę, by zagadać. Przystanął blisko.
— H-hej. C-co u cie-ciebie? — wyjąkał po prostu.
Nerwowo wyciągnął i wciągnął pazury, następnie odwrócił łeb. Zorza machał ogonem.
— J-ja n-nie m-mogę. N-nie umiem — wyjąkał, spuszczając wzrok.
— Każdy umie. To nic trudnego. Po prostu krzycz — odpowiedział, tym razem nie zdradzając niczego po wyrazie mordki ani po tonacji.
Wiatr delikatnie muskał futro pointa, a ten ponownie przeniósł swoje spojrzenie na niebo. Z jednej strony chciał. Nie wiedział czemu, po co, ale może naprawdę w czymś mu to pomoże? Z drugiej jednak tak bardzo nie chciał wyjść na niewychowanego, bo co jeśli ktoś ich podsłuchuje? Nie podobała mu się ta twarda kultura klanów, aczkolwiek przynajmniej taką ją poznał.
Ostatnie już ptaki przecięły błękit nad nim, a ich wtórny jazgot z wolna cichł.
Nawet nie wiedział kiedy, jak… zrobił to. Z gardła ucznia wydobył się głęboki ryk, który szybko przeciął powietrze. Raz, drugi, trzeci. Instynktownie położył uszy po sobie, dźwięk był bowiem przeszywający i nieprzyjemny. Szpon nie byłaby z niego dumna. Czy te wszystkie koty klanowe naprawdę miały aż tak w nosie dobre maniery?
Gdy jednak wszystko ucichło, kocur poczuł dziwną, acz głęboką ulgę. To naprawdę aż tak uspokaja? Odwrócił się do drugiego terminatora.
— N-no. Zro-zrobiłem to.
— Wyśmienicie — miauknął Zorza, powoli wstając na tylnych łapach. — W takim razie czas wracać. Tylko pamiętaj. Ptaki są wolne, mogą krzyczeć, nikt im nie broni. Ale my też możemy.
Point skinął łbem na "tak", chociaż sam nie wiedział, czy się z tym zgadza.
***I cyk, przenosimy się do teraźniejszości***
Jęknął w geście poddania, gdy już trzecia tego dnia wiewiórka zdołała mu umknąć. Ostrożnie zsunął się po pniu na dół. Może czas spróbować wytropić jakieś myszy czy inne norniki?
Gdy szedł dalej przez las, brudna woda kałuż chlupotała mu pod łapami, a raz wpadł też w błoto, skutecznie brudząc sobie futro kończyn i podbrzusza. Z każdym dniem było coraz zimniej, a deszcze, które intensywnie towarzyszyły klanom już od pory zielonych liści, nie ustawały. Nie podobała mu się ta pogoda, tym bardziej, że poprzednia pora nagich drzew i tak była niezwykle ciężka. Liczył więc, że w tym roku chociaż śniegi ich oszczędzą, a jeśli nie, to żeby przynajmniej następne odrodzenie roślin wynagrodziło im te ciężkie sezony… bo przecież nie mogło być już gorzej, prawda?
Otworzył pysk, by zawęszyć po raz kolejny. Oprócz smrodu gnijących liści, oznaczeń zapachowych Klanu Klifu jak i Klanu Wilka, niedaleko którego polował, do nozdrzy doleciała również woń myszy. Wytężył słuch i zaczął uważnie kierować się w stronę, z której też to wyczuł.
Wkrótce ją ujrzał. Natychmiast przysiadł, zmrużył ślepia, napiął mięśnie. Skok. Chrzęst łamanych kości. Upuścił zdobycz z ulgą, przynajmniej nie wróci do obozu bez niczego. Następnie zakopał biedne żyjątko i ruszył dalej. Naprawdę nie rozumiał, dlaczego praktycznie wszystkich przedstawicieli jego gatunku tak cieszył posmak krwi zabijanej zwierzyny, ogólnie ta radość z polowania… przyroda uczyniła ich co prawda mięsożercami, więc czy w takim razie Łabędzi Plusk był jakimś wynaturzeniem? Czy może też miał bardzo rozwiniętą empatię i był mniej dziki od reszty? Albo… był po prostu dziwny?
Następnie złapał jeszcze zmizerniałego wróbla i kolejną mysz, tym razem znacznie bardziej pulchną. Wtedy też słońce zaczęło się coraz bardziej zniżać, a dość silny podmuch wiatru przedarł się między drzewa iglaste. Niebieskooki podjął więc drogę powrotną, odkopując jeszcze wcześniejsze ofiary. W międzyczasie również zaczął kropić deszczyk, którego z każdą sekundą było coraz więcej. Żwawy marsz szybko zamienił się w bieg. Kałuże rozbryzgiwały się na wszystkie strony pod jego stopami, a zdobycze dyndały z pyszczka, kołysząc się w rytm wiatru. W końcu, zmęczony, nie przyzwyczajony do długich dystansów pokonywanych równym, ostrym tempem, wpadł do obozu. Tak, jak się domyślał, na zewnątrz nie było nikogo, wszyscy schronili się w legowiskach. Zaraz po nim wbiegł też patrol składający się z Liliowej Sadzawki, Niebiańskiego Lotu, Zimorodkowej Pieśni, Miodowej Łapy i Żywicznej Łapy. Kocur, nie bacząc na nich, zziębnięty i przemoczony, natychmiast wgramolił się się do środka legowiska wojowników. Zanim jeszcze skulił się na swoim posłaniu, otrzepał się porządnie, chcąc nie chcąc, mocząc koty dookoła i doprowadzając do siebie nieprzyjemne komentarze. Nie odpowiedział na nie jednak, nie miał teraz — a raczej nigdy nie miał — ochoty na takie dyskusje. Jedynym, co zrobił, było zwinięcie się w kłębek na mchu oraz nasłuchiwanie rytmicznie uderzających kropel.
Gdy ulewa w końcu ustała, było już ciemno. Kilku wojowników ruszyło na wieczorny patrol, inni wyszli, by po prostu posiedzieć i z kimś pogadać, rozprostować się, zaczerpnąć powietrza, większość jednak zdecydowała się zostać w przytulnej szczelinie klifu. Łabędzi Plusk również chętnie by tam został, gdyby nie fakt, że nie zdążył jeszcze zjeść kolacji, a brzuch wyraźnie się jej domagał. Wstał więc i od razu skierował się do stosu zdobyczy. Co jak co, ale mimo, że deszcz jedynie wyrządzał szkody oraz był nieprzyjemny, po nim pachniało naprawdę cudownie, tak rześko. Nie myśląc już zbyt wiele, bo na głodniaka nie potrafił, wziął dla siebie wiewiórkę, a następnie usiadł, jak zwykle, samotnie na uboczu. Zaczął ją konsumować, tak, jak zawsze — szybko, nie rozwodząc się nad smakiem, by po prostu zapełnić żołądek. Skończył po kilku pośpiesznych gryzach, zakopał kości, lekko ziewnął. Zmęczenie po ponurym, monotonnym dniu brało górę, mimo, że aż chciało mu się zostać na tym czystym, świeżym powietrzu. Jeszcze tylko przeszył wzrokiem ciemność, rozejrzał się po klanowiczach. Wszystkich widywał codziennie, obok większości spał, z każdym był kilkakrotnie, jak nie wielokrotnie na patrolu lub polowaniu, a jednak z żadnym nie miał silnych relacji. No dobra, głównie dlatego, że nie lubił się odzywać. Najdziwniej czuł się jednak, gdy spotykał na swojej drodze uczniów, z którymi jeszcze kilka księżyców temu dzielił legowisko, a ci wciąż nie zdali szkolenia, mimo tego, że ich wszystkich uważał za bardziej uzdolnionych od siebie samego. Wtem, jego wzrok przykuła rysująca się w mroku sylwetka z przykrótkimi przednimi łapkami. Poranna Łapa. Doskonale pamiętał tego osobnika. Był dosyć chłodny, a także zamknięty w sobie, tajemniczy, ale wojownik przynajmniej wierzył, że płowemu chociaż trochę na nim zależało. Niestety, chyba od wieków nie rozmawiali ze sobą dłużej i ciekawej, niż poinformowanie drugiego o uczestnictwie w patrolu. Przełknął i wstał. Terminator siedział idealnie po drodze do gniazda. Syjam zebrał w sobie całą odwagę, by zagadać. Przystanął blisko.
— H-hej. C-co u cie-ciebie? — wyjąkał po prostu.
<Poranna Łapo?>
28 października 2019
Od Sokoła CD. Barwinkowej Łapy
Sokół wepchnął Barwinkową Łapę pomiędzy gałęzie, sam też schował się pomiędzy nimi. Na wszystkie dziury w stodole, nie miał ochoty na kłopoty z powodu wścibskiego oraz irytującego ucznia z Klanu Klifu. Nawet, jeśli ten wścibski i irytujący uczeń trochę mu imponował. Ba, on się z nim nawet trochę utożsamiał. W jego wieku razem z Myszołowem często uciekali z obozu, a wcześniej jeszcze z kociarni. Ale jejku, jeśli teraz Puch go złapie, to przez najbliższy księżyc matka nie wypuści go z obozu. Zacisnął żeby.
― Jak nas teraz znajdą ― powiedział niemalże bezgłośnie, samym ruchem warg ― To i ty jesteś martwy, i tym bardziej ja, bo trzymam intruza.
Barwinkowa Łapa już chyba chciał zaprotestować, bo otworzył pyszczek, ale Sokół natychmiast mu go zakrył. Barwinkowa Łapa wydał z siebie zduszony bełkot.
― Ćśśśśśśśś… Na mój znak wybiegniemy stąd, prosto do Drogi Grzmotu. Raz, dwa… Biegnij!
Wystrzelili jednocześnie jak z procy. Ziemia uciekała Sokołowi spod łap, pozwolił, by łapy poniosły go przez bagna. Pobratymcy chyba nawet ich nie usłyszeli. Cóż, to było na łapę Sokołowi. Mijali kolejne drzewa. Sokół odwrócił się i spojrzał na nowego kolegę. Barwinkowa Łapa uśmiechał się z nonszalancją. Chyba nawet nie dotarło do niego, jak bardzo był bliski obdarcia ze skóry.
Przebiegli przez większość znanych Sokołowi terenów i zatrzymali się przy Drodze Grzmotu. Już z daleka wyglądała ona jak czarna, złowieszcza fala. Sokół miał ochotę rozpłaszczyć się z przerażenia, gdy potwór Dwunogów przejechał z rykiem i zmierzwił mu futro. Ale trzeba było odprowadzić tego ucznia poza granicę jego klanu, a co zrobi później – cóż, jego problem…
― Dobra ― powiedział Sokół, nabierając więcej pewności siebie ― Ja biegnę pierwszy, a ty za mną. Przebiegnij tak szybko, jak to możliwe i nie zatrzymuj się…
― Oj, przestań! Nie popisuj się wiedzą o tym, co ja wyssałem z mlekiem matki ― zaśmiał się ― Po prostu przebiegnijmy, będzie dobrze.
I znowu wystrzelili. Sokół prawie umarł na zawał. Gdy tylko ich łapy zetknęły się z twardą powierzchnią Drogi Grzmotu, z daleka błysnęły światła potwora. Cudem zdążyli. Sokół przysiadł na trawie i dyszał ciężko. Barwinkowa Łapa wąchał mech.
Sokół rozejrzał się. Jak okiem sięgnąć, gładkie zielone wrzosowiska. Pociągnął nosem. Węch miał nieomylny. Wyczuwał woń trzech klanów. Klanu Lisa – od siebie, Klanu Klifu – od Barwinkowej Łapy. I Klanu Burzy. Chyba znajdowali się na obrzeżach terytorium Klanu Burzy. Powoli docierało do niego, że nie rozpoznaje tych drzew, że wszystko, co tu jest, jest mu całkowicie obce…
Ups. Chyba się zgubili.
<Barwinkowa Łapo? Jak coś, to Sokół i Barwinek znajdują się na poza terenami Klanu Lisa, na terytorium Klanu Burzy i graniczą z Drogą Grzmotów. Wybacz, że tak długo, ale czasami nie ma ani czasu, ani chęci, ani weny>
Od Sokoła CD. Szyszki
Jak to jest być wojownikiem.
Usiedli na poboczu. Sokół wziął mysz z wielkodusznym zamiarem poczęstowania nią młodszej kotki, wciąż nieco zakłopotany. Szyszka o dziwo wydawała się już być w nieco lepszym humorze. Cóż, niecodzienne wpada się na tak przystojnych kocurów jak ja, pomyślał z rozbawieniem.
― Hej, nic się nie stało, że na mnie wpadłaś, naprawdę ― powiedział z szerokim uśmiechem ― Taki Oset to by mnie pewnie zjechał od góry do dołu za to, że krzywo stoję, a potem jeszcze za to, że mu drogę zastawiam. Ale wracając do twojego pytania… To trochę tak, jakby ktoś cię zapytał, jak to jest być kotem. Bycie wojownikiem leży w naszej naturze, nawet ty jesteś taką trochę wojowniczką, chociaż nie ukończyłaś swojego treningu w stu procentach. Każdy kot, nawet wyjęty spod kodeksu wojownika, dopóki broni swojego klanu i jest gotów za niego zginąć, jest wojownikiem.
Kiedy stałem się taki cyniczny?, przemknęło mu przez myśl. Reszta wieczoru zleciała im na gadaniu o wszystkim i o niczym, co było nawet przyjemne. Sokół dziwił się, że wcześniej nie chciało mu się zbytnio rozmawiać z Szyszką. To była przecież całkiem sympatyczna uczennica. Miał nadzieję, że uda mu się z nią w przyszłości dogadać i ich stosunki będą wyglądały w miarę normalnie.
Gdy mrok i cień zakryły niebo, koty zaczęły się powoli rozchodzić do swoich legowisk. Zostali w zasadzie tylko on i Szyszka, no i para medyczek, ale Nowiowi nie chciał na razie wchodzić w paradę. Gdy Szyszka już wstawała, aby skierować się w stronę legowiska uczniów, Sokół zatrzymał ją łapą.
― Śpieszysz się gdzieś? ― zaśmiał się ― Może jako przyszły kolega z legowiska mógłbym zaoferować ci nocne polowanie. Weźmiemy jeszcze jakiegoś kota do kompletu. Co ty na to?
<Szyszkooo?>
Od Północnego Wiatru
Jej łapy całkowicie zatonęły w zgniłych, brunatnych liściach. Futro sklejone błotem nie wyglądało zbytnio atrakcyjnie. Granatowymi oczyma śledziła martwą atmosferę Klanu Wilka. Nikt nie krzątał się po obozie, wszyscy skryci byli w swych legowiskach. Paradoksalnie, jedynie wiatr, wprawiający drzewa w ruch, wydawał się żywy. Gdyby nie słyszalne co jakiś czas jęki, dochodzące z legowiska medyka, można by uznać obóz za wyludniony.
Nagle odezwały się grzmoty, na co kotka zareagowała ociężale podnosząc swój zad. Tego dnia nic nie zrobiła. Nic. Nie pomogła medyczce. Nie wsparła klanu nawet „okruszkiem” zwierzyny. Nie odwiedziła chorujących. Czuła się całkowicie bezużyteczna, pogrążona w filozoficznych rozmyślaniach nad żywotem podanych liści. Czemu się do niej tak przyczepiły? To pytanie, jak i inne z tego zakresu, na zawsze pozostaną bez odpowiedzi. No jakby nie mogły się od niej zwyczajnie odkleić. Wreszcie wstała i otrzepała się z przytwierdzonych - dzięki wilgoci - do jej ciała dręczycieli. Rozpoczęła żmudną wędrówkę do legowiska, co chwilę leniwie spoglądając w zasnute ciemnymi chmurami niebo. Pierwsza kropla spotkała się z jej „idealnie czystym” futerkiem, gdy przekroczyła próg. Rozejrzała się, lecz nikogo nie dostrzegła. Dopiero gdy przyjrzała się ciemniejszym zakątkom legowiska zobaczyła kształt kota, odwróconego w przeciwnym kierunku, w połowie osłoniętego cieniem wyżej rosnącego krzewu. Po zapachu od razu rozpoznała Wilcze Serce. Nie zamierzała przeszkadzać mu w spoczynku, tak więc, usiadła na posłaniu i zaczęła machinalnie jeździć językiem po szorstkiej sierści, nie trwało to jednak długo. Tą jakże fantastyczną czynność, przerwała Biały Puch, wparowując do środka z uniesionym ogonem.
- Nie zniosę już więcej tej pory roku – mruknęła, układając się wygodnie w jednym z kątów – ciągle tylko deszcz i deszcz. Przy okazji brak żywej duszy – Odczekała chwilę, przyglądając się swoim łapom. Północny Wiatr na powrót zajęła się oczyszczaniem futra – odwiedziłam dzisiaj chorych, wiedziałaś, że Wilcze Serce już wrócił do legowiska wojowników? – Pytanie wydało się retoryczne, bura spojrzała na leżącego niedaleko kocura. Wzruszyła barkami. Starsza kotka prychnęła – Tak, bo cię nic nie obchodzi. Nie interesujesz się życiem klanu w żadnym stopniu!
Północ przyznałaby jej rację, zamiast tego tylko zerknęła na nakręcającą się samoistnie maszynę zagłady.
- I tylko tyle masz do powiedzenia? – syknęła żółtooka – Halo, obudź się! Nasi towarzysze umierają z dnia na dzień – Tamta przytaknęła spokojnie, wpatrzona w wejście do miejsca spoczynku – Nie mam do ciebie cierpliwości – warknęła – Nie obchodzi cię kompletnie nic! Nie będę tracić czasu na takie osoby jak ty – i tu błyskawicznie podniosła się z leża, a następnie w pośpiechu wyszła, zostawiając kotkę w fazie natężałej burzy mózgów.
Ostatnio każdy jej krok, był poprzedzony przemyśleniami. Takie małe spostrzeżenie.
Podobno najlepiej się myśli po solidnej drzemce. Północ powoli zaczynała czuć się jak starszyzna, ale co tam.
Rozłożyła się na posłaniu, zwinęła się w kulkę i zamyknęła oczy. Wreszcie upragnione ciepło rozeszło po jej całym ciele, ułatwiając oddanie się w błogi sen.
***
- Jak leziesz rozlazły ślimaku?! – wykrzyknął donośnie jakiś kot.
Północny Wiatr stanęła na równych łapach, gdy została opluta lepiącą substancją, nieznanego pochodzenia. Chciała już się ze smakiem oblizać, ale po krótkim namyśle zrezygnowała i z obrzydzeniem wytarła łapą pysk.
- Po jaką cho… mysz mnie budzicie?! – wymamrotała donośnym głosem.
<taka trochę wcina, ale co poradzić. Teraz tylko czekać na reakcję Wilka>
27 października 2019
Od Porannej Łapy cd. Łabędziej Łapy (Łabędziego Plusku)
*dawno, dawno temu, bo jestem głupim grzybem*
Bitwa z Klanem Nocy odcisnęła piętno nie tylko na zdrowiu członków obu stron; codzienne życie Klanu Klifu również nie toczyło się obojętnie. Taką już właściwość ma niemal każdy konflikt, który przebiega z użyciem siły – w następujących po nim dniach, następujących po sobie surową niezmiennością, zarówno zwycięzcy jak i zwyciężeni, niezależnie od dumy i rozpaczy, w pamięci poniesionych strat opuszczają głowy.
Zorza przyglądał się im z boku, śledząc ich znajome ruchy, w których brakowało jeszcze dawnego wigoru, i milczał. W bitwie nie zginął nikt, na kim mogło mu zależeć. Nawet on sam, w czasie walki ukryty w cichym, białym śniegu, poza bezkrwawym rozcięciem na barku z samego początku walki nie poniósł żadnej szkody i do teraz pamiętał doskonale spojrzenia, które spoczęły na jego czystej, lśniącej od kropel sierści, gdy raz z resztą grupy bojowej przekroczył wejście obozu. A jednak nikt się do niego nie odezwał.
Nie czuł się winny. Rozumiał ich – wir tamtego dnia odebrał im rodziny, przyjaciół, innych okaleczył na resztę życia, jednak czy on mógł temu zapobiec? Wiele razy przeżywał te sceny na nowo, powtarzając je w myślach tak długo, aż sam nie był pewien, które detale rzeczywiście zapamiętał, które jedynie podsunęła mu wyobraźnia, ale ilekroć dobiegał do końca, nie dochodził do żadnego nowego wniosku. Mógł wyskoczyć z kryjówki, mógł ruszyć na wroga z bojowym okrzykiem, mógł – tyle mógł zrobić, ale czy rzeczywiście pozwoliłoby to uratować któregoś z klanowiczów, czy jedynie odsunąć nieco nieuniknione? To nie on zadecydował o składzie drużyny bezpośredniego ataku. To nie jego wina, że urodził się właśnie taki – z wykrzywionymi, bezużytecznymi przednimi łapami, które poziomem sprawności zbliżały go kocięcia.
To nie była jego wina, a mimo to, widząc, jak kolejny wojownik unosi się na łapy, by w milczeniu czuwać nad grobami swoich bliskich, odwracał wzrok.
***
Przewróciwszy się na grzbiet, wbił spojrzenie w sufit. Skrawki nieba przebijały się przez splecione gałęzie i błyszczały srebrzystym światłem gwiazd.
Nieco dalej – kwestia kilku króliczych skoków – ktoś cichutko płakał.
Sprawa tego nocnego szlochu męczyła go już od jakiegoś czasu. Z początku starał się go zignorować, jednak powtarzał się zbyt często i już wkrótce łapał się na mimowolnym nasłuchiwaniu nietypowych odgłosów, których źródła instynktownie obawiał się poznać. W dzień nie myślał o tym zbyt wiele, jednak mroki nocy nadawały nowe znaczenie każdej drobnostce i Poranna Łapa, nie mogąc zapaść w sen, słuchał ich w napięciu i niepokoju, z czasem zastanawiając się nawet, czy nie są one wytworem jego wyobraźni, zesłanym przez przodków, by nękać go w snach.
Takie rozumowanie kłóciło się jednak z jego zwykle racjonalną naturą; nic więc dziwnego, że pewnej nocy, na wskroś zmęczeniu, postanowił raz na zawsze rozwikłać tę tajemnicę.
Wstał; uzyskanie równowagi w zatłoczonym legowisku zajęło mu kilka uderzeń serca. Na moment zamarł, nasłuchując, czy i tym razem płacz się powtórzy – i po chwili go usłyszał. Urywany i nieskutecznie tłumiony, sprawiał wrażenie podobne do szeleszczącego oddechu ryjówki, która zastyga pod śniegiem – nigdy nie miał dotrzeć do niczyich uszu, jednak jego autor nie mógł go dłużej powstrzymać.
Dźwięk dochodził z jednego miejsca. Dosyć trudne do sfałszowania siłami umysłu, ale wciąż możliwe...
Nie zrobił nic złego.
Krok za krokiem, zbliżył się do źródła, pilnując, by nie nastąpić na żaden ogon ani nie zbudzić nikogo dźwiękiem chrzęszczącego mchu.
Wreszcie go odnalazł.
– Łabędzia Łapo – powiedział szeptem, obserwując, jak point nagle zastyga w bezruchu. Starał się zabrzmieć możliwie łagodnie. – Coś się stało?
Pytanie nie niosło ze sobą wiele znaczenia; to, że istniała jakaś przyczyna, było przecież oczywiste. Zorza miał jednak nadzieję, że skłoni ono kolegę do jakichś wyjaśnień, bo, jakkolwiek wolał nie mieszać się w sprawy innych, dla dobra swojego odpoczynku był gotowy nawet pomóc mu w rozwiązaniu problemu.
Łabędzia Łapa wpatrzył się w niego przestraszonymi oczami. Zalśniły w nich łzy, które szybko starł ruchem przedniej łapy; ledwie widocznego drżenia nie zdołał jednak tak szybko powstrzymać.
– N-nic – wyjąkał, opuszczając wzrok. Wolno nabrał powietrza. – Prze-przepraszam...
– Nie przepraszaj – przerwał mu Zorza, zataczając ogonem delikatne kręgi. Rozejrzał się ukradkiem; legowisko było spokojne, pogrążone we śnie. Całe szczęście. – Po prostu powiedz, o co chodzi. Inaczej nigdy nie pójdziemy spać.
Całe ostatnie dnie spędzał na niemal morderczych treningach z Mglistą Ścieżką, które nie dawały zadowalających efektów; chwile przeznaczone na odpoczynek nie przynosiły mu wytchnienia. Był zmęczony – i to właśnie zmęczenie, niczym złośliwykrasnal duch, wmieszało wtedy do jego głosu nutę irytacji, którą tak bardzo starał się powstrzymać.
Widział, jak Łabędź się waha; na moment przestał przecież nawet pociągać nosem i tylko końcówka ogona drżała mu lekko w rytm nieregularnych wydechów. Myślał. Ale kiedy jego uszu dobiegł szorstki ton Porannej Łapy, jego mięśnie na nowo zesztywniały, a oczy znów rozbłysły kryształkami łez – i Zorza wiedział już, że wszystko przepadło.
– T-to nic ta-takiego – odparł cichym, pokonanym szeptem, zwijając się w ciaśniejszy kłębek. Mimo, że jedynym źródłem światła były odległe konstelacje gwiazd, dostrzegł, jak zaciska powieki – daremnie dławiąc smutek i coś, w czym teraz rozpoznał strach.
W srebrzystym blasku księżyca wróciły ich spojrzenia.
***
– Chodź, Łabędzia Łapo.
Kocur podniósł głowę, lustrując go szklistym, zaskoczonym spojrzeniem. Jego uszy poruszały się niepewnie na boki, jak gdyby wypatrywały niesłyszalnego zagrożenia. W innych okolicznościach mogłoby to nawet wyglądać zabawnie.
– Słu-słucham? – zająknął się cicho, oplatając ciało ogonem.
– Po prostu chodź.
Poranna Łapa czekał już na zewnątrz, z nieodgadnionym wyrazem pyska obserwując śpiący obóz, skąpany w łagodnym świetle księżyca; na widok Łabędziej Łapy, wyłaniającego się niezgrabnie z cieni legowiska, skinął nieznacznie głową.
– P-poranna Łapo… – odważył się powiedzieć tamten, kiedy odwrócił się, by odejść – chy-chyba n-nie powinniśmy ni-nigdzie…
– Musimy – odparł cicho Zorza, nie odwracając głowy. Swoje nieco koślawe kroki już kierował w stronę ściany obozu, skrytej w łagodnym cieniu. Odetchnął głęboko; świeży, morski wiatr, niepowstrzymywany ścianą gęstych drzew, napełnił go nową energią. – Zaraz zobaczysz.
Przez chwilę słyszał jedynie swój własny oddech i monotonny szum fal rozbijających się o plażę poniżej. Dopiero gdy zaczął odczuwać pierwszą niepewność, z tyłu dobiegł go niepewny szelest, a później wolny chrzęst łap zapadających się w płytkim śniegu.
Ruszyli.
Droga, od momentu wyjścia z obozu równo rozświetlona bladym srebrem, wiodła wzdłuż krawędzi klifu, nigdy nie odbiegając od niego dalej niż na kilka długości lisa. Zorza nie potrafił powiedzieć, ile trwała. Parł do przodu na dwóch łapach, przednie trzymając ponad zimną powierzchnią śniegu; czasami zmieniał zdanie i opadał na wszystkie cztery, torując sobie drogę dość chwiejnie, ale z niemal fanatycznym uporem. Łabędziej Łapy nie widział wcale, był jednak pewien, że wciąż za nim podąża – nigdy nie ustawał miarowy dźwięk jego kroków. W świadomości kocurka, niczym odurzonej wysokością klifu i tajemnicą nocy, czasem wręcz się nim stawał – i wtedy nie było ich już dwóch, tylko on sam, i ten cichy odgłos kroków, podążający za nim w niejasnym milczeniu.
W niektórych momentach wędrówka dłużyła mu się; przyspieszał wtedy kroku, jak mógł, każdym włoskiem swojego ciała pragnąc zakończyć ją i stanąć u celu, o którym sam niewiele wiedział – innym razem odwlekał to, jak tylko się dało, wkładając całą uwagę w wykonanie każdego następnego ruchu, i w wypełnioną głosem natury ciszę, i w chrzęszczący krok gdzieś z tyłu.
Nie wiedział, co się z nim działo. Można nawet przypuszczać, że były chwile, w których zapominał, gdzie właściwie się znajduje i dlaczego tak uparcie wbija wzrok w horyzont...
Ale szli dalej.
***
Kiedy się zatrzymali, niebo nad lasem stawało się szare.
– Cz-czy to tu? – zapytał Łabędzia Łapa po chwili milczenia. Po raz pierwszy od początku ich drogi Zorza odwrócił się, by na niego spojrzeć. Rozglądał się wokół ze zmęczeniem i zagubieniem; powieki opadały mu nieco za szybko, pozbawione nocnego odpoczynku. Patrząc na niego, po raz pierwszy zadał sobie pytanie, czy to wszystko aby na pewno miało sens.
Jednak wtedy odpowiedź nie miała już znaczenia. Nie odpowiedział; zamiast tego ociężałym krokiem zbliżył się do krawędzi klifu i wyprostował się, całym ciałem chłonąc widok czarnej, poruszonej wiatrem tafli.
– Wiesz, dlaczego lubię obserwować ptaki? – rzucił wreszcie, pozostając na swoim miejscu. Kątem oka zauważył sylwetkę niepewnie zbliżającego się kolegi.
– Dla-dlaczego?...
– Są po prostu wolne – objaśnił i zmrużył nieco oczy. – Wszyscy błąkamy się po tej ziemi, starając się przetrwać, i martwimy się… A one zwyczajnie wzbijają się w powietrze i drwią sobie z nas, machnięciem skrzydeł wznosząc się ponad zasięg naszego wzroku… I tak, wiem przecież, że one też muszą się bać. My na nie polujemy, polują inni, dla nich też brakuje miejsca do zimowania i jedzenia w tym głupim lesie. Ale czy nie ma w ich płynnym ruchu czegoś beztroskiego?
– P-pewnie tak... – Nieśmiały głosMiss Klanu Klifu Łabędziej Łapy pozwolił mu ciągnąć dalej.
– Tak… I dlatego ich nienawidzę. Bo sam tak nie umiem. Ale równocześnie nie mogę ich nie uwielbiać, kiedy nurkują i szybują, bo są symbolem wolności. I kiedy tak na nie patrzę, czasem mam wrażenie, że… – Przerwał i zmarszczył brwi, jakby zorientował się, że powiedział za dużo. W jego następnych słowach było o wiele mniej pasji, za to więcej pragmatyzmu. – Ważne jest to, że ptaki potrafią jeszcze jedną rzecz. One śpiewają. Słyszałeś kiedyś śpiewające ryjówki? Myszy? Borsuki? Lisa, który szczeka, kiedy nie woła swojego partnera?
Nawet, jeżeli Łabędzia Łapa chciał w tamtej chwili odpowiedzieć – a może nawet stwierdzić, że faktycznie słyszał zwierzęta odzywające się poza sezonem godowym – nie otrzymał na to szansy, bo Poranna Łapa już kontynuował, jakby bał się, że nie zdąży przed jakimś ważnym wydarzeniem.
– Nie. Tylko one śpiewają. Wiedzą, że są wolne, wiedzą, że mogą to zrobić, więc śpiewają. Chociaż to tylko czasem tak brzmi. Tak naprawdę… one krzyczą.
Kolejne promienie słońca przebiły się ponad horyzontem, wypływając na niebo zza ich grzbietów. Wiatr zmienił kierunek; teraz obmywał ich od frontu, przynosząc sól i zapach morza. Uśmiechnął się lekko.
– Ale tu różnica jest taka… że my też możemy krzyczeć.
Powietrze rozdarł łopot skrzydeł; to pierwsza mewa wzbiła się do lotu, wyruszając na poranny łów. Zorza zamknął oczy. Po kilku uderzeniach serca cały świat wypełnił się głośnym ptasim wrzaskiem – i wtedy znów uchylił powieki.
– Usiądź prosto i słuchaj; przypomnij sobie każdą krzywdę i wszystko, co cię boli – mówił jak w transie, szeptem, a wiatr zbierał słowa z jego warg i niósł je ze sobą daleko, między mroki drzew. – Siedź, aż przypomnisz sobie wszystko, aż zbierzesz każde wspomnienie… Wtedy wstań.
Kolejny pisk mewy. Czarna sylwetka przecięła niebo, odbijając światło poranku.
– ...I krzycz.
Uniósł głowę na przekór wiatrowi.
<Łabądku? Bardzo przepraszam za... to już nawet ciężko nazwać opóźnieniem. W każdym razie, Zorza oficjalnie powraca do żywych z kolejną porcją pogadanki o zwierzętach>
Bitwa z Klanem Nocy odcisnęła piętno nie tylko na zdrowiu członków obu stron; codzienne życie Klanu Klifu również nie toczyło się obojętnie. Taką już właściwość ma niemal każdy konflikt, który przebiega z użyciem siły – w następujących po nim dniach, następujących po sobie surową niezmiennością, zarówno zwycięzcy jak i zwyciężeni, niezależnie od dumy i rozpaczy, w pamięci poniesionych strat opuszczają głowy.
Zorza przyglądał się im z boku, śledząc ich znajome ruchy, w których brakowało jeszcze dawnego wigoru, i milczał. W bitwie nie zginął nikt, na kim mogło mu zależeć. Nawet on sam, w czasie walki ukryty w cichym, białym śniegu, poza bezkrwawym rozcięciem na barku z samego początku walki nie poniósł żadnej szkody i do teraz pamiętał doskonale spojrzenia, które spoczęły na jego czystej, lśniącej od kropel sierści, gdy raz z resztą grupy bojowej przekroczył wejście obozu. A jednak nikt się do niego nie odezwał.
Nie czuł się winny. Rozumiał ich – wir tamtego dnia odebrał im rodziny, przyjaciół, innych okaleczył na resztę życia, jednak czy on mógł temu zapobiec? Wiele razy przeżywał te sceny na nowo, powtarzając je w myślach tak długo, aż sam nie był pewien, które detale rzeczywiście zapamiętał, które jedynie podsunęła mu wyobraźnia, ale ilekroć dobiegał do końca, nie dochodził do żadnego nowego wniosku. Mógł wyskoczyć z kryjówki, mógł ruszyć na wroga z bojowym okrzykiem, mógł – tyle mógł zrobić, ale czy rzeczywiście pozwoliłoby to uratować któregoś z klanowiczów, czy jedynie odsunąć nieco nieuniknione? To nie on zadecydował o składzie drużyny bezpośredniego ataku. To nie jego wina, że urodził się właśnie taki – z wykrzywionymi, bezużytecznymi przednimi łapami, które poziomem sprawności zbliżały go kocięcia.
To nie była jego wina, a mimo to, widząc, jak kolejny wojownik unosi się na łapy, by w milczeniu czuwać nad grobami swoich bliskich, odwracał wzrok.
***
Przewróciwszy się na grzbiet, wbił spojrzenie w sufit. Skrawki nieba przebijały się przez splecione gałęzie i błyszczały srebrzystym światłem gwiazd.
Nieco dalej – kwestia kilku króliczych skoków – ktoś cichutko płakał.
Sprawa tego nocnego szlochu męczyła go już od jakiegoś czasu. Z początku starał się go zignorować, jednak powtarzał się zbyt często i już wkrótce łapał się na mimowolnym nasłuchiwaniu nietypowych odgłosów, których źródła instynktownie obawiał się poznać. W dzień nie myślał o tym zbyt wiele, jednak mroki nocy nadawały nowe znaczenie każdej drobnostce i Poranna Łapa, nie mogąc zapaść w sen, słuchał ich w napięciu i niepokoju, z czasem zastanawiając się nawet, czy nie są one wytworem jego wyobraźni, zesłanym przez przodków, by nękać go w snach.
Takie rozumowanie kłóciło się jednak z jego zwykle racjonalną naturą; nic więc dziwnego, że pewnej nocy, na wskroś zmęczeniu, postanowił raz na zawsze rozwikłać tę tajemnicę.
Wstał; uzyskanie równowagi w zatłoczonym legowisku zajęło mu kilka uderzeń serca. Na moment zamarł, nasłuchując, czy i tym razem płacz się powtórzy – i po chwili go usłyszał. Urywany i nieskutecznie tłumiony, sprawiał wrażenie podobne do szeleszczącego oddechu ryjówki, która zastyga pod śniegiem – nigdy nie miał dotrzeć do niczyich uszu, jednak jego autor nie mógł go dłużej powstrzymać.
Dźwięk dochodził z jednego miejsca. Dosyć trudne do sfałszowania siłami umysłu, ale wciąż możliwe...
Nie zrobił nic złego.
Krok za krokiem, zbliżył się do źródła, pilnując, by nie nastąpić na żaden ogon ani nie zbudzić nikogo dźwiękiem chrzęszczącego mchu.
Wreszcie go odnalazł.
– Łabędzia Łapo – powiedział szeptem, obserwując, jak point nagle zastyga w bezruchu. Starał się zabrzmieć możliwie łagodnie. – Coś się stało?
Pytanie nie niosło ze sobą wiele znaczenia; to, że istniała jakaś przyczyna, było przecież oczywiste. Zorza miał jednak nadzieję, że skłoni ono kolegę do jakichś wyjaśnień, bo, jakkolwiek wolał nie mieszać się w sprawy innych, dla dobra swojego odpoczynku był gotowy nawet pomóc mu w rozwiązaniu problemu.
Łabędzia Łapa wpatrzył się w niego przestraszonymi oczami. Zalśniły w nich łzy, które szybko starł ruchem przedniej łapy; ledwie widocznego drżenia nie zdołał jednak tak szybko powstrzymać.
– N-nic – wyjąkał, opuszczając wzrok. Wolno nabrał powietrza. – Prze-przepraszam...
– Nie przepraszaj – przerwał mu Zorza, zataczając ogonem delikatne kręgi. Rozejrzał się ukradkiem; legowisko było spokojne, pogrążone we śnie. Całe szczęście. – Po prostu powiedz, o co chodzi. Inaczej nigdy nie pójdziemy spać.
Całe ostatnie dnie spędzał na niemal morderczych treningach z Mglistą Ścieżką, które nie dawały zadowalających efektów; chwile przeznaczone na odpoczynek nie przynosiły mu wytchnienia. Był zmęczony – i to właśnie zmęczenie, niczym złośliwy
Widział, jak Łabędź się waha; na moment przestał przecież nawet pociągać nosem i tylko końcówka ogona drżała mu lekko w rytm nieregularnych wydechów. Myślał. Ale kiedy jego uszu dobiegł szorstki ton Porannej Łapy, jego mięśnie na nowo zesztywniały, a oczy znów rozbłysły kryształkami łez – i Zorza wiedział już, że wszystko przepadło.
– T-to nic ta-takiego – odparł cichym, pokonanym szeptem, zwijając się w ciaśniejszy kłębek. Mimo, że jedynym źródłem światła były odległe konstelacje gwiazd, dostrzegł, jak zaciska powieki – daremnie dławiąc smutek i coś, w czym teraz rozpoznał strach.
W srebrzystym blasku księżyca wróciły ich spojrzenia.
***
– Chodź, Łabędzia Łapo.
Kocur podniósł głowę, lustrując go szklistym, zaskoczonym spojrzeniem. Jego uszy poruszały się niepewnie na boki, jak gdyby wypatrywały niesłyszalnego zagrożenia. W innych okolicznościach mogłoby to nawet wyglądać zabawnie.
– Słu-słucham? – zająknął się cicho, oplatając ciało ogonem.
– Po prostu chodź.
Poranna Łapa czekał już na zewnątrz, z nieodgadnionym wyrazem pyska obserwując śpiący obóz, skąpany w łagodnym świetle księżyca; na widok Łabędziej Łapy, wyłaniającego się niezgrabnie z cieni legowiska, skinął nieznacznie głową.
– P-poranna Łapo… – odważył się powiedzieć tamten, kiedy odwrócił się, by odejść – chy-chyba n-nie powinniśmy ni-nigdzie…
– Musimy – odparł cicho Zorza, nie odwracając głowy. Swoje nieco koślawe kroki już kierował w stronę ściany obozu, skrytej w łagodnym cieniu. Odetchnął głęboko; świeży, morski wiatr, niepowstrzymywany ścianą gęstych drzew, napełnił go nową energią. – Zaraz zobaczysz.
Przez chwilę słyszał jedynie swój własny oddech i monotonny szum fal rozbijających się o plażę poniżej. Dopiero gdy zaczął odczuwać pierwszą niepewność, z tyłu dobiegł go niepewny szelest, a później wolny chrzęst łap zapadających się w płytkim śniegu.
Ruszyli.
Droga, od momentu wyjścia z obozu równo rozświetlona bladym srebrem, wiodła wzdłuż krawędzi klifu, nigdy nie odbiegając od niego dalej niż na kilka długości lisa. Zorza nie potrafił powiedzieć, ile trwała. Parł do przodu na dwóch łapach, przednie trzymając ponad zimną powierzchnią śniegu; czasami zmieniał zdanie i opadał na wszystkie cztery, torując sobie drogę dość chwiejnie, ale z niemal fanatycznym uporem. Łabędziej Łapy nie widział wcale, był jednak pewien, że wciąż za nim podąża – nigdy nie ustawał miarowy dźwięk jego kroków. W świadomości kocurka, niczym odurzonej wysokością klifu i tajemnicą nocy, czasem wręcz się nim stawał – i wtedy nie było ich już dwóch, tylko on sam, i ten cichy odgłos kroków, podążający za nim w niejasnym milczeniu.
W niektórych momentach wędrówka dłużyła mu się; przyspieszał wtedy kroku, jak mógł, każdym włoskiem swojego ciała pragnąc zakończyć ją i stanąć u celu, o którym sam niewiele wiedział – innym razem odwlekał to, jak tylko się dało, wkładając całą uwagę w wykonanie każdego następnego ruchu, i w wypełnioną głosem natury ciszę, i w chrzęszczący krok gdzieś z tyłu.
Nie wiedział, co się z nim działo. Można nawet przypuszczać, że były chwile, w których zapominał, gdzie właściwie się znajduje i dlaczego tak uparcie wbija wzrok w horyzont...
Ale szli dalej.
***
Kiedy się zatrzymali, niebo nad lasem stawało się szare.
– Cz-czy to tu? – zapytał Łabędzia Łapa po chwili milczenia. Po raz pierwszy od początku ich drogi Zorza odwrócił się, by na niego spojrzeć. Rozglądał się wokół ze zmęczeniem i zagubieniem; powieki opadały mu nieco za szybko, pozbawione nocnego odpoczynku. Patrząc na niego, po raz pierwszy zadał sobie pytanie, czy to wszystko aby na pewno miało sens.
Jednak wtedy odpowiedź nie miała już znaczenia. Nie odpowiedział; zamiast tego ociężałym krokiem zbliżył się do krawędzi klifu i wyprostował się, całym ciałem chłonąc widok czarnej, poruszonej wiatrem tafli.
– Wiesz, dlaczego lubię obserwować ptaki? – rzucił wreszcie, pozostając na swoim miejscu. Kątem oka zauważył sylwetkę niepewnie zbliżającego się kolegi.
– Dla-dlaczego?...
– Są po prostu wolne – objaśnił i zmrużył nieco oczy. – Wszyscy błąkamy się po tej ziemi, starając się przetrwać, i martwimy się… A one zwyczajnie wzbijają się w powietrze i drwią sobie z nas, machnięciem skrzydeł wznosząc się ponad zasięg naszego wzroku… I tak, wiem przecież, że one też muszą się bać. My na nie polujemy, polują inni, dla nich też brakuje miejsca do zimowania i jedzenia w tym głupim lesie. Ale czy nie ma w ich płynnym ruchu czegoś beztroskiego?
– P-pewnie tak... – Nieśmiały głos
– Tak… I dlatego ich nienawidzę. Bo sam tak nie umiem. Ale równocześnie nie mogę ich nie uwielbiać, kiedy nurkują i szybują, bo są symbolem wolności. I kiedy tak na nie patrzę, czasem mam wrażenie, że… – Przerwał i zmarszczył brwi, jakby zorientował się, że powiedział za dużo. W jego następnych słowach było o wiele mniej pasji, za to więcej pragmatyzmu. – Ważne jest to, że ptaki potrafią jeszcze jedną rzecz. One śpiewają. Słyszałeś kiedyś śpiewające ryjówki? Myszy? Borsuki? Lisa, który szczeka, kiedy nie woła swojego partnera?
Nawet, jeżeli Łabędzia Łapa chciał w tamtej chwili odpowiedzieć – a może nawet stwierdzić, że faktycznie słyszał zwierzęta odzywające się poza sezonem godowym – nie otrzymał na to szansy, bo Poranna Łapa już kontynuował, jakby bał się, że nie zdąży przed jakimś ważnym wydarzeniem.
– Nie. Tylko one śpiewają. Wiedzą, że są wolne, wiedzą, że mogą to zrobić, więc śpiewają. Chociaż to tylko czasem tak brzmi. Tak naprawdę… one krzyczą.
Kolejne promienie słońca przebiły się ponad horyzontem, wypływając na niebo zza ich grzbietów. Wiatr zmienił kierunek; teraz obmywał ich od frontu, przynosząc sól i zapach morza. Uśmiechnął się lekko.
– Ale tu różnica jest taka… że my też możemy krzyczeć.
Powietrze rozdarł łopot skrzydeł; to pierwsza mewa wzbiła się do lotu, wyruszając na poranny łów. Zorza zamknął oczy. Po kilku uderzeniach serca cały świat wypełnił się głośnym ptasim wrzaskiem – i wtedy znów uchylił powieki.
– Usiądź prosto i słuchaj; przypomnij sobie każdą krzywdę i wszystko, co cię boli – mówił jak w transie, szeptem, a wiatr zbierał słowa z jego warg i niósł je ze sobą daleko, między mroki drzew. – Siedź, aż przypomnisz sobie wszystko, aż zbierzesz każde wspomnienie… Wtedy wstań.
Kolejny pisk mewy. Czarna sylwetka przecięła niebo, odbijając światło poranku.
– ...I krzycz.
Uniósł głowę na przekór wiatrowi.
<Łabądku? Bardzo przepraszam za... to już nawet ciężko nazwać opóźnieniem. W każdym razie, Zorza oficjalnie powraca do żywych z kolejną porcją pogadanki o zwierzętach>
Od Szyszki CD. Sokoła
Szyszka przeciągnęła się, leniwie ziewając. Słońce chyliło się już ku zachodowi, ostatnimi promieniami racząc futra jej pobratymców. Koty dzieliły się językami, bądz kończyły ostatni na dzisiaj posiłek. Czarna kotka westchnęła przygaszona. Bardzo jej się nudziło, marzyła by z kimś porozmawiać. Niestety Brzózka jeszcze nie wrócił ze szkolenia, Leszczyna przygotowywała się do nocnego patrolu, a Nostalgia zapewne nie miała ochoty na jej towarzystwo. Szyszka została więc sama. Kiedy dość szybko wróciła z treningu, dostając od Płomykówki wolną łapę na spędzenie reszty dnia, nie posiadała się z radości. Czuła się wtedy zbyt obolała, by cokolwiek robić. Teraz to się zmieniło. Potrzebowała towarzystwa. Zmarszczyła brwi, myśląc nad odwiedzeniem Pszczółki w legowisku medyka. Wtedy zaburczało jej w brzuchu, zmuszając kotkę do wstania i skierowania się w stronę stosu. Czując łagodny wiatr, ocierający się o jej pyszczek przyspieszyła, wykonując różne podskoki i nawet nie patrząc na trasę przed sobą. Tak więc kwestią czasu było to, że wpadła na jakiegoś wojownika, ostentacyjnie się na niego wywalając. Oboje runęli na ziemię.
-Przepraszam Sokole.-miauknęła ze skruchą schodząc z wojownika. Niebiesko pręgowany kocur, wydawał się być zmieszany zaistniałą sytuacją. Kocur usiadł, wlepiając w Szyszkę spojrzenie pomarańczowych oczu.
-Gdzie ci tak spieszno?
Westchnęła z ulgą. Jego głos był spokojny, bez nerwów. Szyszka przycupnęła, obserwując go uważnie.
-Musiałam wykorzystać energię, dzisiaj jest taki piękny dzień.-miauknęła wesoło,upuszczając na chwile po sobie uszy ze smutku.-Poza tym chciałam coś zjeść i może porozmawiać.
Do głowy wpadł jej świetny pomysł. Zamachała energicznie czarnym ogonkiem. Może kocur również lgnie dzisiaj do towarzystwa? Postanowiła to sprawdzić.
-Sokole, a jak to jest być wojownikiem?-zaczęła rozmowę.
<Sokole?>
Od Nostalgii CD. Cisa
Kotka rwała się jak opętana trzymana za kark przez Krogulca. Nie mogła przegapić takiej szansy. Po prostu nie mogła!
— Spotkaj się tu ze mną! — zawołał czarny kocur. — Będę czekać każdej nocy, a gdy przyjdziesz pokażę ci rodziców!
Nostalgia uspokoiła się trochę, słysząc te słowa.
Czyli jeszcze nie wszystko stracone! Ma jeszcze szanse ich odnaleźć. Z wdzięcznością spojrzała na Cisa. Chociaż z niego był porządny kot, nie jak te lisie łajna z Klanu Lisa.
— Niech spróbuje... — wyparskała Płomykówka na co szylkretka posłała jej zabójcze spojrzenie.
Oj jeszcze się zdziwi, jeśli sądzi, że do tego nie dojdzie, stwierdziła Nostalgia mierząc ją wzrokiem.
Ale już nic nie mówiła. Zwisając z pyska starszego kocura, obmyślała plan. Ucieczkę idealną dzięki, której znów spotka się z ukochanymi rodzicami.
* * *
Pomimo że od tego wydarzenia minęło już dobre parę wschodów słońca, kotka nadal znajdowała się w obozie. Płomykówka już nie kryła się z pilnowaniem jej. Uparcie łaziła za Nostalgią niczym cień. Szylkretka nawet nie ukrywała się z tym jak bardzo irytuje ją to. W końcu nie była jakimś tam małym kociakiem, żeby trzeba było łazić za nią non stop. Tym bardziej, że jeśli chciała uciec to i tak ucieknie, nawet ten lisi bobek jej nie powstrzyma! Jedyne co trzymało ją jeszcze w obozie to siostry, którym nie przedstawiła nadal swojego chytrego planu.
— Niech wszystkie koty na tyle dorosłe by samodzielnie polować zbiorą się tutaj — rozległ się głośny komunikat z pyska Czereśni.
Nostalgia spojrzała jedynie w stronę liderki, po czym z powrotem położyła łeb na łapach. W nosie miała te ich całe klanowe życie. Naburmuszona odwróciła się tyłem do wejścia ze żłobka, żeby przypadkiem żadnej mysiej strawie nie przyszło do głowy wyciąganie jej stąd. Jedyne na co miała jakąkolwiek ochotę było spotkanie z pewien czarny kocur. Wiedziała, że Cis na pewno czeka na nią. W końcu obiecał jej to. Obiecał zaprowadzić do rodziców! Znaczy nie powiedział tego wprost, ale i tak Nostalgia wiedziała lepiej.
— Iskro, Muszelko, Nostalgio wystąpcie — padł rozkaz, który szylkretka kompletnie zignorowała, nadal leżąc w kociarni.
Była nieco zła na siostry, że tak łatwo dały się w ciągnąc w te klanowe rytuały. Tym bardziej, że Klan Lisa nawet nie był prawdziwym klanem, tylko marną podróbką leśnych. Usłyszawszy tupot łap, machnęła ogonem ostrzegawczo. Szybciej z pełną świadomością zjadłaby jagody śmierci niż uczestniczyła dobrowolnie w tych pogańskich rytuałach.
— Nostalgio — westchnęła Muszelka, podchodząc do niej. — Chodź proszę, postoimy tam chwilę i dadzą nam spokój... — mruknęła i liznęła ją w polik.
Kotka podniosła niechętnie łeb, by spojrzeć siostrze w oczy i wyśmiać ją i jej nadzieję, że niby tam pójdzie. Jednak spotkawszy się z jej zmęczonym wzrokiem, słowa ugrzęzły jej na języku. Widząc smutek i przemęczenie na jej pysku, wiedziała, że nie może jeszcze jej dokuczać. Więc jedynie przeklęła ten cały klan i ruszyła za Muszelką, okazując wszystkim swoje niezadowolenie.
* * *
Przemierzała tak dobrze znany jej las za liliową kotką. Czereśnia wybrała jej na mentorkę chyba największą gadułę w całym Klanie Lisa. Pysk Niezapominajkowego Szlaku zdawał się nigdy nie zamykać. Kotka paplała i paplała, opowiadając jej najróżniejsze historię. Nostalgia miała ochotę uciekać jak najdalej od mentorki, lecz wiedziała, że to nie będzie takie łatwe. Czujne oko liliowej cały czas obserwowało każdy ruch znajdki. Nawet najmniejsze przewrócenie oczami jej nie umykało. Dlatego też grzecznie podążała za liliową, jedynie mamrocząc pod nosem. Lecz gdy do nozdrzy wpadł jej znajomy zapach samotnika, zatrzymała się i wytężyła wzrok, próbując odnaleźć kocura.
<Cisie? też sorry za mało Cisa,
ale no w następnym
na pewno będzie więcej xd>
Od Ćmiej Łapy CD. Lśniącej Łapy
Pierwszy dzień jej treningu był... w porządku. Po prostu w porządku.
Oczywiście, na początku była strasznie rozentuzjazmowana, jednak teraz, gdy wracała do obozu wyglądała na zmarnowaną, a to wszystko przez mentora, którego przydzielił jej Deszczowa Gwiazda. Aroniowy Podmuch był w stosunku do niej najzwyczajniej w świecie wredny. Cały czas miała wrażenie, że próbuje ją jak najbardziej poniżyć i dać jej do zrozumienia, gdzie jest jej miejsce. Oczywiście, słyszała, że on i mamusia nie zbyt się lubili, ale to nie znaczyło od razu, że musiał wyżywać się na niej! Jeśli tak będzie wyglądać każdy jej dzień aż do momentu zostania wojownikiem... Ćmią Łapę przeszedł dreszcz.
Kotka, gdy była już w obozie, podeszła do stosu ze zwierzyną i wzięła z niego żabę, po czym rozejrzała się dokładnie. Wyglądało na to, że Szczupacza Łapa nie wrócił jeszcze z polowania, a do starszych uczniów bała się zagadać. Żaba zaczęła już powoli wyślizgiwać się z jej pyska, gdy Ćmia Łapa dostrzegła swoją siostrę - Lśniąca Łapa siedziała gdzieś pod gałęziami krzaku, schowana w cieniu przed całym światem. Niczego nie jadła, toteż Ćmia Łapa wzięła ze stosu jeszcze wróbla i, z wypchanym po brzegi pyskiem, ruszyła w stronę siostry.
Lśniąca Łapa nie zareagowała, gdy Ćmia Łapa posadziła zadek tuż obok niej i położyła jej pod nos wróbla.
– Hej – zagadnęła. – Jak tam pierwszy dzień treningu?
– Ty powiedz pierwsza – burknęła Lśniąca Łapa.
Ćmia Łapa zamrugała zdziwiona, ale w sumie, dla niej nie robiło to większej różnicy.
– Było całkiem w porządku... Aroniowy Podmuch wydaje mi się być dobrym wojownikiem, ale jest strasznie wredny. Poza tym słyszałam plotki, że spotyka się z kimś z Klanu Klifu, rozumiesz? Może skoro jestem teraz jego uczennicą, uda mi się dowiedzieć, co to za grzechu warta ślicznotka – zachichotała, ale widać było, że jest jej przykro z powodu tego, jak traktuje ją mentor. – Mimo wszystko... wolałabym, żeby uczył mnie ktoś milszy.
Lśniąca Łapa przez chwilę przeżuwała wróbla, a gdy przełknęła mięso, uderzyła ogonem o ziemię.
– Milszy?! Oddałabym wszystko, żeby mieć pożytecznego mentora! Uczy mnie Bobrza Kłoda, rozumiesz? Przez cały dzień czułam się, jakbym to ja była tutaj nauczycielem, a on uczniem! – wybuchnęła.
Ćma zamrugała oczami zdziwiona.
– Jejciu, współczuję ci. Szkoda, że mentora można zmienić tylko, gdy poprzedni umrze albo coś mu się stanie – westchnęła.
– Ty powiedz pierwsza – burknęła Lśniąca Łapa.
Ćmia Łapa zamrugała zdziwiona, ale w sumie, dla niej nie robiło to większej różnicy.
– Było całkiem w porządku... Aroniowy Podmuch wydaje mi się być dobrym wojownikiem, ale jest strasznie wredny. Poza tym słyszałam plotki, że spotyka się z kimś z Klanu Klifu, rozumiesz? Może skoro jestem teraz jego uczennicą, uda mi się dowiedzieć, co to za grzechu warta ślicznotka – zachichotała, ale widać było, że jest jej przykro z powodu tego, jak traktuje ją mentor. – Mimo wszystko... wolałabym, żeby uczył mnie ktoś milszy.
Lśniąca Łapa przez chwilę przeżuwała wróbla, a gdy przełknęła mięso, uderzyła ogonem o ziemię.
– Milszy?! Oddałabym wszystko, żeby mieć pożytecznego mentora! Uczy mnie Bobrza Kłoda, rozumiesz? Przez cały dzień czułam się, jakbym to ja była tutaj nauczycielem, a on uczniem! – wybuchnęła.
Ćma zamrugała oczami zdziwiona.
– Jejciu, współczuję ci. Szkoda, że mentora można zmienić tylko, gdy poprzedni umrze albo coś mu się stanie – westchnęła.
<Lśniąca?>
Od Snu (Sennej Łapy) CD. Wilczego Serca
**jeszcze przed epidemią**
- Uważam, że póki pogoda się nie zmieni, będziesz mogła zostać w obozie, a później zobaczymy. - mruknął Lider. - jednak, Wilcze Serce, twoim dodatkowym obowiązkiem, będzie pilnowanie jej i zajmowanie się nią, do tego będziesz pomagać medyczce w codziennych obowiązkach. Potraktuj to jako nauczkę. A teraz, zaprowadź ją do legowiska wojowników.
Zielonooki, dymny kocur machnął ogonem i wrócił do swoich spraw. W tym samym momencie zbliżył się do niej jej wybawiciel i w ciszy zaprowadził do miejsca pierwszego incydentu. Sen, aż do momentu znalezienia w samym, względnie bezpiecznym kącie legowiska milczała. Większość kotów była już na zewnątrz, bo kto by mógł spać przy takim hałasie. A więc byli tu tylko we dwójkę.
- Jesteś... Wilcze Serce, tak? - zapytała cicho, drapiąc łapą o ziemię.
Czarny kocur od razu się wyszczerzył i przytaknął.
- A ty nazywasz się...? - mruknął pytająco.
- Sen. Po prostu Sen. - odpowiedziała, unikając kontaktu wzrokowego. - jeśli mam tutaj trochę pobyć... opowiesz mi coś o tym miejscu i jego... mieszkańcach?
- Cóż, jasne. Ten dymny futrzak, to nasz lider - Błotnista Gwiazda. Ten drugi, liliowy - to Igła. Jak już mogłaś się przekonać na własnej skórze... nie należy do najmilszych. - jego wzrok przez chwilę był lodowaty, jednak po chwili potrząsnał głową po czym kontynuował - Są jeszcze inni wojownicy, tacy jak ja, jesteśmy najliczniejszą grupą. Po za tym są uczniowie, kocięta, karmicielki, medycy i starsi. - złotooki tłumaczył jej jeszcze dużo rzeczy, ale jak na pierwszy raz było to aż za dużo. Do tego często wspomniał o "Klanie Gwiazdy", który był miejscem, do którego trafiały wszystkie koty w niego wierzące, po śmierci, chociaż on miał co do tego wątpliwości.
Minęło za ledwie pół księżyca, a już Sen czuła się jak w domu. Pomimo krzywych spojrzeń i obcych zapachów, było tu naprawdę przyjemnie. Do tego czas umilał jej nowy "kolega", Wilczek. Opowiadał jej różne historie ze swojego życia, uczył ją o klanach, rangach, a Senna często pomagała mu w jego dodatkowych obowiązkach, segregując zioła, czy zgniatając coś, jak to robiła medyczka. Właśnie w tym okresie, zdecydowała się zapytać lidera klanu Wilka, Błotnistą Gwiazdę, o to, czy może zostać oficjalną członkinią klanu Wilka. Dużo by teraz opisywać, jak się ucieszyła, gdyż odpowiedź brzmiała tak! Z ceremonii nie pamiętała dużo, wszystko działo się tak szybko. W każdym bądź razie, jej nowe imię, brzmiało Senna Łapa, a jej nowym mentorem był Wilcze Serce! Miała szczerą nadzieję, że kocur też się chociaż trochę z tego cieszy. Naprawdę. Bo pomimo, że przez nią musiał się grzebać w tych aż nazbyt pachnących ziołach, to chyba jej towarzystwo nie należało do najgorszych, racja?
***
Senna Łapa czekała cicho przycupnięta między gęstą roślinnością, aż jej cel się zbliży. Brzuch był przy ziemi, ogon położony tuż nad glebą. Kiedy usłyszała skrzypienie ostatnich zasp śniegu, pod czyimiś łapami wstrzymała oddech. Długie, ciemne kończyny były kilka kroków od kryjówki kocicy. Tak. To był ten moment. Uczennica wystrzeliła zza krzewów, uderzyła w niego, ten stracił równowagę, po czym kotka znowu odskoczyła na bezpieczną odległość. Zaczęła się walka wręcz. Ze wściekłością uderzała w przeciwnika, nawet zręcznie unikając jego ciosów. Wyczuła moment. Natarła całą swoją siłą na złotookiego, który następnie przewrócił się. Doskoczyła do niego, zanim zdołał się podnieść i złapała go zębami za krtań.
- Dobra, już już, khe, złaź... - kaszlnął Wilcze Serce.
- Jak mi poszło? - spytała zdyszana, uwalając się obok mentora.
- Powinnaś popracować nad techniką, bo takie przypadkowe ataki nie zrobią wrażenia na przeciwniku, a wręcz go rozbawią. Musisz bardziej przemyśleć swoje działania. - mruknął Wilcze Serce. - I tak czy siak, dawałem Ci fory...
- Taa, jasne! - roześmiała się Sen. - tak sobie mów, Wilczku i tak wszyscy wiemy, że po prostu już Cię przewyższyłam!
Kocur wywrócił oczami, po czym wstał i otrzepał się z resztek śniegu. Dopiero teraz Senna zauważyła, jak śmiesznie jej mentor wygląda. Na środku jego czoła, znajdował jakiś rzep. Kotka ledwo powstrzymała się od śmiechu. Kąciki jej mordki powędrowały do góry, kiedy Wilcze Serce rzucił jej pytające spojrzenie.
- Rzepik... - mruknęła, po czym wskazała ogonem kulkę znajdującą się na środku łebka czarnucha. - o, widzisz?
< Wilczuś? ;) >
Od Mokrej Blizny CD Aroniowego Podmuchu
Kiedy zobaczyłem, jak jakiś obcy kot zabija mój obiad, wkurzyłem się i to bardzo. Może i zima się skończyła, nastały ciepłe dni, podczas których przybędzie zdobyczy.
Jednak to dopiero za kilka wschodów słońca. Teraz, gdy udało mi się wykurzyć w miarę dobrego zająca, musiało pójść coś nie tak!
- Ej, to moja zwierzyna! - Warknąłem.
- Teraz już nie, jest po mojej stronie. - Odparł arogancko kocur. Mogłem dostrzec jego rozbawienie jak i szczęście, iż cokolwiek upolował z tak małym wysiłkiem.
Jakby nie patrzeć to ja odwaliłem całą robotę. Podszedłem do granicy, nurt rzeki powoli wracał do poprzedniego stanu. Jednak teraz był cichy, spokojny.
- Oddaj mi ją - zażądałem.
- Hm, nie. - Kocur odparł, po chwili zaczynając rozrywać skórę zająca.
Zaburczało mi w żołądku. Poniuchałem w powietrzu, jednak w swoim otoczeniu nie wyczułem żadnego zwierzęcia. Za to zza rzeki unosił się zapach przynajmniej kilku myszy oraz gołębi. Nie wspominając o moim zającu.
- No to się ze mną podziel - zaproponowałem. Byłem wojownikiem już jakiś czas i zawsze, jeśli mogłem stosowałem coś w rodzaju rozejmu. Przynajmniej starałem się.
- Odbiło ci? Ten zając ledwo starczy dla mnie - Burknął, jakbym to ja mu zawinił.
- To upoluj mi coś w zamian - Znów spróbowałem podjąć próbę dogadania się bez zbędnej walki.
Bicolor niemalże nie zachłysnął się jedzeniem, które żuł jeszcze sekundę temu. Podniósł energicznie głowę, posyłając mi wyniosłe spojrzenie.
- Co ty sobie wyobrażasz mówiąc coś takiego? Może i jestem świetnym wojownikiem, ale nie będę wyświadczać twoich żądań! - Warknął na mnie z odwracając się tyłem. Wziął zająca w zęby i zaczął się oddalać.
- A czy-
- Nie gadaj do mnie! - Burknął groźnie, chowając się między krzewy, na których zostały resztki śniegu, dosłownie odrobinka.
Nie mówiłem więcej, gdyż pytanie jakie chciałem zadać brzmiało "czy mogę w takim razie upolować coś na waszym terytorium?". Nie warto było kłócić się z młodym wojownikiem więcej.
Gdy znikł mi z oczu, odczekałem moment, po czym sprawnym ruchem przemierzyłem rzekę dzięki kłodzie, która o dziwo przetrwała zimę. Wolnym krokiem szedłem wgłąb terytorium Klanu Nocy, wąchając powietrze.
- Myszka - mruknąłem do siebie, przypadając do parteru.
Po kilku uderzeniach serca znalazłem zdobycz i ją zabiłem. Wziąłem ją za ogon, po czym, gdy miałem zamiar się wycofać, czarny bicolor wyskoczył zza krzaków, zaczynając szczerzyć kły.
- Głupi jesteś, że wchodzisz na to terytorium?! - Warknął.
- Tobie wolno jeść moją zdobycz to mi twoją. - Burknąłem.
<Aronio? Trochę gniot :< >
Jednak to dopiero za kilka wschodów słońca. Teraz, gdy udało mi się wykurzyć w miarę dobrego zająca, musiało pójść coś nie tak!
- Ej, to moja zwierzyna! - Warknąłem.
- Teraz już nie, jest po mojej stronie. - Odparł arogancko kocur. Mogłem dostrzec jego rozbawienie jak i szczęście, iż cokolwiek upolował z tak małym wysiłkiem.
Jakby nie patrzeć to ja odwaliłem całą robotę. Podszedłem do granicy, nurt rzeki powoli wracał do poprzedniego stanu. Jednak teraz był cichy, spokojny.
- Oddaj mi ją - zażądałem.
- Hm, nie. - Kocur odparł, po chwili zaczynając rozrywać skórę zająca.
Zaburczało mi w żołądku. Poniuchałem w powietrzu, jednak w swoim otoczeniu nie wyczułem żadnego zwierzęcia. Za to zza rzeki unosił się zapach przynajmniej kilku myszy oraz gołębi. Nie wspominając o moim zającu.
- No to się ze mną podziel - zaproponowałem. Byłem wojownikiem już jakiś czas i zawsze, jeśli mogłem stosowałem coś w rodzaju rozejmu. Przynajmniej starałem się.
- Odbiło ci? Ten zając ledwo starczy dla mnie - Burknął, jakbym to ja mu zawinił.
- To upoluj mi coś w zamian - Znów spróbowałem podjąć próbę dogadania się bez zbędnej walki.
Bicolor niemalże nie zachłysnął się jedzeniem, które żuł jeszcze sekundę temu. Podniósł energicznie głowę, posyłając mi wyniosłe spojrzenie.
- Co ty sobie wyobrażasz mówiąc coś takiego? Może i jestem świetnym wojownikiem, ale nie będę wyświadczać twoich żądań! - Warknął na mnie z odwracając się tyłem. Wziął zająca w zęby i zaczął się oddalać.
- A czy-
- Nie gadaj do mnie! - Burknął groźnie, chowając się między krzewy, na których zostały resztki śniegu, dosłownie odrobinka.
Nie mówiłem więcej, gdyż pytanie jakie chciałem zadać brzmiało "czy mogę w takim razie upolować coś na waszym terytorium?". Nie warto było kłócić się z młodym wojownikiem więcej.
Gdy znikł mi z oczu, odczekałem moment, po czym sprawnym ruchem przemierzyłem rzekę dzięki kłodzie, która o dziwo przetrwała zimę. Wolnym krokiem szedłem wgłąb terytorium Klanu Nocy, wąchając powietrze.
- Myszka - mruknąłem do siebie, przypadając do parteru.
Po kilku uderzeniach serca znalazłem zdobycz i ją zabiłem. Wziąłem ją za ogon, po czym, gdy miałem zamiar się wycofać, czarny bicolor wyskoczył zza krzaków, zaczynając szczerzyć kły.
- Głupi jesteś, że wchodzisz na to terytorium?! - Warknął.
- Tobie wolno jeść moją zdobycz to mi twoją. - Burknąłem.
<Aronio? Trochę gniot :< >
26 października 2019
Od Cętkowanego Liścia CD Wilczego Serca
Bura wojowniczka siedziała przed legowiskiem wojowników przeżuwając resztki pokarmu. Co jakiś czas podnosiła wzrok i ponuro penetrowała zakątki obozu. Nad klanem Wilka zawisło widmo śmierci zbierające swoje żniwa w wojownikach i starszyźnie. W powietrzu unosił się duszący zapach choroby, a z legowiska medyka co wschód słońca wynoszono nowe ciała.
Kocica odkaszlnęła pozbywając się resztek futra z języka. Podniosła wzrok napotykając szare, burzowe chmury, z których za chwilę miał lunąć deszcz. Warknęła wyrażając rozdrażnienie pogodą i skierowała się do pogrążonego w ciszy lasu.
Cętkowany Liść zatopiła pazury głęboko w błocie niecierpliwie poruszając ogonem. Jak klan miał przeżyć kiedy ona nie potrafiła złapać okazjonalnie pojawiającej się zwierzyny? Miała ochotę po prostu przestać to wszystko robić, uciec z tego pustego lasu i panoszącej się zarazy, od oczekiwania na śmierć. Presja, że i tym razem nie przyniesie pobratymcom nic do jedzenia ściskała jej serce, podobnie jak poczucie winy za własny brak umiejętności. Jak więc mogła uczyć już drugiego ucznia? Borsucza Gwiazda i Błotnista Gwiazda upadli na głowę dając jej terminatorów do wyszkolenia.
Bura zacisnęła zęby słysząc jak krople zaczynają bębnić o liście drzew aby po chwili zlecieć na jej futro. Pochyliła się do pozycji łowieckiej i podnosząc ogon z błota starała się wywęszyć potencjalną zdobycz. W stojącym powietrzu trudno było cokolwiek wyczuć poza rześkim zapachem wilgotnego lasu. Na szczęście wzrok wojowniczki jeszcze nie szwankował na tyle by przeoczyła ona ruch pod krzewem, mocniejszy niż zwykły podmuch wiatru, którego zresztą aktualnie nie było. Powoli skradając się do nornicy starała się by spod jej łap nie wydobył się żaden odgłos. Wytężając zmysły zbliżyła się do zwierzęcia na odległość jednego skoku. O dziwo skupiona na zdobyczy nie zwróciła uwagi na dość śliski grunt. Jej tylne łapy poślizgnęły się gdy ta spróbowała wyskoczyć. Pysk wylądował równo przed zdezorientowanym jedzeniem, którego chwilę potem już nie było. Kocica syknęła rozsierdzona egoistycznym zachowaniem nornicy. Członkowie jej klanu giną, a to małoistotne zwierzątko nie ma ani krzty zrozumienia i nie umie podzielić się swoim ogonem rozdając potrzebującym!
Wojowniczka szybkim i burzliwym krokiem szła przez las płosząc wszelką zwierzynę. Przemoczona dotarła do obozu i nie zważając na nic wparowała do legowiska wojowników. Pech, a raczej nieuwaga i tym razem dały się we znaki. Kocica przewróciła się o ciało leżące w wejściu. Szybko się jednak otrząsnęła i wstała z ziemi strosząc mokre futro, w tym także rozbryzgując kropelki wody na współklanowiczów.
- Jak leziesz rozlazły ślimaku?! – wykrzyknęła bluzgając śliną na wpół przytomnego, półłysego kota.
<Jak leżysz rozlazły Wilku?!>
Od Cisa CD. Nostalgii
- A co do ciebie...- powtórzyła kotka obnażając zęby.
Cis przełknął. Nostalgia siedziała skulona, jakby sparaliżowana. Wysunął długie, ale cienkie pazury. Jego potargane futro się nastroszyło. Przecież był wyższy o 1,5 głowy od Płomykówki, ale ta z łatwością mogła go zranić.
- Płomykówko, sądzę, że... - kocur siedzący za Nostalgią zrobił krok do przodu, jakby chciał powstrzymać towarzyszkę przed atakiem.
-Cicho! - parsknęła. - A ty masz zostawić tą kotkę! Żaden kot Klanu Lisa nie będzie się zniżać do twojego poziomu!
Brzmiała zupełnie jak jego ojciec. Błękitne oczy samotnika zwilgotniały. Chwila...KLANU Lisa? Ta kotka była z klanu?! Spojrzał na nią, ale ta wpatrywała się w ziemię.
- Nie zamierzałem jej przekonywać do odejścia z klanu... - zaczął, ale przerwał mu Krogulec.
- Ty parszywy lisi gnoju! - syknął, chociaż jego oczy wyrażały niepewność. - Nie ma kotek w twoim wieku?
Te słowa wzbudziły agresję samotnika. Za kogo on go uważa!? Nigdy nie skrzywdził by kocięcia! Wygiął grzbiet. Teraz był pewien że Płomykówka ugięła się. Cis był wysoki. Bardzo. Jego długi pysk zmarszczył się gdy ukazał białe, ostre kły.
- Co powiedziałeś?!
Zanim Krogulec odpowiedział, Nostalgia krzyknęła:
- Przestańcie!
Ale było za późno, Płomykówka zbiła Cisa z nóg. Koty potoczyły się do krawędzi Drogi Grzmotu. Cis kopał i gryzł, ale zęby Płomykówki nie ustępowały. Cis był słabeuszem, ale z godnością. Wtem usłyszał pisk łap potwora. W ostatniej sekundzie odskoczył z Płomykówką u bogu spod trasy gigantycznego wroga kotów.
To chyba załagodziło sprawę.
- Wynoś się.- parsknęła Płomykówka.
- Nie! - wrzasnęła Nostalgia. Szylkretowe futerko nastroszyło się.
Cis nie miał szans. Spojrzał na kotkę błagalnym wzrokiem. Bardzo chciał jej pomóc. Ale jak? Skłamał. Ale ona tego nie wiedziała. Gdyby wraz z kotką wyruszył w podróż... Odepchnął tę myśl. Ona należała do klanu.
- Idziemy. - Krogulec chwycił Nostalgię i zabrał w paprocie.
Cis zdążył krzyknąć:
- Spotkaj się tu ze mną! - zawołał. -Będę czekać każdej nocy, a gdy przyjdziesz pokażę ci rodziców!
- Niech spróbuje...- wyparskała Płomykówka.
Ale teraz wybór należy do Nostalgii. Czy przyjdzie...Aby poznać rodziców? Co wtedy zrobi Cis?
<Nostalgio? Przepraszam, że było tak mało Nostalgii ;v>
Od Blasku (Lśniącej Łapy) CD. Aroniowego Podmuchu
— Kociaku — mruknął czarno-biały. — Czy ty wiesz z kim masz zaszczyt rozmawiać?
Liliowa szylkretka o nietypowych oczach spojrzała na kocura, zwykły kot nic specjalnego, ani duży ani mały. Nie słyszała o nim żadnej ciekawej historii przez co była pewna, że dla klanu nic nie znaczy. Wyglądał na ucznia, raczej nie pasował jej na wojownika, jak już to młodego mianowanego przez tą głupią starą liderkę, nikt o zdrowych zmysłach nie mianowałby takiego głupiego kota.
— Nigdy o tobie nie słyszałam, mama nic mi nie opowiadała, a ona wie wszystko, jeśli nic mi nie mówiła znaczy, że jesteś nudny. wyglądasz na dość młodego, mogę sądzić, że jesteś zwykłym uczniem albo młodym wojownikiem. — powiedziała Blask obserwując kocura.
***
Blask stała się Lśniąca Łapą i uczennicą najgorszego kota w Klanie Nocy, Bobrzej Kłody, młodego srebrzystego wojownika, którego od zawsze nie lubiła, jej mama też go nie lubiła, a jak ona go nie lubi to ona też. Miała ochotę nie chodzić na treningi, ale to mogłoby opóźnić jej mianowanie, opóźnione mianowanie zdecydowanie jej nie pasowało. Wyszła z legowiska uczniów wkurzona na wszystko i wszystkich, wtedy zauważyła czarno-białego kocura, za którym nie przepadała, skierowała się w jego stronę myśląc sobie o czym mogłaby mu powiedzieć, może powie mu jak głupi jest?
< Aroniowy Podmuchu? >
Od Blask (Lśniącej Łapy)
Dzisiaj było jej mianowanie, miała ochotę krzyczeć z radości, wiedziała, że dostanie mentora, który będzie choć trochę szlachetny i mądry. Uśmiechnęła się lekko i językiem liznęła swoje skołtunione futro w trzech kolorach, cieszyła się na to, że już następnego dnia opuści obóz wraz ze swoim mentorem. Rodzeństwo gdzieś było, ale niezbyt ją to obchodziło, gdyż miała lepsze rzeczy do roboty bez tych kociaków. Uśmiechnęła się lekko, czuła dumę, była już duża, przeniesie się do legowiska uczniów razem z rodzeństwem i zamieszka z innymi terminatorami. Miała nadzieję, że jedno z jej rodzeństwa na mentora dostanie Bobrzą Kłodę, jak by się z niego śmiała! Wiedziała, że jej lider nie przydzieli tak głupiego kota, na pewno nie pasującego do szlachetnej kotki jaką była Blask.
***
Mianowanie wspaniały czas, chyba nie dla Blask teraz Lśniącej Łapy. Spełnił się jej koszmar, na mentora otrzymała najgorszego kota jaki kiedykolwiek istniał, Borza Kłoda, brat lidera i syn Żurawinowego Krzewu oraz nieznanego jej kota, pewnie jakiegoś obleśnego samotnika. Miała ochotę płakać, przecież taki kot nie mógł być jej mentorem, to musiał być sen, najgorszy koszmar jaki tylko mógł się spełnić. Brzydziła się kocura, był taki dziwny i głupi. Nie lubiła już Deszczowej Gwiazdy, który był niewiele lepszy od Żwirowej Ścieżki i jej głupiego partnera, który niedawno zmarł.
< Jak ktoś chce odpisać to można >
Od Ćmy (Ćmiej Łapy)
Dzisiejszego dnia Ćma wyjątkowo obudziła się wraz z pierwszym promykiem słońca otulającym ciepłym blaskiem obóz Klanu Nocy. Od rana chodziła w tę i we w tę jak nabuzowana, a gdy nagromadzona energia nie pozwalała jej już dłużej po prostu łazić po kociarni, obudziła rodzeństwo. Początkowo cała reszta była niebywale rozdrażniona przerwaniem snu, ale gdy dotarło do nich o co chodzi, Szczupak i Blask również podłapali entuzjazm siostry. Cisza wyglądała na po prostu ucieszoną, Zimno natomiast... No cóż, Zimno powiedział, że zachowują się jak niewychowana gówniarzeria i wrócił do spania. W sumie, to nawet dobrze, i tak nikt nie chciał raczej cieszyć się z Zimnem. Zabawa skończyła się jednak, gdy kocięta przypadkiem obudziły swoją matkę, a ta ofuknęła je, że jeśli natychmiast się nie uspokoją, powyrywa im nóżki i będą musiały już do końca życia siedzieć w legowisku starszyzny ze Żwirową Gwiazdą.
– Nie chcę mieć wyrwanych nóżek – szepnął przestraszony Szczupak do sióstr. – Nie będę wtedy mógł zostać ucz...
– Cicho! – syknęły na niego obie kotki.
– Założyliśmy się, że nie wypowiemy tego słowa aż do mianowania, pamiętasz? – powiedziała Ćma marszcząc brwi.
Szczupak w odpowiedzi jedynie skinął głową, na jego buro-białej mordce widniał wyraz skupienia... co w jego wykonaniu wyglądało dosyć niepoważnie. Trójka kociąt wpatrywała się w siebie w milczeniu, aż w końcu powoli zwinęły się w kłębek i zamknęły oczy.
Ćma oczekiwała, że obudzi się wraz z zachodem słońca, dokładnie na samo mianowanie, okazało się jednak, że gdy ponownie otworzyła ślepia, było zaledwie południe. Gdy zdała sobie z tego sprawę, warknęła rozdrażniona i zniecierpliwiona. Była też głodna, toteż podniosła zadek i wygramoliła się z legowiska, po czym ruszyła w kierunku stosu ze zwierzyną. Nigdzie nie widziała swojego rodzeństwa, więc pewnie kręciło się po obozie i wkurzało wszystkich. Natomiast mama... Ćma przywykła już do tego, że mama spędzała z nimi bardzo mało czasu i im starsi byli, tym rzadziej była w żłobku. Ale to nic. Pstrągowy Pysk jest super wojowniczką, pewnie zanim urodziła, była bardzo zapracowana i teraz też jest. "Mam taką wspaniałą mamę!" pomyślała Ćma z zachwytem "pracuje bardzo ciężko, żeby Klan Nocy był lepszym i bezpieczniejszym miejscem, bo nas kocha!".
Koteczka wzięła sobie jakąś malutką myszkę ze stosu, po czym odsunęła się na bok i zaczęła ją pałaszować. Teoretycznie, o jej wyżywienie powinna zadbać matka albo jacyś uczniowie i nie powinna brać sobie sama jedzenia, ale już dzisiaj sama miała zostać mianowana, więc uznała, że musi zacząć się przyzwyczajać. Nikt nie będzie jej nosił myszy do legowiska uczniów... No, może Szczupak, jeśli go ładnie poprosi.
Przeżuwając mięso, spojrzała w górę, na przelatujące nad jej głową chmurki. Słońce paliło niemiłosiernie i nic nie zapowiadało, że prędko zajdzie. Westchnęła z irytacją. To będzie najdłuższe parę godzin w jej dotychczasowym życiu.
– Ćmo, osiągnęłaś odpowiedni wiek aby zostać uczniem. Od dzisiaj będziesz znana jako Ćmia Łapa, a twoim mentorem zostanie Aroniowy Podmuch. Aroniowy Podmuchu, jesteś gotowy, aby rozpocząć szkolenie pierwszego ucznia. Mam nadzieję, że przekażesz Ćmiej Łapie wszystko, co wiesz. – Głos Deszczowej Gwiazdy wibrował w uszach Ćmie, nie, Ćmiej Łapie, a entuzjazm wręcz rozpierał ją od środka. Pamiętając słowa matki, podeszła do swojego mentora i zetknęła się z nim nosami.
Kojarzyła go, Pstrągowy Pysk chyba nie zbyt za nim przepadała, a sam Aroniowy Podmuch nie słynął z przyjaznego uśmiechu, jednak Ćmia Łapa była pozytywnie nastawiona.
Gdy ceremonia się skończyła, koteczka ruszyła do legowiska uczniów wraz ze Szczupaczą Łapą.
– Nie mogę się doczekać jutrzejszego dnia! – oznajmił entuzjastycznie jej brat, a jego oczy błyszczały szczęściem. – Będę trenować razem z Szakłakowym Cieniem, a to przecież nasz wujek, pamiętasz?
– Masz szczęście. Zimna Łapa dostał tą starą świruskę Ognisty Krok, nie wspominając już nawet o Lśniącej Łapie i jej kochanym mentorze Bobrzej Kłodzie – zachichotała złośliwie.
– Cicha Łapa została uczennicą medyka – miauknął Szczupacza Łapa.
Ćmia Łapa jedynie parsknęła, po czym wlazła do swojego nowego legowiska, witając się z będącymi już tam starszymi uczniami. Myślami jednak była już na jutrzejszym treningu z Aroniowym Podmuchem.
Ćma oczekiwała, że obudzi się wraz z zachodem słońca, dokładnie na samo mianowanie, okazało się jednak, że gdy ponownie otworzyła ślepia, było zaledwie południe. Gdy zdała sobie z tego sprawę, warknęła rozdrażniona i zniecierpliwiona. Była też głodna, toteż podniosła zadek i wygramoliła się z legowiska, po czym ruszyła w kierunku stosu ze zwierzyną. Nigdzie nie widziała swojego rodzeństwa, więc pewnie kręciło się po obozie i wkurzało wszystkich. Natomiast mama... Ćma przywykła już do tego, że mama spędzała z nimi bardzo mało czasu i im starsi byli, tym rzadziej była w żłobku. Ale to nic. Pstrągowy Pysk jest super wojowniczką, pewnie zanim urodziła, była bardzo zapracowana i teraz też jest. "Mam taką wspaniałą mamę!" pomyślała Ćma z zachwytem "pracuje bardzo ciężko, żeby Klan Nocy był lepszym i bezpieczniejszym miejscem, bo nas kocha!".
Koteczka wzięła sobie jakąś malutką myszkę ze stosu, po czym odsunęła się na bok i zaczęła ją pałaszować. Teoretycznie, o jej wyżywienie powinna zadbać matka albo jacyś uczniowie i nie powinna brać sobie sama jedzenia, ale już dzisiaj sama miała zostać mianowana, więc uznała, że musi zacząć się przyzwyczajać. Nikt nie będzie jej nosił myszy do legowiska uczniów... No, może Szczupak, jeśli go ładnie poprosi.
Przeżuwając mięso, spojrzała w górę, na przelatujące nad jej głową chmurki. Słońce paliło niemiłosiernie i nic nie zapowiadało, że prędko zajdzie. Westchnęła z irytacją. To będzie najdłuższe parę godzin w jej dotychczasowym życiu.
* * *
Kojarzyła go, Pstrągowy Pysk chyba nie zbyt za nim przepadała, a sam Aroniowy Podmuch nie słynął z przyjaznego uśmiechu, jednak Ćmia Łapa była pozytywnie nastawiona.
Gdy ceremonia się skończyła, koteczka ruszyła do legowiska uczniów wraz ze Szczupaczą Łapą.
– Nie mogę się doczekać jutrzejszego dnia! – oznajmił entuzjastycznie jej brat, a jego oczy błyszczały szczęściem. – Będę trenować razem z Szakłakowym Cieniem, a to przecież nasz wujek, pamiętasz?
– Masz szczęście. Zimna Łapa dostał tą starą świruskę Ognisty Krok, nie wspominając już nawet o Lśniącej Łapie i jej kochanym mentorze Bobrzej Kłodzie – zachichotała złośliwie.
– Cicha Łapa została uczennicą medyka – miauknął Szczupacza Łapa.
Ćmia Łapa jedynie parsknęła, po czym wlazła do swojego nowego legowiska, witając się z będącymi już tam starszymi uczniami. Myślami jednak była już na jutrzejszym treningu z Aroniowym Podmuchem.
<panie mentorze Aronio? :'D>
Subskrybuj:
Posty (Atom)