Tw: Śmierć
*Jeszcze w jesieni*
*Jeszcze w jesieni*
Im dłużej przebywał w tym czymś zwanym Klanem Burzy, tym znajdował więcej powodów, aby opuścić ten klan. Rządy Różanej Przełęczy nie były rządami, które popierał, a sama wizja tego, iż za granicą zamieszkuje jego prawdziwa rodzina, była dziwna. Miałby uciec do kotów, które nienawidziły jego i reszty tego klanu tylko dlatego, że istnieli? Nie mógł tak zrobić. Wizja zamieszkania w innym klanie również mu nie pasowała. Czemuż miałby się pchać do mrowiska nieproszony? Aby go mrówki pogryzły? Istniała opcja ucieknięcia z klanu i zostania samotnikiem, jednak w Klanie Burzy trzymały go dwa koty. Jego kochany brat, którego obiecał bronić przed wszystkim oraz ten mysi móżdżek, zwany Tymiankiem, który już od 15 księżyców powinien wąchać kwiatki od spodu. Nie chciał złamać swej małej obietnicy, jednak było to trudne zadanie.
Właśnie wrócił z treningu z Tymiankową Łapą. Mimo iż uczeń był już w wieku, w którym mógłby zostać wojownikiem, to nie uważał go za gotowego do posiadania tej roli. Nigdy nie będzie gotowy, nawet jakby go pokonał. Samo jego istnienie zabraniało mu posiadania tego tytułu. Od czasu wygnania Czarnej Łapy ich treningi przestały być tak regularne, jak wcześniej. Teraz z dwóch uczniów, została mu tylko jedna porażka, która chciała zwać się uczniem. W Czarnej Łapie widział potencjał. Wiedział, że kocur może do czegoś dojść, a ich treningi były bardziej przyjemne niż chciał on przyznać. Nauka walki czarnego kocura, a tym bardziej patrzenie jak ten po raz setny pokonuje rudzielca, było uspokojeniem jego duszy. Jednak wszystko musiało się zepsuć, jak zawsze w Klanie Burzy. To dziwne wygnanie, przypomniało mu o wygnaniu jego ciotki i nie przyniosło to dobrych uczuć. Wszystko to przerzucił na trening jego ucznia, który nie należał do najłatwiejszych.
Dwójka kocurów rozeszła się w swoje strony. Rudy uczeń zmierzył w stronę legowiska medyka, co przyniosło tylko ostre spojrzenie wojownika. Czego on tam szukał? Z pewnością nie szedł do Rumiankowego Zaćmienia, który od czasu znalezienia go na granicy, zachowywał się dziwnie. Samo stanowisko, które sprawował, było dziwne. Nie nadawał się na medyka, a tym bardziej na wojownika. Nie nadawał się na nikogo, a dalej przebywał w tym rozpadającym się klanie. Mógł zginąć od lisa tego jednego niefortunnego dnia i wszyscy byliby szczęśliwi. Jednak wtedy pojawiła się Różana Przełęcz i jej banda i uratowali tego nieszczęśnika. Mógł też iść do Margaretkowej Łapy, która zmagała się teraz z nowymi obowiązkami nałożonymi na nią z dnia na dzień. Ta dwójka zbliżyła do siebie, co nie podobało się Hiacyntowi.
Gdy już miał zmierzać do legowiska i dać swym myślą zniknąć, to zauważył Malwowy Rozkwit, który zmierzał w jego kierunku. Najwyżej odpoczynek musiał poczekać.
- Witaj bracie. - Przywitał się, po czym wbił wzrok w uśmiechnięty pysk kremowego wojownika. - Skąd ty bierzesz tyle energii, a tym bardziej tyle uśmiechu? Zazdroszczę Ci tego pozytywnego nastawienia.
- Czemu nie? - Zapytał z uśmiechem Malwowy Rozkwit, przekrzywiając łebek. - Jest dużo rzeczy, z których można się cieszyć... Właśnie! - Pisnął, a puchaty ogon szybko zdradził zebraną w nim ekscytację. - Dzisiaj mi i Brzęczkowemu Trelowi udało się złapać naprawdę tłustą kaczkę... Klanie Gwiazdy, jakie to było bydlę! Znaczy się, tak to określił Bobrza Łapa. - Sprostował kocur, dostrzegając konsternację na pysku brata po usłyszeniu wulgarnego słownictwa z jego pyska.
- Dobrze słyszeć, że chociaż Ci dobrze powodzi się na polowaniach. Chociaż do końca nie rozumiem, skąd bierzesz te rzeczy, z których można się cieszyć. Dla przykładu, działania, a nawet sam widok Lwiej Paszczy nie przynoszą mi uśmiechu na pysku, a nawet mogę stwierdzić, że przynoszą do mnie odwrotne uczucia. - Przyznał Hiacynt, a swój wzrok pokierował w stronę żłobka, w którym przebywała kocica. - A to jeden z wielu przykładów, jakie mogę przywołać. Trudno jest zauważyć coś pozytywnego, gdy wszystko wokół Ciebie przynosi tylko negatywne odczucia. Kocur podążył wzrokiem za spojrzeniem brata, nieco skonfundowany.
-...Chciałbyś mieć kociaki?
- Co? - Zapytał szybko, a wzrokiem wrócił na brata. Spiął się na samą myśl o jego kociakach, które dalej przemierzały te tereny. - Skąd to wziąłeś nagle tę myśl, bo me słowa ani czyny na nic takiego nie wskazywały. - Przerwał na chwilę, aby ułożyć swe myśli. - A odpowiadając na twe pytanie, nie. A nawet sam Klan Gwiazdy nie wymusi ode mnie zmiany zdania. Kociaki w tym klanie brzmią jak zły pomysł. Kociaki są głupie i są twym następnym słabym punktem, który ktoś zawsze może wykorzystać. Poza tym nie jestem dobrym opiekunem dla tego czegoś, chociaż cudem te kulki futra czepiają się mnie jak rzepy do futra. Oprócz tego nie czuje jakoby ktokolwiek w klanie, powodował u mnie uczucie, które można by było nazwać miłością. A ty planujesz kociaki bracie? Może ukrywasz przede mną jakąś kotkę lub kocura, którzy podbili twoje serducho.
- Po prostu patrzyłeś tak w stronę żłobka. - Odparł, wracając spojrzeniem niebieskich oczu na brata. - Chyba...Chyba nie? - Zastanowił się. - Oh, a nie chciałbyś może wybrać się ze mną i Brzęczącym Trelem na patrol? Nadal jest nieśmiała wobec obcych, chciałbym, żeby znalazła wśród nas więcej przyjaciół... Tobie także by nie zaszkodziło! - Wyszczerzył się kremowy. Rudy kocur zastanowił się przez chwilę. Mimo iż czuł, że sen by mu nie zaszkodził, to odmawianie bratu nie było dobrym pomysłem.
- Czemu nie? Brzmi to, jak dobry pomysł. - Po tych słowach na pysku kremowego wojownika zagościł wielki uśmiech, co tylko ucieszyło Hiacynta.
*****
*Końcówka jesieni*
Pora nagich drzew zbliżała się szybko. Jeśli chciał działać dalej, to musiał przemyśleć szybko swe plany. Ucieczka teraz byłaby samobójstwem. Pory nagich drzew nie bywają łagodne, więc musiał jeszcze tę cudną porę przeczekać w jego znienawidzonym klanie. Przemierzał tereny Klany Burzy samotnie. Tym razem postanowił odpocząć od wszystkich, mając nadzieje, że żaden szkodnik nie wpadł na głupi pomysł pójścia za nim. Musiał przewietrzyć umysł nim zła pogoda zamknie go w legowisku wojowników. Przy okazji musiał zobaczyć się z kimś ważnym. Z kimś z kim nie widział się dłuższy czas. Gdy dotarł do granicy z Owocowym Lasem, stanął w miejscu. To tu mieli się spotkać, więc gdzie on był?
Długo nie musiał czekać, bo po chwili biało-kremowe futro pojawiło się w zasięgu jego wzroku. Widząc lekki uśmiech na pysku nieznajomego, zastanowił się, czemu jest on taki szczęśliwy. Nic takiego się nie działo, więc nie rozumiał, co go tak rozweseliło.
- A któż do mnie wrócił? - Zaczął kocur, gdy zbliżył się do wojownika. - Czyż nie jest to sam Hiacynt? Mówiłem Ci, abyś opuścił ten kult gwiazdek i ruszył ze mną w podróż. Nic Cię tam nie trzyma, a tylko z mego towarzystwa wyniesiesz więcej niż z ich.
- A ja po raz setny odpowiadam Ci w taki sam sposób Nawałnico. Dwie rzeczy trzymają mnie w tym klanie, a ważniejszą z nich jest obecność mojego brata. Nie mogę tak go zostawić. - Na te słowa biały kocur prychnął.
- Nie przesadzaj. Poradzi sobie bez twojego towarzystwa. - Zbliżył się on do wojownika. - Poza bracia są tylko po to, aby wbijać Ci kły w kark. Innych powodów nie ma, dla których dalej by się z tobą zadawał.
- Nie znasz go, więc nie wypowiadaj się, jakbyś go znał od kociaka. - Warknął Hiacynt. - I to nie był powód, dla którego się dziś widzimy. Mam ciekawszy temat, na który chciałbym z tobą porozmawiać.
- W takim razie zamieniam się w słuch. - Powiedział Nawałnica, a Zwiędły Hiacynt rozpoczął swój długi monolog.
*****
Dzisiejszego dnia pogoda odpuściła na chwilę. Jakby natura znała jego plany i pozwoliła na ich realizację. Nie oznaczało to, jednak że była to dobra pogoda. Dalej biały puch leżał na ziemi, a zimno nie odpuszczało. Mimo tego wziął Tymiankową Łapę na trening. Nie mógł siedzieć cały czas w legowisku. Ponownie uczeń próbował wymigać się z treningu, używając swojego bólu głowy, jednak Hiacynt nie odpuścił. Tym razem nie mógł, więc po pewnym czasie udało mu się go wyciągnąć z obozu. Dwójka kocurów zmierzyła w stronę Przybrzeżnego Oka, gdzie miał się odbyć ich trening. Otaczała ich cisza, jednak po chwili przerwał ją Zwiędły Hiacynt.
- Dziś odbędzie się nasz ostatni trening. - Zaczął rudy wojownik, a zdziwiony wzrok jego ucznia padł na niego. - Nie uważam, że potrzebujesz już więcej szkolenia, jednak dziś zajmiemy się twoim największym błędem, który powinien być już dawno wyeliminowany. - Tu przerwał na chwilę, by spojrzeć na swego ucznia. Na jego pysku malował się uśmiech, chociaż sam Hiacynt nie wiedział, z czego on tak się cieszył. Dotarli w odpowiednie miejsce, więc wszystko szło z planem. Tymiankowa Łapa stanął w miejscu, czekając na dalsze instrukcje. - A tym błędem jest twe istnienie. Nie powinienem Cię nawet przynosić do tego klanu.
Nim uczeń zdążył odpowiedzieć na słowa swego mentora, to został zaatakowany przez białego samotnika, który oczekiwał w pobliżu od dłuższego czasu. Samotnik przygwoździł rudego ucznia do ziemi, a swe kły wbił w jego szyje. Nie trwało to długo, aby czerwona substancja przebarwiła biały puch leżący na ziemi. Mimo krzyków wręcz błagań o pomoc, wojownik nie ruszył się nawet o jeden krok. Obserwował z boku, jak samotnik pozbawia życia jego własnego syna. Nie zasłużył on nawet na jeden księżyc swego marnego życia, a przeżył ich aż 15. Przyszedł czas, aby spełnić to, co chciał zrobić przy ich pierwszym spotkaniu. Wszystko nagle ucichło, a Tymiankowa Łapa wzięła ostatni oddech nim odeszła z tej ziemi. Jego ciało leżało martwe na ziemi przed Nawałnicą. Żółte oczy wbiły się w Hiacynta, oczekując jakichkolwiek słów od niego.
- Spełniłem swoją część umowy, czas, abyś ty spełnił swoją. - Odezwał się samotnik, przerywając wreszcie ciszę.
- Spełnię swą część, ale nie oczekuj ode mnie wszystkiego, czego zapragniesz. - Mruknął wojownik. - Tym bardziej mojego oczekiwanego przez Ciebie odejścia z Klanu Burzy.
- Nic Cię już tam nie trzyma, więc czemu po raz setny odmawiasz mej propozycji?! Wyjdzie Ci to tylko na dobre, gdy opuścisz ten kult gwiazdek i wyruszysz ze mną.
- A ja Ci powtarzam po raz setny, że nie mogę i dobrze wiesz… - Przerwał nagle, widząc niebieskie oczy przeskakujące z martwego ciała Tymianka, na niego. Oczywiście, że Malwowy Rozkwit musiał pojawić się w najgorszym możliwym momencie. Nie miał tego widzieć. Nikt nie miał być tego świadkiem prócz jego i Nawałnicy.
- Bracie…? - Zapytał kremowy kocur, nie mogąc pojąć, co właśnie się stało.
- To nie jest tak, jak to wygląda. Daj mi to wszystko Ci wyjaśnić i od razu zrozumiesz. - Powiedział Hiacynt, stawiając krok w stronę Malwinka.
- A więc to jesteś ty. - Wtrącił się samotnik, na co tylko Hiacynt przeniósł na niego swój zdenerwowany wzrok. On miał siedzieć cicho. Miał tylko jedno zadanie, które już spełnił. - Ty nie pozwalasz MOJEMU Hiacyntowi opuścić tego zgromadzenia kotów! To jesteś ty. I wreszcie mam szansę pozwolić mu odejść raz na zawsze.
Nim Zwiędły Hiacynt zdążył cokolwiek zrobić lub powiedzieć, to Nawałnica pobiegł w stronę Malwowego Rozkwitu, aby szybkim ruchem strącić go z łap i pazurami przejechać po jego lewym barku, tworząc paskudną ranę. Nie było czasu, by myśleć. Stało się to, czym zamartwiał się Hiacynt. Bez większego zastanowienia rzucił się na samotnika, strącając go z kremowego kota. Dwójka kocurów potoczyła się przez chwilę, aby na końcu samotnik znalazł się pod łapami Hiacynta. Łapą przycisnął pysk kocura do lodu, na którym dwójka się znalazła.
- Jak śmiesz nawet wpaść na pomysł, aby skrzywdzić mojego brata?! - Syknął mu do ucha. - Postradałeś rozum?! Miałeś tylko jedno zadanie. Jedno.
- Robię to tylko dla twego dobra, więc przestań być taki zawzięty!
Nim rudy wojownik zdążył odpowiedzieć, to do jego uszu dotarł głośny dźwięk, a lód, który wcześniej wydawał się stabilnym podłożem, pękł pod jego łapami. Dwójka kotów wpadła do zimnej wody, od której nie było ucieczki. Wszystkie próby, jakie podjąłby powrócić na brzeg, zakończyły się porażką. Zimna ciecz dostała się do jego pyska, aby powoli wypełnić jego płuca. Przymknął on swe powieki, czując, że nadszedł jego czas. Mimo iż jego zdaniem nie przyszedł czas jego na śmierć, to nie on o tym decydował. Śmierci nie mógł uciec. Do każdego kiedyś przyjdzie, a kiedy to się stanie, to tylko kwestia czasu. Czy żałował czegoś w swym życiu? Nie. Spełnił swe jedyne zadanie, jakie sobie sam nadał i to się liczyło. Otworzył swe powieki, gdy zimno wody zniknęło, a sam znalazł się w miejscu, przed którym go przestrzegano. Teraz było za późno, aby cokolwiek zmienić.
[*]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz