Jego łapy smętnie przemierzały obóz Klanu Klifu. Ich "nowy dom" od zawalenia dawnego. Nadal czuł się tu obco. To miejsce było inne. Przykryte szczelnie drzewami. Mokre nawet porą zielonych liści. Brakowało mu rozgwieżdżonego nieba nad łbem, które oglądał niegdyś z ojcem wieczorami. Wpadającego do obozowiska ciepłego podmuchu wiatru przynoszącego ze sobą woń kwiatów. Nagrzewających się od słońca kamieni. Sam nie wiedział czemu nadal tu tkwił. Miał pożegnać się z najbliższymi. Lecz nie potrafił podejść do Szczawiowego Liścia. Ostatniego z jego rodzeństwa. Niegdyś jego najbliższego przyjaciela teraz niemal obcego mu kota.
Postawił niepewnie krok w stronę legowiska wojowników. Szedł zamyślony, patrząc na własne łapy. Nic dziwnego, że na kogoś wpadł. Zrobił znów komuś problem. Nieznajomy zatrzymał się. Pachniał lasem. Obcym lasem. Myszek nie znał go. Podniósł wzrok.
Niebieskie ślipia. Błękit nieba spojrzał na niego.
Niemożliwe.
Kocur przyglądał mu się zaskoczony. Nic nie powiedział. Zamarł bez ruchu. Mysi Krok spuścił łeb. To nie mógł być on. Wróblowa Gwiazda zginął. Losy Klanu Wilka nie były mu obce. Ruszył dalej. Nie mógł żyć przeszłością. Zbyt wiele w niej spędził. Nie miał siły na kolejne rozgrzebywanie starych ran. Nie chciał znów tego przeżywać. Westchnął cicho, czując zbierające się łzy na myśl o tamtym kocurze. Postawił niepewnie krok w stronę legowiska wojowników. Szedł zamyślony, patrząc na własne łapy. Nic dziwnego, że na kogoś wpadł. Zrobił znów komuś problem. Nieznajomy zatrzymał się. Pachniał lasem. Obcym lasem. Myszek nie znał go. Podniósł wzrok.
Niebieskie ślipia. Błękit nieba spojrzał na niego.
Niemożliwe.
— Mysi Kroku? — cichy głos rozległ się za nim.
Niepewnie spojrzał w stronę kocura. Pomarańczowe ślipia utknęły na jego łapach.
— T-tak?
Kocur zrobił parę kroków w jego stronę.
— Ja... ja przepraszam za tamto. — miauknął, kładąc po sobie uszy. — Naprawdę.
Mysi Krok udawał, że wcale nie wie, że o co chodzi. Przecież to nie mogło się dziać naprawdę. Miał halucynacje. Nie było szans, żeby to było realne. Przecież on. Kochał ją. Odszedł. Przepadł. Zniknął na wieczność. A teraz przed nim stał. Nie wiedział skąd się tu wziął. Słyszał o kocurze sprowadzonym przez Iskrzący Krok. O ojcu jej kociąt...
Nie.
Łzy wypełniły na nowo jego ślipia. Szybko starł je łapą, żeby tamten nie zauważył. Nawet jeśli był tylko wytworem jego wyobraźni.
— Mysi Kroku, wszystko w porządku? Co się stało? — zmartwione miauknięcie kuło go w serce.
Nie mógł tego słuchać. Nie chciał tego wszystkiego. Wszystko jeszcze bardziej się posypało. Jeszcze bardziej się pogmatwało. Mógł nie zwlekać. Teraz jednak jego łapy odmawiały posłuszeństwa. Twardo wbite w ziemię nie pozwalały mu ruszyć się na mysią odległość. Nie pozwalały uciec przed ciężarem prawdy.
<Brzasku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz