Zastępca spojrzał na nieznajomego, czarnego kocura, przeszywając go wzrokiem miętowych oczu. Zasyczał i podszedł do niego. Kocur był bardzo młody, z pewnością przed chwilą ukończył naukę, dlatego przygniecienie go do ziemi łapą nie sprawiło trudności. Wysyczał mu do ucha następujące słowa z niemiłosierdną powagą:
– Nie czujesz tego zapachu, nie widzisz tych terenów? Chyba ja, jako zastępca Klanu Wilka, wiem, że nasze tereny się nie kończą się tutaj. – wypuścił wojownika z uścisku, a ten od razu odskoczył. Pustułkowy Dziób spojrzał na złotą kotkę obok Burzowicza i prychnął. Mierzył ich wzrokiem, gdy ci wracali do swoich terenów, po czym westchnął. Zmienił się. W swoim klanie był miły i pomocny dla innych klanów, a teraz nabrał powagi i jakiejś powagi. Odwrócił się, słabo dysząc, i, przeklinając swoją półdługą sierść, szybko poszedł do obozu. Potrzebował czegoś do jedzenia, żołądek skręcał mu się z bólu. Jednak zawsze, gdy się znajdowało jakieś jedzenie, on dawał to wszystko swojemu klanowi, szczególnie swojej partnerce. Partnerce...?
Wkraczając na teren obozu, zwolnił krok i rozejrzał się. Kwiecisty Śpiew siedziała obok Borsuczego Gońcy, który natomiast wodził wzrokiem legowisko liderki. Tam się właśnie zmierzył Pustułkowy Dziób, jednak jego uczeń go zatrzymał. Odwrócił się, gdy usłyszał swoje imię, z lekką gracją i usiadł od razu przed pointem. Borsuczy Gońca uśmiechnął się do dawnego mentora.
– Wyglądasz na słabego, tato. Nie chcesz może czegoś do jedzenia? – spytał kocurek, lekko wskazując pyskiem na jamkę, gdzie znajdowała się ledwie chuda myszka. Zastępca pokręcił głową.
– Nie, dziękuję. Spytaj się Milczącej Gwiazdy, myślę, że ona bardziej potrzebuje tego. – również podniósł kąciki ust, jednak już trochę słabiej. Westchnął i puścił wojownika do liderki, po czym szybko pokroczył do Kwiecistego Śpiewu, spotykając się z nią w formie przytulenia się i dzielenia języków.
Ich nosy były suche, łapy twarde, kości coraz bardziej widoczne. Za co tak, Gwiezdny Klanie? Za co ta susza?
* * *
Ponownie samotne polowanie obok granic, w tym samym czasie ich pilnując. Miał nadzieję, że nie spotka się ponownie z jakimś wojownikiem z Klanu Burzy, ponieważ oni są niemile widziani na zalesionych terenach. Szedł po popękanej ziemi, nie czując żadnych zapachów. Słońcie przedzierało się przez ledwo liściaste gałęzie, mech już nie był taki zielony i soczysty. Krótko mówiąc, już wiedział, że Klany na tej suszy ucierpią.
Poczuł nagle czyiś zapach, już znajomy. To ten mały, czarny gówniarz, który myśli, że jego tereny są wciąz Klanu Burzy. Wyłonił się z krzaków, po czym zastępca zasyczał wrogo.
– Znowu ty? To nie twoje tereny!
<Nocne Niebo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz