— Moja ciotka co rusz pyta mnie o to, czy chcę zostać matką i czy mam już kogoś na oku. — wyznała Kamienna Agonia.
Wilcza spojrzała jedynie na kotkę. Znów rozmawiały. Jej dawne marzenie stało się rzeczywistością. Żałowała, że nie potrafiła się z tego bardziej cieszyć. Żałowała, że znów była żałosną i bezużyteczną kreaturą, którą tak gardziła. Bała się. Bała się, że Kamień znów ją przez to znienawidzi. Kotka nienawidziła słabości. Doświadczyła tego wiele razy. Nie chciała jej znów tracić. Nie gdy znów wszystko miało szansę się ułożyć. Gdyby tylko... gdyby tylko TO się nigdy nie stało.
Otuliła się ogonem, starając się ukryć przechodzące przez nią ciarki. Spojrzała na wronę. Podarunek od Kamień. Mdłości podchodziły jej do samego gardła na samą myśl o jedzeniu. Lecz nie mogła tego odrzucić. Po raz pierwszy dostała coś od niej. Od Kamiennej Agonii. Nie mogła tego odrzucić. Nie potrafiłaby.
— C-chciała... c-chciałabyś? — miauknęła słabo, próbując podtrzymać rozmowę.
Nie tracić jej. Zastępczyni zmarszczyła brwi.
— Wychowywanie bachorów nie jest dla mnie. — odparła sucho.
Wilcza położyła uszy. Dla niej też nie było. Nigdy nie chciała zostać matką. Nigdy nie chciała mieć kociąt. Jej koszmar zataczał pętlę. JEGO kocięta rosły w niej. Pasożyty wysysające z niej życie. Symbol jej słabości. Dowód bezradności. Gardziła nimi pomimo że jeszcze nie przyszły na świat. Nienawidziła i obwiniała o wszystko. Osłabiały ją. Niszczyły ją. Nie mogła znieść tego. Nie mogła znieść świadomości, że część JEGO żyje w jej brzuchu. Obrzydliwe. Upokarzające. Przerażające.
— N-nie chce ich. — wyznała cicho. — N-nie... n-nie mogę z-znieść m-myśli, ż-że rosną w-we mnie. Ż-że to... ż-że to znów s-się dzieje. — wydusiła, czując zbierające się w ślepiu łzy.
— Możesz oddać jej na wychowanie jakiejś kotce. — odparła czarna. — Borówkowa Mordka kocha kocięta. Ty nie będziesz miała problemu. Ale faktu, że są twoimi dziećmi, nie zmienisz.
Kamień zamilkła na uderzenie serca. Wilcza niepewnie spojrzała zapłakanym ślepiem w jej zielone oczy. To wszystko brzmiało tak prosto, lecz wątpiła, że pójdzie tak w realnym świecie. Borówkowa Mordka pewnie jej nienawidziła. Słyszała, jak Szczypiorkowa Łodyga opowiada jej jak żałosną kreatura jest Wilcza. Jak godna pożałowania i odrazy kotka nie zasługuje na życie w Klanie Burzy, jak i jej kocięta półkrwi.
— Poza tym, Jeżowa Ścieżka nie powinien ci odmawiać pozbycia się ich. Byłyby o wiele szczęśliwsze w Klanie Gwiazdy, niż na tym cholernym świecie. — stwierdziła kotka.
Siwa lekko kiwnęła łbem. Nie mogła pojąć decyzji medyka. Nie rozumiała dlaczego tak pragnął jej nieszczęścia. Przeklęte kocięta tyrana były ważniejsze od jej marnego i żałosnego życia. Wiedziała, że nie przyniosą niczego dobrego. Nic co wyszło z niej nie mogło.
— D-dziękuję. — szepnęła. — Za w-wszystko. — spojrzała niepewnie na chudą wronę.
Zastępczyni mruknęła jedynie cicho pod nosem.
— Nie musisz dziękować. — stwierdziła, zbierając się do wyjścia.
Wilcza obserwowała jak jej czarne łapy powoli coraz bardziej się do niego zbliżają. Nie chciała, żeby odchodziła. Nie chciała znów zostawać sama. Pogrążona we własnych myślach. Tonąca w tamtym dniu. Nie wytrzyma tego. Nie mogła tu tkwić ani uderzenia serca dłużej.
— M-mogę... — zaczęła cicho.
Kamienna Agonia nawet jej nie usłyszała. Siwa przełknęła ciężko ślinę, czując gromadzące się w ślepiu łzy bezradności. Nie mogła tak dłużej.
— Mogę i-iść z tobą...? — wydusiła z siebie, wstając niepewnie.
Zielone ślipia odwróciły się w jej stronę zdziwione. Wpatrywała się w nią. Wilcza lekko się zawstydziła. Była namolna. Uciążliwa. Samolubna. Była ciężarem. Kamienna Agonia pewnie miała lepsze rzeczy na łbie niż niańczenie jej.
Położyła uszy i spuściła wzrok.
— Możesz, ale czemu? — padło pytanie.
Wilcza niepewnie spojrzała na kotkę.
— N-nie w-wytrzymuję tu. — wyznała szczerze, sama dziwiąc się, że dzieli się z tymi myślami z kotką.
Myśli i przemyślenia, które zawsze były tylko przez nią znane pod wpływem rozmowy, uciekały coraz bardziej z jej łba. Zaskoczona tym postawiła niepewnie krok w stronę kotki. Czarna poczekała aż do niej dojdzie i razem wyszły na zewnątrz. Promienie słoneczne uderzyły w Wilczą. Miłe ciepło pojawiło się na grzbiecie kotki. Zielona trawa kołysana lekko przez wiatr zdawała się taka miękka. Po niebie powoli snuły się leniwe obłoki.
— J-jak t-tu pięknie... — miauknęła cicho do siebie.
Kamienna Agonia spojrzała na niebo.
— Może ta pora zielonych liści będzie lżejsza niż ostatnia. — burknęła, ruszając przed siebie.
Zdawała się mieć wiele spraw do załatwienia. Wilcza jedynie cicho podążyła za nią. Nie śmiała w niczym jej przeszkadzać.
— To już niedługo? — rozległ się chłodny głos.
Wilcza spojrzała w stronę wejścia do kociarni. Dobrze jej znana sylwetka stała w wejściu. Para zielonych ślipi spoglądała na nią. Kiwnęła niepewnie łbem. Nie wiedziała za bardzo co powiedzieć.
— Rozmawiałaś z Borówkową Mordką?
Pokręciła łbem. Nie potrafiła otworzyć pyska. Bała się, że wraz z tym wydobędzie się lament. Płacz i cały żal, który ciągle w niej rósł. Z każdym wschodem słońca. Czarna westchnęła i odwróciła się od niej. Najwidoczniej uznała, że nie ma co więcej zajmować jej czasu.
Ból pojawił się w sercu siwej. Nie chciała, żeby odchodziła. Nie chciała znów tu gnić. Sama. Sama z NIMI. Zwariuje. Zwariuje. Nie wytrzyma tego. Nie da rady. Wpatrywała się w powoli oddalającą sylwetkę. Nie chciała jej tracić...
— N-nie... — miauknęła głośniej niż myślała.
Zielone ślipia szybko zwróciły się w jej stronę. Przeszyły ją na wylot.
— Nie o-odchodź. P-proszę...
<Kamień?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz