Idąc po Drodze Grzmotu, wodził po jej bokach swoim wzrokiem. Z jednej strony był płot, a za nim – owce. Nie przepadał za nimi, bo nie dość, że nie dało się ich zjeść, to nie dzieliły się one swym futrem, a skąd Oset to wiedział? Cóż... Powiedzmy, że gdy w Porę Nagich Drzew było mu zimno, a jedna z nich była pod łapą, na własnej skórze się przekonał, że nie są to tak miłe zwierzęta, na jakie wyglądają.
Po drugiej stronie tej drogi był las, a w nim – klany. Nie ciągnęło go do nich. Klanu Lisa nie obowiązywał ten Kodeks Wojownika, o którym tamci tyle paprali, gdy się wchodziło na ich tereny. Było to zbędne dla niego. Po co się związywać jakimiś bzdurnymi zasadami od bzdurnych kotów, które wąchały od spodu kwiatki? Bezsensowne.
Mimo to, przychodził do nich od czasu do czasu. Nie miał w tym konkretnego celu. Włóczenie się po ich terenach nie było najciekawsze, lecz lepsze od siedzenia w stodole i nie robienia niczego. Czasami się natknął na kogoś, a czasami nie. Zwykle kręcił się po granicach, więc jeśli czuł, że patrol niedawno tędy przechodził, to wiedział, że nie przyjdą tu prędko ponownie. Tak było i tym razem – ostentacyjnie wkroczył na tereny Klanu... Deszczu? Sztormu? Nie miało to większego znaczenia. Wiedział tylko, że dołączyła do niego ta szajbuska, z którą zrobił to. Nie miał pojęcia o tym, czy w wyniku tego coś się dalej zadziało, a mianowicie, czy z tej wpadki (Bo inaczej się tego nazwać nie dało) na świat przyszły kocięta. Był ciekaw, ale nic poza tym. Nie czułby do nich żadnej więzi, jeśli owe istniały.
Przysiadł na zboczu, a wiatr niemal od razu musnął jego futro, wprawiając je w ruch. Owinął swój ogon wokół łap, by nie zmarzły, po czym zamknął na chwilę oczy i wsłuchał się w szum. Nie dany był mu na długo ten spokój, bo po chwili do jego nosa wdarł się czyjś zapach, niesiony wraz z wichrem. Wypuścił ze świstem powietrze przez nos, a następnie podniósł się z ziemi i ruszył ku Złotym Trawom, gdzie żaden klanowy kotek nie powinien mieć do niego pretensji. Nim się zorientował, coś na nim wylądowało, a tym czymś była kotka o bardzo wiotkim ciele, w skutek czego Oset tylko się zachwiał. Zrzucił ją z siebie i popatrzył na nią karcąco.
– Zmykaj stąd pędem na tych swoich patyczkach, zanim coś ci zrobię – warknął w jej stronę.
Ta jednak tylko rozdziawiła swój pyszczek i patrzyła na niego ze zdziwieniem, jakby zobaczyła w tej chwili ducha. Minęła chwila, a ona uśmiechnęła się szeroko, po czym ponownie doskoczyła do kocura.
– Hej! Ty jesteś Oset, tak? Musisz nim być! Jesteś wieeelki! Wieeelki i bury z o takimi pręgami! Jak tygrys, nie, nie? Chociaż nigdy nie widziałam tygrysa... A ty widziałeś? Musiałeś go widzieć! Prawda, prawda? Mama mi o nich opowiadała! I mówiła, że masz oczy jak nocne niebo! Fajne są, wiesz? Takie niebieskie! Ciemnoniebieskie! Moje nie są takie ciemne... Szkoda. Ale przynajmniej przypominają niebo w dzień! Co o nich myślisz? Lubisz je? Mam nadzieję, że tak! Bo ja twoje baaardzo lubię! Wiesz, ż–
– STUL PYSK! – wydarł się na nią, mając dość jej paplaniny.
Podziałało. Uczennica zamknęła swoją mordkę i ze smutkiem w oczach popatrzyła na kocura. Uchyliła ją jeszcze na chwilę, jednak pod wpływem jego wzroku od razu ją zacisnęła w wąską linię. Gorycz w jej ślepiach zmieniła się na złość i poirytowanie. Wyglądała na niezadowoloną z tego, że potraktowano ją w taki sposób.
– Nie powinieneś tak mówić do swojej córki, głąbie – oznajmiła i nadymała swoje policzki, spoglądając na Oset spod na wpół zmrużonych oczu. – To prawda, że masz charakterek, ale skoro mama sobie z tobą poradziła, to czemu ja nie miałabym? W ogóle to czemu ją zostawiłeś? Nie zaglądałeś do niej ani razu od tych kilkunastu księżyców! Wstydź się! Ja na twoim miejscu poszłabym do niej i ją przeprosiła, wiesz? Zasługuje na to! Może się boisz? Nie ma czego! Pójdę z tobą. W drodze moglibyśmy porozmawiać o... Hm... O tobie! Nie znam cię, inni znają swoich tatusiów i spędzają z nimi czas, też chcę tak! Naprawdę jesteś głupkiem! Znasz Kodeks Wojownika? Pewnie nie... A może tak? Dobra, to bez znaczenia! Tak czy siak, nagięła go dla ciebie, chociaż... Ty nie należysz do klanu, nie? A zresztą, nieważne! Po prostu idź i ją przeproś, dobrze, dobrze? Żeby się nie smuciła, gdy z nią o tobie rozmawia–
– Sosnowa Łapo!
Oset, zbyt zajęty tą upierdliwością, nie zauważył, jak zbliża się do nich inny kot. Była to kocica o niebiesko-rudym futrze i niebieskich oczach, z których bił chłód i zimno. Paroma zgrabnymi susami znalazła się przy nich, a upewniwszy się, że z ową Sosnową Łapą wszystko gra, popatrzyła na kocura wzrokiem tak przesyconym negatywnymi emocjami, iż po jego grzbiecie przeszedł dreszcz. To się wkopał...
< Migoczące Niebo? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz