- To tylko wiatr, synku
Nie mogła mu pomóc. Nie zdążyła się pożegnać, patrzył na nią, ale nic nie mówił, sama nie wiedziała, czy wtedy jeszcze był po tej stronie. Jego mordka wyrażała "Nie martw się... naprawdę, mamusiu".
- Obiecujesz, że zawsze będziesz przy mnie, M-mamo?
- Nie, choćbym bardzo chciała... ale do tego jeszcze długo, misiaczku, nie przejmuj się, póki co jestem przy tobie i nie ma się co martwić.
Maria siedziała z boku, obserwując wszystko w nieprzemijającym szoku. Starsza kotka łkała, wypowiadając niezrozumiałe słowa. Był zimny. Tak strasznie chłodny. Ona tak bardzo chciała go odzyskać. Tak ogromny był ból, przecinający jej ciało. Była miażdżona. Każdy jej narząd, pękał, każda kość przebijała się przez skórę, z ran obficie tryskała krew, brudząc ciemność wokół niej.
- Ma-mamo, boli mnie ł-łapka...
- Oh, chodź tu, zaraz coś poradzimy, spokojnie
Ona gniła. Coś, co zostało po oczach, glutowata masa, w kolorze wymiotów kotki, siedzące na niej muchy, składające jaja. Pełzające w środku niej larwy, wygryzające w jej chcącym żyć ciele jaskinie. Tunele, prowadzące do nikąd. Tak własnie się czuła. Nie rozumiała. Nie docierała wręcz do niej ta wiadomość. Młoda pieszczoszka podeszła do matki.
- Ja... Naprawdę mi przykro... - wyszeptała.
- TY TEGO NIE ROZUMIESZ! - obróciła się wściekle i... pierwszy raz w życiu uderzyła swoje dziecko.
- Maaamooo ja chcę jeść!
- Marii, dopiero co jadłaś... oh, no dobrze, ale nie narzekaj, jak będziesz jak piłeczka ~
Obie patrzyły na siebie z niedowierzaniem. Na policzku Marii został ślad łapy.
- J-ja...Ja... - jąkała się załamana. - Proszę, w-wybacz mi...! - jęknęła w rozpaczy i zakryła oczy łapami.
Jej córka to rozumiała. Przysiadła obok niej i położyła łepek na jej grzbiecie. Zamruczała uspokajająco. Zaczęła nawet nucić w rytmie kołysanki, którą śpiewała im Tunia przed snem.
- kiedy nawet nie będzie mnie tu, na ziemi, wiedzcie, że jednak zawsze będę was chronić i kochać - bez względu na okoliczności... -
- Dziękuję, że ze mną jesteś... - miauknęła bezsilnie matka młodej.
***
Maleństwa już z nimi nie było. Tunie męczyły koszmary, wyrzuty sumienia, tęsknota, chęć skończenia ze sobą. Długo by wyliczać. Fenix już nawet się tym nie przejmował. Gnój wykorzystywał ich właścicieli, jak kleszcz. Życie kotki już nikogo nie obchodziło. Mało kto w ogóle o niej wiedziały. Osoby, które kiedyś uważała za rodzinę i przyjaciół, stawały za osobami, które siały postrach, groziły innym, a oni woląc uniknąć kłopotów stawali za "tymi złymi". Mało kto jeszcze chciał z nią rozmawiać. Czuła się źle we własnym futrze. Problemy psychiczne, ukrywane sztucznym uśmiechem, nagłe wybuchy histerii, nikt z zewnątrz o tym nie wiedział. Wszyscy postrzegali ją jako "dziecko". Małe, głupie, nikt się nie przejmował, że ktoś może mieć uczucia i być mniej stabilnym psychicznie. Lubili rządzić i znęcać się nad nią, więc ograniczała się do bycia w ogrodku tylko z właścicielami. Wtedy czuła się bezpieczniej. Nikt nie mógł jej zranić. Bała się. Bała się, że ich też straci.
***
Była przed domem, siedziała na trawie, co jakiś czas spoglądając na werandę, gdzie na szerokiej huśtawce siedzieli jej państwo. Marii przyglądała się z ciekawością biedronce, siedzącej na liściu jednego z krzewów. Dawniej gdzieś obok pieszczoszki kręciłby się jej synek, ale teraz... cóż, bywa. Fenix wylegiwał się na kolanach dwunożnych, mrucząc i machając ogonem.
<Ktoś chce, niech odpisuje, hah~>
Nie mogła mu pomóc. Nie zdążyła się pożegnać, patrzył na nią, ale nic nie mówił, sama nie wiedziała, czy wtedy jeszcze był po tej stronie. Jego mordka wyrażała "Nie martw się... naprawdę, mamusiu".
- Obiecujesz, że zawsze będziesz przy mnie, M-mamo?
- Nie, choćbym bardzo chciała... ale do tego jeszcze długo, misiaczku, nie przejmuj się, póki co jestem przy tobie i nie ma się co martwić.
Maria siedziała z boku, obserwując wszystko w nieprzemijającym szoku. Starsza kotka łkała, wypowiadając niezrozumiałe słowa. Był zimny. Tak strasznie chłodny. Ona tak bardzo chciała go odzyskać. Tak ogromny był ból, przecinający jej ciało. Była miażdżona. Każdy jej narząd, pękał, każda kość przebijała się przez skórę, z ran obficie tryskała krew, brudząc ciemność wokół niej.
- Ma-mamo, boli mnie ł-łapka...
- Oh, chodź tu, zaraz coś poradzimy, spokojnie
Ona gniła. Coś, co zostało po oczach, glutowata masa, w kolorze wymiotów kotki, siedzące na niej muchy, składające jaja. Pełzające w środku niej larwy, wygryzające w jej chcącym żyć ciele jaskinie. Tunele, prowadzące do nikąd. Tak własnie się czuła. Nie rozumiała. Nie docierała wręcz do niej ta wiadomość. Młoda pieszczoszka podeszła do matki.
- Ja... Naprawdę mi przykro... - wyszeptała.
- TY TEGO NIE ROZUMIESZ! - obróciła się wściekle i... pierwszy raz w życiu uderzyła swoje dziecko.
- Maaamooo ja chcę jeść!
- Marii, dopiero co jadłaś... oh, no dobrze, ale nie narzekaj, jak będziesz jak piłeczka ~
Obie patrzyły na siebie z niedowierzaniem. Na policzku Marii został ślad łapy.
- J-ja...Ja... - jąkała się załamana. - Proszę, w-wybacz mi...! - jęknęła w rozpaczy i zakryła oczy łapami.
Jej córka to rozumiała. Przysiadła obok niej i położyła łepek na jej grzbiecie. Zamruczała uspokajająco. Zaczęła nawet nucić w rytmie kołysanki, którą śpiewała im Tunia przed snem.
- kiedy nawet nie będzie mnie tu, na ziemi, wiedzcie, że jednak zawsze będę was chronić i kochać - bez względu na okoliczności... -
- Dziękuję, że ze mną jesteś... - miauknęła bezsilnie matka młodej.
***
Maleństwa już z nimi nie było. Tunie męczyły koszmary, wyrzuty sumienia, tęsknota, chęć skończenia ze sobą. Długo by wyliczać. Fenix już nawet się tym nie przejmował. Gnój wykorzystywał ich właścicieli, jak kleszcz. Życie kotki już nikogo nie obchodziło. Mało kto w ogóle o niej wiedziały. Osoby, które kiedyś uważała za rodzinę i przyjaciół, stawały za osobami, które siały postrach, groziły innym, a oni woląc uniknąć kłopotów stawali za "tymi złymi". Mało kto jeszcze chciał z nią rozmawiać. Czuła się źle we własnym futrze. Problemy psychiczne, ukrywane sztucznym uśmiechem, nagłe wybuchy histerii, nikt z zewnątrz o tym nie wiedział. Wszyscy postrzegali ją jako "dziecko". Małe, głupie, nikt się nie przejmował, że ktoś może mieć uczucia i być mniej stabilnym psychicznie. Lubili rządzić i znęcać się nad nią, więc ograniczała się do bycia w ogrodku tylko z właścicielami. Wtedy czuła się bezpieczniej. Nikt nie mógł jej zranić. Bała się. Bała się, że ich też straci.
***
Była przed domem, siedziała na trawie, co jakiś czas spoglądając na werandę, gdzie na szerokiej huśtawce siedzieli jej państwo. Marii przyglądała się z ciekawością biedronce, siedzącej na liściu jednego z krzewów. Dawniej gdzieś obok pieszczoszki kręciłby się jej synek, ale teraz... cóż, bywa. Fenix wylegiwał się na kolanach dwunożnych, mrucząc i machając ogonem.
<Ktoś chce, niech odpisuje, hah~>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz