* * *
Szepcząca Łapa mogła próbować tyle ile chciała, lecz i tak nie dałaby rady poprawić nastroju czarnemu kocurkowi. Jedyne, co mogłoby polepszyć jego samopoczucie, byłby uśmiech matki, który wcześniej widywał za każdym razem, kiedy otwierał oczy. Była ona dla niego promyczkiem nadziei na lepsze jutro, dawała mu siłę oraz pozytywną energię. Z tego wszystkiego pozostały tylko żal oraz gorycz, udzielające się wszystkim, którzy spędzali czas z albinotyczną kocicą. Nie miała już w sobie tyle werwy co księżyc temu- ba! Nie miała jej w ogóle. Nawet widok ukochanego partnera czy dzieci nie napawał jej radością, a to znaczyło, że było na prawdę źle.
Kroki wykonywane przez uczennicę liderki wzbudzały podziw oraz uznanie u Małego, ponieważ sam nie potrafiłby zrobić tego tak zgrabnie i starannie jak ona. Wlepił w nią swoje ciemnopomarańczowe ślepia, lekko rozdziawiając pyszczek.
— N-nauczyłaś ś-się tego na-a treni-ingu? – zapytał drżącym głosem.
— Tak! Tamtego wróbelka – wskazała buro-rudą łapką na niewielki stos ze zwierzyną. – upolowałam ja sama! – oznajmiła, wypinając klatkę piersiową do przodu.
— Też bym tak chciała – powiedziała z zachwytem siostra pręgowanego kocura.
— A-a nie boisz się, że c-coś cię z-zaat-takuje? Nap-przykład jastrząb-b! – zaniepokoił się.
< Szepcząca Łapo? Roso? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz