Zdeterminowany zmarszczył brwi. Klifiaki na czele z ich lidereczką Aksamitusią przekonają się, że z Owocowym Lasem nie powinno się zadzierać.
***
Przywitał się z przywódczynią Klanu Burzy, stojącą na miejscu wskazanym przez jego zwiadowców. Chłodny wiatr nieprzyjemnie dmuchał mu prosto w pysk, czochrając jego futro.
— Rozmawiałam ze Srokoszową Gwiazdą — odezwała się szylkretka, ogłaszając czynność dokonaną.
Agrest wzdrygnął się na samo wspomnienie znajomego mu Klifiaka. Z… nim? Skąd w ogóle przyszedł jej do głowy tak absurdalny pomysł?
— Po co. — Spojrzał na nią z dystansem.
— W kwestii sojuszu — odparła, na co Agrest zmarszczył brwi. — Choć szczerze nie do końca mu ufam. Zaproponowałam mu również to samo, co tobie z początku i nie ma nic przeciwko, więc reszta już zależy od ciebie.
Aha, czyli potraktowała Srokosza, jakiemu nie do końca ufa, dokładnie tak samo jak wieloletniego przyjaciela, który zawsze troszczył się o ich interes? Miło było się dowiedzieć, jakże hojnie Róża docenia czyjeś oddanie.
— Co takiego niby zależy ode mnie? — zapytał, nagle czując się mocno zgorzkniały. — I tak zawiążesz sojusz, z kim popadnie, byleby tylko nie bać się Wilczaków. Nie widzę już dłużej perspektywy, w jakiej moje zdanie miałoby znaczenie.
W oczach liderki pojawiła się konfuzja.
— Twoje zdanie ma znaczenie. Poza tym nie zaprzeczaj, że też się ich nie obawiasz — odpowiedziała spokojnie, chociaż jej wyraz pyska nieco się zmienił. — Nie nalegam, jest to jedynie prośba o ponowne rozmyślenie sprawy, nie patrząc przez pryzmat ogłupiałej byłej liderki Klifiaków. Jest szansa na zbudowanie czegoś wielkiego. Taki układ mógłby coś zapoczątkować, więc prosiłabym o chociaż zamienienie kilku słów ze Srokoszową Gwiazdą.
A ta znowu o tym samym. Teraz widział, co ją obchodziło przez ten cały czas. Jedynie jej plany, które już w całości sama ułożyła sobie w głowie i chciała zwyczajnie kogoś, kto bez uwag na wszystko przystanie. Budowanie czegoś wielkiego, ochrona za wszelką cenę, jej dalekosiężny zamysł… Wilczaki to, Wilczaki tamto. Obecnie wszystko brzmiało dla niego tak samo. Pusto.
— Nie rozumiesz — burknął, nie spoglądając szylkretce w oczy. — Nie patrzę tylko na to, co mi się opłaca, a co nie. Wilczaki zresztą i tak ostatnio się uspokoiły. — Zuchwale wzruszył ramionami. — Nie o to mi chodzi.
— Nie, nie rozumiem — przyznała calico, marszcząc z lekka czoło. — Opłaca nam się zachować większe bezpieczeństwo. Ostatnio też myśleliśmy, że jest bezpiecznie, nigdy nie wiesz, co może się zalęgnąć w ich głowach, kiedy od nowa spróbują coś zrobić — rzuciła, drgając ogonem.
Bicolor wydał z siebie ryk irytacji.
— Ale ja wiem o tym przecież! — fuknął pretensjonalnie, nie mogąc się uspokoić. — Nie jestem głupi!
— Nic takiego nie zasugerowałam — zadeklarowała z opanowaniem, choć w powietrzu można było wyczuć narastające napięcie. — Ale nadal nie potrafię zrozumieć dlaczego.
— Bo… bo ty w ogóle się mną nie obchodzisz! — zaskowyczał, nareszcie wydobywając to z siebie. Z emocji aż cały się napuszył. — Nie obchodzi cię to, kim jestem, co mam do powiedzenia ani jak się czuję. Interesuje cię tylko to, co mam do zaoferowania. Gdyby ktoś mnie zamienił, to nawet byś nie zauważyła! — wysapał gniewnie.
Zamilkł po tym na następną chwilę, przy okazji odrobinę się rozluźniając. Wyrzucenie tego wszystkiego na zewnątrz dało upust przynajmniej odłamku zebranej w nim goryczy.
Dalszą część swojej wypowiedzi kontynuował już spokojniejszym, bardziej zrezygnowanym tonem, wbijając wzrok w ziemię:
— Po prostu… nie jesteś taka jak Kamień.
Na pysku Róży można było zobaczyć konkretne, czyste zdziwienie, które pojawiło się wraz z pierwszymi słowami. Jakby nie do końca mogła uwierzyć w to, co słyszy.
— Oczywiście, że nie jestem Kamień — rzuciła głosem zdradzającym urażenie, jakby właśnie odkryto coś, co było niezwykle oczywiste — I jeśli szukałeś jej we mnie, to muszę cię rozczarować. — dodała już zimniejszym tonem, jakby ostatnie zdanie niezwykle nie przypadło jej do gustu. Chwilę potem wzięła oddech. — Agreście, mam cię za przyjaciela i myślałam, że rozumiesz sytuację. Że pomożesz mi zbudować coś, co przetrwa następne księżyce! I właśnie czekam, aż mi wyjaśnisz krok po kroku, dlaczego tak bardzo odrzucasz moją propozycję.
Czekoladowy westchnął ciężko. W teorii oczywiście wiedział, że Róża to zupełnie inna osoba niż Kamień, jednak… chyba ciężko było mu to zaakceptować. Kiedy calico podeszła do niego i zaczęła z nim rozmawiać jako kotka zarządzająca Klanem Burzy, siłą rzeczy przywołała jego wspomnienia z czarną. Miała zresztą w sobie coś, co po części mu ją przypominało – może chodziło o podobne podejście lub zrównoważony temperament? I to najprawdopodobniej właśnie z tego powodu zawsze się cieszył na widok szylkretki, nie wiedząc czemu. W głębi duszy musiał zwyczajnie liczyć, że z nią również nawiąże bliską relację niczym ta, która łączyła go z Kamienną Gwiazdą. Nikt inny w końcu nie rozumiał go na tak głębokim, wrażliwym poziomie jak czarna. Teraz jednak nareszcie doszło do kocura, iż nie będzie to możliwe. Nie z osobą stojącą naprzeciw niego. Bez względu na to, jak bardzo brakowało mu niegdysiejszej partnerki ze skały, po tej stronie świata nie istniało nic, co mogłoby ją przywrócić.
Obecnie słowa Róży wydawały mu się już tylko śmieszne. Ma go za przyjaciela? Och tak, niewątpliwie, zapewne tak samo dobrego jak Srokosza. Kusiło go, by z czystej ciekawości kazać jej wybierać, jednak na szczęście jakaś przytomna cząstka jego nadal była obecna i przypominała mu, że to okropny pomysł.
Gwałtownie wciągnął powietrze, rozdrażniony całą sytuacją.
— Przecież już mówiłem! Klifiacy porwali z naszych terenów wojowniczkę, wprost mi grozili, obrażali i oczerniali publicznie. Wiem, że teraz zmieniły się osoby u władzy, ale pomyśl chociaż o tym, jak to wyglądałoby wizerunkowo! — Dramatycznie machnął ogonem. — Byli dla nas okropni, a my niedługo po tym przychodzimy do nich, skomląc, czy nie chcą sojuszu, bo potrzebujemy pomocy. Z punktu widzenia moich wojowników to także byłoby niekonsekwentne i dziwne. Jeszcze ktoś by sobie pomyślał, że akceptujemy takie zachowanie — prychnął, raptem obracając głowę, by spojrzeć na swoje tereny. — Plus nawet nie wzięłaś pod uwagę mojego zdania przed proponowaniem mu tego, tylko przyszłaś do mnie od razu z faktem dokonanym. Co mam ci niby teraz powiedzieć, kiedy już i tak podjęłaś decyzję?
— Byłam już na miejscu, złożyłam więc propozycję. Propozycję, Agreście. Nie podjęłam za ciebie decyzji, gdybym tak zrobiła, nie przychodziłabym, by cię o nią pytać. — Wciąż nieugięcie trwała przy swoim stanowisku. — I nie mówię o „skomleniu o pomoc” — wyrzuciła z siebie niemal pogardliwie — tylko o równym trójprzymierzu. Ale zdaje się, że nic z tego nie będzie — dodała, kierując w bok ucho.
Bicolor milczał przez dłuższy czas, nie wiedząc, co powiedzieć. Nadal się z nią nie zgadzał i nadal czuł się urażony. Nie mógł natomiast zmusić jej do zrozumienia go, więc ostatecznie się poddał.
— Nie wiem — burknął jakby z przymusu — jeśli mu na tym zależy, to niech sam tu przyjdzie i ze mną pogada. Ja na pewno nie będę się do niego specjalnie fatygować.
Przywódczyni westchnęła z ulgą.
— Dziękuję Agreście, przekażę wiadomość.
Och nie, czyli rzeczywiście była zdeterminowana, jeśli zamierzała ponownie iść do niebieskiego. Nie wiedział, czy bardziej żałować swoich słów, czy cieszyć się, że przynajmniej na chwilę da mu spokój.
— To… na razie — pożegnał się niezbyt entuzjastycznie i odszedł w swoją stronę.
Że też nawiązując ten sojusz, nie zdawał sobie sprawy, w co tak właściwie się wpakował.
<Już nie Kamień?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz