Po tym jak zabił Kosa, sprawy przybrały znacznie szybszy obrót. Zdawało mu się, że treningi były jakieś... inne? A może to on już nabierał takiej wprawy, że wszystko było nieco prostsze, a tor przechodził z tylko małymi potknięciami? Samo to, że przeżył i tak dużo znaczyło. Jego chęć przetrwania wcale nie spadała. Gdy inni pogrążali się w smutkach i własnej bezsilności, on robił wszystko, by utrzymać się na szczycie.
Było ich coraz mniej. Kolejni nie wytrzymywali presji jaką na nich nakładał Ostrokrzew. Padali z wycieńczenia, pod kłami psów lub łapami potworów. O tak, wyszli do zewnętrznego świata. Zaczął zdobywać doświadczenie w terenie. Misje były proste, chociaż często komplikowały się do tego stopnia, że zaczął powątpiewać w to czy rzeczywiście takie były. To był już inny poziom. Zaczęła się walka. Codziennie brał udział w paru potyczkach. Niektóre były zlecane przez koty, które chciały jedynie nastraszyć swojego sąsiada groźnie wyglądającymi samotnikami, inne jednak przeradzały się w krwawą masakrę. Za każdym razem uchodził z życiem, chociaż kosztowało go to zdrowie. Najgorszą rzeczą jaką można było zrobić w Betonowym Świecie to nie zadbać o swoje rany. Wystarczyła chwila moment nieuwagi i jedyne co się widziało to nadchodzącą śmierć. Dlatego też rozeznał się w terenie, nabył kontakty do uzdrowicieli i dawał sobie radę.
Ostrokrzew wszystko obserwował.
Jego mistrz krążył niczym drapieżny ptak, chadzający po dachach. Nadzorował cały przebieg, nie włączając się jednak do bezpośredniego starcia. W końcu to był trening. Musieli urosnąć w siłę i nabrać wprawy. Kto w końcu chciałby słabego, lękliwego kota w szeregach swojego gangu? Nikt.
Mijające księżyce sprawiły, że nabrał całkiem sporo mięśni. Jedzenie było wciąż dla niego trudno dostępne, ale przywykł do takiej oszczędności. Zresztą... był sprytny i nawet jego mistrz nie wiedział, że udawało mu się coś pochwycić po drodze na złomowisko. Nie było to częste, ale zdarzało się. A właśnie to sprawiało, że miał taką wysoką przewagę. Jego kombinatorskie podejście do wielu spraw, które denerwowało Ostrokrzewa, ratowało go z opresji. Nawet dorośli gangsterzy, z którymi chodził na akcję, ochrzcili go mianem sprytnej myszki. Było to denerwujące, ponieważ nie cierpiał, gdy tak skracali jego imię, ale już to tak do niego przylgnęło, że nawet próby dania po mordzie nie pomagały.
Dzisiaj jednak czekał go wyścig. Musiał pokazać, że wspinanie się na góry niestabilnego złomu, dały zamierzony efekt. Wszedł na dach. Z góry... to był inny świat. Ziemia była dość daleko, aby skutecznie połamać mu kości. Całość terenu była zakrzywiona i niekiedy śliska. Jeden błąd i mógł przypłacić to życiem.
Ostrokrzew siedział na kominie niczym posąg, taki twór, który Wyprostowani stawiali w swoich ogrodach. Miał zamknięte oczy i wydawało mu się, że drzemał. Wiedział jednak, że to nie była prawda. Gdy zacznie się jego test, będzie czuł na sobie jego wzrok tak długo, że aż wypali mu w głowie dziurę.
— Leć — usłyszał polecenie i ruszył.
Równowaga. To było najważniejsze, gdy pomykał po szczycie dachu. Trzymał się go, wyobrażając sobie, że to było coś podobnego jak chodzenie po płocie. Tam też ciężar ciała musiał być rozmieszczony na dość wąskiej powierzchni. Mógł też zjechać nieco niżej i spróbować iść przez deszczówkę, lecz metalowa konstrukcja była nieobliczalnym tworem, który mógł z łatwością nie utrzymać jego ciężaru. Dlatego też stawiał na stabilność.
Nie szło mu to jakoś szybko. Starał się nie poślizgnąć i nie zahaczyć kończyną o luźne dachówki. Wtedy poleciałby wraz z nimi i tyle by go już widziano. Stwierdził, że najlepszym sposobem, będzie szybki trucht do komina. Tam było znacznie stabilniej, chociaż trzeba było uważać na dziurę oraz wydobywający się z niej dym. Już po pierwszym takim zetknięciu z tymi oparami, zaczął się dusić. Dlatego należało wstrzymać oddech lub spróbować ominąć obiekt bokiem. Jednakże to nie było wcale takie proste. Gdy próbował, ześlizgnął się nieco niżej, ale pazury uchroniły go od całkowitego upadku. Parł jednak naprzód, ostatecznie kończąc ten odmienny od tego co znał tor przeszkód.
Ostrokrzew zdawał się nawet nie drgnąć przez ten czas, w którym się męczył.
— Jest w tobie strach. Widać, że szanujesz potęgę dachów. To dobrze. Zapamiętaj bowiem, że nieostrożność w tym świecie może skończyć się twoją śmiercią — powiedział, a on przytaknął.
Wiedział o tym. Mógł te słowa przytoczyć nie tylko do dachów, lecz i do świata ziemnego. Tam też czaiły się niebezpieczeństwa. Nieco inne i odmienne niż to co tu widział, ale jego zdaniem, znacznie bardziej groźniejsze.
***
Właśnie kąpał się w błocie; i to w dosłownym tego znaczeniu. Wykopał dziurę i okrył każdy skrawek sierści w brei, by następnie się w niej ułożyć, wypełniając braki. Starał się nie poruszać i nie wychylać łba. Udawał fragment natury i czekał. Trwało to długo. Wręcz zrósł się z powierzchnią, co pozwoliło mu oszukać zmysły przechodzących kotów. Rozmawiali. Widać było po nich podenerwowanie. Rozglądali się to w prawo, to w lewo, jak gdyby obawiali się, że zaraz ktoś na nich wyskoczy. I nie mylili się. Rozeznał się w terenie i dowiedział się, że ci dwoje często tędy przechodzili. Oznaczało to, że ich kryjówka, gdzie składowali wykradzione gangu, który go najął, dobra znajdowała się w pobliżu.
— Musimy to w końcu rzucić. Jeszcze chwila i nas nakryją. Dzisiaj ledwo co udało mi się uciec — żalił się swojemu towarzyszowi samotnik, zbliżając się nieuchronnie w stronę swojego przeznaczenia.
— No nie cykorz. Trzeba jakoś przetrwać w tym świecie. Oni zdzierają piszczki od każdego, mają ich sporo. A my tylko się nimi karmimy, by móc dalej żyć — starał mu wyjaśnić sytuację drugi.
Rozumiał ich obawy. Sam czuł się podobnie, gdy przymierał głodem. Wtedy był nawet zdolny wykraść posiłek Rybitwie, własnemu szefowi, byle obudzić się następnego dnia, byle przeżyć kolejny dzień.
Niestety... Świat był brutalny. Nauczył się zasad, które nim rządziły i potrafił w legalny sposób załatwiać interesy. Najważniejszą rzeczą, którą w końcu posiadał było jego wyszkolenie. Za umiejętności płacono całkiem sporo. Wystarczyło tylko być w tym dobry.
Gdy cel nareszcie się zbliżył do jego kryjówki, zadziałał wręcz instynktownie. Wyskoczył na zaskoczonego kocura i wgryzł mu się w szyję. Kilka szarpnięć i krzyków później, i już leżał martwy. Jego towarzysz, który namawiał wcześniej kolegę do rzucenia tego wszystkiego, wydał z siebie wrzask.
— Potwór! Błotny potwór! Wiedziałem, że one istnieją! — i odbiegł z płaczem.
Puścił go wolno. To nie o niego się wszak rozchodziło. Chcieli głowy tylko jednego. Otrzepał się z warstw błota, a następnie chwycił swoją zdobycz. Wrócił do mistrza, który zeskoczył z dachu na płot i skinął mu głową. Reszta samotników pod jego przywództwem, zabezpieczyła teren i odnalazła skradzione dobra. Zwrócili je poszkodowanym, a następnie wrócili do domu.
***
— W Betonowym Świecie istnieje hierarchia — tłumaczył mu kwestie polityczne Ostrokrzew. Siedzieli na plaży, nieopodal chybotających się na falach statkach, niedaleko portu. Był wczesny ranek i robiło się chłodno, lecz oboje na to nie reagowali. Mistrz kreślił na piasku kółka, które obrazowały koty i ich bliskie otoczenie.
— Musisz wiedzieć, że nawet służąc pod jednym z wpływowych szefów, musisz uważać na osoby, które są z nim związane pośrednio. Każdy gang uważa się za odrębną, autonomiczną jednostkę, co nie jest prawdą. Miastem włada Entelodon. Jego rejon jest tu — Narysował kolejny okrąg. — Dookoła niego znajdują się bastiony, którymi zarządzają jego synowie. Ci za to mają swoich własnych sojuszników, a oni kolejnych i kolejnych. Widzisz więc skąd to wszystko wychodzi. Gdzie jest początek. Właśnie tu, u Entelodona.
I tak minął mu poranek. Dowiedział się o Jafarze - pieszczochu, który zawojował rynkiem kocimiętki oraz o wielu plotkach na jego temat. Miał sam przyjąć stanowisko w tej sprawie czy powinien w nie wierzyć czy też nie. Oczywiście, mistrz tym sposobem zmuszał go do zwiadu i wytypowania z kłamstw prawdy. To była kolejna umiejętność, którą musiał posiąść, aby dobrze rozumieć sytuację danej osoby. Kto wie czy nie okaże się to przydatne?
Ostrokrzew opowiedział mu jeszcze o Jago, prawej łapie Jafara. Z nią sprawa zdawała się przejrzysta. To ona rozporządzała majątkiem kocura i wydawała pokarm jego poplecznikom. Niesamowite, zwłaszcza że była pieszczochem. Ale dość jego zdaniem zaradnym.
Kolejną ważną osobistością okazała się Bastet. Kto by o niej nie słyszał? Każdy niegdyś chciał być taki jak ona. Bezszelestny duch, Czaszka, która morduje bez litości, znikając na wietrze. Obrosła już w legendę. Jednakże czy to była prawda? Dowie się, gdy zasięgnie języka wśród samotników.
Mistrz opowiedział mu jeszcze o paru pomniejszych osobach, które powinien kojarzyć. Dzięki temu miał już dość sporą wiedzę, którą musiał teraz zweryfikować.
— Codziennie masz czas do zachodu słońca, aby sprawdzić jedną osobę. Będę czekał wiesz gdzie — i to powiedziawszy, odszedł.
***
Trening szedł mu dobrze. Zbieranie informacji i ustalanie, które brzmią na zgodne z prawdą, było ciężkie, ale satysfakcjonujące. Koty często powtarzały podobne strzępki wiedzy, a z nich układał się obraz, który pozwalał mu oszacować z dość dużym prawdopodobieństwem czy było to prawdą czy też nie. Inna sprawa miała się przy Jafarze, bo on... on budził wiele mieszanych uczuć.
Wielu się go bało, ponieważ słynął z okrucieństwa. Wyrywał języki wrogom, którzy śmiali się z niego za jego plecami. Inni wręcz z niego kpili, nazywając Księżniczką, która jedynie co pragnie to miłosnych igraszek. A jak było naprawdę? Nie wiedział. Pierwszy raz to okazało się dla niego trudne do zweryfikowania. Musiałby zacząć drążyć głębiej, być może nawet wśród kotów mu podległych. Nie mógł jednak sobie na to pozwolić. Trzeba było znać umiar. A wizja siebie, który zainteresowałby wpływowego pieszczocha tym wypytywaniem, była mało zachęcająca.
Kiedy wrócił do mistrza, zdał mu raport. Nie był on tak miarodajny jak w ostatnich dniach. Za dużo było niewiadomych, by mógł coś ustalić.
— Widzisz... Musisz przywyknąć, że prawda może być ciężka do rozgryzienia — zaczął kocur, widząc jego zawiedzioną minę. — Często takie uliczne wypytywanie nie wystarcza. Trzeba wejść głębiej, aby zinfiltrować teren. Może to być ryzykowne, ale zależy od zadania. Jeśli jest to warte trudu, aby wykonać misje, zaryzykuj.
Rozumiał co miał na myśli. Będzie musiał pomyśleć jak rozwiązać ten problem. Potrzebował tego doświadczenia, aby móc orientować się jak działać, gdy już przyjdzie na to pora.
— Mam dalej kontynuować, czy...? — zapytał czując, że to nie był koniec tej lekcji.
— Zinfiltrujesz gang. Nie Jafara, ani nie innego wielkiego włodarza, a jakiś pomniejszy. Nie mogą wiedzieć kim jesteś. Za księżyc masz mi przekazać wszystko co wiesz o każdym jego członku.
Skinął głową. Zapowiadało mu się na test, ale nie spodziewał się go tak szybko. Musiał się postarać. Oznaczało to, że niedługo będzie gotów, aby zostać oddany w pieczę innemu gangowi. W końcu uwolni się od mistrza i jego surowej łapy. Zacznie żyć, a nie wegetować. W końcu... słyszał, że gangi dbały o swoje najlepsze koty. Być może uda mu się wbić na szczyt? To byłoby ciekawe doświadczenie. Nie wiedział czy możliwe, ale warto było marzyć o lepszym życiu, niż to które się wiodło aktualnie.
***
Gang Mokrych Ryb był najgorszym gangiem jaki wybrał dla niego Ostrokrzew. Tak jak nazwa wskazywała, śmierdzieli jak ryby, na dodatek przemieszczając się kanałami. A on myślał, że na złomowisku było źle. To się przeliczył. Gang był mały. Liczył pięć kotów, które były podzielone na mniejsze podgrupy. Nie dziwił się, że nie byli liczni. Kto by chciał pracować w takich warunkach? Przez nich musiał nauczyć się pływać w nieczystościach, bo z humorem to u nich było naprawdę kiepsko. Kilka razy się skąpał przez ich nieokrzesane obycie. Raz prawie utonął, ale szybko go wyciągnęli. W zasadzie to jedyne za co był im wdzięczny. Chociaż patrząc, że sami byli winni jego cierpienia, to nie... Raczej nie powinien nawet o tym myśleć. Ale nauczyli go pływać. To była pomocna umiejętność, szkoda tylko, że nabyta w tak odrażających okolicznościach.
Na dodatek wszyscy cuchnęli niczym rozkładające się mięso, on po tych kąpielach również. Bardzo ciężko mu było przywyknąć do tego fetoru. Samo mycie sierści wydawało mu się czymś odrażającym, a ich szef wręcz przestrzegał, by tego nie robili, bo paru tak mu zmarło. Gdzie on na beton trafił? Właśnie poznawał inne oblicze miasta i liczył, że nigdy się tak nie stoczy, by żyć na takim dnie. Oby Ostrokrzew przy wyborze jego ostatecznego szefa, nie cenił go tak nisko, bo naprawdę czuł, że dość szybko utonąłby w tym bagnie.
Ale sprawa Mokrych Ryb była jasna. To były w większości koty, które uciekały przed sprawiedliwością. Na każdego czaił się wróg, więc obrali taki a nie inny styl życia. Mało kto by pomyślał, że wyrzutki mogły tak ze sobą współpracować, broniąc się przed wściekłymi zbirami, z którymi mieli na pieńku. W zasadzie... też by tu skończył, gdyby nie to, że nabrał pokory i zaczął uznawać zdobywaną wiedzę od mistrza za pomocną. W końcu ciągnęło go do wolności, a nie ograniczeń. Ale patrząc na to jak żyły te koty... To chyba wolał służyć nawet najpaskudniejszemu brutalowi niż widzieć jak zżerają go smród i zaraza. Bo tak... Po tygodniu od dołączenia do gangu, dostał świerzb. A leczenie tego było ciężkie. Uzdrowiciele dawali na to roślinne maści, ale przestrzegali, że może to wrócić, skoro mieszka z kotami to posiadającymi.
Tak więc... księżyc treningu skończył wyłysiały, ale bogaty w informację, które chciał jego mistrz. Kilka dni później dowiedział się, że koty z Poligonu rozbiły Mokre Ryby i obłowili się nagrodami za ich głowy. Czy było mu z tego powodu źle? Niezbyt. Nauczył się nie przywiązywać do nikogo, bo w końcu na każdego czaiła się śmierć.
***
Po zdaniu testu, zaczęto bardziej skupiać uwagę na jego umiejętnościach lawirowania po dachach. Ostrokrzew wręcz upierał się przy tym, kosztem treningu walki. Twierdził, że to przyszłość. A naprawdę? Coś czuł, że mistrz pragnął stworzyć sobie własną Bastet. Kocica w końcu obrosła w legendę. Nikt nie był w stanie jej dopaść, gdy tylko znalazła się ponad ziemią. To sprawiło, że jego mistrz chciał udowodnić; sobie? Innym? Że wcale to nie było takie trudne do wyuczenia. Chociaż patrząc na to jak poruszał się na dachach, to widział, że samotnik nie był jakoś sprawny jeśli chodziło o bieganie na wysokościach. Nic więc dziwnego, że postawił wszystko na niego. To on miał przywyknąć do tego niespotykanego stylu życia. Był młody i silny. To niby miało wystarczyć do nie połamania karku.
Dlatego skakał, biegał i umierał ze strachu za każdym razem, gdy się poślizgnął i leciał na spotkanie z ziemią. Nauczył się dzięki temu działać instynktownie, gdy już zaraz miał pożegnać się z życiem. Jego ciało od razu przyjmowało pozycję, która zahaczy o dachówki, a pazury wręcz krwawiły od siły jaką wkładał, by zmniejszyć pęd. I jakoś... udawało się. Ale ile nerwów przy tym stracił! Wręcz podziwiał Czaszkę, która czuła się na tym terenie jak ryba w wodzie. Mu to wszystko wydawało się zbyt stresujące, by mógł tak żyć.
***
Mijały księżyce i powoli i bieganie po dachach wchodziło mu w krew. Wiedział już jak stawiać łapy. Miał już mniej więcej pojęcie jak to tu działa i na co szczególnie należy uważać. Dowiedział się gdzie najlepiej wchodzić i schodzić, za co zaczepiać pazurami i w jaki sposób luźną dachówką spowodować u przeciwnika zbicie z łap. Ale czy miał rzeczywiście taki poziom jakiego sobie życzył Ostrokrzew? Wątpił.
Za to dostawał coraz więcej zadań, które miały dodać mu doświadczenia. Ostatnio zlikwidował kilka celi wraz z drużyną do tego przygotowaną. Nie mógł uwierzyć w to, że te koty zostały wychowane przez Poligon. Musiały to być naprawdę twarde sztuki, które rzeczywiście były w stanie przeżyć to piekło. Jednakże... i on teraz do nich należał, co oznaczało, że już mógł uchodzić za elitę.
Nie trenował już na złomowisku. To wszystko zostało za nim. Wracał tam tylko po to, aby odpocząć, ale to było wszystko. Wyrósł na prawdziwego wojownika.
Niektóre miejsca w dawnym domu wydawały mu się już zdecydowanie mniejsze niż to co zapamiętał w młodości. Jednakże jeśli chodziło o warunki życia... To były takie same jak wcześniej. Nie było ciepła, a chłodny metal. Gdy był jeszcze kociakiem to mógł się wtulać w inne drżące ciałka, a teraz? Teraz zdany był na siebie. Musiał zacząć wykorzystywać swoją nabytą wiedzę do izolacji przed wiatrem i opadami. Musiał zrozumieć gdzie najlepiej zasypiać w spokoju, a gdzie należało zachowywać czujność. Dlatego też zwykle wybierał dobrze osłonięte miejsca. Dzisiaj przypadła mu duża rura. Nie miał pojęcia, dlaczego tu leżała, ale na złomowisku Wyprostowani wyrzucali przedziwne rzeczy. Często dość mocno raniące łapy, dlatego chodzenie w tych warunkach bez krwawienia było istną sztuką.
Metal nie był przyjemny, bo wysysał ciepło, dlatego też nim w ogóle zasnął, wcisnął tam kawałek kartonu, który oddzieli jego ciało od nieprzyjemnej powierzchni.
Gdy tylko tam się ułożył, poczuł jak jego siły opuszczają go natychmiastowo. Był zmęczony. Ledwo co, a nawet poszedłby spać głodny. Na szczęście udało się dorwać po drodze szczura, więc był pierwszy raz zadowolony z dość obfitego posiłku. W zasadzie mógł tak żyć... Teraz, gdy był już dorosły i miał za sobą selekcję... To wszystko... Zaczęło być znośniejsze. A może się przyzwyczaił? Cóż, być może.
Otulił się szczelnie ogonem i zasnął. Nic go nie obudziło.
***
W końcu nadeszła Pora Nagich Drzew. Czuł w kościach, że mógł to być dla niego nieprzyjemny czas. Wszystko oblodzone, pokryte śniegiem. Na dodatek z jedzeniem było krucho i trzeba było kombinować. Szczerze to nie przepadał za tym całym mrozem. Jedynie szkodził i utrudniał życie. I czuł, że zapewne jego mistrz to wykorzysta do kolejnego treningu. Ah! Jak mu się nie chciało aż tak głupio narażać swego życia! Ostrokrzew jednak uwielbiał obserwować jego próby przetrwania. Tak jakby za każdym razem, gdy wygrywał starcie z naturą, ten szukał kolejnych sposobów na jego eliminację. Być może dlatego był taki silny? Desperacja i ciągłe poczucie zagrożenia sprawiało, że był znacznie czujniejszy.
Mały szelest wystarczył, by zwrócić jego uwagę. Odwrócił łeb idealnie na czas, bo już jakaś łapa leciała wprost w jego stronę. Uniknął ciosu i szybko nabrał dystansu. Gdy ktoś atakował z ukrycia, pierwszą rzeczą jaką należało zrobić, było odsunięcie się i rozeznanie w sytuacji. A to co ujrzał wcale go nie zaskoczyło. Ostrokrzew opuścił łapę, będąc zadowolony, że tak szybko zareagował. Cóż... Jak inaczej miało być skoro przez ostatnie księżyce tak go napadał? I to zdarzało się bardzo niespodziewanie. Raz podczas posiłku - z czego mistrz ukradł mu to co złapał i sam zjadł. I to na jego oczach! Normalnie koszmar! Innym razem, gdy spokojnie szedł lub drzemał. Po tym jak kilka razy dostał od niego w pysk za brak czujności, teraz bardziej się pilnował.
— Znowu przyszedłeś mnie okraść? — rzucił z wyrzutem, co spowodowało, że bury uniósł brew.
— Z kości czy z ości? — padła jego odpowiedź.
Rozejrzał się po terenie, dopiero po chwili łapiąc, że nie mówił tego dosłownie. W końcu... Aktualnie nic nie miał, więc co mógł mu zabrać? Kępkę futra? Czasami nie był w stanie wyczuć, gdy ten mówił na poważnie, a gdy wypowiadał jedno ze swoich powiedzeń.
— To o co chodzi? — dopytywał, by mieć pogląd na sytuacje.
— Być może znalazłem dla ciebie robotę. Na stałe — powiedział, siadając.
Oho! Zaciekawił go. Nie spodziewał się, że podejmie akurat ten temat. Oczywiście... Czuł się gotowy na opuszczenie gniazda, ale zwykle jawiło mu się to jako coś nieosiągalnego. A teraz... Teraz mistrz mu mówi, że dostanie własnego szefa?
— A co z Rybitwą? — wspomniał o starcu, którego już od dawna nikt nie widział. Chodziły pogłoski, że zdechł, ale mało kto znał prawdę. Zwykle jednak to on oznajmiał młodzieży czy zostają na Poligonie, aby szkolić dalej młodzież czy jednak zostają sprzedani dalej.
— Odszedł — powiadomił go o tej tragedii samotnik, krzywiąc się nieznacznie. Czyli jednak... No, ale co się dziwił. Kocur był już zdecydowanie jedną łapą w grobie, gdy go ostatnio widział. Sam fakt, że tyle przeżył, był i tak niebywały. — Teraz ja zarządzam Poligonem. Jesteś gotów do tego zadania. Masz potrzebne umiejętności, a osoba, która cię przygarnie jest dość intrygującym osobnikiem, który zapewne nie raz zatrzęsie posadami miasta.
Nadstawił zaciekawiony uszy. Czy mówił o tym co się ostatnio wydarzyło z Jafarem? Było o tym zdecydowanie głośno. Mało kto o tym nie wiedział. Ba! Niektórzy nawet odwiedzali Kołowrot, by ujrzeć na własne oczy co sprowadził na siebie pieszczoch. On tam nigdy nie był. Trzymał się z dala od kłopotów. Teraz jednak dowiadywał się, że najwidoczniej przypadnie mu służba u Białozora. Nieznanego nikomu osobnika, który w dość szybki sposób stał się politycznym graczem.
Nadal jakoś nie potrafił uwierzyć w to, że Białozorowi udało mu się przekonać Entelodona do pozostawienia go przy życiu, gdy przecież rozwalił mu biznes. Jafar w końcu nakręcał interes okolicznych kotów, co oznaczało, że musieli być wściekli. Być może coś w nim było... W końcu trzeba było mieć jaja, aby coś takiego zrobić i wyjść jeszcze z tego cało.
— Rozumiem... — mruknął pod nosem. — Kiedy wyruszamy?
— Teraz.
Krótko i na temat.
W zasadzie nie miał czego zabrać, bo niczego nie posiadał. Nie miał także znajomych, z którymi mógł się pożegnać, bo wszyscy nie żyli, a jeśli nawet przetrwali, to nie miał z nimi kontaktu.
Ruszył za mistrzem, opuszczając po raz ostatni teren Poligonu. Już tu nigdy nie wróci. Czekało go nowe życie.
***
Kołowrot okazał się naprawdę interesujący. To był teren przez niego nie odwiedzany, więc rozglądał się czujnie po otoczeniu. Od razu było widać, że to miejsce było dobrze chronione. Koty na zewnątrz sprawdzały kto wchodził do środka, lustrując dachy, jak gdyby spodziewając się nadejścia niespodziewanych gości. Zostali zatrzymani i przepytani o ich cel wizyty. Ostrokrzew mówił, on nawet się nie wcinał w dyskusje. Przepuścili ich dość szybko, najpewniej zostali poinformowani, że mogli przybyć.
Weszli do środka, który przypominał opuszczony salon Wyprostowanych. Nigdy nie był pieszczochem, więc to wszystko było dla niego zadziwiające. Starał się jednak nie pokazywać po sobie niczego, ponieważ wiedział, że ukazywanie emocji było zakazane. A tego jeszcze brakowało, aby tak na wstępie został złajany przez mistrza swą rozdziawioną gębą. Wtedy na pewno pomyślałby dwa razy nim by go oddał w łapy nowego pana.
Naprawdę nie wierzył w to, że nareszcie przyjdzie mu wylecieć z gniazda. Czy się z tego cieszył? Owszem. Jednakże służba mogła okazać się równie niebezpieczna co samo szkolenie. Nie wspominając o tym, że jego nowym szefem miał okazać się kot, który zniszczył wielkie imperium Jafara. Samo to budziło podziw. Mało kto chciał z nim zadzierać, zwłaszcza że miał solidne plecy, ale ku zdumieniu wszystkich Białozór załatwił te drobne niedogodności, dostając szansę na rozkręcenie własnego biznesu.
Wiedział, że sprawa była już dogadana z jego mistrzem. W końcu jednooki van już wcześniej z nim rozmawiał. Teraz po śmierci Rybitwy to on przejął cały biznes. Musiał przyznać, że radził sobie doskonale. Ile to razy dał mu tak popalić, że przestało go ciągnąć do kocięcych psot? Aż za dużo. Dorósł i być może dojrzał. A teraz... czekało go nowe życie. Ciężkie? Łatwe? Tego nie wiedział.
Białozór przyjął ich w swym salonie. Rozłożony na kanapie o pomarańczowym ślepiu, przypominał wielu gangsterów, z którymi miał styczność.
— Oto kot, o którym wspominałem — zaprezentował go Ostrokrzew. — Jego imię to Myszołów, wiek dwadzieścia cztery księżyców. Najlepszy w swym fachu. Przeżył selekcję jako jedyny dwukrotnie. Nic nie jest mu straszne. Jest przygotowany na każdy scenariusz od głodu po rany, a nawet śmierć. Doskonale radzi sobie w trudnych warunkach. Umie poruszać się cicho, lawirować po niepewnym i niestabilnym gruncie, a także się wspinać. Posiada umiejętności bojowe jak i tropicielskie. Kieruje się kodeksem, który nakazuje mu bezgraniczne posłuszeństwo swojemu szefowi. Spełni więc każdy rozkaz, nieważne jak bardzo byłby on niemoralny. Sprawa utrzymania jest prosta. Jest samowystarczający. Umie zdobywać pokarm. Zje wszystko co da się zjeść. Może spać na mrozie, w deszczu i innych warunkach. W razie problemów, przyjmujemy zwroty, jednakże o to bym się nie martwił. Nasze koty są najlepsze. Wadliwych nie wypuszczamy na świat — gdy Ostrokrzew skończył Myszołów skłonił się przed swoim nowym szefem, czekając na rozkazy.
Białozór zagwizdał, oglądając swój nowy dobytek jak przedmiot, a nie jak osobę. Zważając jednak na obecność Ostrokrzewu, zachował niewielki dystans względem nowego szefa Poligonu. Podszedł za to do Myszołowa i uniósł jego głowę łapą, wysuwając pazury. Spojrzał na niego od lewej, raz to od prawej strony, przyglądał się każdemu centymetrowi jego ciała, jakby oceniał, czy rzeczywiście wygląda na tak dobrą maszynkę do zabijania.
— Dobrze — powiedział krótko Białozór. — Jesteście poważnymi inwestorami, Ostrokrzewie, więc wierzę, że nie dajecie mi byle czego. Ten tutaj nada się idealnie.
Ostrokrzew skinął głową.
— Cieszy mnie to. Oby dobrze wam służył — i z tymi słowami, zostawił ich samych.
Naprawdę odszedł, pozostawiając go na łasce nowego pana. Uwolnił się od niego. To było... niesamowite. Nie tak to sobie wyobrażał. Wydało mu się to za łatwe.
Myszołów nie ruszył się choćby o krok. Teraz kto inny tu wydawał rozkazy. Mało co wiedział o tym gangu. W końcu dopiero się utworzył. Nie znał panujących tu zasad, dlatego też ośmielił się o nie zapytać.
— Jakie będą mnie obowiązywać zasady?
— Nie jest ich zbyt dużo. Jestem szczodry dla swoich kotów. — Uśmiechnął się Białozór. Wyglądał bardziej jak gościnny gospodarz domu, niżeli szef gangu. — Przede wszystkim, należysz teraz do mnie. Nie masz prawa podważać mojego autorytetu. Jestem oszczędny w przemocy, ale jeśli przyjdzie ci do głowy to wykorzystywać, obiecuję, że będę jeszcze gorszy od twojego poprzedniego pana. Nie musisz się jednak o nic bać, jeśli będziesz wykonywać wszystkie rozkazy. Moi gangsterzy przyjmują mój znak, aby każdy w mieście wiedział, że są pod moją ochroną i moim dowództwem. Wolno ci opuszczać Kołowrót i do niego wracać kiedy tylko chcesz, ale jeśli zaczniesz przychodzić do mnie z pustymi łapami... — Wysunął pazury, podsuwając mu, co miał przez to na myśli. — Nie chcę cię widzieć krzątającego się po górnych partiach budynku. Twoje zadanie na teraz jest proste - złapać Bastet. Nie obchodzi mnie, co potem z nią zrobisz. Ma być martwa. Jeśli wykonasz to zadanie pomyślnie, lepiej dla ciebie. Czy potrzebujesz jej dokładnego opisu?
Słuchał tego bez krzty lęku. Nawet jeśli przyszłaby mu służba u tyrana, lubującego się w przemocy, był na to przygotowany. Białozór nie musiał się wysilać do gróźb, aby zyskać to czego chciał. To na niego od dawna już nie działało.
— Zrozumiałem. Twe słowa są dla mnie prawem. Jeżeli w nie zwątpię, zginę za zdradę. Masz więc moją bezgraniczną lojalność. Słyszałem o Bastet. Uczono mnie o znanych, okolicznych kotach. Może być problematyczna, lecz zrobię co w mej mocy, by ją przechytrzyć. Gdy tylko przyjmę znak, udam się czym prędzej na polowanie.
— Doskonale — odparł Białozór, a w jego tonie głosu rozbrzmiała nuta podziwu, jakby zaskoczył go poziom znieczulenia stojącego przed nim kota. — Przyjęcie znamienia nie zajmie ci długo. Im szybciej wyruszysz, tym lepiej. Pozwalam wziąć ci ze sobą tyle kotów, ile uważasz to za potrzebne - a jeśli sądzisz, że praca przyniesie więcej efektów w pojedynkę, pójdź sam. Będzie się kręciła po dachach, być może w okolicach poprzedniego domu Jafara. Szukałbym jej też na obrzeżach miasta. Nie zawiedź mnie.
Skłonił przed nim głowę.
— Tam też rozpocznę poszukiwania. Wolałbym w pierwszych krokach działać samotnie. Koty nie przeszkolone zgodnie z wytycznymi Poligonu mogą mi wadzić. Mój mistrz udowodnił mi to podczas naszych szkoleń, że nasz sposób działania różni się znacząco od tego, który istnieje w innych gangach. Jeżeli uznam, że będę potrzebował wsparcia, wtedy się zamelduje.
— Ufam przeszkoleniu w Poligonie. Daję ci wolną łapę w kwestii polowania i użyczę ci wszelkich zasobów, jeśli to miałoby usprawnić akcję. To wszystko, co musisz wiedzieć — uciął, dając mu znak, żeby ruszał do roboty. Nieopodal czekało już parę jego gangsterów gotowych, by go oznaczyć.
Oddalił się czym prędzej i podszedł do swoich nowych kamratów. Kazano mu usiąść, a jeden z nich zaczął kreślić pazurem dookoła jego oka. Po grzbiecie przebiegł mu dreszcz, ale nawet nie drgnął. Nie wydał nawet z siebie żadnego pisku. Czekał cierpliwie aż skończą. I gdy było już po wszystkim, po prostu wyszedł na zewnątrz.
Zanim jednak wyruszył na akcję musiał zamaskować swoją ranę. Nie chciał w końcu, aby jego cel wyczuł go po świeżej krwi. W tym celu musiał nieco nabrudzić. W pierwszej kolejności wykopał dziurę w ziemi, starając się nieco ją pougniatać, aby rozpadła się na mniejsze kawałki. Wtedy też wrzucił do niej śnieg i się na niej położył, czekając aż się rozpuści od jego ciepła. Nie trwało to długo, ale musiał działać szybko, bo dzisiaj ziąb był ponad jego siły. Szybko wymieszał wodę z ziemią, aż powstało błoto, które sprawnie znalazło się na jego pysku. Wmasował je dość grubo, aby nie tyle co zakryć, a zamaskować zapach rany, a następnie udał się na akcję.
[4584 słów]
92%
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz