Zmienił się las. Sosny pachniały i szumiały inaczej. Zmieniły się tereny, łąka, srebrzący się strumyk oglądał od drugiej strony. Zmienił się on, jego imię, całe jego życie. Nie zmieniło się jedno. Znów stał nad świeżo usypanym kopcem ziemi, w pyszczku trzymając kwiaty.
Pięknie pachnący fiołek. Liście wonnej mięty. Gerbera o mnóstwie białych płatków. Ruta o długich łodygach i żółtych kwiatach.
Kwiaty. Mnóstwo kwiatów. Intensywnie niebieskie płatki chabrów. Pokryta delikatnym puchem włosków mięta. I żonkil. Krew wyglądała groteskowo na jego delikatnych, żółtych płatkach.
Chabry i żonkil. Jak wtedy.
Część kwiatów była zgnieciona. Tam musiał leżeć zanim go zabrali.
Łzy spadły na różnokolorowe płatki.
“Dlaczego nie dałeś mi szansy?” “Czemu nie pozwoliłeś sobie pomóc?”
Przecież wiedział.
Zacisnął powieki. Z jego gardła wydarł się cichy szloch.
“Dlaczego zawsze kocham nie tak jak potrzeba?”
Kwiaty. Zawsze mu go przypominały. Był jedyną osobą poza jego ojcem, która znała ich język. Jedyną poza nim.
Położył bukiet na jego grobie.
Obok niego leżało jeszcze parę samotnych kwiatów. Różowa akacja. Bratek. Róża. Kilka różnokolorowych goździków. Spędził cały dzień na szukaniu ich w ogrodach Dwunożnych.
Zawahał się. Ostatnie słowa.
Pokręcił głową. Podniósł wszystkie i wyrzucił.
Nie oglądając się za siebie ruszył z powrotem do obozu.
Nigdy więcej nie da nikomu kwiatów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz