BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 stycznia 2020

Od Żmijowej Łapy

Już nie nawidziła bycia uczennicą, a szczególnie Berberysowej Bryzy.
Przypomnijmy, była uczennicą zaledwie kilka wschodów słońca. Ta niebieska durnota ciągle kazała jej chodzić w jakieś miejsca i uczyła jakiś głupich rzeczy, które nigdy nie będą przydatne, jak naprzykład włażenie na drzewa. Tak wcześniej tak bardzo ulubiona Berberysowa Bryza stała się znienawidzonym cholerstwem, które jest tylko po to żeby mu przeszkadzać. Żmija też wkońcu przestała być aż taka dupą wołową, jednak już nie raz popłakała się podczas treningu, tylko przez tą kupe futra. Nie widziała czemu akurat ona musi ja szkolić, ale wiedziała że to nie będzie przyjemnie spędzony czas. Nauka nie była dla niej, tak samo jak uważanie, więc o każdym kocie który musiałby ją szkolić tak by myślała. Dzisiaj, gdy tylko otworzyła oczy, zobaczyła ją. Żmiji już chciało się z tego powodu płakać, walać się po ziemi, ryczeć jak głupek, żeby tylko poszła.
Gdy obie na siebie spojrzały, młodsza kotka tylko chrząkneła, ocierając łapką prawie już mokre oczy.
— Dzisiaj też nie masz humoru? — Miaukneła z troską Berberysowa Bryza, jednak w jej wykrzywionym w lekki uśmiech pysku można było dostrzec zniżenie ciągłym marudzeniem swojej terminatorki. Nie ma się co dziwić, każdy by się nieco znudził bachorem ciągle ryczacym czy marudzącym gdy ty robisz wszystko najlepiej jak się da.

<Berberysowa Bryzo? Rozumiesz coś xD? >

Od Żabiej Łapy

Nareszcie. Żabka nie kryła radości, gdy po długiej wędrówce, Klan Wilka dotarł na nowe tereny. Po tak długim czasie, jaki spędzili na wędrówce, można było myśleć donikąd, teraz mogli odetchnąć z ulgą. Nie musieli już spać byle gdzie, ani jeść, gdy tylko trafiła się ku temu okazja. Skończyła się podróż w upalne dni, albo chłodne, burzliwe noce. Zamiast próbować nadążyć za grupą, często na łapkach odmawiających posłuszeństwa, dysząc ze zmęczenia, teraz mogła spać na własnym, stałym posłaniu z mchu. Przeprowadzka się zakończyła. Chociaż czekało ich jeszcze wiele wyznać, Żabia Łapa czuła się spokojna. Nie dość, że wiedziała, że bracia są zdrowi, to jeszcze nowy teren, nie wydawał się nieść ze sobą żadnych zagrożeń. Musieli tylko oznaczyć granice, poznać terytorium, oraz zająć się kilkoma typowymi obowiązkami, zanim przyjdzie im ostatecznie nazwać to miejsce domem.  Chociaż nigdy nie będzie takie jak poprzednie, dobrze, że w ogóle jest.
Oczywiście skoro wędrówka dobiegła końca, można było oficjalnie zwiększyć ilość treningów. Żabia Łapa musiała przyznać, że była z tego powodu pozytywnie nastawiona. W końcu dawno ukończyła wiek dwunastu księżyców i wypadałoby w końcu zostać wojowniczką. Nie była otóż do końca pewna, czy podłe słowa jej mentora się spełnią i czy Iglasta Gwiazda wygna ją z klanu. Może myślał, że była beznadziejna, jeśli tak długo grzała miejsce ucznia?   Koteczka postanowiła udowodnić, że wcale tak nie jest, chociaż do końca sama nie była pewna swoich umiejętności. Szkolenie rozpoczęli od zwykłego patrolu, w skład którego wchodziło jeszcze kilku zdolnych wojowników. Dzika Zamieć nie wydawał się z tego powodu zadowolony, często rzucał jej stanowcze spojrzenia, ale na jego szczęście, Żabia Łapa była grzeczną, nieśmiałą uczennicą, jedynie idącą za patrolem, jakby to było jedyne, co mogło w tej chwili być najważniejsze.

Od Szafirka

- Opowiedz mi coś.
Ostatnimi dniami Szafirek nie mógł spać, co w jego wypadku było niemałym problemem. Za każdym razem przypominał sobie ten moment, kiedy poznał gorzką prawdę. Jednak nie tylko on źle przeżył śmierć Gęsiego Pióra. Ostrokrzewik stracił część swojej energii, a Leszczynek stał się jeszcze bardziej delikatny.
Wtulił się mocniej w ogon Białego Puchu, wpatrując się obojętnie w swój nos. Nie potrafił na niego nie patrzeć. Zaczynało go to już denerwować.
Biały Puch była dobrą matką. Karmiła wszystkich do syta, dokładnie czyściła futerka, pomagała wymyślać zabawy, a nawet nie przeszkadzało jej, kiedy wchodziło się jej na głowę. Szafirek lubił wypytywać ją o różne opowieści i w ciągu tych kilku dni zdążył dzięki niej poznać prawie całe życie poza klanem.
- Znowu? - karmicielka uniosła brwi. Kiedy zrozumiała, że nie otrzyma odpowiedzi, westchnęła. - W takim razie opowiem ci, co robiłam, zanim dołączyłam do Klanu Wilka.
Czekoladowy kiwnął delikatnie główką, po czym zamknął oczy.
- Dawno, dawno temu, kiedy miałam jeszcze na imię Pierzynka, zostałam porzucona przez moją matkę. Byłam niewiele starsza od was. Razem z moim rodzeństwem musiałam znaleźć dom u Dwunożnych, jednak...
Szafirek nie słyszał, co się działo dalej. Wtedy właśnie, ze zbyt dużego osłabienia pierwszy raz od kilku dni zapadł w prawdziwy, twardy sen, a nie tylko niespokojną drzemkę.

***

Czuł i słyszał, że w żłobku jest ktoś jeszcze oprócz jego braci, Zawilca i Białego Puchu. Jednak nie spodziewał się, że ten osobnik stoi tuż przed nim. Przekonał się o tym, kiedy otworzył oczy i ujrzał duży, bezwłosy, przekrzywiony pysk z licznymi bliznami, a tuż nad nim bursztynowe oczy.
Z zaskoczenia cofnął się lekko, jednak po chwili zrozumiał, że to tylko jakiś wojownik, który widocznie miał więcej bitew niż czekoladowy snów. Zerknął na Leszczynka, który drżał jak nigdy wcześniej i z płaczem wtulał się w Biały Puch tak mocno, że prawie wywiercił w niej dziurę. Z kolei Ostrokrzewik stał obok niego, wpatrując się z zaciekawieniem w przybysza.
- Mysie łajno - Szafirek wymiauczał bezcelowo swe ulubione słowa, starając się skierować swe oczy na kocura, aby lepiej mu się przyjrzeć. - Cześć!

<Wilcze Serce? XD>

Od Leszczynka CD Ostrokrzewika

Zamarł, słysząc wołanie swojego brata o pomoc. Nie wiedział co robić, po prostu spanikował, potężna gula w gardle uniemożliwiła mu mowę. Łapki kocurka trzęsły się jak galaretka, podobnie jak jego całe ciałko.
- P-prze-pr-raszam... - załkał i czym prędzej zniknął z "pola bitwy", zostawiając swoich braci za sobą i czym prędzej wtulając się w futerko swojej mamy. Wiedział, że jego braciszek chciał się tylko bawić, ale znowu zawalił...

* * *

Mama odeszła. Już nigdy więcej miał nie zobaczyć Gęsiego Pióra, która jako jedyna osoba w klanie wiedziała, jak chociaż trochę go uspokoić i zminimalizować napady histerii malucha. Teraz Leszczynek dosłownie na każdy dźwięk drżał jak galaretka. Praktycznie cały czas płakał w kąciku kociarni, ignorując każdego, kto chciał z nim zawrzeć jakikolwiek kontakt. Zawilec, Szafirek, Ostrokrzewik... ignorował każdego z nich, tłumacząc, że jest teraz zajęty. Ale czymże mógł być zajęty kociak? Praktycznie... niczym?
- Leszczynku... Martwimy się - Szafirek szturchnął łapką brata, który aktualnie wpatrywał się w pustym, wręcz zamglonym spojrzeniem w leżącą przed nim szyszkę.
- M-mhm... - łezki w jego oczkach znowu się pojawiły. Rudzielec spojrzał na swych braci i niewiele myśląc - wtulił się w ich miękkie futerka, pociągając noskiem.
- T-tęsknię z-za ma-mamą... - szeptał, kręcąc łebkiem na boki, zupełnie tak, jakby chciał dogonić od siebie złe myśli.
- Nie tylko ty - spokojny i ciepły głos dotarł do uszów kociąt z lekkim opóźnieniem. Leszczynek obrócił mordkę w kierunku wejścia do kociarni i dostrzegł swojego starszego brata - Słoneczny Zmierzch uśmiechającego się smutno - Jak się trzymacie maluchy? - podszedł bliżej, kładąc się przy rodzeństwie i otaczając ich swoim puchatym ogonkiem.

< Ostrokrzewiku? Szafirku? Wybaczcie gniota ;-; >

Od Żabiej Łapy

Ponieważ wszystko miało jakiś swój punkt zaczęcia, musiało mieć również koniec. Przynajmniej takiej myśli była Żabka, chociaż z każdym kolejnym dniem, zaczynała w to coraz bardziej wątpić. Podróż zdawała się nie mieć końca. Koty były coraz bardziej zmęczone, co wiązało się również z rozdrażnieniem, oraz głodem. Koteczka nie wiedziała, czy powinna być zadowolona, czy bardziej smutna. Niby poznawanie nowych, dotąd nieznanych miejsc, kusiło i było pozytywne, jednak coraz bardziej tęskniła za starym, bezpiecznym obozem, w którym przyszło jej spędzić radosne chwile. Przynajmniej miała to szczęście, że liczyła piętnaście księżyców i w każdej chwili mogła zostać mianowana na wojowniczkę. Znaczy, kiedy tylko Dzika Zamieć zgłosi jej postępy liderowi, a Iglasta Gwiazda wróci w chociaż małych stopniu do siebie. Było jej żal przywódcy, który musiał pożegnać swoją ukochaną. Żabia Łapa tylko kilka razy w swoim życiu zaznała uczucia pożegnania i żadne z nich nie łączyło się ze śmiercią. 
Czekała na dzień, w którym dotrą na nowe tereny, zbudują stały obóz, oraz pierwszy raz od dłuższego czasu, będą mogli odetchnąć z ulgą. To wydawało się jednak odległą przyszłością, która może nigdy się nie wydarzyć. Żabia Łapa wlokła się za kotami Klanu Wilka, co jakiś czas strzygąc uszami, by podsłuchać strzępek rozmów. Kolejna kotka była w ciąży? Mieli przeprawić się przez rzekę? Zbliżali się do lasu? 
Kotka tak bardzo skupiła się na podsłuchiwaniu, że nie zauważyła ich zaczęła zwalniać, a tym samym oddalać się odrobinkę od grupy. Dopiero ruch obok sprawił, że zwróciła głowę w kierunku kotów Klanu Klifu. Szli w pewnej odległości od nich, ale jednak łatwo można rozpoznać ich sylwetki. Zwłaszcza przez rude futro Lisiej Gwiazdy. Zjeżyła sierść na grzbiecie. Skoro Wilcze Serce mówił, że lider Klanu Klifu nie był fajny, to tak musiało być!  Syknęła ostrzegawczo, żeby sobie nie myśleli, że mogą tak po prostu iść w podobnym kierunku. 
Zastygła w bezruchu, zauważając znajomą rudą sierść. Nie należała jednak do samego lidera, a kocurka wyglądającego bardziej na ucznia. Żabia Łapa otworzyła szerzej śliczne oczka, nie mogąc uwierzyć w to co widzi. Nawet jeśli nie widziała go tyle księżyców, nawet jeśli nie mieli większej relacji, bez problemu rozpoznała Lwa. Machnęła wesoło ogonkiem, od razu ruszając w jego kierunku, starając się tym samym pokonać swoją nieśmiałość. Teraz pewnie nazywał się inaczej, skoro wędrował z klifiakami. Skoro jeden z jej braci tutaj był, to może pozostała trójka też? 
Zatrzymała się w pewnej odległości, żeby przypadkiem nikt jej nie zaatakował, po czym z ulgą przyjęła to, że kocurek zwolnił, najpewniej również ją rozpoznając, chociaż musiała najpierw się upewnić, zanim całkowicie straci czujność. 
- Cześć, Lewku.-zaczęła niepewnie, bo jednak nieczęsto zdarzała się taka sytuacja. Myślała już, że nigdy nie będzie jej dane ponowne spotkanie rodzeństwa, a tu taka niespodzianka. 
Kocurek zatrzymał się, omiatając ją spojrzeniem, zanim uniósł ogon w geście powitania. 
- Znasz mnie? Czekaj. Żabka? Cześć, Żabko! Myślałem, że zjadł cię lis!
Uczennica Klanu Wilka poruszyła wąsami w rozbawieniu. Perspektywa zjedzenia przez lisa, raczej nie była w żadnym stopniu pozytywna, ale nie potrafiła mu teraz tego wypomnieć. Być może to ich ostatnie spotkanie, a przecież tak za nim tęskniła. Musiała wyciągnąć z kocurka jak najwięcej, zanim będzie musiała dogonić swoich. 
- Tak, to ja. Cała i zdrowa. W końcu szczęśliwa. Chyba.-miauknęła koteczka, uśmiechając się lekko do brata. Cieszył ją fakt, że rudy ją poznał. - Teraz nazywam się Żabia Łapa, na razie jestem uczennicą Klanu Wilka.
- Tak czy siak dobrze cię widzieć. Ja też już nie jestem Lwem, nazywam się Lwia Łapa, chociaż lada chwila Lisia Gwiazda mnie mianuje. 
Skrzywiła się. 
- Nie wiem jak możesz wytrzymywać z tym potworem. Chociaż jeśli nie jest twoim mentorem, to chyba jakoś dajesz radę.-mruknęła koteczka.-Cieszę się, że ciebie widzę braciszku. Bardzo. To ogromna ulga, że nie tylko mi udało się uciec od naszej matki wariatki. A co z Szybkiem, Kasztanem i Żołędziem, są z tobą?
Wystarczyło zwykłe kiwnięcie głową przez rudego, żeby kotka uspokoiła się całkowicie. Nie uważała, że byli bezpieczni w Klanie Klifu, ale przynajmniej żyli, a to wystarczyło, żeby mogła odepchnąć mroczne myśli.

<idk, jak ktoś chce, to może odpowiedzieć> 

Od Jeżowej Łapy

Pierwszy raz od naprawdę sporego czasu, miał okazję porządnie się wyspać. Należał do kotów, które potrzebowały przynajmniej pół dnia na odpoczynek, żeby być w pełni usatysfakcjonowanym. Nic dziwnego, że gdy tylko trafiła mu się okazja, gdyż Zajęcza Stopa akurat nie potrzebowała, żeby kocurek pomógł jej w zbieraniu ziół, mógł się dłużej przespać.
Wędrówka Klanu Burzy zakończyła się pomyślnie. Znajdowali się daleko, na całkiem nowym terytorium. Chociaż mogło to napawać lekkim strachem, większość pobratymców czuła podekscytowanie. W końcu zakończyli podróż, skończyło się zmęczenie i ciągłe poszukiwanie miejsca na chwilowy obóz. Nie musieli już wędrować w nocy, unikając gorących dni, zwłaszcza, gdy pogoda nie była przychylna. Członkowie klanu mogli odetchnąć z ulgą, ciesząc się dotarciem na tereny. Trafiło im się całkiem ładne wrzosowisko, chociaż mniejsze od poprzedniego, z małą ilością drzew, jakimś dziwnym potworem dwunożnych położonym głęboko w terenie, oraz bezpieczny obóz. Jeżowa Łapa liczył na to, że zostaną tutaj do końca, nie musząc się przemieszczać. Na razie nie spotkało ich żadne zagrożenie, ale oczywiście nigdy nic nie wiadomo i lepiej było dmuchać na zimne.
Uczeń przewrócił się na drugą stronę na swoim posłaniu z mchu, gdy ktoś mocno trącił go łapą w bok. Mruknął niezadowolony, gdy gest się powtórzył, zmuszając czekoladowego do otworzenia niebieskich ślipi. Zajęcza Stopa stała nad nim, z kępą pajęczyn w pysku, oczekująco machając ogonem. Syn Brzozy, od razu usiadł, wlepiając w nią zaspany wzrok. Musiała wrócić ze zbierania ziół. Zaciekawiony poruszył wąsami, widząc nieodgadnione spojrzenie nowej mentorki.
- Coś się stało?
- Zbieraj się. Kwitnąca Polana zaczęła rodzić, będziesz mi potrzebny.-mruknęła pośpiesznie, popychając w jego stronę jakąś roślinę.
Kocurek zjeżył sierść na grzbiecie, dość niezadowolony z takiego obrotu spraw. To nie tak, że nie cieszył się na przybycie nowych członków klanu. Wręcz przeciwnie. Fajnie, że Klan Burzy powiększy się o kolejne maluchy, zwłaszcza, że urodzą się w stałym obozie, nie będą więc spowalniać grupy i będą pierwszymi kociakami ich klanu, narodzonymi na nowych terenach. Żałował jednak, że musi w tym uczestniczyć. Jako, że był kocurem, zrozumiałe, że perspektywa oglądania tego co - no wyjdzie na świat - nie była dla niego zachęcająca.
Westchnął. Zajęcza Stopa nie czekała na jego reakcję, od razu wybiegając w stronę żłobka. Jeżowa Łapa podniósł się, zabrał roślinę i jakby nigdy nic, pobiegł za mentorką, oczywiście w środku drżąc ze strachu. Myślami odbiegł do chwili, gdy to on był na miejscu tych kociaków, niewinny i nie rozumiejący świata. Ciekawe jakiej będą maści. Czy go polubią?  Z zamyśleń wyrwało go dopiero pojawienie się w kociarni, gdzie od razu przysiadł się do kucającej nad rodzącą karmicielką medyczki Klanu Burzy. Siedział cicho, cierpliwie wysłuchując narzekań kocicy, albo krzywiąc się, gdy ta darła się z bólu zapewne na pół obozu. Zajęcza Stopa cały czas jej pomagała, w miarę jak po kolei odbierała na świat kolejnego kociaka. Jeżowa Łapa wolał się nie mieszać, jedynie wykonując drobne polecenia, jak przyniesienie mchu nasączonego wodą, lub uspokajanie królowej. Wydanie na świat trójki kociąt, zapewne musiało ją porządnie zmęczyć. Maluchy kuliły się przy jej brzuchu, starając się znaleźć najlepszą pozycję.
- Świetnie się spisałaś.-miauknął niepewnie uczeń medyczki.
Kwitnąca Polana jedynie skinęła głową.

***

Od jego udziału przy odbiorze porodu, minęło kilka tygodni. Jeżowa Łapa zdecydował, że wypadałoby odwiedzić królową i jej pociechy. Klan Burzy zadomowił się w nowym obozie, polubił tutejsze tereny, chociaż tęsknota wciąż napełniała ich serca. Uczeń medyczki nauczył się kilku pożytecznych rzeczy i poznał nieznane mu wcześniej zioła. Często zastanawiam się z Zajęczą Stopą, gdzie powinno odbyć się Zgromadzenie, oraz czy odnajdą drugą Księżycową Zatoczkę. Wszystko miał pokazać czas. 
Czekoladowy kocurek zabrał ze stosu pożywienia jakiegoś królika, by następnie równym krokiem, skierować się do kociarni. Powitał spokojnym gestem Kwitnącą Polanę, zanim ostrożnie przysiadł u jej boku, odkładając królika jako prezent. Przyjrzał się trzem kociakom. Trochę urosły przez ten czas. Ciekawe, czy nauczy się już mówić i rozpoznawać poszczególnych członków rodziny. Nie mógł się doczekać, żeby poznać również ich charaktery. 
- Jak się nazywają?
- Ta mała to Melodyjka, obok leżą Krówka i Storczyk.-mruknęła kotka, nosem wskazując na poszczególnego kociaka. 
Jeżowa Łapa wstrzymał na kilka uderzeń serca oddech, gdy Melodyjka ziewnęła, wybudzając się ze snu, po czym zwróciła spojrzenie żółtych oczu, w jego kierunku. 
- Śliczne.-miauknął uczeń i przywitał małą uśmiechem. 

<wybacz ten skip, ale musiałam zdobyć 20%  Melodyjko?>

Od Tańca CD. Czaplej Gwiazdy

— Czapla Gwiazdo, a czy ty i Plamisty Świt się kochacie? — zapytał zaciekawiony maluch, nie mając pojęcia, że takim pytaniem może wprawić lidera i bliską mu wojowniczkę w niemałe zakłopotanie. Czekoladowy kocur po dotarciu do niego pytania uśmiechnął się niezręcznie, po czym odwrócił delikatnie łeb. Po chwili, gdy początkowe lekkie zawstydzenie lidera minęło, kocur nadzwyczajnie spokojnie zwrócił się do wciąż czekającego malucha.
— Tak, ja i Pylisty Świt się kochamy. — powiedział łagodnym tonem, przy okazji poprawiając błąd Tańca. Zanim starszy kocur zdążył cokolwiek dalej powiedzieć, to Taniec z wielkim uśmiechem na pyszczku już zaczął się wtrącać.
— To fajniutko! — zamruczał radośnie bury kociak, co raczej było ciekawą reakcją z jego strony. Kociaki w jego wieku, podobnie do Sikorki, zwykle reagują wytykaniem języka i odgłosami obrzydzenia na samo wspomnienie o miłości między kotami, a Tańcowi w ogóle to nie przeszkadzało. Wciąż z szczerym i szerokim uśmiechem obserwował reakcje zakochanej parki. — Mamusia mówi, że kochanie kogoś to wspaniała rzecz. Ja też tak uważam! 
Maluch zamruczał pociesznie, na co Czapla Gwiazda i Pylisty Świt uśmiechnęli się, a czekoladowy lider następnie skinął głową.
— Masz racje, Tańcu. — miauknął starszy, po czym polizał kociaka po głowie. — A teraz lepiej już idź do mamy, bo chyba cię szuka. — dodał po chwili, unosząc głowę w kierunku kociarni, wskazując maluchowi kotkę.
— Dobrze! — powiedział szybko Taniec, odwracając się w stronę szylkretki. Jeszcze zanim oddalił się od Pyłu i Czapli, podziękował zakochanym za pocieszenie go po tak okropnym wydarzeniu jakim było zgniecenie motylka i ładnie się pożegnał. 

***

Minęło dopiero parę wschodów słońca od przybycia Klanu Burzy na swoje nowe tereny, więc wszystcy członkowie wciąż musieli się przyzwyczajać. Młody Taniec słyszał od czasu do czasu od starszych wojowników, że a to legowiska nie tak wygodne jak wcześniej, a to za dużo ziemi nad głową i tym podobne. A czy buraskowi coś nie pasowało? Wręcz przeciwnie! Maluch był w niebo wzięty, gdy usłyszał, że już dłużej nie muszą iść i że jak będą się bawili poza żłobkiem to nie będzie na nich deszczyk padał. Malec właśnie bawił się z Sikorką, gdy zobaczył, jak Rysia Łapa, przychodzi do nich z kępka mchu w pyszczku. 
— Co robisz,  tatusiu? — zapytał zaciekawiony Taniec, przerywając podgryzanie uszka Sikorki. Rudy kocur słysząc pytanie synka, upuścił zieloną, "włochatą" roślinkę, by móc mu odpowiedzieć.
— Wasza mama narzeka na ból grzbietu, więc uznałem, że jeśli będzie miała wygodniejsze legowisko to jej pomoże. — powiedział spokojnie Ryś, po czym podniósł  mech i zaniósł go do środka żłobka, gdzie aktualnie leżała niebieska szylkreta, spokojnie obserwując harce swoich pociech. 
Niedługo potem w zasięgu wzroku Tańca pojawiła się czarno-biała kotka - Pylisty Świt. Jednak... partnerka Czaplej Gwiazdy wyglądała jakoś inaczej. Miała jakby bardziej zaokrąglony brzuszek niż ostatnio. Młody szybkim krokiem podszedł do kocicy i przywitał ją  rozpromienionym uśmiechem.
— Dzień dobry! — odezwał się po chwili ucieszonym głosikiem. Wojowniczka również uśmiechnęła się na widok znajomego, radosnego kocięcia.
— Dzień dobry, Tańcu. — zamruczała Pylisty Świt ciepłym głosem. Maluch bardzo lubił ton i dźwięk jej głosu - dobrze się mu kojarzył i przypominał mu o czymś łagodnym i czułym. 
— Idziesz odwiedzić moją mamusię? Albo Kwitnącą Polanę? — zapytał, zaciekawiony powodem kierowania się kotki w stronę kociarni. Maluch był prawie pewny twierdzącej odpowiedzi i jak wielkie było jego zdziwienie, gdy zielonooka pokręciła przecząco głową.
— Będę z wami mieszkała przez jakiś czas. — oznajmiła z uśmiechem, co jeszcze bardziej zaskoczyło Tańca. Maluch przekrzywił uroczo główkę, niekoniecznie rozumiejąc, co partnerka przywódcy Klanu Burzy ma na myśli. 
— Jak to? — mruknął, zastanawiając się o co chodzi Pyłowi. Kotka zaczęła iść powoli w stronę kociarni, po czym zachęciła malucha do podążania za nią skinieniem końcówki ogona. Kocurek szybko ruszył się z miejsca i po krótkiej chwili znaleźli się oboje w żłobku. Zaraz przy wejściu leżała Pląsająca Łapa, skupiona na obserwowaniu reszty dzieci bawiących się na zewnątrz, a głębiej w żłobku Kwitnąca zajmowała się pielęgnowaniem własnego futerka, a jej niedawno narodzone maluchy spały przy jej brzuchu.  
— Witaj, Pylisty Świcie. — zamruczała Pląsająca, witając się z przybyszką. Po szybkim przyjrzeniu się kotce, matka Tańca uśmiechnęła się  i uniosła delikatnie brew.
— Widzę, że nie przyszłaś kolejny raz rozwodzić się nad rozkoszą moich, albo Kwitnącej kociąt? — zaśmiała się w końcu.
— Aż tak to widać? — mruknęła rozbawiona Pyłek, po czym ułożyła się niedaleko partnerki Rysiej Łapy. Obie kotki niedługo potem zaczęły ze sobą rozmawiać, a Taniec nadal nie rozumiał, czemu czarno-biała będzie tu z nimi sobie siedziała przez ten "jakiś czas". Nie chciał przeszkadzać w pogaduszkach kotek, więc miał zamiar grzecznie poczekać, aż skończą trajkotać. Siedział tak sobie spokojnie, aż nie usłyszał kroków za sobą. Zaciekawiony odwrócił główkę, by zobaczyć, kto przychodzi do żłobka. W wejściu dojrzał znajome, czekoladowe futro poprzecinane ciemniejszymi pręgami. Maluch niezwykle ucieszył się na widok lidera - może on mu wytłumaczy, o co chodzi! Tylko nie mógł dopuścić, żeby on też zaczął rozmawiać z Pląsającą i Pyłkiem, bo jeśli tak będzie, to nigdy nie przestaną!
 — Czapla Gwiazdo! Czapla Gwiazdo! — zawołał maluch, podskakując, próbując zwrócić na siebie uwagę starszego kocura. Lider spojrzał na niego zaskoczony, po czym kucnął, by wysłuchać buraska. 
— O co chodzi, Tańcu? — zapytał, zachęcając malucha do wyjawienia nurtujących go pytań.
— Dlaczego Pylisty Świt będzie z nami mieszkała? I dlaczego tak... zgrubła? — to drugie dodał cichym głosem, żeby czasem kotka się na niego nie obraziła. Czapla Gwiazda słysząc pytania malucha, zachichotał cicho pod nosem. 
— Wiesz, jak dwa koty się bardzo, ale to bardzo mocno kochają, to czasem dzieje się tak, że w brzuszku kotki pojawiają się malutkie, bardzo malutki kociaczki, a potem przez jakiś czas tam sobie rosną, żeby potem pojawić się na świecie. — wytłumaczył w najprostszy sposób jak mógł Czapla, usadawiając się obok Tańca, któremu gdy tylko usłyszał słowo o nowych kociakach w brzuchu Pyłka, zaświeciły mu się oczy.
— A... a czy ty i Pylisty Świt się bardzo, ale to bardzo kochacie? — dopytał jeszcze, by upewnić się na 100%, że to o czym myśli jest prawdą.
— Mhm. — potwierdził Czapla, z nutką dumy w głosie. 
— To super! — zawołał rozpromieniony maluch. Nie dość, że będzie miał teraz więcej osób do zabawy, to jeszcze kociaki lidera i zielonookiej wojowniczki na pewno będą takie fajne jak oni, a nawet fajniejsze!
— Co jest takie super, skarbie? — zapytała niebieska szylkreta, słysząc zachwyt swojego synka. 
— Czapla Gwiazda będzie miał kociaki! — zapiszczał uradowany maluch, na co obie kotki i starszy kocur zachichotali. Gdy Taniec ukradkiem spojrzał na brzuch Pyłka i dostrzegł, jak wszyscy się cieszą na wieść o maluchach, zaczął się zastanawiać nad jeszcze jedna kwestią.
— Czapla Gwiazdo, myślisz, że jak będę starszy i też się tak bardzo, bardzo zakocham, to też będę mógł mieć w brzuszku kociaki? — zapytał niewinnie, patrząc na swoją puchatą, delikatnie pulchną brzuszynę.

