przed zgromadzeniem
Chłodny wicher rozwiewał gładką i zwykle ułożoną sierść łaciatej kocicy. Wpatrywała się w swoje odbicie w rzece, cierpliwie wyczekując podpłynięcia jakiejś ryby. W tafli jednak zamiast srebrzystych, rybich łusek, odbiły się dziwne, małe kształty, niewiele mniejsze od mrówek, sunące się powoli po wodzie. Srocza Gwiazda zadarła głowę do góry. Hen, daleko na nieboskłonie, oddalony od wszystkiego co ziemskie leciał majestatyczny klucz żurawi, jeden z wielu, jakie można było zaobserwować o tej porze. Ich odbicie w wodzie zupełnie wybiło ją z rytmu. Ptaki, które opuszczały ich tereny budziły w Sroczej Gwieździe sprzeczne uczucia. Kaczki, gęsi, bociany, żurawie, a nawet czaple… One wszystkie znikały na wiele księżyców, mimo bycia wielkimi, potężnymi zwierzętami. Dla jednych mogłaby to być oznaka tchórzostwa, dla innych - rozwagi i troski o siebie nawzajem. Czarno-biała zawsze podziwiała osobnika prowadzącego stado, swoistego lidera pośród ptaków. Leciał on na przedzie, prowadząc olbrzymie stado, nierzadko liczące nawet kilkadziesiąt ptaków. I zawsze udawało mu się powrócić. Jej samej pozostało tylko aspirować do ich poziomu. Nikt właściwie nie wiedział, gdzie się udawały, jednak wielu uważało, że odlatują w owiane tajemnicą “cieplejsze strony”. Z opowieści byłych samotników i starszyzny wynikało, że gdzieś na świecie istniały legendarne tereny, na których wiecznie panuje Pora Zielonych Liści, a słońce piecze w grzbiety bardziej niż tutaj, złocąc wszystko, czego dotknie. Tam też koty dorastały do horrendalnych rozmiarów, siejąc postrach na przepełnionych zwierzyną połaciach. Nie znała jednak nikogo, kto chociaż raz postawiłby łapę na takowych terenach, jednak wyjaśniałoby to wiele istniejących w ich świecie zagwozdek. Chociażby tą, gdzie znika słońce po zajściu, bowiem właśnie w tym kierunku zmierzały odlatujące ptaki. Może to tam, zanurzone w morskich odmętach słońce ogrzewało swoimi promieniami legendarną krainę wielkich kotów.– To jedno z największych stad jakie dotąd widziałam – stwierdziła Zajęcza Troska, ocierając się o bok liderki.
Liliowa była jedną z nielicznych osobistości, które Srocza Gwiazda dopuściła tak blisko siebie. Jednak nia miała powodu by postępować inaczej. Zając była sprytna, silna, inteligenta, a przede wszystkim wierna, co miała szansę już nieraz udowodnić. Była zawsze tam, gdzie czarno-biała jej potrzebowała. Gotowa na każdą sytuację, zawsze lojalna, Srocza Gwiazda czasami odnosiła wrażenie, iż vanka byłaby w stanie na jej rozkaz rzucić się z klifu, ginąc pośród morskiej piany.
– To prawda – przytaknęła, zniżając swoje spojrzenie. – Ile ryb udało ci się złowić?
Żółtooka uśmiechnęła się do niej, posyłając nieprzeniknione spojrzenie. Ruchem głowy wskazała na pobliskie trzcinowisko, a ogon oplotła wokół czarnej kity drugiej kocicy, zachęcając ją do podążenia jej śladami, czemu ona się nie opierała. Wystarczyło przejść parę kroków po śliskim brzegu, by znaleźć się wystarczająco blisko zarośli. Kiedy do nozdrzy Sroczej Gwiazdy dotarła słodka, mięsna woń, zamruczała z zadowoleniem. W międzyczasie Zając wyszła do przodu, odgarniając grube źdźbła, aby jej towarzyszka mogła lepiej przyjrzeć się piszczce.
– Imponująca zdobycz – pochwaliła ją Srocza Gwiazda, oglądając wąsatą rybę. – Jestem pewna, że klan ją doceni.
Biała wyprostowała się dumnie, łapiąc zębami za skrzela suma, podczas gdy Srocza Gwiazda ujęła jej bok, mocno zaciskając zęby, aby śliskie stworzenie nie wysunęło się jej przypadkiem z pyska.
Droga do obozu minęła im w ciszy, przerywanej jedynie dźwiękiem płynącej wody. Srocza Gwiazda w najgorszym nawet scenariuszu nie spodziewała się tego, co zastała w obozie. Wszystko wydawało się być ciche, spokojne. Wszystko, aż do momentu usłyszenia wrzasków Tuptającej Gęsi i dostrzeżenia umykającego ze żłobka medyka, Topikowej Głębiny. Kotka wypuściła trzymany przez siebie kawałek ryby, rzucając się do przodu. Zajęcza Troska w żaden sposób tego nie skomentowała, zmartwionym spojrzeniem odprowadzając liderkę.
Zielonooka wpadła do żłobka jak burza, dostrzegając na samym środku, leżącą w najlepszym, najbardziej miękkim, najświeższym mchowym legowisku jakie dało się znaleźć w Klanie Nocy swoją córkę. Odpoczywała, cicho rozmawiając z Kolcolistnym Kwieciem. Wzrok obojga kotów uniósł się i spoczął na Sroczej Gwieździe. Niebieski kocur z szacunkiem skinął głową w jej stronę, robiąc miejsce przy boku królowej. Z każdym krokiem narastało w niej napięcie. Wtedy zobaczyła Ją. Leżącą między łapami Tuptającej Gęsi czarno białą kruszynkę. Przez jej ciało przeszedł dreszcz, a w gardle powstała gula nie do przełknięcia. Czekała, aż mały boczek się podniesie. Chociaż raz. Najmniejszy. W duszy modliła się, aby kocię ziewnęło, nawet kichnęło. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Mimo panującej w żłobku grobowej ciszy, w uszach Sroczej Gwiazdy świszczało. Nawet mała Nenufara, skryta pod ogonem zaniepokojonej matki, nie odezwała się choćby piśnięciem.
– Zabił ją, mamo… – wyszeptała młodsza, celowo przesuwając kocię bliżej matki – Topikowa Głębina zabił moją Łabędź…
Srocza Gwiazda zadrżała. Słowa te przeszyły ją niczym lodowy szpikulec, trafiając tam, gdzie najbardziej bolało. Ten mały czekoladowy szczyl, tchórz, który otrzymał zaszczyt, na który nie zasłużył… Ośmielił się zabić jej wnuczkę? Kocicy ciężko było w to uwierzyć. Tak bardzo jak chciała teraz rzucić się komuś do gardła, znaleźć winnego, by jakkolwiek wyrazić przerastającą ją rozpacz, tak nie mogła tego uczynić. Nigdy nie ufała kocurowi, jednak czy byłby zdolny posunąć się do jawnego morderstwa niewinnego kocięcia? Nieważne jak wielką czuł niechęć wobec Gąski, uśmiercenie dziecka było ciosem, którego Srocza Gwiazda nie zadałaby nawet największemu wrogowi. W milczeniu spojrzała na pręgusa siedzącego obok. Kocur widząc pytające spojrzenie liderki jedynie wzruszył ramionami. Miał na swoim koncie pewne wpadki, jednak czarno-biała wiedziała, że nie skrzywdziłby jej córki ani jej dzieci. Przynajmniej w tej kwestii mogła mu zaufać.
– To Muszelka oraz Różyczka – miauknął, wskazując na uczepione brzucha Tuptającej Gęsi kociaki.
Srocza Gwiazda uśmiechnęła się krzywo. Były piękne i zdrowe, a co najważniejsze żywe. Nie była jednak w stanie cieszyć się ich narodzinami bez rozdzierającego ją od środka bólu, a jej spojrzenie szybko powróciło na najmniejszą wnuczkę. Schyliła się, trącając czołem karmicielkę.
– Zabiorę ją. Zasługuje na godny spoczynek. – wyszeptała, sięgając po małe ciałko. – Ty tu zostań. Musisz zająć się Muszelką i Różyczką.
Kotka niechętnie się zgodziła, układając pysk na łapach. Jej zmęczona, ciężkie powieki szybko opadły.
– Ja też pójdę – zaoferował wojownik, ruszając za wychodzącą liderką.
Dopiero na zewnątrz kotka zdołała go powstrzymać od dalszej próby podążania za nią.
– Nie. Ty musisz zostać. Dopilnuj, aby Tuptającej Gęsi nikt nie przeszkadzał… A tym bardziej nie on. – nakazała starsza, posyłając niebieskiemu poważne spojrzenie.
Kocur nie miał nawet jak się sprzeciwić. Srocza Gwiazda była liderką, a jej słowa stanowiły prawo. Zawiedziony zatrzymał się przed żłobkiem, pozwalając łaciatej samej odbyć dalszą podróż.
Koty Klanu Nocy widząc przemierzającą liderkę szeptały i wydawały zaskoczone pomruki. Było to zrozumiałe. Kogo normalnego cieszyłby widok martwego dziecka? Srocza Gwiazda jednak ignorowała narastające wokół siebie szmery. Niosła najdelikatniej jak potrafiła to małe, bezwładne ciałko, zwisające z jej pyska w obrzydliwie podobny sposób co piszczka.
Czuła, jakby coś ciągnęło ją do przodu. Nie umiała tego wyjaśnić, jednak od postawienia kroku poza obozem wiedziała, w którym kierunku się uda. Powoli przepłynęła rzekę, z wysoko uniesioną głową, aby nie zamoczyć Łabędź. Czerwone słońce odbijało się w tafli, nadając jej szkarłatną barwę. Osiadłe na powierzchni wody jesienne liście rozsuwały się na bok, robiąc miejsce dla liderki Klanu Nocy i jej wnuczki. Nie musiała płynąć długo, by jej łapy dotknęły mulistego brzegu jednej z pobliskich wysepek. Powoli i ostrożnie wyszła na stały ląd. Zbliżyła się do trzcinowej ściany, pyskiem próbując odnaleźć najsłabsze łodygi, które nie będą stawiać oporu podczas rozsuwania. Rośliny jednak okazały się być łaskawe i zdawałoby się, jakby z własnej woli rozstępowały się przed idącą kocicą, smyrając jej grzbiet i szemrząc cichą pieśń, graną przez wieczorny zefirek. Tylko one, trzciny, wiatr i otaczająca je zewsząd ciemna woda. Za gęstą ścianą roślinności, skrywała się dotąd niezbadana polanka, porośnięta jasną, zieloną trawą, niewydeptaną przez niczyje łapy. Serce wyspy.
Srocza Gwiazda zabrała wnuczkę na sam jej środek, układając ją obok siebie. Biedna, biedna Łabędź. Trąciła jej czółko. Spojrzała na jej małe oczka, które nigdy nie dostały szansy się otworzyć. Nie pachniała jak ktoś, kogo już nie było. Nadal miała na sobie delikatną, kocięcą woń. Jedynie płynące od niej zimno zdradzało, że kocię nie żyje. Nie zasłużyła na taki los. Powinna dorosnąć i cieszyć się życiem wraz z rodzeństwem, brykając i poznając ten świat, co nigdy nie było jej dane. Srocza Gwiazda przyciągnęła ją bliżej siebie, czule liżąc policzek kociczki, chcąc ogrzać jej sztywniejące ciałko. Cały czas w środku czekała, aż maleństwo wyda z siebie jakiś dźwięk, machnie łapką. Nie wiedziała nawet kiedy z jej oczu zaczęły spływać łzy. Nie mogła się pogodzić ze stratą wnuczki, której nigdy nawet nie udało jej się poznać. Przytuliła ją jeszcze ciaśniej. Nie chciała puszczać. Najchętniej zostałaby już tak na zawsze, skulona w kłębku razem z tym małym, bezbronnym istnieniem, poświęcając resztę życia na próbie ogrzania jej zimnego serduszka. Na małą, rozczochraną główkę upadło kilka dużych łez. Cieszyła się, że jest teraz sama i może wylać wszystkie swoje uczucia. Nie chciałaby, aby ktokolwiek jej teraz przeszkadzał.
Wiele godzin spędziła leżąc na chłodnej ziemi, tuląc do siebie Łabędź. Miała nadzieję, że ta otrzyma szansę zobaczenia wszystkiego z góry, tak, jak widzą świat ptaki i Klan Gwiazd. I że nigdy nie zazna śmiertelnych trosk ani nie doświadczy bólu. I będzie bezpieczna. Srocza Gwiazda zdawała sobie sprawę, że nie może leżeć wiecznie. Wiedziała co ją czeka. Tak bardzo jak nie chciała skrywać jej pod warstwą ziemi, tak wiedziała, że musi to zrobić. Powolutku odsunęła się od czarno białej kuleczki, zupełnie tak, jakby uważała, aby nie zbudzić jej ze snu. I zaczęła kopać. Słabo, powolnymi ruchami wygrzebała mały dołek w ziemi. Najmniejszy w całym życiu. Najmniejszy jaki widziała. Wyścieliła go porastającą wyspę trawą i miękkim mchem, w podobny sposób, w jaki przygotowywała legowiska za uczniowskich czasów. Pociągnęła nosem, po raz ostatni zerkając na śpiącą istotkę.
– Dobranoc, słoneczko – wymruczała, przyciskając swój nos do łaciatego noska noworodka.
Najdelikatniej jak potrafiła ułożyła ją w dołku, starając się nie patrzeć za długo, aby nie rozmyślić się i nie wyjąć małej na ponownie na powierzchnię. Wiedziała, że niczego to nie zmieni. Nakryła ją jedynie liśćmi trzcin, aby przynajmniej jej futerko pozostało czyste i nieskażone, równie piękne co nocne niebo. Dopiero wtedy ze spokojem mogła na zawsze skryć ją pod warstwą ziemi. Parę łez znowu spłynęło po jej policzkach, szybko wchłaniając się w miękką glebę. Położyła się na jej grobie. Nie chciała wracać do obozu, do tych spojrzeń i do możliwego oprawcy malutkiej. Podniosła z bólem powieki. Wtedy zobaczyła ją – wierzbową gałązkę, unoszącą się na powierzchni jednej z paru niedużych kałuż znajdujących się na wyspie. Prawdopodobnie z winy wiatru została zerwana i ukradziona od swojego matczynego drzewa. To dziwne podobieństwo zmusiło łaciatą do zebrania się. Wstała i podeszła do kałuży, chwytając gałązkę w zęby. Była młoda, rosło na niej zaledwie parę listków, które dało się policzyć na paliczkach jednej łapy. Srocza Gwiazda zdecydowała, że to będzie wieczny towarzysz małej Łabędź. Wbiła go tuż przed jej miejscem pochówku. Od teraz będzie strzec jej wnuczki. Pochyliła się, ocierając swój policzek o mokrą ziemię, pod którą leżała kotka.
– Jeszcze wrócę… – szepnęła, mrużąc oczy.
***
Nikt nie wiedział, co stało się ze Sroczą Gwiazdą. Po gwałtownym opuszczeniu obozu nie wróciła na noc. Wiele kotów zmartwiło się, a ulgę odczuły dopiero, kiedy o poranku w wejściu obozu zastali ją we własnej osobie, znowu chłodną, oschłą i odległą. Wyglądała jednak nienagannie – miała dobrze ułożone, czyste futro i żaden aspekt jej wyglądu ani zachowania nie zdradzał wydarzeń zeszłego wieczoru. Pewna była jednego – musiała zapewnić bezpieczeństwo żyjącym kociętom córki. W drodze do legowiska lidera poprosiła Pchli Nos, aby ten przekazał Kotewkowej Łapie, że życzy sobie ją ujrzeć.Po skończonej rozmowie, udała się do swojej drugiej córki – Tuptającej Gęsi. Cicho przekroczyła próg żłobka, podchodząc do odpoczywającej karmicielki.
– Przygotuj Muszelkę i Różyczkę. Muszą być gotowe, kiedy zwołam zebranie. – powiedziała.
Młodsza spojrzała na nią zdezorientowana. W zielonych oczach córki odbiło się zmęczenie, ale także pewna zgorzkniałość, złość. Owinęła ciaśniej swoje kocięta ogonem, ruchem łba przytakując matce. Srocza Gwiazda zetknęła się z nią po raz ostatni czołem.
Po obozie już rozeszła się wieść o śmierci jednego z kociąt Tuptającej Gęsi, Łabędź, która była teraz tematem przeplatającym się przez większość rozmów w klanie. Śmierć kociąt zawsze była druzgocąca i niezrozumiała, bo czym zawiniło małe kocię, by zasłużyć na los tak okropny jakim jest śmierć? Jedynym pocieszeniem był Klan Gwiazdy. Łatwiej i lżej było żyć z myślą, że pociecha nadal gdzieś tam jest, cała i zdrowa, pod opieką swoich przodków.
Westchnęła przez nos. Słońce powoli znikało za horyzontem. Nadszedł czas, aby ogłosić jej współklanowiczom nową wieść. Myślała nad tym przez całą noc. Wiedziała, że decyzja, którą podejmie, dla wielu może okazać się niezrozumiała, jednak to była jedyna szansa, aby zabezpieczyć jej potomków, a także Klan Nocy. Miała jedynie nadzieję, że nie wywoła to zbyt nagłych reakcji.
– Niech wszystkie koty zdolne samodzielnie polować zbiorą się u stóp sumaka! – zagrzmiała z górnej, grubej gałęzi drzewa, odczekując chwilę, nim większość kotów zgromadziła się w miejscu zebrań. Po pyskach niektórych dało się stwierdzić, że domyślają się, czego może dotyczyć dzisiejsze przemówienie liderki – Klanie Nocy… – zaczęła, prostując się na gałęzi – Zapewne większość z was słyszała już o tragicznym wydarzeniu jakie miało miejsce ubiegłego dnia. Straciliśmy jedną z najmłodszych duszyczek w naszym klanie. Łabędź opuściła ten świat jeszcze zanim zdążyła go choćby ujrzeć – kontynuowała, wpatrując się w zachmurzone niebo – Wczoraj osobiście pożegnałam ją i zapewniłam godny spoczynek. – w tym momencie kocica wzięła głębszy wdech wiedząc, że jej kolejne słowa mogą zmienić całą przyszłość Klanu Nocy – Nie mogę jednak na tym spocząć. Fakt, że w naszym własnym żłobku umierają nowonarodzone kocięta jest druzgocący, bo przecież to właśnie one powinny być otoczone największą troską spośród wszystkich członków klanu. – parę kotów w tłumie zgodnie pokiwało łbami, smętnie patrząc po sobie – Właśnie dlatego wprowadzam nową rolę - rolę piastunki. Jej zadaniem będzie dożywotnie poświęcenie się kociętom i opiece nad nimi. Będzie służyć pomocą królowym, oraz dbać o dobrostan dzieci, abyśmy już nigdy nie doświadczyli podobnych tragedii. Tę rolę obejmie Kotewkowa Łapa, której dzisiaj, na mocy przodków, nadaję imię Kotewkowy Powiew. Wystąp. – nakazała córce.
Kotka nieśmiało wysunęła się przed tłum, skupiając przy tym na sobie wszystkie spojrzenia. Z szacunkiem zniżyła łeb w stronę matki.
– Czy przysięgasz troszczyć się, dbać i chronić kocięta nawet za cenę własnego życia, Kotewkowy Powiewie? – spytała Srocza Gwiazda, spoglądając z góry na uczennicę.
– Przysięgam – bąknęła vanka, z trudem utrzymując pewną siebie minę.
Srocza Gwiazda rozejrzała się po zebranych. Pierwsza informacja, jaką im podała, zdawała się zostać przyjęta przez członków Klanu Nocy ze spokojem i bez większych kontrowersji, może poza tą, że liderka znowu oszczędziła swoją córkę. Jednak nikt nie miał ochoty się o to wykłócać – wszystkim wszakże zależało na dobru dzieci, a tajemnicze okoliczności śmierci Łabędź niepokoiły niejednego kota. Sam fakt, że liderka zdecydowała się właśnie przez to wprowadzić nową rolę w klanie, rzucał pewien cień na wszystkich obecnych tego dnia w żłobku, podczas porodu Tuptającej Gęsi, kotki, która właśnie przemierzała rozstępujący się na boki tłum kotów. W pysku trzymała małe i rozespane kocię – czarno białą Różę. Głowę miała wysoko, jej ogon także był dostojnie zadarty, maskując przed innymi burzę emocji. Tuż za nią podążał Kolcolistne Kwiecie, razem z Muszelką, drugą córką Gąski, która wierzgała z niezadowoleniem łapkami. Zebrane koty patrzyły zdezorientowane na poczynania zastępczyni, która z każdym krokiem przybliżała się do stojącej już na ziemi liderki.
– Nie jest to jednak koniec zmian, jakie chciałabym wprowadzić. – zaczęła, pozwalając córce i jej kompanowi zasiąść obok niej. – Większość z was była świadkami rządów wielu liderów w Klanie Nocy, o wielu więcej, niż ktokolwiek chciałby zobaczyć podczas swojego dość krótkiego życia. Często ich panowanie kończyło się w brutalny sposób i rzadko udawało się rozwiązać to bez rozlewu krwi. Dlatego też, aby uchronić nasz klan przed dalszymi nieszczęściami… wprowadzam zasadę dziedzictwa. – dokończyła, a tłum ucichł. – Od dzisiaj każdy kolejny lider będzie musiał być potomkiem poprzedniego. W ten sposób zachowamy ciągłość linii, a dodatkowo unikniemy brutalnych przewrotów. – kontynuowała, zmierzając w stronę sterty ze zwierzyną. – Aby podkreślić płynącą w żyłach takowych kotów przywódczą krew, naznaczone one będą krwią władcy wód – schyliła się, chwytając w zęby szczupaka, którego następnie zaciągnęła na środek obozu, skrupulatnie rozcinając jego bok. Szkarłatna ciecz pokryła jej łapy. Podeszła do trzymanej przez córkę Róży, wyciągając w jej stronę obie przednie kończyny, opuszkami delikatnie przejeżdżając przy kąciku oczu, a następnie rysując na jej czole symbol kwitnącej lilii wodnej, składającej się z trzech płatków. Podobnie postąpiła z Muszelką, a na samym końcu z Tuptającą Gęsią. Odwróciła się do klanu. – Lilie to symbol narodzin i odrodzenia, nowego początku. Chciałabym, aby każdy członek tego rodu nosił ten znak z dumą, wiedząc, jaką wartość on posiada. Róża i Muszelka stają się nowymi Księżniczkami Klanu Nocy!
Po zakończeniu przemowy, liderka sama naznaczyła swoje czoło symbolem kwiatu, który od tego dnia miał być noszony przez wszystkie kolejne pokolenia, przynieść im szczęście i otuchę w trudnych chwilach. Żaden z kotów nie odezwał się. Wszyscy zdawali się być zbyt zszokowani, aby wydusić z siebie choćby słowo. Nawet największe paple umilkły, zerkając to na siebie, to na stojącą przed sobą nową “rodzinę królewską”. Dopiero nagłe uderzenie Cuchnącego Śledzia głową w ziemię wybudziło niektóre koty z szoku, w jakim się znalazły. Parę stojących obok niego postaci nieśmiało schyliło głowy, nie do końca będąc pewnymi swoich działań.
– Jak to dziedziczne rządy?! To... To oburzające! Niesprawiedliwe! Co jeśli twoje dzieci i inni potomkowie okażą się nieodpowiedni i pogrążą Klan Nocy? Kto wie czy im nie odbije, bo "im się to należy" z racji urodzenia i będą jedynie szkodzić? Co na to Klan Gwiazdy?! To herezja! Herezja! Tak nie może być! Przez to lepsi od was, a tym bardziej urodziwsi, nie będą mieli szansy zaistnieć! Phi! – obruszył się z pewnym opóźnieniem ktoś z zebranych.
Srocza Gwiazda uniosła głowę. Gdzieś w tłumie dostrzegła podskakującą ze złości Makowe Pole. Na szczęście dla wszystkich wokół, do jej boku szybko przywarła Pszczela Duma, odciągając nadal oburzoną ukochaną na bok.
– Ta urodziwość w przypadku niektórych nie idzie niestety w parze z rozsądkiem… – skomentowała niezbyt dyskretnie Zajęcza Troska.
Kruczy Szpon tymczasem nachyliła się do Nartnikowego Czułka, szepcząc jej coś na ucho, jednak na tyle głośno, by siedzące bliżej koty to usłyszały:
– W przypadku niektórych to w ogóle ciężko o jakąkolwiek z tych cech...
Borsuczy Język parsknęła, niechcący wyłapując słowa kotki, podobnie jak Bratkowe Futro, która jednak zrobiła to w o wiele mniej widoczny sposób. W tym czasie tłum zaczął się powoli rozchodzić, widząc, że zgromadzenie dobiegło końca. Szuranie i szmeranie po kątach zastąpiło dotąd niepewną ciszę. Srocza Gwiazda odwróciła się do córki, spoglądając na kocięta, które były już zniecierpliwione przebywaniem tak długo na zewnątrz.
– Zabierzmy je już do legowiska. Na pewno są zmęczone. – mruknęła liderka, razem z całą eskortą kierując się w stronę żłobka.
<Muszelko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz