BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 stycznia 2024

Od Lwiej Paszczy

 Wraz z swoimi dziećmi wybrała się w okolice Upadłego Potwora, chcąc spędzić z nimi trochę czasu, a tak naprawdę chciała po prostu pociągnąć młodych uczniów za języki na osobności, tak aby nikt im nie przeszkodził w rozmowie. Dlatego też, gdy Piaszczysta Zamieć miał zabrać jej syna na trening, poleciła kremowemu zająć się tym czym już dawno powinien, a ona w tym samym czasie miło spędzi czas ze swoimi pociechami. Dzięki temu, że Margaretka została mianowana na uczennice medyka mogła liczyć na informacje z pierwszej łapy od własnej córki na temat Rumiankowego Zaćmienia i Niknącego Widma. Tak jak sądziła, dymny wciąż nachodził medyka i przeszkadzał mu w pracy. A poza nimi mogła liczyć również na ploteczki dotyczące innych kotów, które udało się młodej kotce słyszeć w legowisku medyka. 
— Mam nadzieję, że nie jesteś dla niego miła. — miauknęła spoglądając oceniająco na córkę, która zajmowała się zbieraniem kwiatów, możliwe, że te miały własności lecznicze. Dostrzegła jak mięśnie na pysku szylkretki nieznacznie się napinają na poruszenie tematu jej podejścia do nierudych. — Odkąd pojawił się w klanie, wiele kotów umarło pomimo możliwości ich wyleczenia. W tym sporo naszych krewnych. Nie powinnaś okazywać sympati komuś, kto mógł przyczynić się do ich śmierci.
— Widmo jest dziwny, ale myślę, że nie powinnaś tak mówić mamo, że to on stoi za ich śmiercią. Niektórym nie da się pomóc, nie ważne jak bardzo się staramy... — podjęła niepewnie koteczka, widać było, że wkładała sporo wysiłku w to, aby nie zgodzić się z matką. — Ostatnio pomógł mi przynieść zioła do legowiska, więc ... — Widać, że chciała coś dodać, ale urwała; pewność z siebie z niej wyparowała, gdy tylko spojrzenia kotek się spotkały
— Nie myśl, że zrobił to bezinteresownie — Strzepnęła ogonem. Margaretkowa Łapa była zbyt naiwna, by zauważyć niektóre rzeczy. Może gdyby w pełni jej futro zdobił ognisty rudy kolor, to byłaby cwańsza i bardziej uważana? — Skoro tak dobrze czuje się wśród ziół i chorych, to biedak minął się z powołaniem. Zamiast cię wyręczać w twoich obowiązkach, powinien zająć się zadaniami wojowników. A ty masz się skupić na zadaniach uczennicy medyka, a nie na rozmowach z Króliczą Łapą. — syknęła. Nie mogła zdzierżyć obecności czarnego ucznia przy swojej córce. Już z dwojga złego wolała jak ta spędzała wolny czas z kociakiem Zwięzłego Hiacynta, lecz widać córka wolała ją zawieźć kolejny raz. Czegóż mogła się innego spodziewać po szylkretowej córce — A tobie Nagietku, jak idzie trening z Piaskiem? — zapytała miło 
— Wolałbym, abyś to ty mnie uczyła mamo. Bo może i wujek przekazuję mi wiedzę, wczoraj pokazał kilka technik, dzięki którym z łatwością pochwycę zająca, ale... Wujek Piasek czasami dziwnie się zachowuje... — skrzywił mordkę, na co Lew zaintrygowana opinią syna na temat jej brata dała znać poprzez skinienie, aby kontynuował — Sam nie wiem co mu jest. Ale jest dziwny. Może jest chory? — zamyślił się. — Może jakbym poprosił Różaną Przełęcz, to zgodziłaby się, abyś została moją mentorką? Nie masz żadnego ucznia...
— I raczej zbyt szybko go nie dostanę. — rzuciła rozbawiona przerywając kociakowi. Była ciekawa kto się okaże być jej pierwszym uczniem. I w jakim wieku go tak właściwie dostanie. Miała nadzieję, że przyjdzie jej uczyć swoje kocię. Niestety tak się nie stało, lecz czuła ulgę, że żadne z jej dzieci nie trafiło w łapy nierudego. Może sytuacja przez, która musiał przejść Piaszczysta Zamieć dał do myślenia liderce, jak się kończy szkolenie, gdy nierudy nieprzepadający za rudymi zostaje mentorem jednego z nich? Teraz przynajmniej szylkret uczył szylkretkę, a rudy uczył rudego. Tak powinno to wyglądać już od samego początku, jeśli miał panować porządek. 
Rozmowa pomiędzy Lwią Paszczą, a jej synem z obaw młodego ucznia względem swojego mentora, dość szybko zmieniła się w naukę teorii, tak aby Nagietkowa Łapa na kolejnym treningu mógł zabłysnąć. Miała nadzieję, że mimo posiadania brudnej krwi, jej syn jej nie zawiedzie i szybko mu się uda zostać wojownikiem. Nie musiało mu się to udawać od razu, jednak miała nadzieję, że trening nie przedłuży się do dwudziestu księżyców, jak w przypadku niedawnej uciekinierki. 
— M-mamo... Tam jest jakiś obcy kot i nam się przygląda od kilku minut... — wtrąciła się Margaretkowa Łapa przerywając tym samym rozmowę matki z synem
Nawet jeśli córka zwróciła uwagę na obcego, kotka i tak dostała ochrzan za to, że zwlekała z poinformowaniem matki na temat domniemanego samotnika. Wiedziała, że Różana Przełęcz już raczej żadnego przybłędy nie przyjmie po przeprowadzonej jakiś czas temu z kocicą rozmowy, co było dla niej piękna informacją. Nie chciała widzieć kolejnego obcego pyska w legowisku uczniów czy wojowników. 
Zamrugała kilkukrotnie nie dowierzając własnym oczom. Ignorując młodych uczniów poderwała się z trawy i wyszła na przeciw kocurowi. 
— M-mamo... — pisnęła Margaretka, lecz Lew była głucha na jej wołanie, nawet nie racząc na nią spojrzeć, pozostawiając w tyle 
Dość szybko zmniejszyła odległość między sobą, a nieznajomym, który gdy tylko się do niego zbliżyła na lisią długość przywitał ją uśmiechem.

***

Ciężko było mówić o jakimś większym uczuciu między rudymi kotami. Ot co, rozumieli się i miło spędzali razem czas. Lwia Paszcza z wielką chęcią by chciała, aby Milin zasilił szeregi Klanu Burzy, bo w końcu by klan zasilił kot, który pojmował wyższość rudej sierści nad innymi umaszczeniami. Jednak widziała co na to Różana by powiedziała, gdyby się zdecydowała kocura przyprowadzić przed oblicze liderki. Pewnie by najpierw wyśmiała Lew, że ta jest hipokrytką, bo jeszcze tak niedawno sama wyzywała na samotników, a od kilku dni spędzała część czasu przeznaczonego na patrole w towarzystwie rudego kocura. Mogli tylko od czasu do czasu się spotykać. Dlatego też nie chciała się z nim wiązać na stałe. Mieli po prostu oboje na tym skorzystać, dlatego zawarli ze sobą umowę. Lew miała w końcu doczekać się swoich wymarzonych czysto rudych kociąt, a Milin... no cóż. Też miał na tym skorzystać, prędzej czy też później.

Nowa członkini Pustki!