< Czapla Gwiazdo? >

Od Jeżowej Łapy CD. Mokrej Blizny

Szli w skupieniu, zapuszczając się coraz dalej w to nieznane terytorium. Jeżowa Łapa, uniósł wysoko ogon z podekscytowania, krocząc z uśmiechem na pysku. Nie mógł się doczekać, zwłaszcza, że zastępca mówił o polowaniu.
- Słyszałem... - zastrzygł uszami, gdy ciszę przerwał Mokra Blizna. - ...że interesujesz się roślinami? Znaczy ziołami.
Zdziwiło go pytanie mentora jego siostry, ale nie miał oporów przed udzieleniem odpowiedzi. Faktycznie interesowały go najróżniejsze zioła, rośliny i inne medykamenty, lubił też spędzać czas z Zajęczą Stopą. Może nawet bardziej niż z własną mentorką. Uśmiechnął się do zastępcy.
- Oh, tak...to prawda.
- Niesamowite, wiesz? - mruknął Mokra Blizna.
Jeżowa Łapa nie podążył za jego spojrzeniem, więc nie zauważył Drogi Grzmotu. Jedynie rosnący smród sprawiał, że wciąż był świadomy, że znajdują się blisko tego dzieła Dwunożnych.
- Serio?
Skręcił za zastępcą Czaplej Gwiazdy, gdy ten tylko dał znać ogonem. Zagłębili się w gęste krzaki, przechodząc między gałęziami. Patrol znalazł się na polanie, porośniętej wysoką trawą, która zaciekawiła uczniaka. Z dala wciąż dało się słyszeć Potwory Dwunożnych.  Jeżowa Łapa wzdrygnął się na chwilę, żeby potem podążyć za pobratymcami wzdłuż Drogi Grzmotu, aż nie znaleźli dróżki prowadzącej z powrotem do lasu, wydeptanej przez zwierzęta. Było cicho. Jeżyk westchnął na myśl, że zaraz ponownie przyjdzie im wyruszyć.
- Bycie medykiem to bardzo ważna pozycja. -miauknął Mokra Blizna, czym ponownie skierował na siebie uwagę ucznia. - To niesamowite znać tyle ziół i roślin, móc leczyć.
W oczach syna Brzozowego Szeptu, pojawiły się wesołe iskierki. Polubił Mokrą Bliznę. Podziwiał za odwagę, wiedzę, za to, że czuł się przy nim bezpieczny. Zasłużył na bycie zastępcą, to było oczywiste. Był fantastyczny!  Ciekawe, czy on także polubił Jeżyka.
Ich rozmowę przerwała nagła woń zwierzyny. Czekoladowy przystanął. Otworzył pysk, by posmakować powietrza. Pyszny aromat zająca, napłynął do niego intensywnie. Wysunął pazurki,  nie mogąc się doczekać, żeby zacząć polowanie.
- To jak, chcesz zapolować? - zwrócił się kocur do ucznia.
Jeżowa Łapa z entuzjazmem pokiwał głową.
- Tak! Możemy od razu? Proszę, Mokra Blizno!
Mokra Blizna spojrzał jeszcze dla upewniania w kierunku odchodzącej części patrolu, by zmrużyć następnie brwi w zamyśleniu.
- Tak, możemy. -miauknął kocur. W jego głosie dało się wyczytać rosnący entuzjazm, połączony z oczekiwaniem. - Wyczuwasz sikorki? Albo zające? Zawsze je lubiłem.
- Chyba tak... na pewno!-mruknął szybko uczeń, zanim począł się rozglądać w poszukiwaniu potencjalnego pożywienia.
Usłyszawszy szelest w pobliskich krzewach, przypadł do pozycji łowieckiej. Poczuł jak futerko jeży mu się z oczekiwania, teraz naprawdę wyglądał jak jeż. Odczekał kilka uderzeń serca, zanim odbił się z tylnych łapek. Zamiast jednak od razu chwycić zająca, odbierając mu błyskawicznie życie, musiał obserwować, jak zwierzak mu ucieka, pomykając w zupełnie innym kierunku. Machnął niecierpliwie ogonem, niezadowolony ze swojej próby.
- Następnym razem się uda.-zaczął Mokra Blizna, ale kocurek nie dał mu dokończyć.
Zamiast poczekać na kolejną zwierzynę, pobiegł w pogoń za zającem. Wszystkie emocje zmieszały się w jedno, więc kompletnie zapomniał rad swojej mentorki, że powinien najpierw cierpliwie poczekać, rezygnując i próbując złapać coś innego, niż rzucać się w pogoń, kiedy miał małe szanse, że dogoni dane zwierze. Tupiąc łapkami, biegł za stworzonkiem, ignorując wszystkie dźwięki wokół. Wykonał gwałtowny skręt, pomału doganiając szarą istotkę. Słyszał za sobą głos Mokrej Blizny, który nawoływał młodzika, najpewniej za nim biegnąc.
Jeżowa Łapa nie posłuchał, w pełni skupiony, by go nie zawieść i dorwać szare stworzenie. Wyskoczył, rozprostowując w locie łapki. Pisnął zadowolony, gdy chwycił zająca, szybkim ruchem go zabijając. Dopiero, gdy to uczynił, dotarło do niego, że znalazł się na Drodze Grzmotu. Przełknął ślinę, powoli wstając, z zającem w pysku. Pod łapami czuł śmierdzącą, czarną glebę, nieprzyjemnie ocierającą się o poduszki jego łapek.
Nagły, przerażony odgłos sprawił, że ciało kocurka drgnęło ze strachu, a oczy zrobiły się dwa razy większe. Nie znajdował się może na środku Drogi Grzmotu, bardziej przy jej początku, ale i tak nie mógł poruszyć pełnymi strachu łapkami, które w tej chwili odmówiły mu posłuszeństwa. Spoglądał na odległe światła, z każdym kolejnym uderzeniem serca, będące coraz bliżej. Skulił się, nie wiedząc co ma zrobić. Modlić się do Klanu Gwiazdy o szybką śmierć?  Całe krótkie życie przemknęło mu przed oczami.
Kocurek upuścił trzymanego zająca, czując jak coś chwyta go i odciąga do tyłu. W jednej chwili z powrotem znalazł się na bezpiecznej ziemi, kilka kroków myszy z dala od krawędzi z Drogą Grzmotu, po której szybko przejechał Potwór, przy okazji przejeżdżając po złapanym wcześniej zającu, oraz kilku liściach. Jeżowa Łapa dalej ze zjeżoną sierścią, wysuniętymi pazurkami, usiadł w obecnym miejscu. Szybko oddychał, a jego oczy zdradzały czyste przerażenie. Nie potrafił się uspokoić.
Dopiero po pewnym czasie, zdołał unieść głowę na Mokrą Bliznę. Zastępca siedział obok, również ze zjeżonym futrem. Jeżyk przełknął niepewnie ślinę, po czym zaszurał łapką po ziemi.
- M-mokra B-blizno? P-przepraszam.-wyszeptał, a jego oczy zaszły łzami przerażenia. Był o krok od śmierci. Na przyszłość musi bardziej uważać. - U-uratowałeś m-mi życie.

<Mokra Blizno? c:>

Od Iskry

     Bardzo szybko okazało się, że wybór Iskry na mentora Koguta był jednym z najlepszych pomysłów Horyzonta. Zdaniem tej dwójki oczywiście, bo klan przeklinał ten wybór już następnego wschodu słońca. Ale przynajmniej pojawiła się nowa forma rozrywki - przyjmowanie zakładów komu uda się pierwszemu zmęczyć to drugie, mentorce ucznia czy uczniowi mentorkę. Na razie był remis - oboje świetnie trzymali się na łapach. Wszystko mogło zmienić się dzisiaj, bo to tego ranka kotka miała zacząć trening swojego pierwszego ucznia.
- Dzień dobry! - Iskra uśmiechnęła się na widok arlekina.
- Hejka! - Kocurek odpowiedział tym samym. - Dzisiaj zaczynamy trening? Co będziemy robić? - Przestępował z łapy na łapę, rwąc się do działania.
- Hmm… - koteczka wyraźnie się zamyśliła. Szczerze mówiąc, nie miała pojęcia, jak powinno się trenować swojego ucznia. Od czego zaczął Sokół… Opowiadał jej o Kodeksie Wojownika? Nawet jeśli bardzo by chciała, czekoladowa nie za bardzo byłaby w stanie przybliżyć go młodemu, bo… nie za wiele z niego pamiętała. Odchrząknęła, szukając w pamięci czegoś innego. Obchód terenów… No cóż, odpadał z bardzo prostej przyczyny - obecnie nie mieli swoich terenów (czy raczej ich terenem stała się cała okolica, co kotce nie przeszkadzało ani odrobinkę). Zostawała tylko jedna możliwość. - Idziemy zapolować  - oświadczyła zadowolona.
Młodemu ślepia rozszerzyły się z zachwytu.
- Polować? Super! A na co będziemy polować?
- To zależy, co znajdziemy - stwierdziła inteligentnie Iskra. - Chodźmy! Po drodze pokażę ci pozycję łowiecką.

- Powinno wyglądać to mniej-więcej tak. No, tylko tyłek niżej - dodała, przypominając sobie uwagi Sokoła.
Młody bez problemu powtórzył jej pozycję.
- No i super! - Ucieszyła się mentorka. - Chodź tutaj to pokażę ci, jak się tropi.
Usiadła i zamknęła ślepia. Zaintrygowany arlekin usiadł obok, czuła na sobie jego ciekawski wzrok.
- Żeby znaleźć zwierzynę, musisz stać się jednością z laaAAseeeem - ostatnie słowo przeciągnęła tajemniczym tonem. - Tak więc słuchaj, mój młody uczniu. Usiądź, zamknij oczy i stań się laaAAseeem. Otwórz umysł i zmysły!
- O tak? - Kocur siadł prosto jak struna, nabierając tyle powietrza, ile tylko mógł. Uchyliła powieki i spojrzała na niego z rozbawieniem.
- Usłysz każdy szelest w liściach i poczuj każdy zapach. Niech twój duch błąka się swobodnie wokół drzew, ammmmm - zamruczała.
- Ammmm - powtórzył z przejęciem. - Ammmmm!
Zamknęła oczy, ciesząc się bliskością przyrody i przypominając sobie, jak koło niej stała mama i Nostalgia, i Muszelka…
- AMMMM - rozległo się nad jej uchem. - Chyba już to czuję! Możemy iść dalej?
- Oczywiście - Wstała i otrzepała futro. - Po przygodę!
- Po przygodę! - Młody pobiegł za nią.

<Oni ten klan rozniosą xD>

Od Jeżowej Łapy CD. Śpiewu

Zdecydowali się rozdzielić. Chyba zarówno Jeżowa Łapa, jak i Śpiew, liczyli na to, że w ten sposób szybciej odnajdą Sikorkę. Koteczka powinna być z rodzicami, a znalezienie dwójki dorosłych kotów, nie mogło być trudne, prawda? 
Jeżowa Łapa ruszył z miejsca, znowu znajdując się na tyłach grupy. Czekoladowy kocur uniósł wysoko głowę, rozglądając się i węsząc. Mijały go znajome, z lekka zaskoczone pyski pobratymców, oraz co jakiś czas, drogę przemykała mu wiewiórka, za którą jednak nie mógł pogonić, będąc w podróży. Chociaż wędrówka dobiegała końca, wciąż musieli pozostawać w gotowości. O nowe tereny, mogło im przyjść zawalczyć i czy aby na pewno, okażą się być bezpieczne i upragnione? 
Z myśli zmęczonego już kocurka, wyrwał co cichy szelest w pobliskich krzakach, jednak gdy spojrzał w tamtym kierunku, zauważył jedynie swoją siostrę, Rzeczną Łapę.  Wzruszył ramionami, wracając do poszukiwań, tym razem kierując się na przód grupy kotów Klanu Burzy.
Tym razem rozglądanie się wokół, przyniosło pozytywne efekty i kocurek z westchnieniem pełnym ulgi, zauważył Pląsającą Łapę, Rysią Łapę, oraz ich jedyną córeczkę, kroczących równo z grupą.
- Chciałeś czegoś, kochaniutki? - spytała miło Pląsająca
Na początku chciał odpowiedzieć, ale zauważywszy, że nie ma ani Śpiewu, ani Tańca, czyli jego ulubieńców z miotów karmicielki, od razu zamknął pyszczek. Nie będzie jej stresował, że młodziki mogły się zgubić. Sam ruszył na poszukiwania.
- Cześć, Jeżowa Łapo!
Odwrócił prędko głowę, w stronę z której dosłyszał głos. Taniec podbiegł do niego, natomiast Śpiew skierował się za bratem.
- Szukałem was. Znalazłem waszych rodziców i Sikorkę. Są tam.-wskazał ogonem miejsce, z którego przyszedł, po czym uśmiechnął się do kocurków.

<Śpiew? Liczę na twoją kreatywność.> 

Od Iskry

- Kogucie, ukończyłeś sześć księżyców i nadszedł czas, abyś został uczniem. Twoim mentorem będzie Iskra i mam nadzieję, że przekaże ci całą swoją wiedzę.
Lider odwrócił się od nowego ucznia, żeby zwrócić się do świeżo upieczonego mentora, ale… nie było go.

- Iskro? ISKRO! - Muszelka rozglądała się w poszukiwaniu nadpobudliwej siostry. Jeśli to, co usłyszała było prawdą, czekoladowa miała przewalone, jeśli nie pojawi się na dzisiejszym zebraniu. A znając życie, jej siostra nie miała pojęcia, że coś takiego miało mieć miejsce. Panikując coraz bardziej, kręciła się w kółko. Iskra musiała być gdzieś niedaleko, jej zapach był bardzo intensywny! Szylkretowa wolała nawet nie myśleć, co by się stało, gdyby jej się nie udało. Poprzednia liderka w porównaniu z Horyzontem była wzorem cierpliwości i wyrozumiałości… Przełknęła ślinę, próbując pozbyć się natrętnych wizji kar, które lider może nałożyć na jej siostrę. Nie mogła do tego dopuścić. Powinna lepiej pilnować Iskry, przecież doskonale wiedziała, do czego jest zdolna.
Próbując opanować narastającą panikę, na drżących łapach biegała od drzewa do drzewa.
- Iskro? Iskro, błagam!
Podskoczyła, gdy gdzieś za nią rozległ się gwałtowny dźwięk spadania.
- Coś ty taka zestrachana, Muszelko? Jestem. - Koteczka uśmiechnęła się do siostry jak gdyby nigdy nic.
- Musimy, mianowanie! Horyzont, o nie, nie! Biegnij! - szylkretowa wyrzuciła z siebie potok losowych słów, z których Iskra zrozumiała tylko ostatnie. Ciągle się uśmiechając, rzuciła się pędem za wojowniczką.

- Tu jestem! - miauknęła. W ostatniej chwili. Lider posłał jej spojrzenie spod przymrużonych powiek, ale nic nie powiedział.
- Podejdź. - Poczekał, aż kotka się zbliży, po czym kontynuował ceremonię. - Iskro, jesteś gotowa do szkolenia własnego ucznia. Chociaż zaczynam mieć co do tego wątpliwości - mruknął pod nosem. Już głośniej dodał - Otrzymałaś od swojego mentora, Sokoła, doskonałe szkolenie i pokazałaś swoją… - tu zawahał się chwilę, po czym z westchnął. - energię i niezależność. Będziesz mentorem Koguta i mam nadzieję, że przekażesz mu całą swoją wiedzę.
Lider dotknął się nosem ze świeżo upieczonym uczniem, a klanowicze zaczęli wykrzykiwać imię jego i Gąski, jego siostry. Zanim kocurek zdążył cokolwiek zrobić, Iskra już była przy nim.
- Kogut? Jestem twoją mentorką. Znaczy, wiem, że wiesz, ale chciałam się przywitać - Uśmiechnęła się, milknąc na chwilę. - Będę najfajowszą mentorką na świecie, zobaczysz!

Od Iskry CD. Nostalgii

- Nostalgio! Spójrz co znalazłam!
Siostra westchnęła ciężko, ale ruszyła w jej stronę. (To wcale nie było tak, że Iskra wołała ją po raz enty tego dnia, a w ciągu całej wędrówki co najmniej setny. Ale przyjęła do wiadomości, że szylkretka nie lubi być ściągana na drugi koniec ich grupy tylko po to, żeby zobaczyć ładnego kwiatka. Oczywiście Iskra nigdy nie nazwałaby tego “tylko” kwiatkiem, no ale trudno. Mimo wszystko nie lubiła drażnić siostry, więc wołała ją wtedy, gdy naprawdę musiała podzielić się swoim znaleziskiem. Jak teraz.)
Gdy Nostalgia była już parę kroków od niej, czekoladowa odwróciła się gwałtownie z wojowniczym “ha!”. Bicolorka podskoczyła, jeżąc futro.
- Bardzo śmieszne - parsknęła, a na jej pysk wrócił znudzony wyraz. - Skąd to masz?
Iskra uśmiechnęła się szeroko spod założonej na łeb lisiej czaszki. Rudzielec musiał być spory, bo jego czerep spokojnie wszedł wojowniczce na głowę, tworząc gustowne jej nakrycie.
- Znalazłam - nie przestawała się uśmiechać. - Potężna Iskra Lisobójczyni położyła wroga pod swoje stopy, żeby później nosić jego łeb na znak zwycięstwa! - Usiadła prosto, dumnie unosząc łeb, a jej ślepia zalśniły jakąś dziwną siłą. Nostalgia z zaskoczeniem zauważyła, że jej siostra nie jest już tym małym kociakiem, za którego zawsze ją uważała. No, przynajmniej fizycznie, bo mentalnie Iskra nadal była po prostu Iskrą.
Koteczka nagle zerwała się, przestając udawać “Potężnego Lisobójcę” i spojrzała siostrze w oczy, z dziwnym napięciem zaczynając recytować:
- Pewnego dnia, wędrując po prerii - do teraz pamiętała, jak razem z siostrą domagały się wyjaśnienia tego słowa - lis spotkał na swojej drodze łanię idącą z młodymi. Widząc na ich ciele białe cętki, bardzo się zdziwił i spytał ich matki: “Co zrobiłaś, że sierść twoich młodych jest taka ładna?”
- “Rozpaliłam wielkie ognisko z cedrowego drzewa, a lecące z niego iskierki zostawiły białe ślady na futrze moich dzieci”, odparła łania - Szylkretka z zaskoczeniem kontynuowała historię, przypominając sobie słowa, które już dawno uleciały z jej świadomości, a jednak pozostały gdzieś w najgłębszych zakamarkach pamięci.
- Lis był tak zachwycony tym pomysłem, że zrobił dokładnie to, co poradziła mu łania. Niestety, iskry nie zostawiły śladów na futrze jego młodych, więc wrzucił je do ogniska, licząc że w ten sposób ich sierść zmieni kolor.
- ... ale zamiast być piękne i białe, liski spłonęły.
- ...a lis zapragnął zemsty na łani - dokończyła Iskra. - Ominęłaś jeden wers - szturchnęła siostrę z udawanym oburzeniem. - A teraz bój się, bo jestem lisem idącym po swoją zemstę! - Koteczka odtańczyła zabawną pantomimę, którą zawsze wykonywał ich ojciec, udając że jest groźnym lisem szukającym swojego wroga, a później walczącym z podstępną łanią.
Po wielu dzikich pląsach, czekoladowa ze śmiechem padła na ziemię, zmęczona. Zamknęła oczy, pod powiekami mając obraz Wodza, grającego z takim przekonaniem, że piszczały, gdy lis zostawał ranny i kibicowały mu, gdy dopadał wroga, dokonując zemsty.
- Znajdziemy ich, prawda? - Żółte ślepia spojrzały na szylkretkę z niespotykanym smutkiem.
Nostalgia skinęła głową, jednak na jej pyszczku malowało się mnóstwo wątpliwości.

*time skip*

- Nostalgio - Iskra była tak dumna z siebie, jakby co najmniej została liderką jakiegoś potężnego klanu. - Poznaj mojego ucznia, Koguta!
Kocica prychnęła, zirytowana formalizmem siostry.
- Przecież już widziałam tego lisiego bobka.
- ...Kogucie, to moja siostra Nostalgia - zignorowała ją zupełnie Iskra.
- Hejka! - Kocur wydawał się równie entuzjastycznie nastawiony co czekoladowa.

<Nostaligo? Mam nadzieję, że się to jakoś kupy trzyma :’)
Historyjka to stara legenda Apaczów, znaleziona w internetach>

30 stycznia 2020

Od Srebrnej Łapy

Dalsze poszukiwania schronienia nie powiodły się. Próbowałam już wszędzie, tylko nie w domku blisko tych puchatych stworzeń nazywanych owcami. Spokojnie podeszłam do niego z małą nadzieją, w końcu nie przyjęto mnie już dużo razy. Trochę już zmęczona weszłam na granicę. Przy niej się zawahałam. A co jak mnie znów nie zaakceptują i wyrzucą jak w innym domu, jedną łapą za płot z całej siły? Zamyśliłam się. Jednak weszłam. Co prawda byłam tak zmęczona że powinnam odpuścić, ale miałam jeszcze szansę. Miauknęłam pod drzwiami. Otworzyły się powoli a zza drzwi wyłonił się wysoki dwunożny z czymś gumowym na nogach. Spojrzał na mnie ze złością. Powiedział coś o ptakach i że chciałam je zjeść. Wiedziałam że czas uciekać. Szybko wybiegłam stamtąd. Usłyszałam ciche burczenie. Nagle zza zakrętu wyłonił się... Potwór! Szybko zeskoczyłam z drogi. Jednak zaczepiłam ogonkiem o pędzące koło. Miałam wyrwane futerko! Jeszcze potwór zaczął wydawać z siebie dziwne odgłosy, coś w stylu "bip bip". Polizałam ogonek. Powoli szłam w stronę klanu, choć wiedziałam że minął wieki zanim tam dotrę. Kiedy miałam za sobą już trochę drogi przypomniałam sobie że akurat zmienialiśmy teren. Opuściłam moje puchate uszka. Jednak nie zatrzymywałam się. Było mi zimno na końcówce ogona, tej która straciła futerko. Jeszcze raz się polizałam.

Od Jesionka

Złapał w zęby szyszkę, podrzucił wysoko, a gdy spadła rzucił się na nią jak na żywą mysz. To było zwykłe popołudnie. Nic niezwykłego. Bawił się tak już z kilkadziesiąt uderzeń serca. Jego rodzeństwo zajmowało się sobą, co bardzo mu się nie podobało. Próbował ich zachęcić do zabawy, ale ciąglę słyszał jakieś wymówki. Jak na razie wykazywał się dość dużą cierpliwością. Może dlatego, że mama nie spała i bacznie obserwowała kociaki. Jesionkowi wręcz rzucała karcące spojrzenie pełne lodu. Nie rozumiał czemu. Przecież w nocy tyle się dzieję! Nie mógł tak po prostu spać! To marnowanie czasu! Momentami miał wrażenie, że jego siostra właśnie po niej odziedziczyła to dziwne coś. Uniósł łepek znad zabawki, która była już mocno przeżuta i napotkał ciemnoniebieskie oczy taty. Kaczy Pląs szedł w ich stronę z nieco przygaszoną miną. Nie wiedział czemu wydaje się smutny. Chociaż patrząc tak, to chyba dobrze? Nie będzie przynajmniej żartował. Jesionek zerwał się na równe nogi i podbiegł do płodziciela.
- Tata!
- Hej mały! Widzę, że nudno tam u was. Co wy na to, aby tatuś się wami zajął?
Nie trzeba było powtarzać pytania. Rwał się do czegokolwiek, nawet jeśli będzie musiał wysłuchiwać nieśmiesznych sucharów ojca. A nie! Tatuś jest smutny, czyli go to ominie! Tak! 
Gdy mama usłyszała Kaczego Pląsa, wydawała się niezadowolona. Jednak pozwoliła kociakom na chwilę z nim pobyć. Cała czwórka młodych poszła za ojcem. Lód wydawała się jako jedyna marudna. Ale kto ją tam wie. Kaczka zaprowadził ich kawałek dalej. Jednak nic poza to. Jesionek spojrzał rozczarowany na ojca.
- To nie idziemy na polowanie ?
- Polowanie? Nie! Nie, nie, nie! - potrząsnął głową przerażony tym, co zrobiłaby mu Lodowa Sadzawka, gdyby się o tym dowiedziała - Ale jak skończycie trening. Wtedy was zabiorę.
- A kiedy się w ogóle on rozpocznie?
- Jeszcze musicie podrosnąć.
Jesionek jęknął. Czyli nudy. Kolejne. Chociaż przynajmniej rodzeństwo się ruszyło z miejsca.
- Może... hm... O cześć, Niedźwiadku! - wszystkie małe łepki odwróciły się w stronę rudego, wielkiego kota.
- Witaj Kaczusio. Widzę, że zajmujesz się potomstwem. Lodowa Sadzawka wie?
- Tak wie. Inaczej już by się na mnie darła.
Jesionek przyglądał się jak rozmawiają ze sobą. Szybko tematy zeszły na inne sprawy. Zerknął na Malinka. On i Gruszka dyskutowali o czymś, wskazując jakiś kępek kwiatów. Nudy. Lód siedziała jakby była tu za karę. A on? Właśnie. Zobaczył jak ogon taty przesuwa się w stronę Niedźwiedziego Futra. Nie rozumiał nic z tego. Napotkał wzrok ojca, który się speszył widząc jak syn lustruje go wzrokiem. Zmarszczył pyszczek. Tata dziwnie się zachowuję. Otrzepał się jednak, bo w końcu to nie jego sprawa. Skoro już stwierdził, że trzeba brać się do zabawy, zaatakował ogon ojca. Śmiesznie było za nim ganiać zwłaszcza, że tata nic nie robił sobie z tego. Nie tak jak mama. Ona nie umiała się bawić. Wtedy to dostrzegł. Smutek w oczach Kaczego Pląsu. Jego ogon wypadł mu z pyska.
- Tata! Nie płacz! To tylko zabawa! - Chyba Malinek miał to po nim.
- Nie płacze. Tylko... wiesz mały. Moja mama niedawno zmarła
Przekrzywił główkę.
- To miałeś mamę? Taką samą jak ja mam?
- No... nie dosłownie taką samą. Idź może pobaw się z siostrą. Stoi taka ponura.
Skrzywił się.
- Ona nigdy nie chcę się bawić - widząc jednak, że z tatą na serio jest coś nie tak, podbiegł do rodzeństwa.
- Nasz tata jest jakiś dziwny.
- No brawo, mysi móżdżku! - odezwała się Lód. - Teraz to zauważyłeś? W końcu to krowi rów! Brzydzę się, że muszę tu być wraz z nim!
Okej... wycofał się powoli. Wolał nie prowokować siostry. Jeszcze raz zerknął na dwójkę wojowników. Wydawali się sobie bliscy.
- Zachowują się jak jakieś stare małżeństwo! - powiedziała Lód patrząc na dwa koty. - Dobrze, że nie przychodzi tak często do mamy. Obrzydza mnie ten osobnik. - powiedziała dość głośno, by dorośli zwrócili się w ich stronę.
Chyba to usłyszeli... Nagle Niedźwiedzie Futro cały czerwony, gdzieś się zmył, pod pretekstem polowania. Dziwnie speszony Kaczy Pląs zawołał ich i poprowadził do stosu jedzenia.
- Powinniście coś zjeść. Hmm... może rybkę?
Wszyscy się wykrzywili, a Malinek wpadł w histerię. Ojciec był zszokowany. Nie rozumiał, co się dzieję. Starał się uspokoić Malinka, ale bezskutecznie. Jak widać trauma po wizycie Aronii była dość głęboka.
- Kaczka! Co ty znowu robisz?! Zaraz ci nogi z dupy powyrywam! - usłyszeli ryk mamy, która przybiegła w mgnieniu oka. Zasyczała na Kaczkę wściekle, otulając Malinka ogonem.
- Ale....ale... - zająkał się ojciec, drżąc cały.
- Zaraz ja ci dam ale! Za ALE to tak ci nakopie, że spotkasz się ze swoją mamusią!
Nie miał pojęcia co się właściwie działo. Krzyki matki. Przestraszona mina taty. Do tego płacz Malinka. Było to dość zabawne, jednak wolał obserwować wszystko z boku. Dobrze wiedział, że z mamą się nie zadziera.
- W końcu się na coś przyda ta wywłoka. - Usłyszał siostrę. - Niech się nawzajem pozabijają.
Jego rodzina była dziwna. Aż za bardzo dziwna. Kiedy ojciec nawiał; bo co inaczej miał zrobić, jeśli nie został dopuszczony do głosu, a Lodowa Sadzawka wyglądała na potwornie wkurzoną, wrócili do żłobka. A podobno dzisiejszy dzień miał być nieciekawy. A tu proszę. Ziewnął szeroko i zwinął się w kłębek. Dziesięciominutowa drzemka dobrze mu zrobi. A gdy się obudzi... zajmie się szyszką ponownie. Nie odpuści jej. Tak jak mama nie odpuści tacie, za doprowadzenie jej synka do płaczu. 

Od Chuderlawej Łapy CD. Tańca

Widząc wskakującego na jego łapę malca, mruknął zaskoczony. Zabrał szybko łapę, strącając z niej buraska, lecz ten zaraz to wskoczył na drugą. Chuderlawa Łapa szczerze nie miał pojęcia co teraz. Co ją zabierał i kład gdzie indziej ta mała kupa futra podążała za nią. 
― Co robisz? ― warknął zdezorientowany, obserwując poczynienia malca ze skrzywieniem na pysku.
Kocurek przekręcił słodko łebek. Był nawet uroczy nawet jak na kocie szczenie. 
― Bawje sje z tobą ― odrzekł Taniec z uśmiechem. ― Nje lubjsz sję bawić? ― zapytał zdziwiony. 
― Oczywiście, że lubię, ale nie w jakieś marne kocie zabawy! ― stwierdził oburzony, zerkając z zaciekawieniem na malca. ― Ale jak chcesz możemy pobawić się w super fajne psie gry ― zaproponował nieco niepewnie. 
Burasek zainteresowany podniósł łebek i spojrzał na ucznia Narcyzowego Pyłu. W jego zielonych ślipkach można było zauważyć głód wiedzy, który niezmiernie ucieszył Chuderlawą Łapę, choć nie zamierzał tego okazywać jakkolwiek. 
― A jakje sią psje? ― zapytał zaciekawiony maluch. 
Liliowy teatralnie pokręcił z zawodem.
― Naprawdę nigdy nie grałeś z rodzeństwem w aport lub przeciąganie liny? ―mruknął, spoglądając na Tańca, widząc jak ten kręci łebkiem, westchnął. ― No dobra, znaj me dobro, nauczę cię najfajniejszych psich zabaw jakie znam, jesteś gotów? 
Podekscytowany burasek kiwnął łebkiem i z oczekiwaniem spoglądał na szukającego czegoś na ziemi liliowego. Uczniak spokojnym krokiem obserwował uważnie podłoże w poszukiwaniu nadającego się patyka lub kamienia. A to nie było łatwe zadanie. Musiał to być przedmiot wręcz idealny, by Taniec się nie zniechęcił i zakochał się w psich zabawach. Po trochę trwających poszukiwaniach w końcu znalazł nadający się do tego kamyk. Nie za duży, nie za mały taki w sam raz na pysk kocięcia. 
― Dobra, słuchaj mały, pobawimy się właśnie w aportowanie, słuchaj uważnie, bo to nie jest łatwa gra ― zaczął poważnie Chuderlawa Łapa. 

<Tańcu?>

Kwitnąca Polana urodziła!

Kwitnąca Polana urodziła 3 urocze kociaki!

Melodyjka

Krówka

Storczyk

Od Chuderlawej łapy CD. Miedzianej Iskry

― Chłodny Wietrze, zobacz kogo tu mamy ― miauknęła ta stara wariatka, ciągnąc ze sobą jakąś szarawą kotkę.
Liliowy odwrócił zmęczony łeb w jej stronę, by zaraz zaadresować kolejne niezbyt miłe uwagi wobec tej stukniętej kotki z Klanu Wilka. Jednakże spotkawszy się z zszokowanym spojrzeniem drugiej kotki, zamarł. Brązowe ślipia niby obce wydawały się mu tak znajome. Poczuł jak łapy z niejasnych powodów mu zmiękły. Jakby zamieniły się w cztery kupy śniegu, powoli się roztapiały, sprawiając, że ten ledwo się na nich trzymał. Nie rozumiał tego ani trochę, a już na pewno nie chciał się w to wgłębiać. Potrząsł łbem zły, gdy poczuł jak oczy zapełniły się niechcianymi łzami. Zdenerwowany wbił pazury w ziemię, próbując odzyskać kontrole nad swoim ciałem, które zdawało się tak bardzo rozpaczać. Chuderlawa Łapa kompletnie nie rozumiał czemu widok tej kotki sprawiał mu taki ból. 
― P-pszenica ― wyjąkała starsza kocica, zalewając się łzami. ― Oh, P-pszenico! Pszenico ― zawodziła, wieszając się na nim. 
Liliowy przerażony spoglądał a to na rozklejającą się nim wojowniczkę, a to na tą wariatkę coraz bardziej nie rozumiejąc co tu się wyprawia. Rosnąca mu gula w gardle wcale mu tego nie ułatwiała. Już dawno nie czuł się taki... zagubiony? Tym bardziej, że przecież on... on nie był żadnym Pszenicą! I pomimo tego jak dziwna była ta cała sprawa, był przekonany, że to wszystko jest jednym wielkim nie porozumieniem! 
W końcu skąd niby miały go znać skoro całe życie mieszkał ze swoją mamą u Dwunożnych? 
― Chuderlawo Łapo, widzę, że masz cały swój fanklub, może też zacznę udawać psa, co? ― zażartował jego mentor, szturchając uczniaka. 
Chudzielec warknął na niego i, z trudem, strącił niebieską wojowniczkę. Kotka spojrzała na niego z takim żalem, że miał wrażenie, że zaraz pęknie mu serce. Zirytowany położył uszy. Nie podobało mu się, jak jego ciało reagowało na nią. Ani trochę. 
― Nie wiem co miała zmienić ta stara beksala, więc może już dasz mi spokój ― warknął ostro do pointki, szczerząc kły. ― Nie jestem żadnym kotem, a tym bardziej jakimś Pszenicą! Idźcie do medyka jeśli macie takie problemy z wzrokiem! A ty się zamknij! ― syknął na chichrającego się mentora.
Wściekły oddalił się pośpiesznie od tej całej nędznej zgrai mysich móżdżków. Nie rozumiał czemu tak bardzo chciały mu utrudnić życie. Czemu tak uparcie wmawiały mu nie prawdę? Biegł jeszcze parę uderzeń serca przed siebie, po czym zatrzymał się gwałtownie. Zdyszany usiadł i spojrzał w niebo. Czując gromadzące się w ślipiach starł je ze złością. Nie chciał płakać. Nie rozumiał czemu w ogóle to robił. Tak bardzo to wszystko było pogmatwane, a przecież tak bardzo chciał być normalny. Tylko czemu nie mógł wyglądać jak normalny pies? 
― Tu jesteś ― usłyszał pełen ulgi głos tej wariatki. 

<Miedziana Iskro?>

Od Zawilca

Kolejny grzmot rozdarł zachmurzone niebo, przez co mała brązowa, trzęsąca się kupka futra, silniej przywarła do opiekuńczego ciała matki. Kocurek nie wiedział co prawda czym były te przerażające dźwięki i błyski, jednak głęboko zakorzeniony instynkt podpowiada, że wychodzenie w taką pogodę na zewnątrz, nie jest dobrym pomysłem. Każdy huk drażnił jego wrażliwe uszka, a zimny wiatr mierzwił puchate futerko.
Pora zielonych liść rozwijała się w całej swojej krasie. Jedynie przelotne deszcze i gwałtowne burze zmuszały kociaki do przesiadywania większości wieczorów w kępie, napotkanych w trakcie podróży, krzewów. Ten akurat, z licznych wieczorów, kociaki spędziły pod rozłożystymi, ochronnymi gałęziami głogu. Tu wiatr nie zacinał tak mocno, a krople wody jedynie pojedynczo skapywały na skulone w jednym miejscu ciałka. Od czasu śmierci Gęsiego Pióra, jednej z królowych, wszystko się zmieniło. Jej trzy młode trafiły pod opiekę nieco nadpobudliwego Białego Puchu. Bura, pręgowana kotka, straciła wcześniej dwoje młodych, jednak teraz cztery kociaki zdawały się ją przerastać. W szczególności jeden. Ostrokrzewik już niejednokrotnie zaczepiał śpiącego spokojnie Zawilca, podgryzając mu ogon, lub skacząc znienacka na łebek. Czekoladowy kocurek już od samego początku nie pałał specjalną miłością do zdecydowanie nazbyt ruchliwego współlokatora, a każdy kolejny wybryk powodował coraz większe spięcie. Zdawało się że ukochanym zajęciem przybranego braciszka, było ciągłe dokuczanie Zawilcowi, a ten z racji na młodszy wiek nawet nie był pewien o co dokładnie chodzi. Wiedział jedynie, że Ostrokrzewik stracił mamę i jest okropnie nie miły dla jego mamy. Brązowe kocie czuło wewnętrzną potrzebę ochrony dobrego imienia mamy, jednak rozmiar jak i energia przeciwnika, zawsze go onieśmielały. Siedział więc zazwyczaj naprzeciwko niego, skulony z podciągniętym ogonem, unikając nawet przypadkowych spojrzeń, lub zwyczajnie chował się pod brzuchem swojej matki, poszukując ochrony i poczucia bezpieczeństwa. Najwyraźniej jednak takie zachowanie nie przypadło do gustu kremowemu młodzikowi i pomimo delikatnego upominania rodzeństwa, co jakiś czas dogryzał młodszemu. Raz nawet nazwał go mysią strawą! I chodź Zawilec trząsł się ze złości od pędzelków na uszach, aż po podkulony ogon, milczał. Wiedział, że nie miał szans pojedynkować się ze starszym kociakiem.
Miarka się jednak przebrała, kiedy Ostrokrzewik podczas nieobecności królowej zaczął dogryzać złotookiemu.
- Co? Znów się trzęsiesz ze strachu mysia strawo? - powtórzenie tak okropnego przezwiska było potwornie denerwujący, ale Zawilec powstrzymywał się od jakichkolwiek reakcji na słowa starszego
- Ostrokrzewiku! Przestań już! - ciche protesty rodzeństwa nie potrafiły jednak ujarzmić temperamentnego kociaka i ten już po chwili skoczył na czekoladową kulkę, wypychając go spod ochronnych gałęzi głogu. Maluch potoczył się wpadając do przeraźliwie zimnej kałuży by następnie ze zjeżoną “groźnie” sierścią miauknąć dość piskliwym głosikiem
- Odczep się ode mnie! Nic ci nie zrobiłem, a ty ciągle mnie atakujesz. Jesteś niemiły dla mojej mamy. Przestań wyżywać się na innych! Tak nie zwrócisz niczyjej uwagi. Poza tym wojownicy tak nie postępują!

< Ostrokrzewiku? >

Od Pszenicy (Chuderlawej Łapy) CD. Żabki (Żabiej Łapy)

Ukradkiem zerknął na siedzącą obok niego kotkę. Jej śnieżnobiałe futerko lśniło w świetle księżyca, a czekoladowe plamy wyglądały niczym chmury pokrywające niebo. Wyglądała trochę jak to niebo. Czyli nawet ładnie, choć do jego mamusi nadal było jej daleko. Ziewnął leniwie i przeleciał wzrokiem leniwie po obozie. Nocą wydawał się taki spokojny, wszystkie koty smacznie spały w swoich legowiskach, a w lesie panowała prawie całkowita cisza. Kocurkowi już powoli zamykały się ślipka, gdy nagle latające światło przeleciało mu przed pyskiem. 
― Widziałaś?! ― krzyknął podekscytowany, prawie budząc swoje rodzeństwo i mamę. 
Zaskoczona Żabka prawie podskoczyła i energicznie pokręciła łebkiem. 
― Co widziałeś? ― spytała cichutko zaciekawiona. 
Kocurek wyjrzał za kociarnie w poszukiwaniu tajemniczego obiektu latającego. 
― Gwiazdka spadła z nieba ― powiedział szeptem, jakby bał się, że ją przestraszy. ― Naprawdę, to była gwiazdka ― powtórzył, wbijając wzrok w ciemny obóz. 
Zrozpaczony, że nie może jej znowu znaleźć, wyjrzał lekko z kociarni. Pewnie wystawił łebek, później jedną łapkę, następnie drugą. Ale nadal nie mógł znaleźć gwiazdki. Na pewno zabłądziła i próbowała wrócić do swojego domku na niebie. Kocurek poczuł, że musi jej pomóc.
Bo kto inny mógł ją uratować jak nie Pszenica? 
― Pszenico, wierzę ci, ale proszę wróć tutaj ― mruknęła nieśmiało czekoladowa koteczka, która najwyraźniej obawiała się nocnej wycieczki. 
Kocurek pokręcił łebkiem i uparcie szedł przed siebie. Przecież gwiazdki nie znikają od tak! A on musiał jej pomóc. Na pewno bardzo się bała! On też by się bał, gdyby zgubił swoją mamusie.
― Nie bądź mysią strawą i pomóż mi ją znaleźć ― rzucił trochę oschle, który trochę za bardzo wczuł się w swoją misję ratunkową. ― Pewnie się zgubiła i nie wie jak trafić do domku ― dodał zmartwiony, spoglądając na niebo. 
Żabka niepewnie stała w kociarni, spoglądając a to na jego mamę, a to na liliowego. 
― Gdzieś ja tutaj widziałem... ― urwał, wlepiając wzrok w pobliskie krzaki. 
Nagle latające światełko znów się pojawiło. Kocurek zadziwiony wbił w nie wzrok. A pomyśleć, że był przekonany, że nie ma piękniejszej rzeczy od jego mamusi. Jednak teraz widząc zagubioną gwiazdkę był stanie stwierdził, że to jedna z piękniejszych rzeczy jakie widział. Światełko podleciało do niego i było zaledwie mysi ogon od jego różowego noska. Zafascynowany przyglądał się mu, po czym przeniósł wzrok na sterczącą koło wyjścia Żabkę. 
― No chodź jest super ― szepnął, bojąc się, że spłoszy gwiazdkę. 

<Żabko? odważysz się?>

Od Zachodzącego Promyka


Po tylu księżycach nieprzerwanej katorgi wreszcie udało jej się stąd wyrwać. Jej kocięta zostały mianowane uczniami, zaś sama Zachodzący Promyk dostała Tańczącą Łapę. Stwierdzenie, że była z tego faktu zadowolona, było tak dalekie od prawdy, że ojej. Po tak długim czasie spędzonym na truciu tyłka Lisiej Gwiazdy i namawianiu kocura, by ten wreszcie dał jej ucznia, rudzielec przydzielił jej kalekę. Była święcie przekonana, że ten zrobił to ze złośliwości. Przez resztę dnia po mianowaniu chodziła tak wściekła, że wszystkie koty – nie wyłączając z tego jej własnego brata – omijały ją szerokim łukiem. I tak zepsutego humoru kocicy nie poprawił bynajmniej fakt, że jej córka dostała się Berberysowej Bryzie. Czyżby Lisia Gwiazda zapomniał, że cudowna zastępczyni Berberysowa Bryza dobiła jej matkę?
Gdy Klan Klifu w końcu dotarł na długo poszukiwane tereny, odłączyła się na moment i znalazła sobie ustronne miejsce, gdzie mogła wyładować swoją furię. Uderzyła w pobliski kamień raz, drugi i trzeci. Kończyny błagały o ulgę, jednak ona ich nie słuchała. Była zła, że kolejny raz coś jej się nie udało. Najpierw śmierć jej mamusi, teraz jeszcze to…
Przerwała w momencie, w którym zdała sobie sprawę, że złamała pazura. Pisnęła zaskoczona i odskoczyła, energicznie wylizując łapę.
Czy ona, Zachodzący Promyk, była wojowniczką niższej kategorii, skoro trafił jej się ślepy kot? Powędrowała spojrzeniem przed siebie, mając nadzieję, że dojrzy cokolwiek, co rozwieje jej wątpliwości. Gdy zamiast pożądanej odpowiedzi uzyskała tylko szum wiatru i szelest liści, zdecydowała się zawrócić. Z tym nurtującym pytaniem udała się w drogę powrotną do obozu. Promyki tańczyły wesoło na jej futrze, zaś sama wojowniczka – po tak długim czasie wreszcie mogła się już tak nazwać – starała się uspokoić oddech. Po dłuższej chwili w żyłach kotki przestała krążyć adrenalina. Pozostał jedynie ten piekący ból w przedniej łapie, który ponadto mocno utrudniał jej chodzenie. Cóż, może dzięki temu uda jej się wyciągnąć od Sokolego Skrzydła parę nasion maku? Gdy ta myśl przemknęła przez jej umysł, Zachodzący Promyk uniosła lekko kącik ust, tworząc coś na kształt uśmiechu.
Zamarła, gdy tuż za nią rozległ się dźwięk łamanej gałązki.

<Ktoś? Niekoniecznie z Klanu Klifu ^^>

Od Barwinkowej Łapy (Barwinkowego Podmuchu)

Wieczny uczeń zostaje mianowany 

Barwinkowa Łapa wyszedł z legowiska uczniów, wciąż czując się nieswojo na nowych terenach. Były wszechstronne, w dalszym ciągu nieznane, a czarny kocurek za wszelką cenę chciał je przejść wszerz i wzdłuż. 
Rozciągnął się; pogoda sprzyjała, ciepło z lekkim wiatrem. Rozejrzał się wokół, koty przygotowywały się do patrolu, inne brały swoich uczniów na treningi. Właśnie, Barwinkowa Łapa nie widział ostatnio Łabędziego Plusku, czyżby kocur zgubił się na nowym terytorium?
Ruszył żwawym krokiem przed siebie, mijając stos ze zwierzyną. Przystaną jednak obok niego, a na karku poczuł nagły dreszcz.
Sierść zjeżyła mu się, gdy usłyszał groźny, chłodny ton za sobą.
- Ty kupo futra. Nędzny futrzaku. 
Ten głos pozna wszędzie, Lisia Gwiazda stał za nim, bijąc ogonem o ziemię. Barwinkowa Łapa odwrócił się szybko, na miękkich łapach cofając się. Ignorował wyzwiska pod swoim adresem, bo co innego miał zrobić? Odpyskować liderowi, który mógłby go utłuc?
Rudzielec zbliżał się do niego, po chwili bez namysłu zaczynając atak. Przejechał ostrymi pazurami po boku czarnego, który nie zdążył się uchylić.
- Gruba kupa futra, co mi z ciebie? - Warczał. - Beznadziejny jesteś.
Syczał, a Barwinek próbując się bronić, przejechał pazurami po klatce piersiowej lidera, jednak pod grubym futrem nie było nawet śladu krwi. Za lekko, zbyt delikatnie. 
Lisia Gwiazda przewrócił go, drapiąc szyję, wyrywając kolejne kłaki jego ciemnego futra. Uczeń Łabędziego Plusku zrzucił z siebie rudego, wstając. Czuł palące rany na boku, oraz szyi. Zdenerwował się, dlaczego on go atakował? W dodatku wszyscy klanowicze patrzyli.
- Ktokolwiek spróbuje mu pomóc - warknął głośno, by wszyscy słyszeli. Barwinek widział jednak strach na ich pyskach. - Będzie miał krwawy problem.
Rudy ponownie skoczył do ataku, a Barwinkowa Łapa uciekł w bok, przewracając się. Lisia Gwiazda wykorzystał moment, ostrymi pazurami przejeżdżając po jego pysku. Czarny kocur natychmiast poczuł krew w ustach, a jego białe futro na nosie zabarwiło się szkarłatem. 
Wstał, stając pyskiem w pysk z liderem z który przewyższał go wzrostem, jak i morderczą aurą. Młody kocur nigdy nie czuł takiego strachu. 
Lis złapał go za kark, rzucając nim w bok. Przycisnął łapą jego szyję, sprawiając, że Barwinkowa Łapa zaczynał się dusić. Ostatni raz przejechał po jego szyi pazurami, wyrywając futro, przecinając skórę. Krew zaczęła powoli moczyć sierść. Zdjął łapę, odsuwając się z mordem w oczach. Minął go, a na odchodne rzucił wyraźnie:
- Od dzisiaj nazywasz się Barwinkowy Podmuch. 
Po czym zostawił czarnego w przerażeniu, z krwawiącymi ranami. Barwinkowy Podmuch spróbował się podnieść, a łapy go piekły. Dźwignął się, kątem oka dostrzegając medyka, biegnącego z pajęczyną w pysku. 
Po dłuższej chwili, gdy zalepiał jego rany, przyjrzał się tej na pysku.
- Zostanie ci po niej blizna. - Oznajmił. - Masz szczęście, że jestem w obozie, inaczej byś się wykrwawił. - Zacisnęł zęby. - Głęboka ta rana na szyi...
Przez długi czas Szybująca Mewa próbował ogarnąć jego stan, aż w końcu odesłał go do legowiska wojowników, by się położył i próbował nie rozerwać opatrunków. Barwinkowy Podmuch nie myślał nawet, by je niszczyć. 
Poszedł z jego pomocą, układając się przy samym wejściu, zamykając powoli oczy. Został wojownikiem, a Łabędzi Plusk nie jest już jego mentorem. W dodatku miał starcie z samym liderem, które mógł przypłacić życiem. 
Westchnął ciężko, uspokajając spięte mięśnie. Najgorsze już za nim, chyba.

Od Mokrej Blizny CD Rzecznej Łapy

Rzeczna Łapa zadała całkiem dobre pytanie. Powiedzieć Czaplej Gwieździe? Dobrze by było, chociaż nie zabawimy tu długo.
- Dobrze - odparłem. - Pójdziesz mu powiedzieć.
Kotka wyglądała na nieco zestresowaną. Odwróciła wzrok, cicho się podnosząc.
- Dlaczego ja? - Burknęła.
- A dlaczego ja? - Zapytałem również wstając i kierując się wgłąb lasów.
Kotka chwilę myślała nad odpowiedzią. W międzyczasie machnęła ogonem odganiając liście z ziemi.
- Ja nie powinnam - odpowiedziała ostrożnie, jakby niepewna swoich słów.
Rzeczywiście, o sprawach związanych z zagrożeniami wokół obozu powinienem donosić ja. Zastanawiałem się, czy długo jeszcze będziemy maszerować. Zapewne nie, bo ileż można?
- Dobra, w każdym razie, może nauczę cię wspinaczki? Albo może...pozycji łowieckiej? Chyba, że chcesz popływać. - Zapytałem ją szybko. - Ah, nie ma tu rzeki, mój błąd, Rzeczna Łapo.
Dopiero po chwili zorientowałem się nad zbiegiem słów, których użyłem. Ciekaw byłem, w jakich okolicznościach kotka dostała swoje imię. Ja moje miałem, ponieważ imię mojego ojca wiązało się z wodą, a woda jest mokra, czyż nie?
- Może... może wspinaczka? - Odpowiedziała, przerywając moje rozmyślania.
- Zgoda. - Usmiechnąłem się lekko.
Mieliśmy tutaj mnóstwo drzew, dlatego spokojnie kierowałem się w stronę obozu. Gęsty las otaczał nas ze wszystkich stron, wybrałem dla uczennicy wysokie, grube drzewo.
- Dobra - wysunąłem pazury. - musisz mocno i pewnie uczepić się kory. Łapy szeroko rozstawione, spróbujesz?
Pręgowana nie wyglądała na pewną siebie. Sądząc po jej ostrożnych ruchach, wolałaby poczekać, aż ja jej zademonstruję. Właśnie, chyba powinienem zrobić to, zanim jej kazałem wejść.
W każdym razie kotce nie poszło tak źle. Wbiła pazury, podciągając się w górę. Zerknęła na mnie.
- Tylne łapy też musisz wbić, trzymaj mocno korę i wespnij się. - Rzeczna Łapa spróbowała swoich sił, jednak zsuwała się, lub jej łapy traciły oparcie. - Przytul drzewo.
Posłała mi nieprzekonane spojrzenie, a gdy po kolejnych minutach nie udało jej się wejść, zeskoczyła na ziemię.
Byłem pod wrażeniem jej zwinności. Jednocześnie odczepiła łapy od kory, mogąc dzięki temu zeskoczyć bez zawadzania.
- Super. Może ja spróbuję. - Oznajmiłem.
Kątem oka zauważyłem jednak, że zaczyna się ściemniać.
- Chociaż czekaj, powinniśmy wrócić. - Dopowiedziałem po chwili. - Zdam raport i dowiem się, czy ruszamy.
Pręgowana kiwnęła głową, ponownie jakby wyrwana z zamyśleń. Ruszyliśmy równym krokiem do tymczasowego obozu.

<Rzeczna Łapo? Możesz zrobić skip do nowych terenów ^^>

Od Łabędziego Plusku CD. Aroniowego Podmuchu

Aroniowy Podmuch długo się nie odzywał, po prostu leżał wtulony w Łabędziego Pluska. Wojownik był mocno zdezorientowany, lecz nie śmiał się poruszyć czy też tym bardziej zsunąć z siebie kocura. Coś w środeczku, chociaż nie miał pojęcia, czym było, mówiło mu, że naprawdę nie warto tego czynić. Zresztą, emocje zbyt szalały, by odważył się to zrobić. Nie miał pojęcia, co się z nim działo, więc w chwili, gdy zdrowy rozsądek lekko przebił się nad tą plątaninę myśli, postanowił się odezwać.
— A-Aroniowy Pod-dmuchu? — miauknął niepewnie, dając tym samym delikatny znak przyjacielowi, że zdecydowanie lepiej by było, gdyby ten jednak z niego zszedł.
Słowa te nie odniosły jednak żadnych rezultatów. Czarno-biały wciąż milczał, nie ruszył się z miejsca. Point więc już totalnie zamknął pysk, w niepewności oczekując na kolejny ruch towarzysza… o ile ten w ogóle nastąpi w najbliższej chwili. A czas ich naglił, grupa Klanu Klifu oddaliła się już spory kawałek, a ta Klanu Nocy niebezpiecznie szybko się zbliżała. Jeśli zaraz się stąd nie ruszą, mogą spotkać ich naprawdę spore kłopoty w postaci zaostrzonych plotek, a może i nawet jakiś kar ze strony ich liderów. Łabędzi Plusk był pewny, że Lisia Gwiazda nie odpuścił by mu, gdyby uznał, że kocur jest w związku z kimś z innego klanu, w dodatku z Klanu Nocy.
Spojrzenia Łabędziego Plusku i Aroniowego Podmuchu spotkały się na chwilę. Pomarańczowe oczy nabrały delikatnego, ledwie wyczuwalnego ciepłego wyrazu, którego starszy z dwójki kumpli nigdy jeszcze nie ujrzał w tym wzroku, zwykle przepełnionym goryczą, nienawiścią lub totalną obojętnością. Wtem jednak stało się coś, co było prawdopodobnie ostatnią rzeczą, jakiej point mógłby spodziewać się po Aronii. Czarno-biały szybkim ruchem głowy sprawił, że ich nosy się styknęły. Łabądek momentalnie przestał się ruszać, przez moment wstrzymał oddech. Całkowicie przepełnił się nieznaną dotąd euforią.
— C-chyba czuję do ciebie coś więcej —  wymamrotał Aronia tak cicho, że Klifiak ledwo go usłyszał.
Mimo to, sens słów zrozumiał natychmiast. Wrócił do rzeczywistości. Zamarł.
Nim jednak zdążył wykonać jakikolwiek ruch lub chociażby pisnąć, Aroniowy Podmuch wstał jak oparzony, w popłochu rozpoczynając ucieczkę z miejsca całego zdarzenia, pozostawiając pointa samego sobie, z niespodziewanym wyznaniem wiszącym nad głową jak chmura gradowa. Ten nawet nie próbował dogonić bicolora. Był zbyt sparaliżowany, żeby się poruszyć, a co dopiero rzucić w pogoń. Leżał tak jeszcze przez dłuższą chwilę, a jakiekolwiek bodźce świata zewnętrznego do niego nie docierały.
Potem wstał, a ta pozornie banalna czynność tym razem sprawiła mu ogromny trud. Łapy trzęsły się jak galareta, odmawiały posłuszeństwa. Wiedział jednak, że najważniejsze w tej chwili było ponowne dogonienie Klanu Klifu oraz sprawienie wrażenia, że nic się nie stało, dopiero potem mógł zacząć analizować to całe zajście. Zmusił więc kończyny do poprawnego funkcjonowania i choć te nadal drżały, kocur ruszył tempem tak szybkim, jakim tylko mógł w tym stanie. Po jakimś czasie zrównał się z wojownikami zamykającymi pochód jego stada. Starając się ze wszystkich sił opanować drgające ciało i przyspieszony oddech, zwolnił kroku. Teraz… co tak właściwie miał zrobić teraz? Najchętniej zamieniłby się z powrotem w kociaka, zakwilił i wtulił w futro Szponu, już nigdy nie wyściubiając nosa poza nie. Zawsze chciał uciekać od problemów świata dorosłych, omijał je, przeciągał ogarnięcie ich jak tylko mógł. Czasem udawało mu się w ten sposób totalnie ich uniknąć, w innych przypadkach przynajmniej zdobyć dużo czasu na przemyślenie. Ale tym razem było inaczej. Odnosił wrażenie, ba, z jakiegoś dziwnego powodu był przekonany, że ta sprawa nie może długo czekać, a tym bardziej nie może zostać bez rozwiązania. Musiał dokładnie ją przemyśleć, krok po kroczku przeanalizować, a później spotkać się z Aroniowym Podmuchem sam na sam i wszystko sobie wyjaśnić. Odetchnął głęboko. Tak właśnie zrobi. No bo hej, zależało mu na Aronii, a nawet jeśli po tym wszystkim nie będą w stanie już się ze sobą zadawać, powinni przynajmniej szczerze porozmawiać.

***

Gwałtownym ruchem łapy starł resztki nornicy z pyska, następnie wstał z miejsca i podreptał bliżej kotów Klanu Klifu skulonych pod drzewami na prowizorycznych posłaniach z mchu. Słońce szczytowało, wręcz parzyło, więc zatrzymali się, nie będąc w stanie podróżować w tym upale. Łabędzi Plusk ułożył się pod cieniem rozłożystego dębu, zwijając w kulkę. Z czasem odgłosy rozmów zaczęły cichnąć, większość wojowników ucięła sobie drzemkę lub po prostu została sam na sam ze swoimi własnymi, osobistymi przemyśleniami.
Point zaliczał się do tej drugiej grupy. Od czasu wyznania Aroniowego Podmuchu minęły trzy dni, a czarno-biały zdawał się nie znikać z myśli Klifiaka choćby na chwilę. Sam miał już totalny mętlik w głowie, naprawdę nie wiedział, co w końcu on tym myśleć. Był moment, w którym zaczął wmawiać sobie, że Aronia na pewno żartował, ale szybko odrzucił te idiotyczne próby ułatwienia sobie sytuacji. Doskonale przecież wiedział, że wojownik ten nie zwykł śmiać się z takich tematów, poza tym wręcz eksplodował od emocji, co było jasno widać, a jego ucieczka była ewidentnie aktem szybkim i desperackim. Takich rzeczy nie dało się przecież wyreżyserować, prawda? Nie mogło to być więc w żaden sposób zaplanowane, ustawione. Aroniowego Podmucha poniosły emocje, zmusiły go do nie do końca świadomego wyznania prawdy. I w tym momencie historii Łabędzi Plusk zacinał się za każdym razem — jak? Co i jak musiało zadziałać, wydarzyć się, żeby nikt inny, jak właśnie TEN kocur się w nim zakochał? Kocur, który na początku absolutnie nim gardził, uważał za żałosną myślą strawę. Kocur, który później chciał się zakumplować, ale zdecydowanie nie potrafił w kontakty z innymi. Kocur, z którym był już uznany za parę, plotka stała się bardzo krzywdząca i obydwoje wypierali się jej, jak tylko mogli. A teraz… plotka ta przekształcała się w rzeczywistość.
Jęknął, zakrywając oczy łapami. Nie miał już siły. To wszystko zaczynało go przerastać. Coraz bardziej żałował, że nie zdołał wtedy pobiec za Aronią. Gdyby to zrobił i porozmawiali by już wtedy, sprawa przedstawiałaby się pewnie zupełnie inaczej. Ale tak właściwie… o czym mieli gadać? Jeśli czarno-biały nieszczęśliwie się zakochał, dalsza przyjaźń byłaby dla niego pewnie jedynie udręką. Może lepiej będzie, jeśli już nigdy się nie spotkają i zapomną o swoim istnieniu? Prychnął. Nie, w ten sposób wraca do punktu wyjścia. Musi to jakoś rozwiązać, musi.

***

Od kilku wschodów i zachodów słońca byli już na miejscu. Powoli odkrywali nowe terytorium, zadomawiali się w nowym obozie… a to absolutnie nie było łatwe. Zwłaszcza dla Łabędziego Pluska, którego wciąż szargały mocne wyrzuty sumienia. Od tamtego czasu nie widział się ani razu z Aroniowym Podmuchem, nie podjął też żadnej decyzji, co dalej. Powinien zrobić to już dawno, ale zwyczajnie nie potrafił. Nie wiedział, jak w ogóle ma do tego podejść… w końcu nie na co dzień twój przyjaciel, z którym znasz się właściwie od dziecka, a z którym kilkakrotnie byliście uznawani za parę, obydwoje się tego wypierając, wyznaje ci swoje uczucia.
— Haaalo, ziemia do Łabędziego Pluska! Słyszysz mnie w ogóle? — Z zamyślenia wyrwał go dopiero twardy głos wdzierający się do ucha.
— T-tak — wyjąkał, otrząsając się. Właścicielem tego głosu był nie kto inny, jak Barwinkowa Łapa.
— Ostatnio jesteś jakiś bardzo nieobecny, mentorze — stwierdził, wygodnie zasiadając obok. — Zakochałeś się czy co? — dodał, trącając go żartobliwie.
Point poczuł, że wmurowało go w podłoże. Na wielki Klan Gwiazd, jak mógł być aż tak głupi?! Przez cały ten czas próbował zrozumieć sytuację oczami Aronii, ale choćby przez moment nie pomyślał o tym, co jego własny umysł ma w tym wszystkim do powiedzenia.
Widząc stan swojego nauczyciela, czarny przechylił łebek.
— Wow, serio? Ja tylko żarto—
— P-przypomniałem so-sobie, że m-miałem s-się p-przejść, zobaczymy s-się pó-później — wymamrotał, przerywając mu i nie czekając na jakąkolwiek reakcję, ruszył w stronę wyjścia z obozu. Teraz musiał pobyć sam.
— Zaczyna zmierzchać, gdzie chcesz iść o tej porze?! Łabędzi Plusku, daj spokój, skoro masz tak reagować, po prostu powiedz mi, kto to!
Nie odpowiedział.
Usiadł na małej, pustej polance, przez dłuższy czas po prostu gapiąc się pusto w przestrzeń. Ależ on był tępy! Od samego początku do końca myślał tylko i wyłącznie o przyjacielu, nie o samym sobie, a on też był przecież bardzo ważny w tej sprawie. Obydwoje się w niej liczyli. To, że Aroniowy Podmuch coś do niego czuł to jedno, a co czuł Łabędzi Plusk to drugie. I… tu pojawiał się problem. Łabędź nie miał pojęcia co odczuwał w stosunku do czarno-białego. Strzepnął delikatnie ogonem, starając się przeanalizować ich relację w każdym najmniejszym szczególe. Nigdy nie zastanawiał się nad tym specjalnie. Aronia był po prostu jego kumplem, to wszystko. Jednak w tym momencie elementy układanki zaczęły łączyć się w sensowną całość.
— N-nigdy s-się nie za-zakochałem, p-przynajmniej t-tak mi się w-wydawało — mruknął sam dla siebie, jakby licząc, że wypowiedzenie swoich myśli na głos coś pomoże.
Wciąż doskonale pamiętał swoje rozterki za czasów uczniowskich, kiedy to obawiał się, że jest "nienormalny, bo być może podobają mu się kocury". Niedługo po tym postanowił absolutnie odciąć się od tematów miłości, mówiąc sobie, że nie ma czym się przejmować, bo ta jedyna przyjdzie w swoim czasie, wystarczyło cierpliwie czekać. Ta chwila jednak wciąż nie nastała, a przynajmniej… przynajmniej tak mu się do tej pory zdawało. A jeśli wybranka jego serca już od dawna była tuż przy nim, tylko tego nie dostrzegał? A raczej… wybranek?
Głęboko westchnął, orając pazurami ziemię. Jego relacja z Aroniowym Podmuchem uległa ogromnym zmianom w przestrzeni ostatnich kilkunastu księżyców. Właściwie to z wrogów zamienili się w przyjaciół. Ze skrajności w skrajność. Kocur przestał przerażać Łabędzia, a wręcz uzyskał u niego… podziw? Czuł się bardzo dobrze w jego towarzystwie, a poza nim kumpel niekiedy nawiedzał jego myśli. Wstał, zrobił kilka okrążeń wokół polany, na której się znajdował, usiadł znowu i znowu wbił pazury w podłoże. Pokręcił łbem. Pierwszy raz spojrzał na to od tej strony. Wcześniej trzymał się twardo scenariuszu, że kocur nieszczęśliwie się w nim zakochał. Był przekonany, że on sam widzi w Aroniowym Podmuchu jedynie przyjaciela, bo nawet nie  dopuścił do siebie myśli, że może być inaczej.
Słońce już prawie zniknęło za horyzontem. Powolnym, ociężałym krokiem zaczął kierować się z powrotem do obozu. Przeanalizował już chyba wszystko, co chciał. Teraz tylko jedna z możliwych ścieżek świeciła jasno, pokazując, że to ona jest właściwa. Nie pozostało mu już nic innego, jak poczekać do świtu.

***
Następnego poranka point wyszedł z obozu sam pod pretekstem polowania. Zamiast jednak skupić na tropieniu zwierzyny, od razu ruszył w stronę granic z Klanem Nocy. Był zdeterminowany, by przesiedzieć tu tak do samej nocy, a może i jeszcze dłużej, byleby tylko spotkać Aronię. Zaczął więc monotonne chodzenie w tę i wewtę, co jakiś czas wracając w głąb swoich terenów i łapiąc jakieś piszczki, żeby nikt nie miał jakichkolwiek podstaw do osądzania go o niewykonywanie swoich obowiązków.
Słońce było już w porze szczytowania i chociaż point wcześniej obiecał sobie, że dziś upływ czasu nie będzie dla niego przeszkodą, wiedział, że powoli musi się stąd zabierać, jeśli nie chce mieć kłopotów. Przecież jutro też jest dzień, a równie dobrze mógł wrócić tu po południu. Po raz ostatni przeszedł całą granicę wzdłuż i już miał wracać, gdy znajomy, przyjemny zapach wybił się na tle innych. Bez najmniejszego wahania podążył w jego stronę.
Kawałek dalej, ale wciąż blisko oznaczeń zapachowych, siedział on. Całkowicie sam. Był odwrócony tyłem, ze spuszczoną głową, wydawał się nie zdawać sobie nawet sprawy z obecności Łabędziego Plusku. Klifiak zamarł. Przez całą noc planował, co ma powiedzieć, ale teraz język zaczął mu się plątać, a słowa gubić.
— A-Aroniowy Po-Podmuchu… — zaczął bardzo ostrożnie, nerwowo przebierając łapami.
Aroniowy Podmuch gwałtownie się obrócił, mierząc pointa spojrzeniem o totalnie nieogdadnionym wyrazie. Łabędź dostrzegł, jak ten spina mięśnie, gotowy do ucieczki w każdym momencie.
— P-proszę, za-zaczekaj. M-musimy pogadać — wyjąkał, powolutku podchodząc bliżej. — W o-ostatnim cza-czasie d-dużo m-myślałem o tym, c-co po-powiedziałeś, aż do-doszedłem do w-w-wniosku ż-ż-że… — zrobił pauzę, by złapać oddech, przy tym podchodząc jeszcze kawałek. — J-ja ch-chyba... t-też cz-czu-czuję do c-cie-c-ciebie c-c-coś wię-więcej. — Nie powiedział chociaż połowy tego, co chciał, ale szczerze liczył, że bicolor w pełni zrozumiał.

<Aroniowy Podmuchu?>

29 stycznia 2020

Od Sroczego Żaru CD. Kurki

Kotka okryła piszczące kocie ogonem i przyciągnęła do małej Pójdźki i Pieska. Czekoladowe futerko malucha nawet wpasowywało się w cynamonowe jej kociąt. Słysząc jak Kurka powoli się uspokaja i zasypia, sama zmrużyła oczy, oddając się w objęcia Morfeusza.

* * *

― Mamo! ― jęknął niepocieszony Piesek do rodzicielki. ― Ani Kurka, ani Pójdźka nie chcą się ze mną bawić! 
Sroczy Żar westchnęła i spojrzała na cynamonowego. Niechęć Pójdźki do niebezpiecznych i zwariowanych przygód jakoś jej nie dziwiła, ale nie spodziewała się, że i Kurka mu odmówi.  W końcu czasem nawet razem się bawili. Zwróciła łeb w stronę siedzącego na poboczu kociakowi, przyglądającemu się bawiącym się kociakom Zachodzącego Promyka. Maluch, choć w sumie trudno było go tak nazwać patrząc na masywną sylwetkę kociaka, siedział zupełnie osamotniony w cichy. Kurka wydawał się totalnym przeciwieństwem ojca, na myśl bardziej przychodził jej Niebiański Lot, który też wydawał się jej podobnie skryty. Podeszła do czekoladowego kociaka i trąciła go lekko. 
― Coś się stało Kurko? ― zapytała kocie, które odwróciło łebek w stronę przybranej mamy. ― Coś cię gryzie? 
Żółte ślipia kocurka spojrzały w jej stronę. Pomimo innej barwy i tak przypominały jej pomarańczowe burego wojownika. Nie były tak zimne i oschłe jak Martwego Cienia, lecz nadal znajome.
― Nic mamo ― mruknął jedynie czekoladowy, powracając do swojego dawnego zajęcia.
Kotka dosiadła się do adoptowanego syna i spojrzała na rozbrykane kocięta lidera. Wydawały się dość niewinne, no może prócz Nocka, w swojej zabawie. Im dłużej się jej przyglądała tym bardziej wyglądało jej to na terroryzowanie rodzeństwa przez Nocka niż zabawę, ale najwidoczniej chyba mieli jakąś z tego frajdę. Piski i krzyki momentami miały nawet radosny wygłos.
― Czemu się im tak przyglądasz, co? ― zapytała zaciekawiona, szturchając kociaka. ― Chyba się nie cykasz, nie? ― dodała lekko podejrzliwie.
Kocurek uniósł lekko brwi, przyglądając się pociechą lidera.

<Kurko? wiem, że trochę gniotowato, ale muszę się z charakterem oswoić xd>

Od Nagietkowej Pręgi CD. Wilczego Serca

- Gwóźdź. Przytwierdzają tym rzeczy do ścian swoich jaskiń - wyjaśnił Wilcze Serce.
Rudy już miał złapać zębami za błyszczący przedmiot, aby go wyjąć, lecz starszy wojownik powstrzymał go.
- Nie, nie wyciągaj! Będzie tylko gorzej jak zrobisz to sam, uwierz. Potrzebna nam medyczka.
Nagietkowa Pręga przygryzł wargę. Zdecydowanie wolał zrobić to własnym pyskiem.
- A może da się to wyciągnąć samemu? - spytał z nadzieją w głosie, na co czarny zaśmiał się.
- No nie mów, że boisz się iść do medyczki - miauknął rozbawiony.
Zielonooki wyprostował się i pokręcił energicznie łbem.
- Nie, skąd! Dlaczego miałbym się bać? Po prostu nie chcę zawracać jej głowy, nic więcej... Naprawdę!
Mimo wszystko zauważył w oczach Wilczego Serca, że ten średnio mu wierzy.
- Poczekaj tu, ja idę po Świetlikowe Skrzydło - powiedział wreszcie. - Tylko nie rób nic głupiego, jasne?
Nagietkowa Pręga pokiwał głową na znak zgody. Odetchnął głęboko i przez chwilę siedział w bezruchu, patrząc, jak wojownik rusza na poszukiwanie medyczki.
Zerknął na swoją łapę. Kilka razy w życiu wbił sobie kolec z jakiejś rośliny, ale gwóźdź to było zupełnie co innego - wielki, ostry, w dodatku o nieprzyjemnym zapachu. Z łapy Nagietka nie leciała krew, prawdopodobnie przedmiot pochodzący od Dwunożnych zatrzymał jej przepływ. Rudy poruszył delikatnie palcami, lecz wtedy znów przeszył go ból, więc jęknął cicho i od tej pory starał się jak najmniej ruszać.
Wreszcie zauważył wracającego Wilcze Serce, tym razem ze Świetlikowym Skrzydłem niosącą ogromną ilość pajęczyny. Od samego widoku opatrunku Nagietkowej Prędze zrobiło się niedobrze.
- No tak, któż inny mógłby mieć takiego pecha - mruknęła kotka, kiedy się zbliżyła. - Dobra, pokaż mi to.
Rudy przełknął ślinę, po czym powoli wyciągnął tylną łapę w jej stronę.

<Wilcze Serce? XD>

Od Sokoła CD. Nostalgii


Gdy ta paskudna szylkretowa strawa dla wron dotknęła jego futra, odskoczył jak oparzony. Uśmiechnął się krzywo do Nostalgii, zaś ta czmychnęła do tyłu i ukryła się za najbliższym kotem. Nie rozumiał, o co jej chodziło, jednego był jednak pewien. Od kiedy Nostalgia zwyzywała go przy całym klanie, nie mógł być bardziej szczęśliwy. Teraz był pewien, że uczennica absolutnie nic do niego nie czuje. Ta myśl napawała go wewnętrznym spokojem, była po prostu cudowna.
- Przed czym się chowasz, panikaro? – warknął, z irytacją strzepując ogonem w kierunku córki Wodza. Szylkretka wychyliła nos zza grzbietu Puchu i posłała mu mordercze spojrzenie. Prychnęła z pogardą i w kilku krokach znalazła się przy niebieskim, idąc ze spuszczonym w dół łbem.
- Ładną mamy dzisiaj pogodę, prawda? – spytał wesoło, posyłając jej ostre spojrzenie. Pomimo tego, że szylkretowa raz próbowała go otruć, a raz wrzucić do nory, cóż… Pomimo tego, że jej szczerze nie znosił, krótka i chłodna pogawędka nikomu by nie zaszkodziła. I tak będą musieli się znosić jeszcze przez resztę wędrówki.
- Cudowną. Słonko świeci, ptaszki śpiewają, a ciebie zaraz trzaśnie piorun – fuknęła uczennica Szyszki, jednak nie podniosła spojrzenia. Wydawała się być smutna i… przygaszona? A obelgi, jaki wyrzucała pod jego adresem, brzmiały tak smutno, że niemal zrobiło mu się jej żal.
- Hej, nie przejmuj się Szakłakiem. To o niego chodzi, prawda?
- Jeśli myślisz, lisia strawo, że będę ci się zwierzać, to jesteś w błędzie.
Przez chwilę szli obok siebie w milczeniu, nasłuchując odgłosów przyrody. Nostalgia szła tak ślamazarnym krokiem, że zaczynała spowalniać grupę. Rzucił jej wściekłe spojrzenie, ale kotka nawet nie obdarzyła go wzrokiem.
- Zatrzymujemy się! – usłyszał z przodu i spojrzał z zaskoczeniem na Nostalgię.
- O co chodzi?... – rzucił w kierunku uczennicy jego partnerki, zaś Nostalgia tylko obojętnie wzruszyła ramionami. Powędrował wzrokiem dalej i znalazł odpowiedź. Płytka, aczkolwiek rwąca rzeka biegła tuż przed kotami Klanu Lisa. Nie było mowy, żeby do końca dnia znaleźli inną drogę, więc pewnie będą musieli ją przepłynąć.
- Po kolei – instruowała Puch, chodząc pomiędzy panikującymi kotami – Najpierw idą uczniowie, Pszczółka, Mucha i Płomykówka. Reszta idzie druga.
Z niespokojnym spojrzeniem obserwował zastępczynię, która weszła do wody jako pierwsza. Rwący pęd rzeki zachwiał nią, jednak szylkretowa błyskawicznie odzyskała równowagę. Dała znak ogonem, że wcześniej wyznaczone koty mogą za nią podążać. O dziwo bez strat w kotach udało im się przejść na drugi brzeg. Teraz przyszła kolej na resztę. Horyzont dał znak wojownikom, aby weszli do wody. Gdy łapy Sokoła wreszcie dotknęły suchego lądu, z radością otrząsnął szarą sierść z kropelek wody (wcześniej upewniając się, że zimny prysznic nie ominie Nostalgii)
Jednak szylkretowa nawet na niego nie spojrzała. Jej wzrok utkwiony był w czymś bardzo odległym, a gdy spojrzał w tamtym kierunku, dostrzegł Szyszkę.
- Czemu się tak na nią gapisz? – spytał, mocno zaskoczony.

<Nostalgio? Kurdę, wybacz, chyba wyszedł taki trochu gniot
>

Od Barwinkowej Łapy CD Sokoła

Sokół spojrzał na czarnego ucznia Łabędziego Plusku.
- Ale...gdzie mamy iść? Do Klanu Lisa czy Klanu Klifu? - Zapytał go srebrny.
Barwinkowa Łapa chwilę pomyślał, a piekące poduszeczki dały o sobie znać. Usiadł, ignorując przyjaciela, zaczynając je wylizywać. Po kilku chwilach podniósł wzrok na zniecierpliwionego kocura.
- Nigdzie? Może idźmy po prostu przed siebie - zaproponował.
Wylizywał dalej swoje łapy, które smakowały rybami i odrobinę krwią.
- Chyba nie powinniśmy... - Odparł wojownik Klanu Lisa.
Barwinkowa Łapa dźwignął tyłek, wymijając kumpla. Poszedł przed siebie, gdyż nie pamiętał skąd przyszedł, ani w którą stronę powinni iść. Po kilku krokach usłyszał lekkie stąpanie Sokoła, który zrównał z nim krok.
- A może jednak? Zresztą, wiesz gdzie poszli twoi? - Zapytał go, rozglądając się.
Z pewnością nie kojarzył tej drogi, no ale cóż, może po prostu szli inna stroną?
Po kilku krokach dotarli jednak na wydeptaną dróżkę, co rozwiało wątpliwości uczniaka. Ucieszył się, dumny z siebie, że jednak nie zgubił drogi. Uniósł wysoko ogon, idąc przed siebie, wydeptaną drogą. Czuł w powietrzu koty nie tylko z klanu lisa, ale i innych. W tym z jego, jeśli lepiej się zaciągnął, mógł poczuć Zachodzący Promyk. 
- Tędy szli - usłyszał za sobą.
- Ameryki nie odkryłeś - odparł, nie wiedząc nawet co to Ameryka.
Przez dłuższy czas maszerowali w ciszy, słysząc przemykające między krzewami zające i myszy.
Po chwili Barwinkowa Łapa stanął w miejscu, rozglądając się. Doszli do rozwidlenia, dróżka zamieniała się nagle w cztery, a zapachy ich klanów tak się mieszały, że w głowie się kręciło. Westchnął głęboko.
- Ej Sokół, weź wejdź na drzewo i zobacz gdzie mój klan, dobra? - Zapytał go, a w sumie zlecił wejście na jakąś sosnę czy inną wierzbę.
Kocur po kilku minutach wykłócania się wszedł kilka długości lisa w górę. Zszedł, stając obok czarnego kocura.
- Twoi poszli w lewo, moi w prawo. - Powiedział.
- Myślisz, że znaleźli nowe tereny? - Zapytał go. W duchu Barwinek liczył na koniec podróży. Był nią zmęczony, poza tym, gdy tylko widział Lisią Gwiazdę czuł, jak jego futro ze strachu wypada. Ileż on miał już księżyców? Nadal nie był mianowany, przecież on tego nie przeżyje!
Wracając, niebieskooki czuł też zawód, że prawdopodobnie będzie musiał na jakiś czas pożegnać się z przyjacielem.
- Co sądzisz, żeby pójść prosto, a gdy dotrzemy do naszych klanów to wtedy się rozejść? - Zapytał go uczeń Łabędziego Plusku.

<Sokole? Powoli nowe tereny :> >