— Kiedyś nie mogłam zmusić cię do położenia się, a teraz z trudem wyciągam cię na polowanie — zaśmiała się, na co calico posłała jej lekko urażone spojrzenie. Przecież wcale nie leżała całe dnie w legowisku! — No nic, to chyba lepiej, bo się tak nie przemęczasz — dodała po chwili lekko zatroskanym głosem. Berberysowej Bryzie zrobiło się mimo wszystko cieplutko na serduchu, gdyż starsza kocica zachowywała się w stosunku do niej niczym prawdziwa matka, co złotooka wyjątkowo doceniała. Pacając ją przyjacielsko ogonem, ruszyła przed siebie, by jak najszybciej rozprostować łapy w cieniu pobliskiego lasu, który stanowił swojego rodzaju błogą odmianę na panujący wszędzie żar. Z uśmiechem krocząc przez zacieniony obszar, gawędziła z Borówką o wszystkim jak i o niczym, po czym niespodziewanie bicolorka zatrzymała się w miejscu i rozglądnęła dookoła. Zdezorientowana córa Rosomaka już miała zapytać, o co chodzi, gdy niebieskooka podekscytowana miauknęła.
— Wiesz co, chyba czegoś zapomniałam, zaraz wracam! — rzuciła na szybko, nim pospiesznie odbiegła w przeciwną stronę i skoczyła w gęste zarośla jakiś jeżyn. Calico nie miała najmniejszego pojęcia, o co mogła chodzić kocicy, ale nie chciało jej się gonić czarno-białej w taki upał, dlatego po prostu wzruszyła ramionami i ruszyła w stronę ogromnego drzewa, dającego przyjemny cień. Jednakże gdy tylko słonecznikowe ślipia zarejestrowały sylwetkę Żywicznej Mordki, wpatrującego się w nią niczym w ducha, chciała zapaść się pod ziemię. Już wtedy dotarło do niej, że dziwne zachowanie Borówkowego Nosa było spowodowane planem pogodzenia jej z kocurem, ale nie miała czasu na rozważanie tej strategii. Już miała się odwrócić i uciec, gdy usłyszała niepewny głos, który znała aż za dobrze.
— B-Ber-Berber-rys? — wyjąkał cichutko, wlepiając w nią pomarańczowe ślipia. Kocica niemal przewróciła się, gdy załapała z nim kontakt wzrokowy, ale nieco łamiącym się głosem odpowiedziała.
— T-tak, Żywiczna Mordko? — odparła, zerkając kątem oka na kocura, który pociągnął różowym noskiem. Zdenerwowana wciągnęła powietrze i przełknęła ciężko ślinę, po czym z uwagą wsłuchała się w następne słowa liliowego.
— C-Co t-tu ro-robisz? — mruknął nieśmiało spuszczając wzrok na swoje łapy. Zastępczyni uniosła lekko pyszczek w górę i niemrawo odpowiedziała.
— Miałam polować z Borówkowym Nosem, jednak czegoś zapomniała i zgaduję, że chyba na nią poczekam? — zapytała, próbując rozładować napiętą atmosferę, lecz ciszę panującą między nimi przerywał jedynie ciężki oddech syna Sroczego Żaru. Serce calico bezlitośnie szybko biło, całe ciała niemalże płonęło ogniem, a w głowie tłumiły się miliony myśli. Powinna się odezwać? Czy może po prostu odejść? Zestresowana spojrzała na pręgowanego, a nagle jeden pomysł zaczął przyćmiewać pozostałe. A gdyby tak... spróbowała się z nim pogodzić? Nie mogła dłużej znosić ich relacji, cierpiała z każdym kolejnym wschodem słońca, a skoro on i tak nie chciałby być już jej partnerem, to czemu chociażby nie spróbować? "Dobra, weź się w garść i to zrób!" skarciła się w myślach, po czym biorąc głęboki oddech, niepewnie zaczęła.
— Przepraszam — wyrzuciła z siebie spanikowana, a gdy brat Jarzębinowego Strumienia uniósł łeb, z zaszklonymi ślipiami ciągnęła. — Przepraszam za to wszystko. Jest mi tak koszmarnie głupio za te głupie, przemilczane księżyce, trafienie do medyka, n-naszą kłótnię, śmierć Ja-Jarzębinki, do-dobicie Zaskrońcowego Syku i wa-walkę z twoją m-matką — wypaliła pospiesznie na jednym wydechu, chcąc jak najszybciej to z siebie wydusić. Choć z każdym kolejnym słowem jej głos coraz bardziej się załamywał, a łzy kapały na suchą ziemię, nie przestawała, lecz stanowczo ciągnęła. — W-wiem, że uwa-uważasz m-mnie z-za o-okro-o-opnego po-potwora i n-nie dziwię ci si-się, a-ale bła-błagam, wy-wybacz mi — wyjąkała żałośnie, po czym usiadła, zmuszona przez drżące łapy. Spuściła głowę na dół, chcąc ukryć się przed otaczającym ją światem i jedynie cicho dodała. — T-tak ba-bardzo c-cię ko-kocham i n-nie ch-chcę stra-stracić, cho-o-oć wiem, że j-już to zrobiłam, Ży-żywico.
— B-Ber-be-be-rys — niespodziewanie odezwał się syn Zlepka, również trzęsąc się na swoich patykowatych łapach. Zdruzgotana calico nie miała nawet siły unieść łba, więc o uwadze poświęcanej w tamtej chwili kocurowi świadczyły jedynie uważnie sterczące uszy. — T-też c-cię ko-kocha-am — załkał, a jego ślipia przypominały bardziej wodospad niż oczy, gdyż pieniące się w nich łzy rzewnie spływały po puchatych polikach kocura, co tylko boleśnie kroiło serce calico na drobne kawałki. — T-tak stra-asz-asznie by-było mi c-ciebie b-brak — wydukał żałośnie, opadając na zacienioną ziemię pod grubym konarem masywnego drzewa, by następnie cicho łkać, nie mogąc zdobyć się na ponowne spojrzenie na kotkę. Berberysowa Bryza z trudem podniosła się na łapy i stwierdzając, że nie może zrobić nic więcej, ułożyła się przy boku swojego partnera. Oparła łeb na jego karku, a gdy kojąca, znajoma woń wypełniła jej nozdrza, zaniosła się niepohamowanym szlochem, który moczył liliowe futerko.
< Żywico? <3 >
aż cukier mi skoczył, jejku jakie słodziaki, pewnie do obozu wrócą cali przemoczeni od tych łez xd
OdpowiedzUsuń