MRÓWKA
Powód odejścia: Decyzja właściciela
Przyczyna śmierci: Starość

Odeszła do Pustki

Od Mrówki

        Najpiękniejsze wspomnienia najdłużej zostawały w pamięci. Kiedyś Mrówka sądziła, że pod koniec swojego życia będzie rozpamiętywać najgorsze wydarzenia, których była świadkiem. Jak się mogła jednak przekonać, życie potrafiło zaskakiwać. Miała dużo czasu, żeby to odkryć. Los postanowił pozwolić jej należeć do Owocowego Lasu przez długie sto dwadzieścia osiem księżyców. To wiek, który z pewnością przysporzył jej więcej zmartwień niż radości. Bo jak można korzystać z takiego życia, kiedy jest się zmuszonym na spędzenie go w legowisku? Mrówka zawsze wolała zginąć jak wojowniczka. Tymczasem mięśnie coraz bardziej bolały kocicę, łapy odmówiły posłuszeństwa, była zmęczona i słaba. Większość dni spędzała na odpoczywaniu i spaniu, mało jadła i piła, największą rozrywką była obserwacja obozu lub krótka rozmowa z pobratymcami. Czuła się jak ciężar dla swojej przynależności. Może dlatego tak łatwo pogodziła się ze świadomością, że jej czas dobiega końca?
        Wracając do wspomnień. Mrówka miała dużo czasu na podsumowanie swojego życia. Zauważyła, że kiedy przywołuje te miłe, pozytywne wydarzenia, na jej pysku pojawia się lekki uśmiech. Wtedy, chociaż brzmiało to nierealnie, serce płonęło jej ogniem. Zawsze chciała być szczęśliwa i wielokrotnie zasmakowała tego niezwykłego uczucia. Życie dawnej wojowniczki zawsze było skupione na Owocowym Lesie. To właśnie w nim przyszła na świat jako córka Orła i Kostki. Na myśl o rodzicach poczuła znajome uczucie tęsknoty. Zdążyła pogodzić się z ich śmiercią i nawet wybaczyć swojemu ojcu, jednak czas nie leczył ran, a jedynie sprawiał, że stawały się mniej bolesne. Wraz z Mrówką w miocie urodził się Słonecznik. Była zżyta z bratem i często razem się bawili jako kocięta, wspólnie odkrywali świat. Nadal za nim tęskniła i czuła żal, że ją zostawił. Nie rozmawiali ze sobą od czasu jego ucieczki. Zastanawiała się, czy założył rodzinę? Jak sobie poradził poza Owocowym Lasem? Czy on również za nią tęsknił? Domyślała się, że brat zmarł. Na Mrówkę po śmierci czekała pustka. Ciemność, równie tajemnicza, co ona sama. 
        Głęboką więź zbudowała nie tylko z bratem, ale również rodzicami. Różnili się od siebie charakterami i poglądami, ale bardzo się kochali. Ich miłość i wzajemny szacunek, były doskonale odczuwalne przez młodą Mrówkę. Kostka dominowała w życiu ich małej rodziny i to ona podejmowała najważniejsze decyzje. Była dumna, odważna i waleczna. Imponowała swojej córce i nic dziwnego, że to właśnie po matce odziedziczyła najwięcej cech. Z dzieciństwa pamiętała zabawy z bratem i rodzicami, ale również głęboko zachowała opowieści ojca. Orzeł uwielbiał dzielić się ze swoimi dziećmi historiami, a ona chętnie słuchała, doceniając towarzystwo wojownika. Kocur był troskliwym ojcem, ale też nieśmiałym. Mrówka dobrze i ciepło wspominała okres, kiedy była kociakiem. 
        Gdyby ktoś zapytał złotej kotki za co najbardziej uwielbia Owocowy Las, zdecydowanie odpowiedziałaby, że dzięki drzewom to miejsce mogą nazwać domem. W sadzie, w którym Mrówka przyszła na świat, jeszcze zanim musieli się przeprowadzić, kochała się na nie wspinać. Była w tym naprawdę dobra! Mrówka opanowała także umiejętność walki i polowania. Kotka późno skończyła trening na ucznia, musiała mieć drugiego mentora. Jak na złość to stanowisko przypadło Perkozowi, młodszemu od niej kocurowi, którego znała jeszcze za czasów żłobka. Orzeł często przychodził odwiedzać kocięta swojej zmarłej przyjaciółki, traktując je niemal jak swoje własne. Mrówka pamiętała z tamtego okresu swoją zazdrość. Perkoz szybciej został wojownikiem, a ona okazywała nieposłuszeństwo, ignorując jego polecenia. Raz nawet spadła z gałęzi przez swoją upartość. Z czasem zbliżyli się do siebie. Mrówka zakochała się w Perkozie, ze wzajemnością. Nadal obdarzali się szacunkiem, zaufaniem i wsparciem. Czułości w ich partnerstwie nie brakowało. Stworzyli udany związek i doczekali narodzin kociąt. Mrówka posłała smutne spojrzenie na wyjście z legowiska starszych. Perkoz odszedł zbyt szybko. Powinni razem się zestarzeć, śmiać się z siwych włosów i problemów z chodzeniem. Uwielbiała się z nim droczyć. Jego śmierć była kolejną żałobą i cierniem w jej sercu. 
        Właściwie kotka często przeżywała żałobę po bliskich sobie kotach. Słyszała, że Owocowy Las, zanim stał się tak silnym miejscem i domem dla kotów, które zawsze były gotowe troszczyć się o siebie nawzajem, przeżył wiele strasznych wydarzeń. Była świadkiem jednego z najmroczniejszych i najokrutniejszych. Zawsze bolało ją serce, kiedy wracała wspomnieniami do tego dnia. Właśnie wtedy straciła matkę. Umarła bohatersko, broniąc Słonecznika. Dwunożni przedarli się przez Ogrodzenie, zabijali i porywali mieszkańców sadu. Drgnęła, przypominając sobie moment, w którym ratowała swojego ojca, pogrążonego w ciężkiej rozpaczy po śmierci Kostki. Podczas tego krwawego wydarzenia zginęło wielu pobratymców, zwłaszcza jej ciotka, Daglezja i wujek, Głóg. Od tego momentu żywiła nienawiść do Dwunożnych. Jej ojciec, Orzeł, załamał się po śmierci partnerki. Kostka odeszła pierwsza, ale tamtego dnia zabrała ze sobą chęci życia Orła. Ojciec już nie był tym samym kocurem. Cierpiał, był coraz słabszy i nieszczęśliwy. Pomagała mu, chciała, żeby wrócił do zdrowia. Opieka nad ojcem stała się rutyną. Ostatecznie popełnił samobójstwo. 
        W młodości raczej stroniła od kontaktów z pobratymcami, jedynie zdobywała się na kilka słów podczas patroli. Lubiła też ich obserwować. W ten sposób wiedziała, co się dzieje w Owocowym Lesie. Czujność i zdolność obserwacji wyróżniały ją jako wojowniczkę. Przyjaciół nie miała wielu. Na pewno mogła do nich zaliczyć Nikogo. Nigdy nie nazwała go tym wstrętnym określeniem. Długo się starała, żeby kocur otworzył się przed nią i kiedy wreszcie się to udało, mogli umacniać swoją relację. 
        Wspominając okres swojego szkolenia na wojowniczkę, zawsze przywoływała myślami mentora. Ale nie Perkoza. Ich relacji daleko było do mentor-uczeń. Pierwszym i jedynym prawidłowym mentorem złotej kotki był Krzemień. Uwielbiała wspólne treningi. Ich współpraca przebiegała dobrze i wiele nauczyła się od kocura. Wiedza, umiejętności i doświadczenie, które zdobyła jako uczennica, a które zawdzięczała właśnie szkoleniu z Krzemieniem, zostały z nią na całe życie. Oboje cieszyli się i byli dumni, kiedy została wreszcie wojowniczką. Ciężka praca się opłaciła i było to jedno z najlepszych wspomnień córki Orła. Tak, jak wtedy przewidywała, ceremonia mianowania została w jej pamięci na zawsze. Zaczęła lepiej rozumieć, co oznacza być mentorem, kiedy sama miała okazję się nim stać. Łuska była jej jedynym uczniem. Mrówka dobrze wyszkoliła kotkę i sprawdziła się w roli mentorki. 
        Pamiętała także drobiazgi, takie jak pierwsza złapana zdobycz: szara myszka. Na starość mogła popisać się całkiem niezłą pamięcią. Nawet teraz, przeciągając się w posłaniu z mchu i piór, nie pozwoliła swojemu umysłowi wyrwać się z krainy wspomnień. Miała to szczęście albo właśnie pech, że była jedynym starszym kotem zamieszkującym to legowisko. Wiązało się to z samotnością, ale także prywatnością. Zamglonym wzrokiem wpatrywała się przed siebie. Od zawsze uważała się za piękną kotkę, ale była świadoma, że wiek zrobił swoje. Na jej pysku i futrze widniały siwe włoski, oczy zdradzały mądrość i zmęczenie, nawet postawa kotki się zmieniła. Z powodu bólu w stawach, a także problemowi z łapami, złapaniem oddechu i brakiem energii, skazana była na przebywanie w legowisku. Musiała zrezygnować ze spacerów po obozie. Jedynym momentem, kiedy mogła zaznać świeżego powietrza, było wychylenie pyszczka przez wyjście z legowiska. Wiedziała, że to normalne dla jej wieku, ale i tak trudno przychodziło jej zaakceptowanie zmian. Samopoczucie kotki pogarszało się. Przeżyła więcej księżyców nawet od swojej babci, Szyszki. Powtarzała sobie, że nadal jest wyjątkowa. Piękne cynamonowo złote futro i pasujące żółte oczy. Nawet lubiła swoją półdługą sierść. Musiała wierzyć, że dalej jest silna i waleczna.
        Jak wtedy, kiedy przeprowadzali się ze starych terenów na te zamieszkane obecnie. Albo kiedy rodziła swoje piękne, mądre kocięta. Urodziła w takim momencie swojego życia, kiedy mogła cieszyć się rolą wojowniczki i miłością Perkoza. Doczekali dwóch synów. Była dumna ze swoich dzieci, silnych i zdrowych. Starała się im dać tyle uwagi, wsparcia i miłości, ile tylko potrzebowali. Bławatek i Goździk zapełnili pustą przestrzeń w jej sercu. Kochała swoich synów i śmierć Goździka nadal była dla niej ciosem. Kotka nie mogła pogodzić się ze śmiercią swojego dziecka. Ten ból miał być z nią do samego końca. Przynajmniej Bławatek sobie radził. Był stróżem Owocowego Lasu. Dawno dorósł, liczył przecież pięćdziesiąt księżyców.
        Skoro już mowa o Bławatku. Kotka podniosła pyszczek, zaalarmowana, kiedy do legowiska wszedł czarny kocur. Od razu rozpoznała swojego syna i rzuciła mu czułe spojrzenie. Bławatek usiadł naprzeciwko, odwiedzając swoją matkę. Kiedyś mieli okazję wspólnie zapolować. Na samą myśl o tym wydarzeniu, poczuła łzy gromadzące się w oczach, ale szybko zamrugała, pozbywając się ich, zanim zdążyłyby pocieknąć po policzkach. Chciałaby mieć w sobie dość energii, żeby wybrać się ponownie z synem poza obóz. Teraz nawet przeniesienie się do pozycji siedzącej oznaczało wysiłek, dlatego pozostała w poprzedniej pozycji. Leżała, wpatrując się w kocura, który opowiadał jej o tym, co się wydarzyło w Owocowym Lesie. Wiedział, że jego matka uwielbia plotki. Wdzięczna była mu jednak za coś innego niż przekazywanie informacji - za obecność. Nudziła się w tym legowisku, w każdych odwiedzinach innego kota znajdowała rozrywkę, a już szczególnie w kocie, którego kochała nad życie. Słuchała go, milcząc, bo wystarczyła jego sama obecność i głos, żeby poczuła się lepiej. Potem oderwała wzrok od swojego dziecka, zerkając na wyjście z legowiska. To jej ostatnia pora nowych liści.
    — Jak się czujesz, mamo?
        Ponownie wbiła żółte ślepia w swojego syna. 
    — Staram się nie narzekać. Chociaż dzisiaj wyjątkowo czuję się gorzej niż zwykle. 
        Bławatek zmrużył niebieskie oczy. Podobne do tych jego ojca. Nawet kiedy ona odejdzie z tego świata, pokrzepiająca była myśl, że zostawiła po sobie kogoś, kto będzie o niej pamiętał. 
    — Mam zawołać Witkę?
    — To nie będzie konieczne. Jestem stara, Bławatku. Nawet najlepsze zioła nie są w stanie mi teraz pomóc. — westchnęła ciężko. Położyła jedną łapę na tej należącej do kocura. — Kot wie, kiedy nadchodzi czas, żeby odejść. Kiedy mnie zabraknie, musisz pozostać silny, rozumiesz? 
        Wszystkie słowa, które kierowała do swojego kociaka, były przemyślane. Może to będzie jej ostatnia noc, a może w ciągu kolejnych dni stan jej zdrowia się pogorszy. Zakładała różne opcje. Najważniejsze, że może się pożegnać. 
    — Nie mów tak. Jeszcze Agresta przeżyjesz. 
        Lekki uśmiech nadal zdobił jej pyszczek, natomiast od Bławatka wyczuła niepokój. Wpatrywał się w nią z zaniepokojeniem. 
    — Wiem, że sobie poradzisz. Jesteś młodym, silnym i zdolnym kocurem. Jeszcze całe życie przed tobą. Może poznasz kogoś, kto rozpali twoje serce? Wiem, że jako matka mogę być z ciebie dumna. Podążaj dalej swoją ścieżką, mój Bławatku. Płynie w tobie krew przywódczyni Owocowego Lasu, wielkich wojowników i moja. Dlatego wierzę, że jesteś w stanie pokonać każdą przeszkodę, która pojawi się na twojej drodze. Kocham cię. 
        To była ich ostatnia rozmowa. Mrówka była zmęczona, więc położyła się wcześniej spać. Mięśnie bolały ją bardziej i co jakiś czas wzdychała z wysiłku. Nawet nie miała siły się podnieść i zmienić pozycję. Pozwoliła swoim oczom zamknąć się po raz ostatni. Przeżyła niezapomniane, długie życie, ale jej czas nadszedł. Umierała ze świadomością, że nie jest sama i że nigdy tak naprawdę nie była. Owocowy Las na zawsze pozostanie jej domem. Mrówka nie bała się śmierci, powitała ją ze spokojem. Bławatek był z nią do samego końca. Bok dawnej wojowniczki uniósł się delikatnie, kiedy wzięła swój ostatni oddech. A potem zapadła ciemność. 



Żegnaj, Mrówko [*]
Zmarła w wieku 128 księżyców

Od Mrówki CD. Krogulca

*dawno*

        Zanim musiała przenieść się do starszyzny, korzystała z życia wojownika. Pracowicie wykonywała swoje obowiązki, biorąc na swoje barki coraz więcej. Mrówka lubiła wpadać w stan, kiedy miała dużo na głowie. Była świadoma, że się starzała i chciała jeszcze skorzystać ze zdrowych, silnych łap. Udała się na samotny patrol. W głowie miała wiele myśli, które wymagały przeanalizowania. Łapy złotej kotki odbijały się o ziemię. Oddalała się coraz bardziej, rozglądając się wokół. Czujne spojrzenie żółtookiej przybrało na intensywności, kiedy dostrzegła dwie kocie sylwetki. Zmierzali w jej stronę. Mrówka zjeżyła futro i wysunęła ostrzegawczo pazury, gotowa na stoczenie potencjalnej walki. Przeszła przez trening wojowniczki, więc mogła pochwalić się wysoko rozwiniętymi umiejętnościami. Była gotowa na atak i obronę. 
        — Dzień dobry. Ja Owies. Mieć dobre zamiary. 
        Mrówka zmrużyła ślepia nieufnie i lekko zdezorientowana. Kocur mówił dziwacznie, jakby była małym, głupim kociakiem. Prychnęła w odpowiedzi, nie tracąc na baczności. Zwłaszcza w momencie, kiedy do nieznajomego kocura podszedł Larwa. Wzrok Mrówki przeniósł się teraz na dawnego członka Owocowego Lasu. Rozpoznała go, chociaż od ich ostatniego spotkania upłynęło sporo czasu. 
        — Mrówko... Kopę lat. — uśmiechnął się do niej dość karykaturalnie, bowiem uczyniła to tylko jego lewa strona pyska, prawa pozostawała niewzruszona i kamienna, poznaczona bliznami, niczym kara za grzechy, do których się dopuścił. Nie powiedziała tego na głos, ale wyglądał strasznie.
        — Wybacz nam... Mój kolega... Prowadzi badania. Rad byłbym gdybyś nie próbowała nas atakować. Mamy pokojowe zamiary.
        — Mhm... badania twojego kolegi dotyczą tego, jak szybko oberwie w pysk i jak bardzo będzie to bolesne? — spiorunowała obu wzrokiem, pozostając niewzruszona. Ta rozmowa nie potrwała długo. Kotka nie miała zamiaru wdawać się w dyskusję, wkrótce wróciła do obozu.

***

        Wraz z podeszłym wiekiem, nadeszły również dolegliwości. Przyzwyczaiła się do częstych wizyt w legowisku medyka. Tak było również tym razem. Mrówka leżała na jednym z posłań, odpoczywając po leczeniu. Zgłosiła się do Witki z infekcją ucha. Dzięki szybkiej interwencji, udało się wyleczyć dolegliwość. Mrówka przymknęła oczy z błogością, czując się znacznie lepiej. 


Wyleczona: Mrówka

Od Mrówki CD. Gracji

        Odkąd Mrówka zamieszkała w legowisku starszych, zdążyło upłynąć sporo księżyców. Obecnie była jedynym mieszkańcem legowiska starszych. Wiązało się to z wadami i zaletami. Miała spokój i prywatność, uwagę odwiedzających i wymienianą ściółkę posłania. Brak towarzystwa i samotność zaczęła jednak przeszkadzać złotej kocicy, dlatego ucieszyła się, kiedy w progu legowiska stanęła Gracja. Ostatnim razem miały okazję porozmawiać, kiedy młodsza kotka była na początku swojej ścieżki. Trochę upłynęło od tego czasu. Mrówka liczyła, że jej słowa pomogły Gracji w podjęciu decyzji, czy nadal chce zostać stróżem. 
        Kiedy Gracja do niej zajrzała, Mrówka zasypiała. Zastrzygła uszami na dźwięk kroków i od razu podniosła głowę, wpatrując się żółtymi, szeroko rozwartymi oczami w kotkę. Szylkretka uśmiechnęła się niewinnie na powitanie.
        — Witaj Gracjo, co cię do mnie sprowadza? — zagadnęła Mrówka. — Jak tam radzisz sobie w swojej nowej roli?
        — Dobrze. — odparła, choć od dłuższego czasu była pewna, że nie tego jednak chciała w życiu. — Przyszłam cię po prostu odwiedzić. Uznałam, że skoro i tak siedzisz tu sama, to musi ci się nudzić i miło będzie, jeśli sobie chwilę pogadamy. — dodała, przysiadając bliżej kotki. — Pora Nowych Liści robi paćkę z ziemi i nie ma co chodzić na spacery, więc jeśli moje towarzystwo ci nie przeszkadza, o wiele chętniej spędzę tu chwilę z tobą, niż gdzieś pośrodku lasu. — stwierdziła.
        Mrówka pozwoliła sobie na rozbawione poruszenie wąsami. Z cichym jękiem zmieniła pozycję. Zdołała usiąść, owinąć ogon wokół łap i udawać, że wcale nie bolą jej mięśnie. Skoro Gracja przyszła dotrzymać jej towarzystwa, to Mrówka nie miała nic przeciwko. 
        
— Oczywiście, że chętnie przyjmę twoje towarzystwo, Gracjo. Ostatnio jedynie śpię, najchętniej wybrałabym się na spacer, nawet w taką pogodę. — zamyślona spojrzała na wyjście z legowiska. — Ale to już nie na mój wiek. — ponownie utkwiła wzrok w kotce. — Więc mam nadzieję, że masz dla mnie dużo ploteczek. 
        Gracja zapewniła starszą, że na pewno coś się znajdzie i niemal natychmiast podzieliła się z nią wieściami, co się dzieje w ich Owocowym Lesie. Mrówkę zachwycał fakt, jak bardzo ich przynależność się rozwinęła. Przez te wszystkie sezony, każdy kot dokładał do niej swoją "cegiełkę". Członkowie rodzili się i odchodzili. Owocowy Las był niezwykłym miejscem. Miał swoją historię, kulturę, wyróżniali się na tle klanów. Członkowie Owocowego Lasu mieli ze sobą więź, silną i niemal uzależniającą. Mrówka była ciekawa, jak daleko zajdzie w ich przynależności Gracja. Podczas kiedy jedna historia dobiegała końca, druga dopiero się rozpoczynała. 


<Gracjo?>

Od Mrówki CD. Bławatka

        Bławatek ostatnio rzadko ją odwiedzał. Kotka uznała, że ma to związek z jego rolą stróża. W końcu musiał się nią nacieszyć i udowodnić, na co go stać. Syn, podobnie jak ona, został mianowany w wieku dorosłego kota. Może to ich mała tradycja? Kotka była dumna ze swojego kociaka i chciałaby widywać go znacznie częściej, ale nie zamierzała nakładać na czarnego kocura presji. Niech przychodzi, kiedy będzie miał ochotę. Zawsze go wysłucha i wesprze radami. Czasami tęskniła za czasami, gdy Bławatek był małym kociakiem i przybiegał do niej z jakimś problemem, przytulić się albo porozmawiać. Wtedy była młodsza i pełna energii. Teraz znajdowała się na skraju swojego życia. Była coraz słabsza i starsza. Chciała mieć pewność, że jej syn poradzi sobie bez niej. Historia zatoczy koło i teraz to kocur zostanie sam, bez kogoś bliskiego w Owocowym Lesie. To ją martwiło. Czy jej syn miał jakiś przyjaciół? 
        Zauważyła, że coś go trapi. Zastanowiła się, czy może to dotyczyć Goździka, może Perkoza. Nie drążyła tematu, ale przyglądała mu się jeszcze uważniej. Między dwójką kotów zapanowała niezręczna cisza. Mrówce to nie przeszkadzało. Jednak kiedy milczenie się przedłużało, zaczęła się obawiać, że syn przeprosi, wstanie i opuści legowisko. 
    — Dobrze ci się układa na stanowisku stróża? 
    — Mhm... nie narzekam. — mruknął.
        Mrówka przysunęła się bliżej i otoczyła kocura swoim ogonem. Zaczęła go nim głaskać, równocześnie zmuszając syna do nawiązania z nią kontaktu wzrokowego. 
    — Mam zacząć się o ciebie martwić?
    — Radzę sobie, mamo. — westchnął. — Dbasz o swoje zdrowie?
    — Może jestem stara, ale nadal mam mnóstwo energii. — mrugnęła do niego porozumiewawczo. Wróciła do poprzedniej pozycji. Ponownie siedzieli naprzeciwko siebie. Wreszcie pyszczek Mrówki rozszerzył zadziorny uśmieszek. — Poznałeś kogoś? 
    — Znam wiele kotów. — zaczął powoli, orientując się do czego ich rozmowa zmierza. 
    — Jakiegoś przystojnego kocura albo uroczą kotkę?
    — Mamo…
    — Dobrze mieć partnera. W naszej rodzinie pojawiają się niespodziewanie, ale zostają na całe życie. To prawdziwa wierność. A potem z takiej miłości rodzą się kocięta. 
    — Nie chcę rozmawiać o moim życiu uczuciowym.
    — Jestem obeznana w tych sprawach, możesz mówić, co ci leży na sercu. — miauknęła wesoło, ignorując zakłopotanie Bławatka. — Możemy zawsze poruszyć temat pszczółek i kwiatków.


<Bławatku? Wybacz, że dopiero teraz, ale przegapiłam odpis>

Od Karaś CD. Piórolotkowej Łapy (Piórolotkowego Trzepotu)

Karaś nie była szczęśliwa z powodu obrotu wydarzeń. Można by wręcz powiedzieć, że była zła na siostrę za jej zachowanie. Nawet nie zauważyła kiedy starszy kocur opuścił żłobek.
– Niby dlaczego miał mieć twoje pozwolenie, żeby ze mną rozmawiać?! – syknęła. – Sama mogę wybierać z kim chcę się zapoznać! Byłaś zazdrosna, czy co!?
– Pff, o jakiegoś zwykłego ucznia? Niby dlaczego? Był od nas starszy, jestem pewna, że i tak nie chciałby się z tobą zaprzyjaźnić i tylko zajmowałaś mu czas – Krabik fuknęła, wciąż wyglądając jakby nie widziała problemu w swoim zachowaniu.
Karaś zrobiło się trochę przykro. Co jeśli jej siostra miała rację? W pierwszej chwili chciała zaprzeczyć, jednak uświadomiła sobie, że uczeń jej się nie przedstawił, a jeśli słyszała wcześniej, gdy odwiedzał ich ciocię i kuzynów, lub gdy kotka wychodziła poza żłobek z Krzyczącą Makrelą, jak mówią na niego inne koty – nie zapamiętała imienia. Kojarzyło jej się coś z jakimś puchem, albo piórkiem, albo może jakimś pajęczynkiem… Na pewno było na p, i chyba dłuższe… I kojarzyło się z czymś delikatnym. Krabik odwróciła się na pięcie i chciała odejść.
– Jestem starsza, nie możesz być taka nadopiekuńcza! – pisnęła jeszcze za nią, jednak jej głosik brzmiał zbyt delikatnie jak na jej gust.
– Ale ja mądrzejsza! – odkrzyczała kotka.
– Ale ja większa! – syknęła.
Krabik odwróciła się jednak i wróciła nastroszona do siostry.
– Mysie futro!
– Królicze serce!
– KOTKI! – donośny głos Ryjówkowego Uroku przerwał ich syki. – Czy mogę wiedzieć co się stało, że hałasujecie na cały obóz?!
Obie się skuliły, widząc, że mama po gwałtownej pobudce z ich powodu nie jest w najlepszym nastroju.
– No bo ona… – Krabik zaczęła niepewnie, spodziewając się pewnie, że Karaś też ją zacznie oskarżać, jak to zwykle robiły w czasie kłótni, jednak większa z szylkretek jej przerwała:
– Przepraszamy za pobudkę – miauknęła, po czym odwróciła się i poszła zaszyć się w kącie żłobka, zabierając ze sobą wcześniej podarek.
Położyła go obok kamyczka, który znalazła wraz z tatusiem gdzieś w obozie i bardzo polubiła, a następnie opowiedziała im obu cicho jak bardzo pokrzywdzona się czuje, kręcąc się w kółko i próbując znaleźć wygodną pozycję. Gdy w końcu się udało przymknęła oczy. Nie była pewna ile minęło czasu ani czy zasnęła, jednak z rozmyślań wyrwał ją ruch obok siebie. Uchyliła leniwie oczy i dostrzegła Krabik, próbującą położyć się obok niej. Odwróciła ostentacyjnie głowę w drugą stronę.
– Oj, Karaś, nooo – zamruczała srebrna. – Nadal się gniewasz?
Zerknęła na siostrę i westchnęła widząc jej wielkie oczy wpatrzone przepraszająco.
– Przecież jesteśmy siostraamiii – dodała Krabik, przekręcając się na grzbiet tak, że znalazła się jeszcze bliżej siostry i otarła o pyszczkiem o jej łepek. ‐ No przepraaszaam, noo.
Karaś wątpiła, żeby młodsza zauważyła powody, dla których jej zachowanie jej się nie spodobało, jednak nie była najlepsza w długim gniewaniu się na członków rodziny.
– No już dobrze, no… – westchnęła.
– Super! – Krabik zerwała się na równe łapy. – Chodź, wymyśliłam nową zabawę…
Uśmiechnęła się słysząc tak znaną jej paplaninę siostry i ruszyła za nią.
***
Kiedy Srocza Gwiazda zwołała zebranie, przez kilka chwil Karaś łudziła się, że może zostanie mianowana na ucznia. Oczywiście wiedziała, że wraz z rodzeństwem muszą czekać do 6 księżyca, ale od kiedy jej kuzynki zostały mianowane, w żłobku zrobiło się tak cicho i dziwnie… A ona była już dużym kociakiem, przecież poradziłaby sobie! Szybko jednak okazało się, że to Piórolotkowa Łapa miał dostać nowe imię. Kotka próbowała skandować nowe imię wojownika, tak jak to koty miały w zwyczaju, jednak jej język trochę się plątał przy próbie wymówienia całego dwa razy pod rząd. Rytuał szybko się skończył i koty zaczęły się rozchodzić. Karaś zamarudziła trochę, nie wracając do żłobka od razu z mamą i rodzeństwem, bo z powodu częstych deszczów rzadko miała ostatnio okazję posiedzieć choćby chwilę na zewnątrz. Ze zdziwieniem zauważyła, że Piórolotkowy Trzepot podszedł do niej, zamiast udać się z rodziną czy przyjaciółmi świętować swoje mianowanie.
– Hej! – przywitał się. – Dostałem nowe imię, słyszałaś? Teraz jestem Trzepotem!
– Tak, słyszałam! – zamiauczała z podekscytowaniem, patrząc z podziwem na świeżo mianowanego wojownika. – Właściwie to… Nie wiedziałam, że jesteś taki stary, znaczy się, oczywiście że jesteś dużo większy niż ja, Krabik, a nawet Krakwek… Krakwia Łapa – poprawiła się, bo wciąż jeszcze zapominała czasem o nowych imionach kuzynów. – Ale nie aż tak jak mamusia, więc nie myślałam… – plątała się trochę, próbując dokończyć myśl i nie obrazić przy tym niebieskiego kocura. – No a teraz, skoro jesteś wojownikiem, to chyba znaczy, że nie będziemy mogli się jednak kolegować, skoro ja jestem jeszcze kociakiem – posmutniała.
Uświadomiła sobie, że od dłuższej chwili nie pozwoliła starszemu dojść do słowa i zawstydziła się. Krabik znowu by powiedziała, że tylko zajmuje komuś czas…
– Oj, i do tego chyba znów za dużo paplam – dodała przepraszająco.
— Wcale tak źle nie jest – zaprzeczył Piórolotkowy Trzepot. – Są starsi na stanowisku ucznia i starsi na stanowisku wojownika – Wytłumaczył trochę napuszony, niemniej na wzmiankę o tym, że nie mogą ze sobą rozmawiać, poruszył uszami – Jak to nie? Możemy! Przecież to nie jest zabronione, ja wcale taki stary nie jestem, przysięgam! Poza tym, ja... ja mam przyjaciół młodszych i starszych od siebie! Więc mogę być też twoim przyjacielem, nikt mi tego nie zabroni!
Kotce zaświeciły się oczy i aż podskoczyła z radości. Krabik jednak nie miała racji i jej towarzystwo wcale nie przeszkadzało aż tak innym kotom!
– Naprawdę? A czy to znaczy, że teraz mógłbyś być mentorem moim lub Krabik lub Skrzelika, jak jesteś już wojownikiem? Chciałabym już być uczennicą i znowu spędzać więcej czasu z kuzynkami, ale boję się że będę tęskniła za mamusią, jak będę musiała spać w nowym legowisku bez niej… No i najbardziej bym chciała oczywiście, żeby Krzyczący Makrela był moim mentorem, bo Tatuś jest najlepszym wojownikiem na świecie, ale ty też byłbyś bardzo fajny, wiesz?
Na wspomnienie Krabik pysk świeżo mianowanego wojownika wykrzywił się nieznacznie podczas dotychczasowego uśmiechu, niemniej nic nie powiedział, a Karaś w żadnym stopniu nie zauważyła tej subtelnej zmiany.
— Jak nie zostanie nim twój tata, to chętnie przyjmę cię jako pierwszą uczennicę! – Rzekł z pewnością, energicznie – W końcu już się znamy, prawda? Powinno więc iść wszystko łatwo. Można zaproponować to Sroczej Gwieździe, co ty na to?
Przez chwilę nie odpowiadała, zastanawiając się. To można było tak po prostu iść i zaproponować liderce kogo się chce mieć jako mentora albo ucznia? Myślała że to bardziej… Nie była pewna, ale myśl o samodzielnym odezwaniu się do liderki napawała ją strachem. Przecież była tylko małym kociakiem! To znaczy, dużym jak na swój wiek, ale wciąż malutkim w porównaniu ze Sroczą Gwiazdą! A liderka roztaczała wokół siebie autorytet zauważalny nawet dla energicznego kociaka.
– Ja tak właściwie chyba trochę się boję jej przeszkadzać – przyznała się. – Wygląda zawsze tak dostojnie i poważnie na zebraniach… – umilkła i rzuciła wzrokiem w stronę legowiska liderki. – Jest kilka dorosłych kotów, których się troszkę boję – wyznała. – Ale nie możesz o tym nikomu powiedzieć, zwłaszcza mojemu rodzeństwu i kuzynkom, prooszę!
Wlepiła w kocura błagalne spojrzenie. Już miała w głowie te przytyki siostry, gdyby się dowiedziała…
— Oczywiście – Powiedział z powagą, po czym przyłożył łapę do pyska, a zaraz potem na pierś. – Milczę jak grób. Ale mnie możesz powiedzieć kogo się boisz! Muszę ci przyznać, że sam się trochę boję Sroczej Gwiazdy. Trzeba tak patrzeć do góry, by zobaczyć jej nos... Ale jakbyśmy poszli razem, na pewno byłoby jakoś lepiej co? Jak już mamy się bać, to możemy się bać razem.
Powaga Piórolotkowego Trzepotu rozbawiła ją i uspokoiła w jednej chwili.
– Możemy iść, ale dzisiaj chyba powinnam już wrócić… Nie chcę, żeby mama była zła, że siedzę tyle czasu poza żłobkiem, ona zawsze narzeka, że jesteśmy jeszcze za mali, żeby na własną łapę zwiedzać świat… Chociaż nie rozumiem dlaczego, przecież jestem już bardzo duża! Większa niż księżyc temu, a już wtedy byłam większa niż księżyc wcześniej, a jeszcze wcześniej… Nie pamiętam za dobrze. A ty nie idziesz jeszcze świętować z rodziną, przed tym, um… Czuwaniem? – zmieniła szybko temat i przypomniała sobie swoje początkowe zaskoczenie, że świeżo mianowany wojownik w ogóle zdecydował się na pogawędkę akurat z nią.
Piórolotkowy Trzepot widocznie stracił dobry humor i nie odpowiadając już nic, odwrócił się i pognał w stronę wejścia do obozu. Przez chwilę patrzyła za nim zdziwiona. Doszła do wniosku, że kocur był czasem trochę dziwny, ale i tak go lubiła za to, że nie traktował jej z góry. No i powiedział, że mogą być przyjaciółmi! Lekko napuszona z dumy wróciła do żłobka, mając nadzieję, że Ryjówkowy Urok nie będzie w nastroju do udzielania bur.
***
Mimo że robiło się powoli cieplej, deszcz nie ustawał. Kociaki większość dnia spędzały w żłobku, a Karaś odkryła, że pora Nowych Liści raczej nie jest jej ulubioną, bo z zimna i tego mokrego brudnego błota, wolała jednak zimno. Pewne wydarzenie utwierdziło ją w tym zdaniu jednak jeszcze mocniej. Krzyczący Makrela był akurat w żłobku i Karaś bardzo chciała pokazać mu listek, który znalazła dzień wcześniej i zaniosła do swoich skarbów z uwagi na nietypowy kształt. Kąt żłobka w którym je trzymała był jednak pusty. Po dłuższej chwili kłótni z Krabik, prób uciszenia zrozpaczonej Karaś, żeby dała Jaskrowemu Pyłowi odpocząć, a nawet nieufnym spojrzeniom rzucanym w stronę niezainteresowanego tragedią Skrzelika, jedyne co udało się ustalić, to że nikt nie wie co mogło się stać i że nikt nie ruszał Karasiowych skarbów. Kotka uparła się, że chce wyjść poszukać na zewnątrz, po drugiej stronie sumaków i Krzycząca Makrela nie miał innego wyboru jak tylko wyjść na deszcz z nieszczęsnym, upartym kociakiem. Takich też zastał ich Piórolotkowy Trzepot, który akurat wracał do obozu.
<Piórolotkowy Trzepocie?>

Od Mrozka CD. Makowej Łapy

Mrozek lekko otworzył oczy. Dobrze że jeszcze nie padało, ale i tak było szaro…i smutno. Kocurek spojrzał na rodzeństwo. Od niedawna uwielbiał siedzieć w opuszczonym legowisku, ponieważ miał tam spokój i nie musiał się męczyć z Szronem…A właśnie gdzie on był? Rozejrzał się po żłobku i spostrzegł brata bawiącego się mchem nieopodal Bieliczego Pióra. Potem zobaczył Szadź śmiejąca się i ganiającą swój ogon. Wbił wzrok w matkę. Siedziała, a Lód spała obok niej.
Mrozek zaczął zastanawiać się co by tu porobić. Oplótł swoje nogi ogonem i rozejrzał się. W żłobku była tylko gałązka kolcolistu, którą przy namowie przyniosła mu Bielicze Pióro. Kwiaty tego krzewu były piękne i uwielbiał na nie patrzeć. Tym razem wpadł mu do głowy pomysł - będzie atakował gałązkę jakby była kotem. Przyległ do ziemi i powoli podchodził do celu, a gdy był już wystarczająco blisko skoczył na nią od razu raniąc się w bok. Odszedł powoli od przeciwnika szukając kolejnej zabawy lub idąc do matki by pokazać jej obrażenie. Był już przy żłobku, w którym tak lubił siedzieć. I wtedy ją zobaczył.
Makowa Łapą szła przez żłobek. Jej liliowe futro było zmoczone przez deszcz, który przed chwilą zaczął padać. Przywitała się z jego matką. Wbił w nią wzrok, gdy szła, wpadła na jego ulubione legowisko i upadła nosem prawie go dotykając. Popatrzył chłodno na Makową Łapę i syknął:
- Ej ty. Ślepa jesteś? Nie widzisz, że jest tu legowisko? - już słyszał jej wytłumaczenie, ale poprawił się: - O Hej. Przepraszam, że tak się wydarłem na ciebie, ale mogłaś nie zauważyć…jak z resztą każdy. Wybaczysz? 
<Makowa Łapo?>

30 stycznia 2024

Zapomniany Pocałunek urodziła!

Zapomniany Pocałunek urodziła trójkę kociąt!





Nowy członek Pustki!


KOS
Powód odejścia: Decyzja właściciela
Przyczyna śmierci: Zabicie przez Myszołowa

Odszedł do Pustki

Od Kosa CD. Myszołowa

 Nie został zaprowadzony do Stali. Zamiast tego został przekazany drugiemu kotu. Kocur prowadził go w nieznane części Betonowego Świata, nawet razem z mentorką tak daleko się nie zapuścił. Zapewne jak podrośnie to będzie poruszał się z łatwością po całym mieście, jednak najpierw musiał ukończyć trening. Szedł niepewnie za nieznajomym, który nakazał mu kroczyć za nim. Tak też robił od parunastu minut, mimo że głos rozsądku kazał mu odwrócić się i uciec. Jednak jaką miałby szansę? Może i uważał się za lepszego od swojego rodzeństwa, bandy pieszczochów, jednak nie tak dawno przecież zaczął trening. Nie miał żadnych szans w starciu z dziwnym starszym nieznajomym. Wolał nie ryzykować utraty życia. Wtedy na pewno nie przydałby się Jafarowi, tak jak tego pragnął.
— No pieszczoszku... Witaj na poligonie. Masz jakieś pytania? Jestem Myszołów, ja tu rządzę.
Zmierzył spojrzeniem kocię, które zadzierało nosa. To "coś" tu rządzi? Na tym całym "poligonie"? Nic z tego nie rozumiał, kim były te młodsze od niego koty, ten starszy i co to było za miejsce. Jednak mimo uczucia dziwnej niepewnością zmieszanej ze strachem, czuł również swego rodzaju ekscytację związana z odkryciem nowego miejsca. Był ciekaw czy jego matka słyszała kiedykolwiek o tym miejscu, do którego został zabrany. 
Z pyska bicolora wydobyło się krótkie prychnięcie, a już po chwili przyciskał srebrnego kocurka łapa do podłoża. Chciał dać nauczkę smarkowi, za to jak ten go nazwał. Bo może i urodził się jako pieszczoch, a jego szyję zdobiła obroża, to jednak nie uważał się za niego. 
— Nie wydaje mi się, abyś to ty tu rządził... Nazwij mnie jeszcze raz pieszczochem, a wyrwę ci język — zagroził wysuwając pazury, które jak na razie lekko wbijały się na głowie Myszołowa 
Miał nadzieję, że rzucona groźba trochę zepsuje poczucie pewności u kociaka, który byłby marnym przeciwnikiem dla starszego kocura. 

***

Poligon. Miejsce, do którego nie śniło mu się nawet w najgorszych koszmarach trafić.
Pierwsze dni były naprawdę trudne do dostosowania się. Bo mimo, że ten sam zamysł treningu odpowiadał mu, to nie podobało mu się to, że nie mógł odejść z wysypiska,w momencie, którym sam na to miał ochotę. Zdarzył się o tym przekonać bardzo szybko, kiedy to ślad po jednym z wychowanków grupy, w której przyszło mu żyć zaginął. A pozostałości z niego znalezione przy wyjściu z ogrodzonego terenu trudno było nazwać szczątkami kota.
Mentor kazał im spoglądać na kupkę sierści, napominając każdego z osobna, że właśnie to czeka każdego z uciekinierów. Śmierć. A lepiej dla nich, aby nie zostali ochrzczeni mianem tchórza po śmierci, bo nie będzie dane im go nigdy się pozbyć.
— Kosie... — Usłyszał tuż przy sobie cichy głos Trusi, która bezszelestnie zbliżyła się ku niemu. Na pysku płowej szylkretki wymalowany był strach, jak i również zmęczenie. Nie była stanie na dłużej zatrzymać wzroku na ich towarzyszu, z którym jeszcze wczoraj ćwiczyli. Tchórz na zawsze pozostanie tchórzem, nie dostąpi zaszczytu zmiany imienia na coś, co mogłoby pasować do jego umiejętności, które miał szansę zdobyć — Dlaczego on to zrobił? Wiedział przecież co czeka tych, którzy chcą odejść. — wyszeptała, najpewniej mając nadzieję, że Ostrokrzew nie usłyszy jej słów. 
— Był głupi. No i tak jak samo jego imię wskazywało, był tchórzem.
Nie odezwał się ani słowem już więcej, nie chcąc zostać ukaranym za niesubordynację i przeszkadzanie starszemu kocurowi w trakcie przemówienia. Niestety, odpowiedź nie usatysfakcjonowała kotki, która niemal po sekundzie, chciała mu zadać kolejne pytania. Działa mu na nerwy. Nie potrafiła się zamknąć kiedy wymagała od tego sytuacja.
— Ucisz się! — wysyczał do niej poirytowany, nie mógł znieść kolejnej głupiej istoty w swoim życiu mającej pszczoły w mózgu 
Jego sierść zjeżyła się, gdy Ostrokrzew nakazał mu i Trusi wystąpić z szeregu spośród ostałej dziewiątki kociąt. Pomiędzy nimi nastało niemałe poruszenie, jednak nikt nie śmiał się odezwać. Posłusznie wystąpił z szeregu, zerkając pełen nienawiści na młodszą kotkę, która dopiero po uderzeniu serca uczyniła to samo. W przeciwieństwie do niego, dygotała jak osika.
Czekała ich kara. Nie było mowy o tym, aby ich ominęła. Informację na temat tego co ich czeka padły z pyska burego kocura. Kos przyjął ją z niewielkim zdziwieniem. Podczas czasu na odpoczynek, obydwoje mieli kontynuować trening, skupiający się na wzmocnieniu ich ciała. Kilkukrotnie mieli przebiec wokół całego poligonu, a gdy skończą – osobiście mieli zająć się pochówkiem Tchórza. 

***

Gdyby nie Stał, byłby w wielkiej d. Tak jak miało to miejsce z jego "przyjaciółką", która ledwo co była w stanie nadążyć za czarno-białym, który kończył w tej chwili pierwsze okrążenie.
— Ogarnij się! Przebieraj szybciej łapami! Chyba, że chcesz zginąć! — wydarł się na koteczkę, która to w pewnym momencie osunęła się pomiędzy metalowe puszki. Ich ostre krawędzie lekko zahaczyły ciało kotki. Wyglądała żałośnie starając się wygramolić z pomiędzy metalu. Gdy tak się jej przyglądał, nie racząc jej pomóc, na myśl przyszła mu Kremówka. Nie tylko z wyglądu była do niej podobna. Nie rozumiał czemu ich mistrz miał nadzieję, że to coś będące słabym balastem zostanie w przyszłości kimś. Samo jej imię wskazywało na to, że jest słaba.
— N-nie chcę — padło z pyska zmęczonej koteczki, a mimo to nie ruszyła się z miejsca, ani o centymetr — Jestem już wystarczająco zmęczona po naszym normalnym treningu... A poza tym, głodna. Chce mi się spać, a teraz jeszcze to... — bąknęła pociągając noskiem, kiedy spojrzała się na swoją zranioną łapę — Chcę żeby moja mama mnie stąd zabrała! Obiecała, że wróci...
— Kiedy to było? — spytał podchodząc do kociaka, który podzielał ten sam los co on — Kiedy cię oddała? Ile czasu minęło? — zadawał pytania przyglądając się uważnie szylkretce, która się nieznacznie skuliła — Naprawdę myślisz, że nagle po takim czasie wróci po ciebie? Przejrzyj na oczy, nikt po ciebie nie wróci. Szybciej skończysz jak Tchórz, chyba że w końcu weźmiesz się w garść...

***

Księżyc za księżycem mijał, a z każdym kolejnym liczebność grupy treningowej się wykruszała. Może też dlatego też przez zwiększona pewność siebie, że nic złego już nie może się stać wciąż pozostającym przy życiu uczniom, Kos i Myszołów, wpadli na pomysł wymknięcie się poza poligon. Plan nie wydawał się trudny do realizacji, wystarczyło poczekać na odpowiedni moment. Każdy z nich uważał, że jest lepiej wyszkolony już w tej chwili i na pewno nic złego się nie stanie. Nie mogło. Jednakże zapomnieli o tym, że Ostrokrzew zawsze był dwa, a nawet trzy i więcej kroków przed nimi. Kocur bacznie obserwować wymykającego się koty i dopiero tuż przed siatką, która była granicą, której nie mogli przekraczać postanowił się ujawnić, strasząc przy tym nieco swoich podopiecznych. Nie spodziewał się usłyszeć, że karą za niesubordynację będzie stoczenie walki z Myszołowem. 

***

Jeszcze nie tak dawno temu jego szyję zdobiła pomarańczowa obroża, którą cudem udało się mu ściągnąć z szyji, po tym jak ta zaczęła się wżynać te kilka księżyców temu, a w tej chwili była to pociągła rana, którą zadał mu srebrny kocur. Leżąc na brudnym podłożu, starał się spróbować złapać oddech, co przychodziło mu z trudem. Z pyska wydobywał się świt i charkot, a krew z każdym uderzeniem serca coraz bardziej barwiła na szyi i piersi białe futro kocura.
Pieszczoch zawsze pozostanie pieszczochem, nie ważne jak bardzo by się starał. A mimo to jako jeden z nielicznych, pozostał przy życiu najdłużej, co już było swego rodzaju jakimś osiągnięciem, w jego dość barwnym, ale krótkim życiu. 

<Myszek? Przyniesiesz bukiet róż na mój grób?>

Od Mniszka CD. Miodunki

 Naprawdę nie widział co myślicie o kocicy, o jej rodzinie, a przede wszystkim właśnie o niej. Nasłuchał się co nieco na temat ich od innych kotów, więc śmiało mógł stwierdzić, że również byli dziwną rodziną. A mimo to Miodunka jako jeden z nielicznych kotów wykazywała względem niego jakieś zainteresowanie, nawet jeśli przypadkowo na siebie wpadali i chociażby z grzeczności wypadało zamienić parę słów. No i poza tym również tak jak i on nie przepadał za Fretką. To wystarczyło, aby w starszej kocicy jako tako widzieć przyjaciółkę. 
Mniszek jednak nie był dobry w te klocki. Komunikacja, czy też właściwie zrozumienie innych kotów u niego leżało. Dlatego żył sobie własnym życiem w tej dziwnej społeczności zwanej Owocowym Lasem.
W odpowiedzi na pytanie szylkretki jedynie kiwnął łebkiem. W końcu dzięki Miodunce mógłby w jednej chwili przenieść więcej przydatnych rzeczy wprost do dziupli.

przed narodzinami Jarzębinki i Przypływ

Siedząc na drugim brzegu rzeki, czasami miał wrażenie, że widział przemykającą po drugiej stronie postać znajomej kocicy pomiędzy zaroślami. Jednak od spotkania z Sówka, nie decydował się na ponowne składanie wizyt członkom Owocowego Lasu. Midounka może i nie doniosłaby na niego Agrestowi czy zastępcom, ale kto wie, czy ktoś by ich nie zauważył. Ktoś komu Mniszek w szczególności się naraził, jak Krucha, w końcu również jak czekoladowa była zwiadowczynią. Już właściwie w trakcie spotkania z Sówka dużo ryzykował, a jednak nie powinien igrać z ogniem . Miał zostać ojcem. Musiał zadbać o swoją partnerkę i o kocięta, które lada moment się narodzą. Możliwe, że przez zamartwianie się nad tym co miało lada moment nadejść, dostał bólów głowy. Tak, to było jedyne wyjaśnienie. Dlatego nie zwlekając, zebrał się ze skały nad rzeką i ruszył do Wrzosa, mając nadzieję, że ten coś poradzi na dolegliwość vana.

Wyleczeni: Mniszek

Koniec sesji, dziękuję pięknie za nią

Od Lwiej Paszczy CD. Rumiankowego Zaćmienia

 Od dłuższego czasu nie miała okazji rozmawiać z Rumiankowym Zaćmieniem. Zarówno ruda, jak i szylkret byli pochłonięci własnymi obowiązkami, ona wojowniczki, a syn liderki medyka. Mimo chęci odwiedzenia potomstwa Róży, rzadko znajdowała czas, aby wpaść w odwiedziny do medyków. Czy też lepiej było powiedzieć, że nie chciała widzieć ich pysków; kotów które dopuściły do śmierci jej bliskich. Mimo to dzisiaj skierowała swoje kroki w głąb legowiska medyka, w którym jak to w zwyczaju u nich było, roiło się od kotów z drobnymi przeziębieniami lub urazami. 
— Nic dziwnego, że nie ubywa, skoro zajmujesz się wszystkim sam... — pomyślała rozglądając się po legowisku medyka, którego stan według standardów Lwiej Paszczy pozostawał wiele do życzenia. Jednak cóż się dziwić, jak była trójka medyków, z czego tylko jeden był sprawny i pełen sił. Wiśniowej Iskrze mogłaby jeszcze wybaczyć to, w końcu była stara i dużo zrobiła dla klanu, jednak nie czuła potrzeby tłumaczyć lenistwa Słoneczka. Bo może tylnymi łapami ruszać nie mogła, ale przednie jeszcze sprawne miała. 
— Och, widzę, że ktoś tu się za mną stęsknił — zamruczała, pewnie Rumianek miał dość towarzystwa tych nierudych pokrak, które były nudne jak flaki z olejem i tylko niepotrzebnie kradły cenne powietrze, zioła i zwierzynę — Wybacz, że cię nie odwiedzam i mało co opowiadam, ale sam rozumiesz... Większość dnia pochłaniają mi nowe obowiązki. Jak nie patrol graniczny, to patrol łowiecki... Czasami porzucone kocięta trzeba przynieść do obozu... Nawet nie wiesz jak często dochodzi do zgrzytów między członkami patrolu. Ostatnio Owcza Pierś wpadł na jakże genialny pomysł... chciał udawać królika, mając nadzieję, że uda mu się zwierzynę oszukać i ta sama się do naszej grupy zbliży. Jaki był zdziwiony jak to nie poskutkowało... Dołożył nam tylko roboty i to cud, że nie wróciliśmy z pustymi łapami. To było najdłuższe polowanie w moim życiu! A ty... ty przynajmniej masz tu przeważnie ciszę i spokój, czasami ktoś chory wpadnie w odwiedziny, dasz potrzebne zioła i po sprawie. — Przeskoczyła wzrokiem po wolnych legowiskach. — Niekiedy żałuję, że nie zdecydowałam się obrać ścieżki medyka, jednak woli Klanu Gwiazdy nie wolno się sprzeciwiać — Nawiązała do czasów kocięcych, kiedy to w żłobku powiedziała Rumiankowi, że Ziębi Trel dostała sen od Klanu Gwiazdy, w którym to widziała troje dzielnych wojowników o rudawym kolorze futra — Uwielbiam ten charakterystyczny zapach — mówiąc to poruszyła nosem, wzdychając woń ziół w legowisku, by już po chwili przysunąć pysk bliżej szylkreta, aby to go powąchać — Ty też już nim przesiąknąłeś. Nie da się ukryć, że jesteś medykiem. — uśmiechnęła się
Zaśmiał się cicho na komentarz kocicy odnośnie braku pacjentów.
— Zdziwiłabyś się, gdybyś przychodziła tu częściej. — powiedział rozbawiony kocur. — Może teraz wygląda jakbym nie miał nic do roboty, a tylko odwrócę się i już pojawiają się następni pacjenci lub ziół brakuje. Nawet z trzema parami łap jest naprawdę dużo pracy. Jednak nie musisz się przejmować, to tylko powtarzające się choroby, na które byłem przygotowywany podczas treningu. W skrócie, nic ciekawego. Przynajmniej ty z jakiegoś patrolu lub polowania możesz wyciągnąć ciekawą historię, dla przykładu te, którą powiedziałaś mi przed chwilą. — Usiadł obok rudej kocicy z uśmiechem na pysku. — Jednak cieszy mnie twoje towarzystwo, bo naprawdę mi czasem brakuje Ciebie u mego boku. Ale cóż, nie zmuszę Cię do odwiedzin
— Musisz porozmawiać ze swoją mamą, aby nie dawała mi tyle obowiązków, to będę częściej wpadać w odwiedziny. Wstyd się przyznać, ale ledwo znajduję czas na pielęgnację mojej sierści, sen czy posiłek. A z tych trzech rzeczy nie mogę zrezygnować za nic w świecie. — zaśmiała się, wolała zrezygnować ze spotkań z niektórymi kotami niż zaniedbać swój wygląd — Przynajmniej się nie nudzę, ale jeśli się to utrzyma to odwiedzę cię bardzo szybko, tyle że jako pacjent. A tego bym wolała uniknąć... Szkoda, że Północ nie dostała jak na razie zgody, aby uczyć się na medyczkę. — zamyśliła się — Każde małe kocię zawsze marzy o zostaniu dzielnym wojownikiem. A ona jest inna. Miałbyś pomoc z prawdziwego zdarzenia. Cioteczka Wiśnia jest stara i nie tak sprawna jak za czasów młodości, a Słoneczna Łapa, cóż... jest niepełnosprawna... Wszystkie poważniejsze obowiązki spadają na ciebie. Tak nie powinno być — zmarszczyła pyszczek — Skończy się tak, że się przepracujesz i sam będziesz potrzebował kogoś kto się tobą zajmie. — westchnęła, jeszcze tego brakowało, aby medyk im się rozchorował. Ale gdy tak się stanie, z przyjemnością o niego zadba, z pomocą Ziębiego Trelu

***

Widok ucznia jej matki w towarzystwie Rumiankowego Zaćmienia działał jej na nerwy. Nie rozumiała postępowania kocura. Nie mogła zrozumieć, jak szylkretowi mogła pasować obecność tego kota, będącego w oczach rudej niczyim innym jak kleszczem u boku asystenta medyka, kolejną z przybłęd, który uczepiła się go i wykorzystywała. A jeszcze bardziej nie rozumiała jak Różana Przełęcz mogła przystawać na to, aby ktoś taki kręcił się przy jej własnym dziecku. Lew by na coś takiego nigdy w życiu nie pozwoliła. Najwidoczniej tyle znaczyło dobro jej własnych dzieci, jak i klanu. Niesprawiedliwe kary, dbanie o przybłędy, a nie swoich... i to miała być liderka?! Jak mogła dopuścić na przyjęcie kotów o nieznanym pochodzeniu. Koty, które były tak samo traktowane jak Lew i jej rodzina, która od pokoleń żyła na ten ziemi. Jak mogły mieć takie same prawa i przywilejem. Lew była kimś, a oni? Nikim. Wystarczyło, że Widmo nic od siebie nie dawał, a tylko ich klan zatruwał, tak samo jak Cicha Łapa. Kto wie czy to nie z jego powodu bliscy Lew umarli, w końcu to on przekazał medykom zioła z tego co udało jej się dowiedzieć. Podniosła mech z ziemi obrzucając dwa koty stojące na drugim końcu obozu nieprzychylnym spojrzeniem, po czym skierowała swoje kroki w stronę legowiska uczniów. Gdy tylko odrzuciła mech na jedno z legowisk, już po chwili zajęła miejsce obok brata, racząc go swoimi zaobserwowanymi uwagami, które mogły prędzej niż później doprowadzić ich dom, wspaniały Klan Burzy, do upadku.

***

Po dołączeniu czwórki kolejnych przybłęd w postaci starszych uczniów-samotników, jeszcze przed dołączeniem Cezarego

Przyprowadziła swoje kocięta do legowiska medyków, uradowana, że nie będzie musiała widzieć tego paskudnego pyska Słonecznej Łapy. Lwia Paszcza po raz pierwszy była wdzięczna bicolor, w końcu uczennica swoim zniknięciem zrobiła ogromną przysługę Klanowi Burzy. Może w końcu zrozumiała, że jest tylko ciężarem i nikt jej tutaj nie lubił? A już na pewno ruda. Trzymając za kark swojego syna, wkroczyła z nim do wnętrza nory, a tuż za nią pomału kicała Margaretka z przyczepionym do trzykolorowej sierści śniegiem. Widząc to niechlujstwo, odstawiła pierworodnego na legowisku, po czym zbliżyła się do szylkretki i bez słowa wbiła w nią blask swych żółtych oczów, chcąc tym samym dać jej do zrozumienia, że kocię jest chodzącym rozczarowaniem i powinna być swej matce wdzięczna, że ta pozwalała jej jeszcze oddychać. 
— Chcesz mi się bardziej rozchorować? Mówiłam ci, że po ciebie wrócę, więc masz poczekać — odezwała się w łagodniej, po czym łapa strzepnęła z futra córki śnieg, a gdy to skończyła pochwyciła kocię za skórę i usadowiła tuż obok drugiego kociaka na wolnym legowisku, by po chwili i również sama wgramolić się na nie i oczekiwać powrotu medyka. Chcąc umylić sobie czas, jak i kociakom, zdecydowała się opowiedzieć jedną z kolejnych historii, którymi od pierwszych chwil życia raczyła swoje dzieci. Przynajmniej łączyła przyjemne z pożytecznym, w przeciwieństwie co do niektórych kotów.
Lwia Paszcza starała się znaleźć każdy, nawet najmniejszy pretekst, dzięki któremu mogłaby opuścić żłobek. Przesiadywanie tam doprawdy działało jej na nerwy i przyprawiało o ból głowy. Tak więc nie chciała czekać, aż syn liderki sam przyjdzie do niej w odwiedziny do żłobka, co robił właściwie nie raz. Tym razem to ona postanowiła osobiście w towarzystwie dzieci, będącymi pretekstem do wyjścia ze żłobka, odwiedzić medyka. 
Minął jakiś czas, gdy do swojej ostoi ponownie zawitał medyk, najpewniej wróciwszy z jednej z tych swoich wypraw. Posłała przyjacielowi serdeczny uśmiech, jednak już po chwili mina jej z zrzedła, gdy tuż za szylkretem do legowiska medyków niczym cień wgramolił się dymny kocur. Od niechcenia, okryła swe kocięta ogonem, nie chcąc, aby kocur spoglądał na Nagietka swym świdratym spojrzeniem. 
— Pamiętajcie, macie być grzeczni i przede wszystkim mili dla Rumianka.
— Oj, mamo, muszę? — Z pyska małego klona Lew wyrwał się cichy pomruk niezadowolenia, jednak karcące spojrzenie matki uciszyło kociaka 
— Powinieneś się cieszyć, że Słoneczna Łapa wami się nie zajmuje. — wysyczała cicho kończąc rozmowę z kociakiem, by już po chwili głośniej i milej zwrócić się do medyka, który zbliżył się ku nim i wytłumaczyć mu, że podejrzewa przeziębienie u swoich kociąt — Od samego rana pociągają nosem. Mam nadzieję, że to nic poważnego. — wytłumaczyła zmartwiona schodząc z legowiska, tak aby szylkret mógł przeprowadzić badanie kociąt — Czy uczeń mojej matki może być tak miły i poczekać na zewnątrz, a nie przeszkadzać? — spytała chłodno wbijając znaczące spojrzenie w Widmo, dostrzegając, że ten nie kwapił się do opuszczenia legowiska medyków. Co on tu tak właściwie jeszcze robił?! Parszywa przybłęda. — Zaraz powinieneś zacząć swój trening. Chyba, że nagle zacząłeś się uczyć na medyka, w co szczerze wątpię... — prychnęła kpiąco spoglądając na niego z nieufnością
Nasłuchała się wystarczająco od matki na temat tego opornego kota, aby wyrobić sobie na jego temat zdanie. Właściwe, bez tego tak czy siak sobie wyrobiła. W końcu jego ciało zdobiła brudna sierść i zachowywał się dziwnie, bardzo dziwnie. Poza tym to jak lekceważąco podchodził do zasad panujących w klanie świadczyło nie tylko o nim, a przede wszystkim o Różanej i jej wyborach. Czy naprawdę zależało jej na dobru klanu? Z każdym kolejnym księżycem zaczynała w to coraz bardziej wątpić, ale jaki był sens dzielić się z tym innymi kotami, które i tak ślepo zapatrzone były w liderkę? Czy naprawdę odpowiadał im fakt, że samotnicy, którzy już nie raz namieszali w szeregach klanu byli przyjmowani do niego jak swoi? Odpowiadało im spanie wobec kotów, które mogły skrzywdzić ich bliskich? Wizja spania obok tych przybłęd z powrotem jak tylko wróci do pełnienia stanowiska wojownika sprawiała, że zbierało jej się na wymioty. Była ciekawa jak takie rozmowy przebiegają między liderką, a samotnikami chcącymi stać się częścią klanu. Ciekawiło ją jakie kity wciskali, aby tylko poruszyć serce Różanej Przełęczy i uzyskać zgodę na dołączenie do nich. 
— Słoneczna Łapa wybrała sobie idealny moment za zniknięcie, zostawiając cię z łapami pełnymi roboty — zwróciła się do Rumianka, całkowicie ignorując Widmo, który stękał coś pod nosem. Zapewne zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli zrobi coś nie tak, to tak jak szybko dołączył, tak również pewnie szybko opuści klan. A chyba tego nie chciał zważywszy na to, że po wymienieniu kilku porozumiewawczych spojrzeń z szylkretem opuścił legowisko — Rozumiem, że potrzebujesz pomocy, ale nie powinieneś się zniżać aż tak bardzo, aby prosić tego przybłędę o pomoc. Od czego masz mnie i swoich braci, a przede wszystkim rodziców. Myślę że tak jak i ja z chęcią by ci pomogli i przysłużyli się klanowi. Moje dzieci na pewno również ci pomogą, tylko musisz się najpierw nimi zająć... — I przede wszystkim skupić na swoich codziennych obowiązkach medyka, ale to już dodała kocica w myślach, zauważając, że od czasu przybycia do klanu Widma, Rumiankowe Zaćmienie był jakiś nieobecny, a wraz z pojawieniem się czarnego w klanie, zwiększyła się ilość śmierci kotów, co mogło wskazywać, że faktycznie coś było na rzeczy. Najbardziej jej było żal Słonecznika. Może i był  kociakiem Zwiędłego Hiacynta jak zakładała, ale Rumianek powinien stanąć na głowie, aby kocię udało się wyleczyć.

<Rumian? >

29 stycznia 2024

Od Diamenta CD. Jerzyka

 Adept leżał na jednym pudle w piwnicy. Wcześniej zebrał sobie nową porcję mchu, słomy, wybłagał też od Cynamonki jakiś koc, który dostała od dwunogich. Nie mógł mieć brudnego posłania. Niestety, to mu trochę zajęło a jego łapy, pysk i brzuch bardzo się ubrudziły w błocie. Ostatnio pogoda była deszczowa, nawet ulewna. Najbardziej ze wszystkich sezonów lubił porę Nagich Drzew, można było się wtedy świetnie bawić w śniegu. Natomiast pora Zielonych Liści też była super. Było cieplutko, dużo zwierzyny, miało się wtedy o wiele więcej energii do zabawy. Drzewa miały mnóstwo liści i można było się na nich ukrywać. Ale to były tylko marzenia Diamenta. Obecnie kocur odpoczywał, dokładnie czyszcząc się i machając z poirytowania ogonem. Deszcz chyba był jedną z najgorszych rzeczy, jakie mogłyby mu się przydarzyć. Ulewy moczyły jego futro, zamieniały piach i ziemię w błoto, po którym nawet nie dało się chodzić bez ubrudzenia się. Wszędzie dookoła tworzyły się bagna, w których można było ugrząźć na całkiem długo. Jakby mógł, to by siedział w tej piwnicy cały czas, tylko na chwilę wychodząc i ciesząc się promieniami słońca, robiłby tylko krótki spacer po jak najbardziej suchych terenach i tylko wtedy, kiedy byłoby słonecznie i akurat wtedy, kiedy nie byłoby ulewy. Resztę czasu poświęciłby na gonienie pająków w tej zakurzonej piwnicy i na dokładne czyszczenie siebie. Niestety nie mógł. Jeżyk codziennie go wyciągała na treningi, a tylko niektóre z nich były ciekawe. Tylko te, w których mógł wspinać się na drzewa albo mógł gonić za królikami i poczuć powiew wiatru w sierści. Ostatnio jego mentorka zrobiła mu trening dotyczący interwałów biegowych. Mógł wtedy wyładować całą swoją energię, której miał dużo. Dlatego podczas tego treningu spędził pół dnia na bieganiu bez zatrzymywania się ani na chwilę. Potem podszedł do jakiejś kałuży i pił przez jakieś sto uderzeń serca.
- Psyt. Diament! Potrzebuję twojej pomocy! – srebrny adept usłyszał ciche szepnięcie i zobaczył swojego kolegę, Jerzyka, przez to coś, co Cynamonka nazywała oknem. Ona się znała na nazwach przedmiotów, których używali Dwunożni. Kocur przeciągnął się leniwie na posłaniu, po wyższych pudłach dostał się do okna, przez które wyskoczył i znalazł się obok kolegi. – Zniknięcie Goshenit nie daje mi spokoju. – kontynuował Jerzyk. – Martwię się, że może wpadła w złe towarzystwo i ktoś ją do tego zmusił, aby opuściła nas… Kamienną Sektę. A może no wiesz… Co, jeśli hycel ją dopadł? W końcu nie była tak silna jak ja… - mruknął. Diament widział na pysku kocura powagę, więc uznał, że chyba nie czas na marudzenie o tym, że jeszcze nie zdążył wyczyścić swojej brudnej sierści. Pomyślał, że chyba przeżyje bez dokładnego umycia się. – Możemy iść odwiedzić koty z portu i spytać się ich, czy możemy wziąć na wyprawę ze sobą Strzyżyka… To znaczy Dukata.
- Strzyżyk, Dukat, co za różnica? Możemy go chyba nazywać, jak chcemy, co nie? – miauknął Diament, na co Jerzyk od razu przytaknął. – W każdym razie dobry pomysł. – powiedział, idąc najpierw w kierunku ogrodu Cynamonki, a nie portu. Narzucił od razu szybkie tempo. Chciał odnaleźć siostrę kolegi jak najszybciej. Jerzyk miał rację, mogło jej się stać coś złego. – Widziałem kiedyś, jak Dwunożni rzucali swoim psom zabawki i potem one je odnajdywały i przynosiły do nich z powrotem. Ale najpierw psy te zabawki wąchały, dlatego możemy dać Strzyżykowi posłanie Goshenit. Na pewno zostało na nim jeszcze trochę jej zapachu.
***
Portowe koty oczywiście od razu się zgodziły, aby Jerzyk i Diament zabrali pieska, który teoretycznie był ich, przecież to oni go znaleźli. Dwójka kocurów co chwilę podtykała Strzyżykowi kulkę mchu z posłania Goshenit, a następnie przesuwała noskami po kamiennej ścieżce dwunożnych. Zaobserwowali, że ich pupil w ten sposób węszy. Pies stał, patrząc się to na Jerzyka, to na Diamenta, ale nic oprócz tego nie robił. W końcu zamerdał ogonem i wystawił język z pyska. Powąchał uważnie mech i obrócił się wokół własnej osi z nosem tuż przy bruku. Poszedł w jedną stronę, ale potem zawrócił i skierował się w kierunku Drogi Grzmotu. Musieli go na chwilę zatrzymać, bo akurat dwa potwory przechodziły przez nią. Potem szli już bez większych problemów. Strzyżyk najwyraźniej złapał trop. Szybko truchtał przed siebie, raz na jakiś czas trochę zbaczając z kamiennej ścieżki dwunogich, ale potem do niej wracał. Cały czas merdał ogonem.
- Widzisz, Jerzyku? Wiedziałem, że to będzie proste jak znalezienie stokrotki na łące. – powiedział Diament, wchodząc na drzewo rosnące nieopodal.
- Jeszcze jej nie znaleźliśmy. – przypomniał mu kolega, patrząc ze zdziwieniem, jak srebrny wspina się na dąb. – Co robisz? – spytał.
- Sprawdzam, czy nie widać Goshenit. Idziemy już cały dzień. – wyjaśnił Diament, jednak jego nadzieje nie okazały się prawdziwe. Siostry Jerzyka nie było w zasięgu wzroku, mimo, że wspiął się na sam czubek drzewa. – Musiała odejść naprawdę daleko. – mruknął adept. – Ale nie martw się, znajdziemy ją. – pocieszył kolegę, który wyglądał na trochę rozczarowanego.
- Wiesz, co mnie niepokoi? – spytał Jerzyk i zanim Diament zdążył odpowiedzieć, kocur już kontynuował. – Wszędzie tu roi się od dwunożnych. Założyli tu wiele gniazd. Na razie omijają nas z daleka, chyba boją się Strzyżyka… to znaczy Dukata. W każdym razie… zawsze może się pojawić hycel i nas zabrać. – bury rozglądał się niepewnie po dwunożnych, strosząc sierść, jak któryś podchodził za blisko.
- Jeśli tak się stanie, to mu uciekniemy i jeśli Goshenit tam będzie, to ją też uwolnimy. – miauknął Diament bez większego zastanawiania się. W kilku susach zeskoczył z drzewa i dogonił kolegę. – W każdym razie robi się późno. Ty ze Strzyżykiem poszukacie jakiejś kryjówki, a ja zapoluję. Dobry plan? – spytał, nie przyjmując odpowiedzi „nie”. Na szczęście jej nie dostał.
- Dobry. – potwierdził Jerzyk, zawołał małego pieska i skierował się razem z nim w kierunku małego lasku, w którym drzewa rosły gęsto i było nawet trochę krzaków, w których z pewnością można było się ukryć i przenocować. Gdy się oddalali, Diamentowi coś się przypomniało. Pobiegł za kolegą.
- Czekaj! – zawołał, a gdy bury kocur się zatrzymał, srebrny podał mu kulkę mchu z posłania Goshenit i swoją ulubioną zabawkę. Przez całą drogę niósł te dwie rzeczy. Przecież Strzyżyk mógł zapomnieć zapachu, a piłeczka Diamenta nie mogła zostać sama bez opieki.
- Wziąłeś ją ze sobą? – zdziwił się Jerzyk, trącając przedmioty łapą. Zabawka zabrzęczała cicho. Następnie podniósł i piłkę, i kulkę z mchu. Strzyżyk zatrzymał się obok kocurów i wystawił język z pyska, patrząc to na jednego, to na drugiego.
- Oczywiście, nigdy się z nią nie rozstaję. To moja ulubiona! – wyjaśnił, pożegnał się z Jerzykiem i Strzyżykiem i poszedł polować.
***
Mysz i pulchny gołąb zwisały z pyska Diamenta. Gryzoń został upolowany w lasku, a ptak chodził po kamiennej ścieżce dwunogich. Niektórzy dwunożni jak gonił za tym gołębiem, coś do niego miauczeli podniesionym głosem. Ciekawe, jaki mieli problem? Kocur spojrzał na Jerzyka, który właśnie kończył przygotować legowisko. Bury wyrwał najniższe gałęzie z gęstego krzaka, dzięki czemu cała trójka mogła się pod nim zmieścić. Do tego wykopał trzy zagłębienia, a w nich rozłożył trochę mchu, którego wcześniej nazbierał. Diament pomyślał, że to nie były zbyt czyste posłania, ale nie marudził, bo wiedział, że sam lepszych by nie zrobił. Razem z Jerzykiem podzielił się gołębiem, a Strzyżykowi dał mysz. W podzięce został polizany po pysku. Po posiłku wszyscy położyli się spać, ale Diament musiał się najpierw wyczyścić. Mył się tak energicznie, że ruszał gałęziami, przez co całe legowisko się trzęsło i inni nie mogli odpoczywać. Zauważył to, jednak nie przestawał się czyścić, higiena jego futra była przecież bardzo ważna!

[1201 słów]

<Jerzyku?>
[Przyznano 24%]

Od Gracji CD. Mrówki

Gracja powstrzymała się od rzucenia najprostszej i najszczerszej odpowiedzi.
"Nic mi się nie podoba, po prostu wydawało się najłatwiejsze."
I najwyraźniej takie było, ale zarazem jej to nie satysfakcjonowało. Miała co do tego wszystkiego mieszane odczucia, ale ilekroć poruszała ten temat, nabierała wrażenie, iż utyka w jakieś pętli czasowej. Mówiła to samo, sądziła to samo — nie potrafiła się przełamać i wyjść myślami poza ten jeden schemat.
— Powiedzmy, że intrygowało mnie to, ile stróże mogą czynić, nawet jeśli ich rola nie zawsze jest dostrzegana. Wydawali mi się takim cichym wsparciem moralnym, dostępni do pomocy w każdej chwili — mruknęła, choć gdy tak mówiła to na głos, brzmiało to dla niej jak idealny materiał do odwalania najgorszej roboty. — Chciałam być kimś, kto może być postrzegany jako użyteczny, kto dba o porządek w obozie, nawet, jeśli mało kto tak naprawdę zwraca na to uwagę. Ale teraz, gdy zaczynam zdawać sobie sprawę, że to taka w porównaniu z resztą stanowisk łatwa praca i nie jest odbierana za poważną przez sporą część to nie wiem, czy mogę być dumna nosząc w przyszłości owe miano. A z drugiej strony mam czasami wrażenie, że i z prostymi obowiązkami sobie nie radzę tak dobrze, jakbym chciała — przyznała Gracja, unosząc łeb z nutką niepewności w oczach. Jej słowa nie oddawały prawdziwego stanu jej myśli, ale gdy tak ładnie to ujęła, wymyślając jak najwięcej zalet tej funkcji, brzmiało to lepiej. Samej siebie jednak oszukać w stanie nie była.
Mrówka spojrzała na nią z wyrozumiałością.
— Każda rola w Owocowym Lesie ma swoje trudności, ale także piękno. Nie musisz być idealna od razu. Ważne, abyś znalazła to, co naprawdę kochasz i co sprawia, że czujesz się spełniona. Czasem droga do odkrycia tego wymaga prób i błędów. I pamiętaj, zawsze możesz liczyć na wsparcie Owocowego Lasu.
Gracja spojrzała na Mrówkę z wdzięcznością w oczach, doceniając jej próbę zrozumienia. Była otwarta na słowa starszej kotki, a jednocześnie odczuwała lekki niepokój przed nieznanym, które czekało na nią w przyszłości.
— Zdaję sobie sprawę, że te wszystkie słowa mają sens, ale chyba nie potrafię jeszcze tego do siebie przyjąć — wyznała Gracja, delikatnie ocierając łapą pysk, bo paproch na wąsie nie dawał jej spokoju.
— Każdy ma swoje wątpliwości, droga Gracjo. To naturalne. Warto jednak pamiętać, że Owocowy Las to wspólnota, która daje szansę każdemu, kto ma w sercu dobre intencje. Naprawdę, nie musisz być doskonała od razu. Daj sobie czas. To, co się liczy, to gotowość do nauki, doświadczania i rozwoju — rzekła złota.
Gracja skinęła głową. Z pewnością to wszystko miało sens, tylko ona musiała przysiąść na uboczu i na spokojnie to przetrawić.
— Dziękuję za rozmowę, Mrówko. Chyba muszę jeszcze nad tym pomyśleć. Póki co będę uciekać, ale mam nadzieję, że dane nam będzie jeszcze porozmawiać — rzekła, powoli oddalając się od kotki.
Wojowniczka przytaknęła z uśmiechem i sama powędrowała w swoją stronę.

***

Od tamtego czasu jej myśli dalej się nie ustatkowały. Bycie stróżem nie brzmiało dla niej dobrze, czuła się ograniczona przez tę rolę i chociaż z wieloma kotami już rozmawiała na ten temat, tak dalej nie potrafiła podjąć działania w kierunku zmiany tego stanu. Księżyce mijały nieubłaganie i wiedziała, że odwlekanie tego tylko pogarsza sprawę.
Zerknęła w stronę pobliskiego krzewu, w którym mieściło się legowisko starszyzny. Obecnie miało ono tylko jednego lokatora i była nim Mrówka, złotofutrzasta o oklapniętych uszach. Gracja przesunęła łapą po ziemi, krzywiąc się na wilgoć stykającą się ze spodem jej kończyn.
W sumie nie miała dziś nic ciekawego do roboty. Starszej na pewno będzie miło, jeśli zajrzy do niej na chwilę i wymienią, chociaż parę zdań.
W środku legowiska było całkiem przytulnie. Poszukiwana przez nią, była wojowniczka, leżała z przymrużonymi oczami na świeżo wymienionym legowisku. Gdy tylko Gracja postawiła łapę za próg wejścia, żółte ślepia spojrzały na nią szeroko rozwarte. Szylkretka uśmiechnęła się niewinnie na powitanie.
— Witaj Gracjo, co cię do mnie sprowadza? — zagadnęła Mrówka, a młodej zrobiło się cieplej na sercu. Pamiętała jej imię? Niesamowite. — Jak tam radzisz sobie w swojej nowej roli?
— Dobrze — odparła, choć od dłuższego czasu była pewna, że nie tego jednak chciała w życiu. — Przyszłam cię po prostu odwiedzić. Uznałam, że skoro i tak siedzisz tu sama, to musi ci się nudzić i miło będzie, jeśli sobie chwilę pogadamy — dodała, przysiadając bliżej kotki. — Pora Nowych Liści robi paćkę z ziemi i nie ma co chodzić na spacery, więc jeśli moje towarzystwo ci nie przeszkadza, o wiele chętniej spędzę tu chwilę z tobą, niż gdzieś pośrodku lasu — stwierdziła.

<Mrówko?>

Nowa samotniczka!

 
RUTA

Od Piaszczystej Zamieci CD. Srebrzystego Nowiu

 Czuł jak stres rozlewa się po całym jego ciele. To nie tak miało wyglądać, nie tak! Spojrzał w kierunku Malwowego Rozkwitu, który im przerwał tą chwilę. Złość jaka nagle się w nim pojawiła, była ostra i intensywna. Miał ochotę podejść do wojownika i spoliczkować go za to co uczynił. W końcu obiecał dać im chwilę. Nie spodziewał się jednak, że tak szybko ta chwila minie, a kocur zacznie się zamartwiać. Gdyby pojawił się później, ba! Gdyby w ogóle dał im spędzić resztę dnia samotnie, to na pewno teraz w jego wnętrzu by tak nie wrzało. 
Czemu świat był przeciwko niemu? Pragnął tylko dowiedzieć się czy Srebrny czuł to co on. Czy wodził za nim wzrokiem? Czy marzył nocami o pocałunku, który rozpamiętywał przez ten cały czas? W obozie nie mógł z nim porozmawiać, ponieważ był obserwowany przez matkę i siostry. Tylko tu... z dala od nich czuł, że odwaga do niego powraca. Chciał bardzo, wręcz desperacko poznać odpowiedzi. Chciał wiedzieć, czy robił sobie płonne nadzieje, czy może jednak w tym wszystkim było ziarno odwzajemnianego uczucia. 
Ale nie... Znów przyjdzie mu się męczyć kolejne dni, szukając odpowiedniego momentu, aby zapytać Srebrnego o to wszystko. 
Czuł jak niechciane łzy pojawiają się w jego oczach, ale szybko odwrócił głowę w bok. Właśnie, że im przerwano. Czemu przyjaciel podchodził do tego tak, jakby nic się nie działo? Czy naprawdę nie widział, że się męczył? A może specjalnie unikał tematu, bo sam nie był przekonany co do ich relacji? 
— Tak... Możemy wracać — powiedział zimno. 
Nie chciał tak zabrzmieć, ale kolejny raz będzie musiał to wszystko w sobie dusić. Nie był na tyle odważny, aby powiedzieć to w obozie, gdzie każdy mógł ich usłyszeć. Niezadowolony z obrotu spraw, skierował się z nimi z powrotem do obozu. Do więzienia, w którym musiał udawać, że wszystko było w jak najlepszym porządku, aby rodzina nie spostrzegła, że coś przed nimi ukrywał. Wtedy nie tylko straciłby Srebrnego, ale i drugą najważniejszą po nim społeczność, którą kochał całym sercem. 

***

Kiedy wrócili do obozu był rozchwiany. Z jednej strony chciał spędzać dnie ze Srebrnym, z drugiej strony była rodzina, której nie mógł zaniedbać. Minęły kolejne księżyce, a on wciąż był w patowej sytuacji. Lew zaszła w ciąże, a on szukał drania, który jej to zrobił, by porządnie go sklepać. Problem był taki, że samotnik nawiał i nie wyglądało na to, aby chciał wrócić na tereny burzaków. Dlatego też coraz częściej czuł się zdenerwowany, zmęczony i miał powoli tego wszystkiego dość. 
Nawet podczas trenowania ucznia, wydawał się zamyślony. Wciąż próbował poukładać sobie w głowie priorytety. Przez to, że brał tyle patroli czuł, że zaniedbuje przyjaciela. Musiał jednak pomścić siostrę... No i dochodziło do tego jeszcze odnalezienie mordercy jego ciotki. 
To... nie było dla niego łatwe. 
Czemu świat nie mógł być mniej skomplikowany? Czemu kazał mu wybierać pomiędzy rodziną, a własnym szczęściem? Oczywiście... w obozie zawsze wybierał matkę i siostry... Jednak to zmieniało się, gdy na polowaniu pojawiał się syn liderki. 
Zapominał wtedy o wszystkim, ciesząc się jego towarzystwem niczym spragniony wody. Wtedy też czuł, jak te troski i napięcia znikają. Przy nim nie było problemów, a szara rzeczywistość zaczynała mienić się wieloma kolorami. Nie chciał tego porzucać... Chciał trwać w tym stanie do końca swojego życia, ale... Musiał wrócić. Musiał, bo wiedział, że jeżeli tego nie zrobi, a rodzina dowie się o jego uczuciach do nierudego, to straci nie tyle co Srebrnego, a bliskich, którzy tak wiele dla niego zrobili. Byłby egoistą, gdyby odrzucił ich miłość. Ale czasami łapał się na tym, że chętnie skupiłby się na sobie... W ramionach ukochanego. 
Dlatego też cierpiał. Cierpiał, bowiem nie wiedział czy przyjaciel go kochał. Cierpiał, bo nie wiedział jak powiedzieć mu o uczuciach. Cierpiał, bo mógł go przecież odrzucić. Cierpiał, bo ciągle udawał, że u niego w porządku, udawał przed siostrami jak i matką, że wciąż  starał się jak mógł, aby te były z niego dumne. Cierpiał, bo nie potrafił im powiedzieć prawdy, wiedząc że te by jej nie zaakceptowały. Cierpiał, bo wiedział, ze nawet ukochana siostra byłaby zdolna go zdradzić, gdyby podzielił się z nią swoimi problemami. 
Na barkach niósł olbrzymi ciężar... Nie tyle co bycie praprawnukiem Piaskowej Gwiazdy, dziedzictwa rudości i przyszłości jako lider, ale i łatkę zdrajcy, którą starał się ukrywać przed bliskimi. Oni by mu nie wybaczyli. Oni by go zniszczyli. 

***

To co stało się na zgromadzeniu nie pozwalało mu zasnąć. Słyszał słowa, które z jednej strony raniły mu serce, z drugiej powodowały przeogromne szczęście. W końcu... udało mu się zwierzyć ze swoich uczuć. Doszło do nowej ery w jego życiu. Teraz on i Srebrny byli parą. Oczywiście... pojawiały się przez to problemy. Musieli się ukrywać. Nie chciał tego... Marzyło mu się wtulenie w jego bok i spanie z nim na jednym legowisku... Mimo tego, że nie byli dość daleko, tak tęsknił za nim każdej nocy. 
Ale ekscytacja na samą myśl, że ukochany zabierze go w teren, gdzie spędzą ten czas sam na sam, pod pozorem polowania, była cudowna. W wyobraźni widział już jak wspaniale się bawią. Jak bez przeszkód mogą być sobą... Nie umiał ukryć uśmiechu, gdy o tym myślał. Chciał być kochany, chciał zapomnieć o problemach w jego ramionach. 
Dlatego też, gdy nastał świt zaprosił go na polowanie. Dopiero, gdy oddalili się znacznie od obozu, a w okolicy nikt się nie czaił, rzucił się na niego, powalając na ziemię.
— Tęskniłem — miauknął, wtulając nos w jego sierść, zapadając się w niej coraz bardziej. 

<Srebrny?>

28 stycznia 2024

Od Szepczącej Pustki CD. Gracji

Zapuszczanie się na granice, jak się okazało, pomimo całkiem nieprzyjemnej i niezdatnej do życia pory, miało i swoje dobre skutki, pomimo, że mroźny wiatr wiejący z jednej konkretnej strony tworzył na połowie Szeptu śnieżną ścianę oraz "płaszcz" który brzydko i mało gustownie opadał bardziej z jednej strony. Natomiast widok brązowej kulki, której futro zbierało jeszcze większą ilość śniegu, w dodatku z tymi oklapniętymi uszami wyglądało jak przestraszona, niezwykle gruba wiewiórka? Bezcenny. Niemal zastanowił się, czy nie wyjść z jakimś ,,BU" czy coś. Zamiast tego jednak, dostał po pysku ,,koniecznością". 
- Pffft, nieee, ja miałbym uciekać? - skrzywił się, kiedy mocniejszy wiatr przewiał jego lekkie futro - Żaden królik mi nie straszny, jedyne, czego mógłbym się obawiać, to... z resztą, nie ważne. Natomiast ty wyglądasz, jakbyś usilnie chciała zadeptać ziemię. - Zauważył, unosząc brew w górę.
- Po prostu mi zimno - odparła,  krzywiąc nos od panującego ziębu. - Cóż, na pocieszenie mogę ci powiedzieć, że tym razem nie pomyliłeś mi się z przerośniętym zającem, a wzięłam cię za jakiegoś wygłodniałego drapieżcę. To już jest postęp - stwierdziła.
- Widocznie bycie kulką mchu nie chroni przed złymi śnieżnymi szponami - mruknął tonem, jakby się zawiódł tą informacją. Co do następnej natomiast, zmarszczył nos i westchnął z wyrzutem - Że niby ciężko chodzę i wyglądam jak Wilczak? Też mi ewolucja... przynajmniej nie jestem już królikiem. - Tu zerknął z góry na Grację, jednym okiem - Jednakże mam przed sobą całkiem dorodną owcę. No, pochwal się - wykopał sobie miejsce pod trawą, gdzie była jeszcze sucha, aczkolwiek niezbyt przyjemna trawa. No, przynajmniej lepsza od śniegu. - Zmieniłaś tą drogę szkolenia?
Mina kotki momentalnie zrzedła, a ona zastygła na krótką chwilę w całkowitym bezruchu. Nerwowo obróciła pysk w bok, a wibrysy zadrżały jej wraz z kolejnym chłodnym powiewem.
- Jakby to ładnie ująć... - zawahała się, kuląc bardziej pod sobą łapy. - Nie wyszło. Dosyć szybko mnie mianowano, a ja wciąż nie wiem, czy dorównała bym innym na ich stanowiskach. Ah, zazdroszczę ci, u was nie ma takiego problemu. Jak nie masz wymysłów do bycia medykiem, to jesteś po prostu wojownikiem i tyle. Bez żadnych ubliżających komukolwiek podziałów.
- Jak na mój gust, to ty nie walczysz o swoje - mruknął po chwili - Przecież już teraz chyba coś tam umiesz, nie? Weź podbij do lidera i powiedz, że chcesz się czegoś nauczyć. W końcu stara nie jesteś, a na pewno znalazłaby się dla ciebie jakaś rola. Bo bez przesady, marnujesz się, a tak to się przemianujesz i masz wykształcenie w dwóch dziedzinach. Wygrane życie. - Nie wspomniał o jakichś planach i nieoficjalnych rolach, jednak nie widział w tym momencie potrzeby. Fajnie było przedstawić klan jako coś lepszego. Uwielbiał koty w nim grasujące, pomimo kilku wyjątków, jednak wciąż uwielbiał w nim przebywać.
- Mam wrażenie, że i tak moi bliscy nie byliby ze mnie zadowoleni. Mój zmarły ojciec był stróżem i gdybym miała porzucić te profesje, czułabym się, jakbym go zraniła - przyznała, przykrywając łapy ogonem. - Oczywiście, wiem, że o rozwój powinnam zadbać dla samej siebie, a nie dla innych, ale to miłe myśleć, że rodzina tobą nie gardzi - przyznała. - Nie żeby teraz to robili! W sensie, nigdy jakoś tego nie odczułam, są dla mnie dobrzy, ale wiesz, tak w razie co nie chciałabym żeby to się zmieniło.
- Nie obraź się czy coś - zaczął, wysłuchując całego monologu - Ale martwym to już raczej zwisa. - Czy miała teraz prawo się obrazić? Jak najbardziej. Niemniej Szept już leciał dalej, niezbyt przejęty - A dla rodziny i dla klanu, czy tam grupy w twoim przypadku, jak zwał tak zwał, przydasz się bardziej chociażby polując, niż brykając za kłębkami mchu. U nas to zadanie dla uczniów, lub zdegradowanych wojowników. A ja mam wrażenie, że stać cię na wiele więcej i na pewno rodzina, jeśli rodzinuje, to powinna cię w tym wesprzeć. Gadałaś z nimi o tym chociaż?
Mlasnęła cicho, przekrzywiając łeb na prawo i uciekając wzrokiem w bok, z dala od jego liliowych plam.
- Nie próbowałam. Stresuję mnie to. Nie wiem swoją drogą, czy ktoś potraktuje mnie poważnie, jeśli z takiego mało znaczącego stróża będę chciała zostać nagle wojownikiem. Pomimo bycia jedną grupą, mam wrażenie, że nie wszyscy są tacy mili jak ja i moja rodzina bywa i że w jakiś sposób byłabym "gorsza" na nowej profesji od pozostałych jej przedstawicieli. Zdaję sobie sprawę, że pewnie szukam problemów tam gdzie ich nie ma, ale całość nie jest dla mnie prosta. Chciałabym czasem zacząć życie od nowa, z tą wiedzą, którą mam teraz - przyznała, krzywiąc się nagle. - O rety, nie powinnam ci się tak zwierzać. Masz niepokojąco skuteczną aurę zachęcająco do dzielenia się z tobą mało interesującymi historiami z życia.
Szept mierzył cały czas Grację wzrokiem, przypatrując się... W sumie wszystkiemu. Każdej reakcji, która jego zdaniem, w ogóle nie powinna mieć miejsca. Jej rodzina była jakaś kiepska czy coś? Może całej prawdy nie mówiła? Chociaż nie zdawała się być jakaś zmaltretowana przez los. Niemniej, nauki i charakter ojca w chwili obecnej nieco się w lilowym rozbudził, w dodatku mając ochotę na wymemłanie tego czekoladowego pyska w łapach, żeby cokolwiek do niego dotarło. Znów jednak jego powaga utrzymała się na moment, do momentu, w którym kotka nie patrzyła w jego stronę. Wtedy to zwykły Szept wrócił na pysk.
- Twój osobisty asystent do usług - zagderał, z lekkim ukłonem z łapą na piersi - I jako dobry asystent, mówię ci:   Idź po swoje! Za bardzo jęczysz, nie spróbujesz to się nie dowiesz. A niemiłe koty spotkasz wszędzie. Aaaale możesz sobie znaleźć kogoś miłego i iść z tym kimś jako wsparcie do poparcia twojego stanowiska. Co ty na to. Chociażby ktoś z twojej rodziny, nie wiem, siostra, brat, jakaś ulubiona pchła zwierzak.
 - Wiem, że masz rację. Moja rodzina raczej odpada, moje rodzeństwo wciąż nie jest mianowane i jakoś nie chcę ich w to wciągać. Nie wydaję mi się, bym miała kogokolwiek rozsądnego do kogo mogłabym zagadać, ale coś się znajdzie. Dla chcącego w końcu nic trudnego - parsknęła, zerkając na niego z delikatnym uśmiechem. - Dziękuję Szepcząca Pustko. Jesteś dobry w takie gadki motywacyjne.
- No, i w końcu coś z sensem! - Rzekł na tekst o chceniu. Właśnie. Trzeba było chcieć i pójść. A skoro pierwsza skończyła trening, a jej rodzeństwo nadal kiśnie w tym wieku, to tym bardziej świadczy o tym, że jest świetna i nadaje się do jakiegoś wojakowania. Przekrzywił lekko głowę, kiedy ta wspomniała coś o tym, jaki to jest fajny, wspaniały i tak dalej, niemniej miał teraz w głowie inną, dość skutecznie zagłuszającą jej zdanie wizję. Gracja do walki? Wyglądała jak jakieś połączenie posłania w żłobku. Podczas wojny, to takie pierze uzbrojone w kolce. Meszek, do tego niski. Może żaba? Teraz dopiero zdał sobie z tego sprawę. Patrzył w dół nawet jak siedział.
- Agresywne posłanie - mruknął nagle, jakby pod nosem. Żaba z nożem. Kurczak. Niemal się uśmiechnął. - Ah, tak, co tam było? - spróbował sobie przypomnieć, po wróceniu do rzeczywistości - Nie bój żaby, będzie dobrze. I teraz możesz mówić, że masz osobistego motywatora.
Uśmiechnęła się wdzięcznie, choć był to gest mimowolny, szczery wyszczerz sam wkradł się na jej pysk.
- No cóż, żab się nie boję bo nie gryzą - odparła z rozbawieniem. - Nie wiem czy to takie dobre chwalić się na lewo i prawo, że mam motywatora co pochodzi z Klanu Burzy, ale jeśli pominąć ten fakt, to rzeczywiście, fajnie to brzmi - stwierdziła. - Wszyscy u was mają takie motywacyjne gadki? To jakaś część waszego treningu na dobrego wojownika?
- Hola, mamy coś do Klanu Burzy? - obruszył się niby na poważnie - Co prawda nie mamy szkolenia z zakresu motywacji, chociaż niektórym by się przydało, ale wciąż jesteśmy świetni! A na pewno lepsi od Wilczaków.
- O, macie z nimi na pieńku? - zaciekawiła się. - Swoją drogą, oczywiście że nie mam nic do Klanu Burzy. Dobrze u nas się o was mówi, bym nawet się pokusiła o stwierdzenie, że jesteście naszym ulubionym klanem - palnęła.
- To już brzmi lepiej, no, to kto jest po nas? Jestem ciekaw rankingu - odrzekł z uśmiechem - A patrząc na reputację Wilczaków, to pytanie brzmi, kto nie ma? Chociaż gdzieś tam wśród tej zarośniętej dziczy spotkać można całkiem fajne koty, jeśli oczywiście nie zjedzą cię na dzień dobry.
- To w sumie racja, chociaż wydaję mi się że Owocowy Las ma do pozostałych klanów jednakowy stosunek. To znaczy, z Klanem Nocy mieliśmy podobno burzliwą przeszłość, ale tylko raz słyszałam historię o paru wojnach. Na ten moment chyba nie jest źle - mruknęła niepewnie. - Mam nadzieję, że z tym zjedzeniem nie mówisz na poważnie, bo to rzeczywiście byłoby straszne - dodała, w wyraźnie żartobliwym tonie.
- A już myślałem, że mam się nad kim chełpić - westchnął zrezygnowany - Poza tym jestem przekonany, że byłbym pyszny! Obawiam się jednak, że niezbyt mi się widzi gryzienie się w łapę. Już pewna taka jedna chciała z mojego futra zrobić posłanie. To chyba coś znaczy! Chociaż jak tak teraz patrzę, to chyba z twojego byłoby wygodniejsze.
Zmrużyła oczy, zerkając na niego w zamyśle.
- No tak, futra i długiego to ja mam pełno - stwierdziła, odsuwając się na krok. - Ale ta co chciała cię potraktować jak posłanie, to tak żywcem czy nie bardzo? Nie patrz tak, nie jestem pewna jakimi kotami się otaczasz. Nie wiem czy masz na myśli, że się po prostu na tobie położyła, czy próbowała to futro z ciebie ściągnąć w bardziej brutalny sposób - poleciała na głos z tkwiącą w niej myślą.
- Oh nie, jeszcze by mnie zgniotła. Jakieś kleszcze przeniosła - boleriozę - Najpewniej chodziło o samo futro, z resztą się nie dziwię, chociaż jako żywy zdaje mi się, że byłbym bardziej przydatny. Jako samoogrzewalne legowisko. Z resztą zapewnić mogę, że moje towarzystwa są bardzo... interesujące. 


<Gracja?>