– Niby dlaczego miał mieć twoje pozwolenie, żeby ze mną rozmawiać?! – syknęła. – Sama mogę wybierać z kim chcę się zapoznać! Byłaś zazdrosna, czy co!?
– Pff, o jakiegoś zwykłego ucznia? Niby dlaczego? Był od nas starszy, jestem pewna, że i tak nie chciałby się z tobą zaprzyjaźnić i tylko zajmowałaś mu czas – Krabik fuknęła, wciąż wyglądając jakby nie widziała problemu w swoim zachowaniu.
Karaś zrobiło się trochę przykro. Co jeśli jej siostra miała rację? W pierwszej chwili chciała zaprzeczyć, jednak uświadomiła sobie, że uczeń jej się nie przedstawił, a jeśli słyszała wcześniej, gdy odwiedzał ich ciocię i kuzynów, lub gdy kotka wychodziła poza żłobek z Krzyczącą Makrelą, jak mówią na niego inne koty – nie zapamiętała imienia. Kojarzyło jej się coś z jakimś puchem, albo piórkiem, albo może jakimś pajęczynkiem… Na pewno było na p, i chyba dłuższe… I kojarzyło się z czymś delikatnym. Krabik odwróciła się na pięcie i chciała odejść.
– Jestem starsza, nie możesz być taka nadopiekuńcza! – pisnęła jeszcze za nią, jednak jej głosik brzmiał zbyt delikatnie jak na jej gust.
– Ale ja mądrzejsza! – odkrzyczała kotka.
– Ale ja większa! – syknęła.
Krabik odwróciła się jednak i wróciła nastroszona do siostry.
– Mysie futro!
– Królicze serce!
– KOTKI! – donośny głos Ryjówkowego Uroku przerwał ich syki. – Czy mogę wiedzieć co się stało, że hałasujecie na cały obóz?!
Obie się skuliły, widząc, że mama po gwałtownej pobudce z ich powodu nie jest w najlepszym nastroju.
– No bo ona… – Krabik zaczęła niepewnie, spodziewając się pewnie, że Karaś też ją zacznie oskarżać, jak to zwykle robiły w czasie kłótni, jednak większa z szylkretek jej przerwała:
– Przepraszamy za pobudkę – miauknęła, po czym odwróciła się i poszła zaszyć się w kącie żłobka, zabierając ze sobą wcześniej podarek.
Położyła go obok kamyczka, który znalazła wraz z tatusiem gdzieś w obozie i bardzo polubiła, a następnie opowiedziała im obu cicho jak bardzo pokrzywdzona się czuje, kręcąc się w kółko i próbując znaleźć wygodną pozycję. Gdy w końcu się udało przymknęła oczy. Nie była pewna ile minęło czasu ani czy zasnęła, jednak z rozmyślań wyrwał ją ruch obok siebie. Uchyliła leniwie oczy i dostrzegła Krabik, próbującą położyć się obok niej. Odwróciła ostentacyjnie głowę w drugą stronę.
– Oj, Karaś, nooo – zamruczała srebrna. – Nadal się gniewasz?
Zerknęła na siostrę i westchnęła widząc jej wielkie oczy wpatrzone przepraszająco.
– Przecież jesteśmy siostraamiii – dodała Krabik, przekręcając się na grzbiet tak, że znalazła się jeszcze bliżej siostry i otarła o pyszczkiem o jej łepek. ‐ No przepraaszaam, noo.
Karaś wątpiła, żeby młodsza zauważyła powody, dla których jej zachowanie jej się nie spodobało, jednak nie była najlepsza w długim gniewaniu się na członków rodziny.
– No już dobrze, no… – westchnęła.
– Super! – Krabik zerwała się na równe łapy. – Chodź, wymyśliłam nową zabawę…
Uśmiechnęła się słysząc tak znaną jej paplaninę siostry i ruszyła za nią.
***
Kiedy Srocza Gwiazda zwołała zebranie, przez kilka chwil Karaś łudziła się, że może zostanie mianowana na ucznia. Oczywiście wiedziała, że wraz z rodzeństwem muszą czekać do 6 księżyca, ale od kiedy jej kuzynki zostały mianowane, w żłobku zrobiło się tak cicho i dziwnie… A ona była już dużym kociakiem, przecież poradziłaby sobie! Szybko jednak okazało się, że to Piórolotkowa Łapa miał dostać nowe imię. Kotka próbowała skandować nowe imię wojownika, tak jak to koty miały w zwyczaju, jednak jej język trochę się plątał przy próbie wymówienia całego dwa razy pod rząd. Rytuał szybko się skończył i koty zaczęły się rozchodzić. Karaś zamarudziła trochę, nie wracając do żłobka od razu z mamą i rodzeństwem, bo z powodu częstych deszczów rzadko miała ostatnio okazję posiedzieć choćby chwilę na zewnątrz. Ze zdziwieniem zauważyła, że Piórolotkowy Trzepot podszedł do niej, zamiast udać się z rodziną czy przyjaciółmi świętować swoje mianowanie.– Hej! – przywitał się. – Dostałem nowe imię, słyszałaś? Teraz jestem Trzepotem!
– Tak, słyszałam! – zamiauczała z podekscytowaniem, patrząc z podziwem na świeżo mianowanego wojownika. – Właściwie to… Nie wiedziałam, że jesteś taki stary, znaczy się, oczywiście że jesteś dużo większy niż ja, Krabik, a nawet Krakwek… Krakwia Łapa – poprawiła się, bo wciąż jeszcze zapominała czasem o nowych imionach kuzynów. – Ale nie aż tak jak mamusia, więc nie myślałam… – plątała się trochę, próbując dokończyć myśl i nie obrazić przy tym niebieskiego kocura. – No a teraz, skoro jesteś wojownikiem, to chyba znaczy, że nie będziemy mogli się jednak kolegować, skoro ja jestem jeszcze kociakiem – posmutniała.
Uświadomiła sobie, że od dłuższej chwili nie pozwoliła starszemu dojść do słowa i zawstydziła się. Krabik znowu by powiedziała, że tylko zajmuje komuś czas…
– Oj, i do tego chyba znów za dużo paplam – dodała przepraszająco.
— Wcale tak źle nie jest – zaprzeczył Piórolotkowy Trzepot. – Są starsi na stanowisku ucznia i starsi na stanowisku wojownika – Wytłumaczył trochę napuszony, niemniej na wzmiankę o tym, że nie mogą ze sobą rozmawiać, poruszył uszami – Jak to nie? Możemy! Przecież to nie jest zabronione, ja wcale taki stary nie jestem, przysięgam! Poza tym, ja... ja mam przyjaciół młodszych i starszych od siebie! Więc mogę być też twoim przyjacielem, nikt mi tego nie zabroni!
Kotce zaświeciły się oczy i aż podskoczyła z radości. Krabik jednak nie miała racji i jej towarzystwo wcale nie przeszkadzało aż tak innym kotom!
– Naprawdę? A czy to znaczy, że teraz mógłbyś być mentorem moim lub Krabik lub Skrzelika, jak jesteś już wojownikiem? Chciałabym już być uczennicą i znowu spędzać więcej czasu z kuzynkami, ale boję się że będę tęskniła za mamusią, jak będę musiała spać w nowym legowisku bez niej… No i najbardziej bym chciała oczywiście, żeby Krzyczący Makrela był moim mentorem, bo Tatuś jest najlepszym wojownikiem na świecie, ale ty też byłbyś bardzo fajny, wiesz?
Na wspomnienie Krabik pysk świeżo mianowanego wojownika wykrzywił się nieznacznie podczas dotychczasowego uśmiechu, niemniej nic nie powiedział, a Karaś w żadnym stopniu nie zauważyła tej subtelnej zmiany.
— Jak nie zostanie nim twój tata, to chętnie przyjmę cię jako pierwszą uczennicę! – Rzekł z pewnością, energicznie – W końcu już się znamy, prawda? Powinno więc iść wszystko łatwo. Można zaproponować to Sroczej Gwieździe, co ty na to?
Przez chwilę nie odpowiadała, zastanawiając się. To można było tak po prostu iść i zaproponować liderce kogo się chce mieć jako mentora albo ucznia? Myślała że to bardziej… Nie była pewna, ale myśl o samodzielnym odezwaniu się do liderki napawała ją strachem. Przecież była tylko małym kociakiem! To znaczy, dużym jak na swój wiek, ale wciąż malutkim w porównaniu ze Sroczą Gwiazdą! A liderka roztaczała wokół siebie autorytet zauważalny nawet dla energicznego kociaka.
– Ja tak właściwie chyba trochę się boję jej przeszkadzać – przyznała się. – Wygląda zawsze tak dostojnie i poważnie na zebraniach… – umilkła i rzuciła wzrokiem w stronę legowiska liderki. – Jest kilka dorosłych kotów, których się troszkę boję – wyznała. – Ale nie możesz o tym nikomu powiedzieć, zwłaszcza mojemu rodzeństwu i kuzynkom, prooszę!
Wlepiła w kocura błagalne spojrzenie. Już miała w głowie te przytyki siostry, gdyby się dowiedziała…
— Oczywiście – Powiedział z powagą, po czym przyłożył łapę do pyska, a zaraz potem na pierś. – Milczę jak grób. Ale mnie możesz powiedzieć kogo się boisz! Muszę ci przyznać, że sam się trochę boję Sroczej Gwiazdy. Trzeba tak patrzeć do góry, by zobaczyć jej nos... Ale jakbyśmy poszli razem, na pewno byłoby jakoś lepiej co? Jak już mamy się bać, to możemy się bać razem.
Powaga Piórolotkowego Trzepotu rozbawiła ją i uspokoiła w jednej chwili.
– Możemy iść, ale dzisiaj chyba powinnam już wrócić… Nie chcę, żeby mama była zła, że siedzę tyle czasu poza żłobkiem, ona zawsze narzeka, że jesteśmy jeszcze za mali, żeby na własną łapę zwiedzać świat… Chociaż nie rozumiem dlaczego, przecież jestem już bardzo duża! Większa niż księżyc temu, a już wtedy byłam większa niż księżyc wcześniej, a jeszcze wcześniej… Nie pamiętam za dobrze. A ty nie idziesz jeszcze świętować z rodziną, przed tym, um… Czuwaniem? – zmieniła szybko temat i przypomniała sobie swoje początkowe zaskoczenie, że świeżo mianowany wojownik w ogóle zdecydował się na pogawędkę akurat z nią.
Piórolotkowy Trzepot widocznie stracił dobry humor i nie odpowiadając już nic, odwrócił się i pognał w stronę wejścia do obozu. Przez chwilę patrzyła za nim zdziwiona. Doszła do wniosku, że kocur był czasem trochę dziwny, ale i tak go lubiła za to, że nie traktował jej z góry. No i powiedział, że mogą być przyjaciółmi! Lekko napuszona z dumy wróciła do żłobka, mając nadzieję, że Ryjówkowy Urok nie będzie w nastroju do udzielania bur.
***
Mimo że robiło się powoli cieplej, deszcz nie ustawał. Kociaki większość dnia spędzały w żłobku, a Karaś odkryła, że pora Nowych Liści raczej nie jest jej ulubioną, bo z zimna i tego mokrego brudnego błota, wolała jednak zimno. Pewne wydarzenie utwierdziło ją w tym zdaniu jednak jeszcze mocniej. Krzyczący Makrela był akurat w żłobku i Karaś bardzo chciała pokazać mu listek, który znalazła dzień wcześniej i zaniosła do swoich skarbów z uwagi na nietypowy kształt. Kąt żłobka w którym je trzymała był jednak pusty. Po dłuższej chwili kłótni z Krabik, prób uciszenia zrozpaczonej Karaś, żeby dała Jaskrowemu Pyłowi odpocząć, a nawet nieufnym spojrzeniom rzucanym w stronę niezainteresowanego tragedią Skrzelika, jedyne co udało się ustalić, to że nikt nie wie co mogło się stać i że nikt nie ruszał Karasiowych skarbów. Kotka uparła się, że chce wyjść poszukać na zewnątrz, po drugiej stronie sumaków i Krzycząca Makrela nie miał innego wyboru jak tylko wyjść na deszcz z nieszczęsnym, upartym kociakiem. Takich też zastał ich Piórolotkowy Trzepot, który akurat wracał do obozu.<Piórolotkowy Trzepocie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz