BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Owocowym Lesie!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 marca 2024

Od Jafara CD. Bluszczu

Zdumiał się, gdy usłyszał głos syna. Sądził, że wszyscy byli uwięzieni, a Białozór nie pozwalał im tu schodzić, nie mówiąc już o odwiedzinach. W pierwszej chwili nie zareagował. Nie chciał pokazać w jak żałosnym był stanie. W końcu od zawsze był kreowany na tego silnego, strasznego przywódcę gangu oraz surowego ojca, który nie wybacza błędów dzieciom. A teraz? Teraz kim był? Workiem do bicia dla tutejszych samotników. Na dodatek nie dostawał profesjonalnej opieki zdrowotnej. Jedynie opatrywano mu rany, co nie uśmierzało jego bólu. 
Czuł także... wstyd. Wstyd, że dał się oszukać, że skazał swe potomstwo na obserwowanie jego niedoli. Jeszcze tego mu brakowało, aby poryczał się przed Bluszczem, ukazując coś, czego się brzydził. Ale nocami, gdy wszyscy spali, dość często oddawał się rozpaczy. Nie potrafił wytrzymać tego stresu, który go pożerał każdego dnia. 
Jednakże... kolejne słowa kocura sprawiły, że jego łeb się uniósł, ukazując jego zaschnięte od krwi oblicze. Co zrobił? Nic przecież nie zrobił! Dalej tu siedział! Dalej tu tkwił! A on?! Był poza kratami. Dziwił się, że jeszcze nie dał nogi. Czegoś ich matka musiała nauczyć. Na dodatek się rozryczał, nic więcej nie tłumacząc. Przecież się nie domyśli o czym mówił! Gapił się na niego w konsternacji. 
— O czym ty mówisz? — wydał z siebie ochrypły dźwięk, który miał być słowami. 
— Ja... Ja... — Bluszcz zaczął przez łzy, jednak nie był zdolny do wypowiedzenia tego co cisnęło mu się na język. — Zmusił mnie... Mówił, że z-zabije was wszystkich! — Zjeżył sierść, przypominając sobie tamten dzień. — Ale t-teraz nie mogę powiedzieć... Tu jest ich za dużo... Jak któryś się d-dowie... — mruknął ciszej. — Ten jednooki chyba nie z-zna się na ziołach... — powiedział bardziej do siebie, ale że był blisko klatki z ojcem, ten jako jedyny, zdołał usłyszeć słowa arlekina.
Zamarł, a sierść mu się aż uniosła. Zioła... Grożenie... Powoli wszystko układało się w klarowną całość. Oczywiście nie mógł być pewien, że do tego doszło, póki Bluszcz mu nie potwierdzi, ale łapy aż go świerzbiły, by złapać syna za ramiona i dać mu po pysku. Zamiast tego, westchnął głęboko. Nie był w stanie się ruszyć, aby podejść bliżej, pozostało mu więc doczołganie się do prętów z bólem wymalowanym na pysku. 
— Zdradziłeś receptury? — syknął cicho z pobrzmiewającym gniewem w głosie. — Jeśli tak to ciesz się, że siedzę w tej klatce i nie doświadczysz mego gniewu — rozkaszlał się zaraz od zdartego gardła. — Mógłbyś ten jeden raz na coś się przydać i zamiast tu siedzieć i ryczeć, przyniósłbyś mi coś co uśmierzy mi ból. I uważaj... — dodał już nieco łagodniej. — Mogą ci coś zrobić za rozmowę ze mną. Chociaż prawdopodobnie już powiadomili Białozora, że tu jesteś. Idź już. A jeśli cię zacznie pytać... — Co jego syn mógł niby powiedzieć samotnikowi? To jasne, że nie uwierzy w nic co powie. Nie był tak sprytny jak jego siostra. Był zbyt delikatny i szczery, by łatwo cokolwiek przed nim ukrył. — Przysięgnij mu lojalność lub ucieknij. Ocal przynajmniej swoje życie. Bo moje... jest już skończone — westchnął ciężko. 

<Bluszcz?> 

Od Zajęczej Troski CD. Cuchnącego Śledzia

Po przyjęciu ziół od tego pożal się Klanie Gwiazd medyka, a raczej jego namiastki, przymknęła oczy, licząc na chwilę odpoczynku w tych okropnych czasach, w których przyszło jej zachorować. Co rusz krzywiła się na nasilający się ból brzucha. Nie pamiętała, czy jadła cokolwiek, co mogłoby jej zaszkodzić, jednak najwyraźniej coś takiego znalazło się na stosie i wpadło akurat do jej pyska. Świat co rusz karał ją, a przecież tylko starała się przynieść Klanowi Nocy chwałę. Pomimo rosnącej stale liczby księżyców na karku, trzymała się dobrze i gotów była dla swojego domu zrobić wszystko.
— Przepraszam mamo, że cię zaraziłem. Zrobię wszystko, aby ci to odpłacić. — Usłyszała przy sobie ten żałosny głos przepełniony skruchą. Zapewne nieszczerą, choć ten dzieciak był dziwny pod każdym aspektem i nie wiedziała, czego mogła się po nim spodziewać i co tak naprawdę siedziało mu w głowie.
Niechętnie uchyliła powiekę, patrząc na te pokraczną, podejrzanie niewinnie wyglądającą, kopię jej ojca. Jedyne co pomagało jej w ogóle znosić jego widok, była większa ilość bieli i pędzelki na uszach. Westchnęła ze znużeniem, odwracając wzrok w przeciwnym od niego kierunku.
— Byś się postarał i zaraził Makowe Pole — rzuciła. — Działa mi ostatnio na nerwy — dodała.
Kocur zawahał się. Dolna szczęka mu zadrżała, a mimo to wyprostował się i pokiwał głową. Przyjrzała się na moment jego sylwetce, która niegdyś wyraźnie wychudzona, zdawała się teraz nabrać kształtów. Skrzywiła się. Zaraz to będzie toczył się po obozie jak Ryjówkowy Urok. Jeśli treningi upodobniały do mentorów, to mogła tylko dziękować losowi, że Krucza Gwiazda wzięła ją na ucznia. Przynajmniej wyrosła na porządną kocicę, a nie bezużytecznego pasożyta, jak co poniektórzy.
— Dobrze, mamo. Zrobię co w mojej mocy! — obiecał.
Liliowa zastrzygła uchem, zaintrygowana pewnością, jaką miał w głosie.
— Nie boisz się jej? — zagadnęła nagle.
Wydawał się lekko zaskoczony tym pytaniem.
— No może trochę — wymamrotał zmieszany. — A ty, mamo?
Starała się ignorować to, jak często używał wobec niej tego zwrotu. Zmniejszało to między nimi dystans, co jej się ani trochę nie podobało, jednak skoro mogła go wykorzystać do upokorzenia koleżanki, zamierzała to zrobić.
— Nie ma co, Śledziu — zapewniła. — Ona umie tylko warczeć na prawo i lewo, ale w rzeczywistości bywa tak głupia, że co najwyżej może cię opluć przy krzyczeniu. Ale to uważaj na jej ślinę, pewnie ma wściekliznę, nie ma co roznosić tej choroby na cały klan — stwierdziła. — Zrób coś, co mi zaimponuje. Nie wiem, wsadź jej robaki do legowiska, albo podrzuć do posiłku jakieś ciekawsze zioła. W końcu lubisz się z Topikową Głębiną, z pewnością wasza znajomość na coś się w końcu przyda — uznała. — Nie chcesz mnie w końcu zawieść, prawda?
Kocur nie wyglądał na przekonanego, ale wiedziała, że jej ostatnie słowa odpowiednio na niego podziałają.
— Oczywiście, że nie — zapewnił. — Zobaczę, co da się zrobić.
Uśmiechnęła się lekko i przymknęła oczy, wracając do swojego stanu odpoczynkowego.
— Cieszę się. Uciekaj w takim razie — wymruczała, oddychając z ulgą, gdy usłyszała coraz to cichsze kroki, oddalającego się od niej kocura.

***

Przyglądała się tym, którzy dalej walczyli z rozkruszeniem lodu pokrywającego rzekę. Obejrzała się na stos, niezbyt obfity, co było standardem w czasie Pory Nagich Drzew, choć dawno nie było aż tak źle. Była niepocieszona myślą, że trzeba polować na lądzie. Od zawsze słabo biegała, a gruba warstwa białego puchu tym bardziej utrudniała jej szybsze przemieszczanie się w pogoni za zwierzyną.
Na dodatek Cedrowa Rozwaga zaginęła. Losy tej drugiej kotki, po której również ślad zaginął, aż tak jej nie interesowały. Za to bliska koleżanka była dla niej w jakimś stopniu ważna, więc ochoczo chodziła na patrole poszukiwawcze, licząc, że ujrzy ją gdzieś żywą. Innej opcji nie przyjmowała do swej myśli.
Ponadto ostatnia decyzja Sroczej Gwiazdy nie zbyt radowała klan. Zając zerkała nieufnie na każdego, kto na poprzednim zebraniu spoglądał nieprzychylnie na ich liderkę. Miała ich szczególnie na uwadze, bo prędzej sama by zginęła, niż pozwoliła skrzywdzić łaciatą.
Widok Makowego Pola jeszcze bardziej ją zirytował. Doskonale pamiętała, kto najgłośniej ujadał się z niezadowolenia. Przypatrywanie się srebrnej o czymś jej przypomniało. Machnęła ogonem i skierowała swe kroki w stronę legowiska wojowników.
To brązowe futro zawsze rzucało jej się w oczy. Westchnęła, nie wierząc, że sama z siebie idzie do kocura.
— Śmierdzący Śledziu...
— Przecież moje imię to Cuchnący Śledź — przerwał jej niepewnie, na co machnęła łapą.
— To nie jest ważne. Pamiętasz, jak chciałeś zyskać w moich oczach? — zagadnęła. — Nie wiem, czy w końcu uczyniłeś coś Makowemu Polu, ale niezależnie od odpowiedzi, chcę, byś teraz coś jej zrobił. Coś niegroźnego. Wystarczy, żeby nauczyła się trzymać język za zębami.

<Śledziu?>

Od Aksamitnej Chmurki CD. Niedźwiedziej Siły

Żadne z jego słów jej szczerze nie przekonywało. Uparcie trzymała się swych racji, jednak postanowiła ich otwarcie dalej nie okazywać. Niestety, chociaż ona uważała, że powrót do Klanu Klifu był najbardziej genialnym pomysłem, na jaki mogła wpaść, tak on nie wiadomo czemu starał się ją od tego odwieść. Nie tęsknił za ich dziećmi? Albo za Pluskającą Krewetką? Oddałaby wiele, by znowu móc ujrzeć brązowe futerko przyjaciółki i jej roześmiany pysk, gdy raz po raz pacały się po grzbietach, wykrzykując przy tym "Berek!". Ciekawiło ją, czy Klifiacy dalej urządzali treningi w ten sposób. Srokoszowa Gwiazda bywał sztywny, ale na pewno nie mógł pozbawić członków własnego klanu tak wspaniałego i rozwijającego przeróżne umiejętności zajęcia.
— Aksamitko, proszę cię. — Usłyszała nagle zmęczony głos partnera, tuż nad swoim uchem. — Nie.
Zmrużyła oczy, spoglądając na niego z wyraźnym brakiem zrozumienia, o co tym razem może mu chodzić, skoro siedzi grzecznie i cicho.
— Ale co "nie"? — zapytała z lekkim bulwersem. Bardzo nie lubiła tego słowa. Kojarzyło jej się z odmową, a ona nienawidziła, gdy ktoś próbował jej czegoś zabronić. Po to było życie, by spróbować zrobić wszystko, na co ma się tylko ochotę.
— Nie kombinuj nic. Widzę, że nad czymś intensywnie rozmyślasz — westchnął, uśmiechając się słabo. — Znam cię. Zawsze, jak coś planujesz, to wysuwasz język — dodał ku jej zdziwieniu.
Nawet nie wiedziała, że tak robi. Z drugiej strony, bardzo rozczulało ją, że zwraca uwagę na takie drobnostki w jej zachowaniu. Dopóki nie będzie odciągał ją od spełnienia jej pomysłów, nie będzie jej to przeszkadzało.

***

Miała tendencje do wściubiania nosa tam, gdzie nie powinna. Odkąd tylko odzyskała siły, zaczęła zwiedzać okolice ich aktualnego miejsca pobytu. Nadmiar kurzu co chwilę drażnił jej nozdrza, przez co towarzyszącym jej w spacerach nieodłącznie dźwiękiem, było jej własne kichanie.
I przez swoje krótkie podróże, powpadało jej coś do lewego oka. Przez kilka dni dzielnie znosiła szczypanie, drapanie i wszelkie inne bóle, jakie dotykały jej ślepia. Oczywiście nie przyznała się Niedźwiedziej Sile. Starała się nie mrużyć paczałek, a jak już, to oba, by nie dostrzegł, że jedno z nich ma w sobie jakąś zarazę. Nie znała się na chorobach, ale cokolwiek się działo, nie mogło być aż tak źle.
Tak też myślała do dnia, w którym po przebudzeniu obraz zaczął jej się robić zamglony. Naprzemiennie przymykała oczy, do momentu, w którym nie załapała, że połowicznie oślepła.
— O rety, Misiu! — wykrztusiła, kładąc łapy na grzbiecie burego i trzęsąc nim na boki. — Pomocy! Ja nie widzę!
— Słucham? — wymamrotał zaspanym głosem, leniwie podnosząc głowę. — Aksamitko, ale masz zaczerwienione lewe oko... — zauważył ze zmartwieniem.
Zamrugała zaskoczona tymi słowami.
— O nie — wyjęczała. — I ono mnie właśnie boli od kilku dni! A teraz nic na nie nie widzę! O rajusiu, myślisz, że zmieniam się w Lśniącego Księżyca? On chyba nie był ślepy... — przypomniała sobie, choć strach narastający w jej sercu nie pozwalał jej pozbierać myśli. — Boję się... — przyznała.
Niedźwiedź wstał, przypatrując jej się z bliska.
— Jak to od kilku dni? Dlaczego nic nie powiedziałaś? — spytał z politowaniem.
Uśmiechnęła się niewinnie, drapiąc się łapą po łapie.
— Zapomniałam... — rzuciła z zawstydzeniem. — Ale dalej boli. I nie widzę. Co teraz? Co ja mam zrobić? Misiu, ratuj! — Wręcz zawołała, bo skoro ona ślepła, to on mógł głuchnąć, więc musiała się upewnić, że na pewno ją usłyszy.
Bury z westchnięciem objął ją ogonem i wyprowadził z ich schronienia. Od razu poczuła, jak chłód przenika jej ciało, więc przyległa mocniej do boku partnera, kryjąc pysk w jego futrze. Nie mogła mieć w życiu lepszego wsparcia, niż go. Był ciepły, ogromny i samoprzenośny, więc idealnie nadawał się na Porę Nagich Drzew.
Weszli przez dziwną dziurę w wysokiej ścianie, która przypominała wnętrze jaskiń z obozu Klanu Klifu. Pomimo ciągłego bólu, przyglądała się otoczeniu z zafascynowaniem. Było tu tyle dziwnych przedmiotów, których nawet nie potrafiła nazwać! Szczególnie podobały jej się rzeczy, które swoją strukturą przypominały legowisko wykonane z mchu, tylko o innych barwach. Skąd te miastowe koty brały kolorowy mech? Miała ochotę przetestować wygodę tego czegoś, co Niedźwiedzia Siła nazwał przy niej niegdyś "kocem", ale buras doprowadził ją do podstarzałej, jasnokremowej kotki, która miała na pysku wymalowane niezadowolenie.
— Dzień dobry! Jestem Aksamitna Chmurka! — przedstawiła się ze swym standardowym optymizmem, zadowolona, że przy okazji pozna kogoś nowego. Na pewno się zaprzyjaźnią i będą co kilka wschodów księżyca spotykać się na ploteczki.
Nieznajoma skrzywiła się i spojrzała pytająco na Niedźwiedzia, wręcz ignorując ją.
— Lewe oko ją boli i nie widzi na nie. Dasz radę jej pomóc? — spytał.
— Da radę, ale będzie cię to sporo kosztować — rzuciła, uderzając ogonem o ziemię. Bury jedynie przytaknął głową, a szylkretka mając dalej uśmiech przyklejony do pyska, czekała, jak uzdrowicielka się nią zajmie.
Kotka kręciła się dookoła niej, przeżuwając liście jakiejś śmierdzącej rośliny, a następnie robiąc z niej okład na oko. Aksamitka nieustannie starała się ją zagadać, jednak ta zbywała ją milczeniem. Nie zniechęcało to niebieskiej, jednak kremowa miała jej wyraźnie dosyć po pewnym czasie.
— Dobra, skończyłam — oświadczyła. — Wiesz co? Nie musisz mi niczym płacić. Po prostu obiecaj, że nie przyprowadzisz nigdy więcej tej męczydupy do mnie — burknęła, na co Aksamitka roześmiała się. Jakie urocze słowo! To było o niej?
Niedźwiedź znowu kiwnął głową i wyprowadził partnerkę z tego miejsca, a ta zaraz to zaczęła wesoło podskakiwać, czując, jak robi jej się lepiej.
— Ale miła koleżanka, skąd ją znasz? — zagadnęła. — Wrócimy do niej jeszcze kiedyś? Proooszę! Bardzo ją polubiłam, a ona mnie chyba też! — stwierdziła z fascynacją.

<Misiu?>
Wyleczeni: Aksamitna Chmurka

Od Betelgezy CD. Jafara

 Młoda koteczka zaskoczyła się, gdy ojciec wymknął się z łapsk Wyprostowanej - i to jak! Ledwo powstrzymała okrzyk zdumienia, gdy wylądował bezpiecznie na ziemi po tym, jak wykręcał swoje ciało w tysiąc stron, byleby tylko wyrwać się ich niewolnicy. Ona niestety nie miała takiej wprawy i mimo wielu prób, mogła tylko wić się jak robak w rękach Dwunożnej. Wiedziała, że ojciec jej nie cierpiał, jej właściwie także nie podobało się, jak zakładała na nich te swoje drapiące sweterki czy podnosiła ich, zostawiając na nich swoją śmierdzącą woń. 
Kocię w ślad za ojcem zaczęło wić się na wszystkie strony i kręcić tak, że Wyprostowana ledwo potrafiła utrzymać ją na swoich rękach, aż w końcu puściła, a Betelgeza mogła wylądować na ziemi - tylko nie tak elegancko, jak ojciec. Przypominało to trochę próbę lądowania młodego ptaka, który dopiero co wyleciał z gniazda - pokraczne, bolesne i niezbyt taktowne. Uderzyła noskiem w ziemię, ale zaraz wstała, jak gdyby nigdy nic i uśmiechnęła się wesoło.
— Widziałeś to, tato? — zawołała. — Udało mi się! Podołałam zadaniu!
I zaraz zaczęła się energicznie wylizywać, ponieważ czuła na sobie ten wstrętny swąd dwunożnych istot, który drażnił jej nozdrza. Byliby dużo bardziej znośni, gdyby nie przenosili zapachu!

* * *
Drżała z zimna, okrywając się jakimś kawałkiem postrzępionego czasopisma porzuconego w pokoju wraz z mnóstwem innych wymyślnych przedmiotów należących niegdyś do Wyprostowanych. Nie było tu ciepłego, rozgrzanego kominka jak w jej dawnym domu. Teraz żałowała, że nie miała na sobie jednego z tych gryzących, niewygodnych sweterków babci. Przydałyby się.
Ranek zdawał się być jeszcze chłodniejszy, niż noc, a może po prostu kończyny tak jej już odmarzły, że nie czuła w ogóle temperatury otoczenia. Podniosła się z prowizorycznego posłania i rozejrzała po pokoju. Bracia byli na treningach, Izyda krzątała się przy swoich ziołach, mrucząc coś pod nosem.
Od razu zeszła na dół. Było jeszcze wcześnie, niebo wciąż pokrywała ciemność, więc ruch będzie mniejszy, niż zwykle. To była jej szansa, by porozmawiać z ojcem.
Nie chciała mówić mu o wizycie Matki ani o jej planach. Uznała, że bezpieczniej dla nich wszystkich będzie, jeśli zachowa to w tajemnicy. Obawiała się, że tata mógłby się wygadać, a gdyby to zrobił, to nici z uratowania go, o ile w ogóle przeżyją.
Salon był ciemny. O wczesnym zimowym poranku opuszczone miejsce wyglądało bardziej przerażająco, niż zwykle. Rozejrzała się po pomieszczeniu; przy klatce nie było strażników, ale czekali za to wzdłuż wejścia do budynku, i to liczną grupą, łypiąc na nią wzrokiem. Przełknęła głośno ślinę i zebrała się na beznamiętny wyraz twarzy.
— Jak już się tutaj szlajasz, to zrób coś pożytecznego i go nakarm — usłyszała czyjś warczący głos. Jakiś samotnik. Mrużył oczy, spoglądając na młodą kotkę z góry. — I lepiej niczego nie próbuj. Wszystko stąd widzimy.
— Wam chyba naprawdę trzeba długo tłuc do głowy, że nie zamierzam litować się nad moim ojcem — odparła tak twardo i pewnie, jak tylko była w stanie, wysilając całą siłę woli, by brzmiała przekonująco. — Zrobił sobie dzieci, by zabezpieczyć majątek, a wy jeszcze myślicie, że mi go żal? 
Zdawało się, że połknął haczyk, ale odprowadził ją wzrokiem, gdy wzięła jakąś mysz i podeszła do klatki. Czuła na sobie mnóstwo spojrzeń. Jeśli będzie próbowała długo z nim rozmawiać, to będzie widać. Od razu zauważą. Musiała mówić kluczami i intonować tak, jakby miała do niego wyrzut.
Powoli otworzyła klatkę, ale przyłożyła pazur do ust, jakby tłumacząc ojcu, żeby nie próbował uciekać, bo padnie. Ten jednak wyglądał, jakby wcale nie miał takiego zamiaru, co trochę ją speszyło. 
Rzuciła mu do środka mysz i zwróciła się do niego donośnym głosem, aby mieć pewność, że wszyscy usłyszeli:
— Masz i ciesz się, że chociaż tyle dostałeś — warknęła, choć zaraz ściszyła głos. — Mam plan, tato. Uratuję cię, ale to trochę zajmie. Musisz być cierpliwy — wyszeptała do niego, choć starała się postawą ciała ukazać emocje zupełnie przeciwne temu, co mówiła. Trzepała ogonem i położyła po sobie uszy, co z daleka musiało wyglądać, jakby była zdenerwowana. Zaraz znów podniosła głos. — Trzeba było myśleć, zanim wpakowałeś się w kłopoty i naraziłeś nas wszystkich! — spojrzała kątem oka w stronę stojących przy wejściu gangsterów, a następnie skierowała znów wzrok na ojca i znów ściszyła ton swojego głosu, co z jego perspektywy musiało wyglądać nadzwyczaj komicznie. — Nie mogę powiedzieć ci wszystkiego, ale musisz mi zaufać. Nie możemy odbić cię siłą, do tego trzeba podejść inaczej.
Ojciec uniósł spojrzenie na posiłek, w pierwszej chwili nawet nie zwracając na nią uwagi. Dobrał się do myszy i  gdy miał już zabrać się do konsumpcji, zamarł i spojrzał na córkę ze skonsternowanym wyrazem pyska. Geza miała nadzieję, że ojciec rozumiał, skąd wynikało jej zachowanie.
— Betelgeza? — wyszeptał, patrząc przez kraty na kocicę. — Och, córeczko... Cieszę się, że żyjesz. Że nic ci nie zrobił. Musicie się z matką śpieszyć. Nie wiem ile wytrzymam. To co się dzieje... — zadrżał na samo wspomnienie walk na arenie. — To mnie w końcu zabije. Kończy mi się czas — odparł zbolałym głosem.
Przymrużyła oczy, wzdychając głęboko. Bała się o niego, ale rozpierały ją też pokłady wściekłości. Najchętniej rozszarpałaby Białozora na strzępy, gdyby nie powstrzymywał jej zdrowy rozsądek.
— Obawiam się, że to może potrwać dłużej, ale nie możemy nic na to poradzić —  wyszeptała i ze wstydem odkryła, że głos zaczął jej się łamać, dlatego odchrząknęła cicho. — Wydostaniemy cię stąd tak szybko, jak to możliwe. Mama ma plan.  Dasz sobie radę, ta...
— O czym sobie tak miło gawędzicie? — zamarła, gdy usłyszała za sobą niski głos jednookiego samotnika. Spojrzała na niego kątem oka, ale nawet się nie odwróciła. Kończyny odmówiły jej posłuszeństwa. Słyszał? Och, na burze i pioruny, oby tak nie było. Ledwie powstrzymała się od zazgrzytania zębami. — Ojciec i córka, rozdzieleni... Rozczulający widok. Co ty kombinujesz? — wskazał na nią pazurem. Kotka powstrzymała się od cofnięcia kroku, a tylko wyprostowała się. W sercu poczuła jednak ulgę, że prawdopodobnie nie usłyszał ich rozmowy.
— Kazano mi zanieść mu jedzenie, więc zaniosłam — odparła głosem tak czystym i beztroskim, jak tylko była w stanie. — Rozumiem podejrzliwość, ale nie kocham swoich rodziców. Z moimi umiejętnościami mogłabym się stąd wykraść i uciec już dawno, ale nie zrobiłam tego. Nie kocham kogoś, kto zabiłby mnie, gdybym okazała słabość. To jest miasto, tutaj wszystko się zmienia. Nie będę wiecznie stać po stronie rodziców.
Białozór wydał z siebie zamyślony pomruk i cofnął się, a kotka była już niemal pewna, że tak jak wszyscy inni, z łatwością kupi jej wyjaśnienie. Ale cała jej nadzieja wyparowała, gdy usłyszała jego kolejne słowa:
— To dobrze, bo nie będziesz miała problemu z tym, by go skrzywdzić — uśmiechnął się siarczyście. Otworzyła szerzej oczy, ale powstrzymała zdumione sapnięcie, starając się nie zdjąć przypadkiem maski. — Co powiesz na zawalczenie z nim na arenie? — i zbliżył się do niej i sama dziwiła się, że się nie cofnęła, gdy zniżył głos, który przybrał poważny ton, wręcz jak groźba. — Nie jestem głupi. Jeśli chcesz zdobyć moje zaufanie, musisz się bardziej wysilić. Nie wierzę w ckliwe słówka i obietnice.
Spojrzała w stronę klatki, gdzie rozmowie przysłuchiwał się ojciec. Informacja o walce z własną córką widocznie nie przypadła mu do gustu. Znów zwróciła się w stronę niebieskiego i zmarszczyła brwi, gdy na jej pysku zajaśniała determinacja.
— Tak go obiję, że już się nie podniesie — syknęła. Van uniósł brew i przekręciwszy głowę, śledził ją spojrzeniem, gdy odchodziła. Zaskoczyła go? Miała nadzieję. Starała się wychodzić na tym naturalnie, choć bolało. Bolało jak diabli.


* * *
Wrzawa tysiąca przekrzykujących się głosów, która zastała ją w piwnicy Kołowrotu, sprawiła, że zabolały ją uszy. Rozejrzała się po ciemnym pomieszczeniu, gdzie cała masa nieznanych jej w większości samotników wymachiwała łapami czy podrzucała w górę kości i inne odpady, którymi mogliby obrzucić jej ojca. Na miejscu honorowym usiadł Białozór i czuła, że tego wieczoru będzie bacznie obserwować każdy jej ruch, by wychwycić choć najmniejsze zawahanie. Musiała się pilnować, jeśli chciała zyskać jego zaufanie i przy okazji nie umrzeć.
Melasa... Siedział na jednej ze skrzyń z tym swoim irytującym uśmieszkiem, który pragnęła zedrzeć z jego pyska. Mało kto potrafił być tak denerwujący, jak czarny. Mogłaby osobiście wręczyć mu medal za niebywałą umiejętność zachęcania innych do wbicia kłów w jego szyję.
— Panie i Panowie! Oto walka wieczoru, na którą wszyscy czekaliście! Jedyna i niepowtarzalna. Dość zaskakująca i sam jestem tym faktem zdumiony! Ale zaraz, zaraz, nie wszystko naraz haha! — Melasa zabawiał tłum, przeskakując po skrzyniach, by znaleźć się wyżej. — Powitajmy Księżniczkeeee! — zawołał, a straż wepchnęła kocura na arenę. Poleciały różne wyzwiska pod jego adresem, a widownia spluwała w jego stronę. — Zmierzy się z nim dzisiaj jego krew z krwi, ciało z ciała, futro z futra! Oto przed państwem... Beteeeelgeeezaaaa! — zapowiedział kocicę, a tłum zawył. — Co się stało, że w tej młodej duszy zawrzało od chęci spuszczenia ojcu łomotu? Czyżby krew matki przeważyła nad pieszczoszkowym dziedzictwem? Ujrzała jego zepsucie? Tego nie wiemy, ale na pewno wszyscy nie możemy się doczekać tej walki! 
Jafar prezentował się przed jej oczami w dość żałosnym stanie. Jego sweterek był podarty, liczne rany widniały na jego futrze, a łapy drżały. Widać było, że nie był gotowy do tej walki. Nie tyle co fizycznie, ale i psychicznie. 
— Niech rozpocznie się show! — zawołał Melasa, dając znak. Ktoś puknął o metalową pokrywę kosza i tak rozpoczęła się walka.
Całe jej ciało pragnęło natychmiast przestać, wołając ją o litość. Musiała się zmuszać do tego, by wciąż wyglądać pewnie, gdy piorunowała ojca spojrzeniem, gdy rozglądała się po tłumie z dumą rozpierającą serce, choć w rzeczywistości pragnęła zapaść się pod ziemię. Wysunęła pazury, czemu towarzyszył ostry, stukoczący dźwięk.
 —Chcecie zemsty? Chcecie widzieć łzy swojego wroga? — mówiła cicho, a jednak tak głośno, że wszyscy ją słyszeli. To dodawało powagi i uczuć jej słowom. Brzmiały realnie, a to... to ją przerażało. Złudzenie, które może stać się tak realne, że jej własny ojciec zwątpi w jej dobrą wolę. Co pozwalało zachować jej tak przekonujący wydźwięk? To, że część z tych słów była prawdą, była odzwierciedleniem uczuć, które dawno temu, jeszcze jako dziecko, zakopała głęboko w podświadomości. To dlatego bolało dwukrotnie bardziej, ale i również dlatego było dwukrotnie bardziej realne. — Nikt nie potrafi zadać większego bólu od bliskich i rodziny. Lepiej patrzcie, jak to się robi.
Z trudem powstrzymywała się od rąbnięcia Melasy prosto w łeb, gdy słyszała wokół uszu te jego komentarze, dlatego starała się zignorować jego głos. Zbliżała się do ojca powoli, długo odwlekając atak i budując tym samym wśród tłumu napięcie. Wreszcie skoczyła na tatę z pazurami, zachowując przy tym taką lekkość, jakby był to zwykły taniec, a nie szaleńcza walka - tak, jak uczyła ją matka.  

<Tatusiu? Wybacz>

Od Lodowej Łapy (Lodowego Omenu)

Z trudem pokonywała kolejne zaspy. Używała własnych łap jak rakiet, stawiając kolejne kroki delikatnie i z ostrożnością, jednocześnie zgrabnie pokonując kolejne odległości, choć mimowolnie czuła, jak zapada się pod siebie, co utrudniało podróż. Teraz właściwie nie szła nawet po powierzchni śniegu, a torowała drogę przez głęboką jego warstwę, zostawiając za sobą płytki tunel. Jej matka szła z tyłu, usiłując nadążyć za młodą kotką. Lód co jakiś czas zatrzymywała się, oglądając się przez ramię, jakby chcąc upewnić się, że Róża nie zginęła pod warstwą puchu. 
W tych warunkach wytropienie czegokolwiek graniczyło z cudem. Lodowa Łapa była wielce zdeterminowana, żeby nie wrócić do obozu z pustym pyskiem, a ona nie poddawała się łatwo i gdy postawiła sobie cel, wykonywała go za wszelką cenę. Tak też i tym razem uporczywie wchłaniała leśne zapachy mimo mrozu, wilgoci ścierającej zapachy oraz prószącego w oczy śniegu.
Po wielu próbach udało jej się natrafić na świeże ślady myszy oraz pozostawione na krzewach skrawki popielatego futra. Ruszyła za nimi, a trop doprowadził ją do mysiej norki. Sprawnie zabiła zwierzynę, choć, co prawda, lichą, ale nie wybrzydzała. 
Zakryła śniegiem plamki krwi, które zbrukały ziemię po tym, jak przegryzła stworzonku tchawicę, aby nie wabić zgłodniałych drapieżników. 
Nagle usłyszała trzask gałązki. Dźwięk deptanego przez matkę śniegu ucichł - ustała, podobnie jak Lód, która znieruchomiała, przysłuchując się odgłosom otoczenia.
Uniosła wysoko głowę, kładąc łapę na myszy. Nozdrza ją zwodziły, wiatr i wilgoć skutecznie utrudniały tropienie. Coś się tu zbliżało. 
Wtem zza jeżynowych krzewów wyskoczyła jakaś ciemna masa. Lodowa Łapa od razu nastroszyła futro, gotowa stanąć do walki. Obróciła się przez ramię w stronę matki - Różany Step była zmęczona. Och, na Bezgwiezdną Ziemię, Lód poczuła ukłucie wyrzutów sumienia, że nie pomyślała o słabowitej matce, dla której wędrówka po śnieżnych zaspach była dwukrotnie bardziej wyczerpująca.
Nie chciała zmuszać Różanego Stepu do walki. Matka nie zniosłaby tego ciężaru. Już teraz była wyraźnie wycieńczona. 
Samotnik powoli zbliżał się w jej stronę. Był sam. Wyczułaby, gdyby przybył tu z większą ilością kotów. Z tej odległości woń była łatwiejsza do rozpoznania. Na ciele włóczęgi rysowały się kości. Czarny kocur musiał być wyraźnie wygłodzony.
Lodowa Łapa w innych okolicznościach poszłaby na kompromis i oddała mu mysz, ale nie robiła tego z jednego względu - to byłoby tchórzostwo. Klan potrzebował tego jedzenia, a ona zamierzała o nie walczyć - walczyć o każdy kęs myszy dla kociąt, karmicielek i wojowników. Zniżyła głowę na równi z poziomem barków i przez dłuższy czas oba koty krążyły w półokręgu, patrząc sobie w oczy. To samotnik zaatakował pierwszy i przepchnął ją niemal na drugi kraniec polanki. Siłowała się z nim przez dłuższy czas, aż odepchnął ją, a ona wpadła prosto na jedno z drzew. Dostrzegła, że kocur zbliżył się do leżącej w śniegu myszy, ale ku jej zaskoczeniu minął ją. Jak to? Nie chodziło mu o jedzenie?
Ale gdy zaczął krążyć wokół osłabionej matki jak kruk nad padliną, dotarła do niej świadomość, że w istocie chciał pokarmu. Tylko nie takiego w formie małej myszki, która nie starczyłaby na długo i nie dałaby organizmowi wystarczająco energii na przetrwanie kolejnych nocy. Był zdesperowany i głodny. Chciał kota.
Rzuciła się do przodu z taką siłą, że sama siebie zaskoczyła.  Rzuciła się na niego od tyłu i wgryzła w grzbiet, zahaczając kłami o włókna skóry i ciągnąc mocno, aż nie oderwała jej kawałka. Samotnik ryknął i zwrócił się w jej stronę błyskawicznie, a duża łapa uderzyła ją w twarz. Upadła i była gotowa na kolejny bolesny cios, jako że odkryła swój słaby punkt, ale samotnik obrócił się, kierując się w stronę matki. Nie chciał z nią walczyć, desperacko potrzebował jedzenia. A matka... Cóż, matkę łatwo było zabić.
Nie pozwoliła mu na to. Podniosła się i wystrzeliła w górę, łapiąc kocura za kark. Siła odrzutu sprawiła, że potoczyli się i rąbnęli o drzewo. Uczennica złapała włóczęgę za głowę i uderzyła nią kilka razy o drzewo. Poczuła, jak obce zębiska chwytają ją za kark. Samotnik rzucił nią jak jakąś kulką z mchu, choć udało jej się przeturlać i odzyskać równowagę. 
Krążyła wokół matki, chcąc zapewnić jej bezpieczeństwo z każdej możliwej strony. Wreszcie, gdy wypatrzyła dogodny moment, gdy samotnik się zbliżył, próbując kolejny raz zaatakować mentorkę, uczennica rzuciła się do przodu i wbiła mu pazur w oko, czego następstwem był głośny ryk przepełniony bólem i frustracją. 
— Nie chcę cię skrzywdzić — powiedziała.  — Odejdź i wszyscy możemy zapomnieć o tej sytuacji.
Nie wiedziała, jakiej innej reakcji mogła się spodziewać, niż tylko odwrotnej - w żyłach samotnika zawrzała furia, gdy zaatakował ją po raz kolejny w amoku desperacji. Podciął jej nogi i przybił do ziemi, a następnie uderzył łapą w pierś, sprawiając, że zabrakło jej tchu. Mroczki na moment pojawiły jej się przed oczami. Kocur już miał chwycić za jej gardło, gdy uczennica wyrwała gwałtownie głowę do przodu i zacisnęła szczęki na szyi napastnika. Poczuła, jak metaliczny posmak gęstej, szkarłatnej krwi rozpływa się po jej języku. Ciało samotnika leżało jak sparaliżowane, a ciepło dotąd z niego bijące ustało. Dysząc, odsunęła się od ciała i spojrzała niepewnie na własne odbicie w zamrożonej kałuży. Cały jej pysk zbrukany był w krwi. 
Przymknęła oczy, czując, jak serce bije jej szybko i nierównomiernie. Nawet nie zauważyła, gdy podeszła do niej matka.
— Zabiłam go  — głos jej się załamał, ale najgorsze było to, że nie martwiła się dlatego, że go zabiła, a dlatego, że nie czuła w związku z tym żadnych większych emocji. Nie czuła, że tego żałowała. Z przerażeniem odkryła, że mogłaby zrobić to i drugi raz. 
— To było konieczne — Róża usiłowała ją pocieszyć, ale nie wiedziała, że w rzeczywistości reakcja Lód była spowodowana czymś zupełnie innym. 
— Dlaczego nie zrezygnował? — wyszeptała już dużo spokojniej. 
— Był głodny — i dopiero w tym momencie czarno-biała uczennica zwróciła uwagę na oczy samotnika - jedno z nich przebite i zakrwawione, drugie zaś wilgotne od łez. — Ta pora nie sprzyja nikomu.
—  Chciał cię zjeść — wysunęła pazury. — Nie pozwoliłabym na to. Dałam mu szansę, żeby się odwrócić i zaprzestać, ale atakował dalej. Ktoś, kto odrzuca coś takiego... Sam wybiera śmierć — mówiła jak w transie, bardziej po to, by uciszyć podświadomość usprawiedliwianiem takiego okropnego czynu. Zrobiła to w samoobronie, owszem, ale nie czuła niczego względem martwego samotnika. Ani współczucia, ani nawet ciężkiego brzemienia noszenia na łapach czyjejś krwi. Nic. Była wobec tego absolutnie obojętna i to ją przeraziło, dlatego w myślach robiła wszystko, żeby tylko to sobie wytłumaczyć: "przecież to nie twoja wina, przecież sam napatoczył ci się pod łapy, przecież nikt by mu nie współczuł". Ale czy w większości kotów taki widok nie powinien wywołać chociażby odrazy? Dyskomfortu?
— Dziękuję, że mnie ochroniłaś — jej rozmyślania przerwała matka. — Gdybym była tu sama... Nie miałabym dość sił, żeby walczyć lub uciekać. Jesteś gotowa, żeby zostać wojowniczką.
Uczennica rozszerzyła oczy, spoglądając na matkę z niedowierzaniem. 
— Naprawdę?
— Przekażę Błękitnej Gwieździe, że spisujesz się dobrze — Różany Step odwróciła się powoli i zaczęła sunąć przez zaspy z powrotem w kierunku obozu. Vanka szybko zrównała swój krok z szylkretową wojowniczką, opierając o nią swój bok, by pomóc jej w dalszej wędrówce.
Lodowa Łapa nawet nie spojrzała się za siebie, na trupa, którego za sobą pozostawiła. Pewne sytuacje wymagają poświęceń i ofiar. Musiała to zaakceptować. I była na to gotowa.
— Widok śmierci... Nie przeraził cię? — spytała niepewnie Lodowa Łapa, gdy daleko przed horyzontem wyłonił się obóz. To pytanie ugrzęzło jej w gardle i choć niezmiernie chciała je zadać, za każdym razem sprawiało jej to trud. Zastanawiała się, dlaczego reakcja matki była tak... Spokojna, jak na zobaczenie kogoś w takim stanie. Różany Step westchnęła głęboko.
— Widziałam śmierć wielokrotnie więcej niż połowa członków tego klanu razem wzięta — rzekła, gdy powoli przemierzały kolejne ośnieżone skrawki boru. — To, co zobaczyłam dzisiaj nie było nawet w połowie tak przerażające, jak to, co widziałam w Betonowym Świecie.
Lodowa Łapa spuściła wzrok, obserwując własne łapy kroczące z gracją po zlodowaciałym śniegu. Krew się zmyła, puch stopniał na łapach i zakrył jej zapach, ale ona wciąż czuła się, jakby ociekała świeżą posoką. 
— Rozumiem — odpowiedziała. Tylko tyle - nie potrzebowała żadnego więcej słowa. Do obozu przyszły już w całkowitej ciszy, jakby to, co się tego dnia wydarzyło, było tylko rozmywającą się senną wizją stopniowo zastępowaną przez jawę. Lód chciałaby, aby tak było.
Łapy drżały jej z zimna i z wysiłku, a każdemu oddechowi towarzyszyła wypływająca z ust para. Osunęła się na ziemię przy jakimś drzewie i przymknęła powieki.  Z jakiegoś powodu jej serce wypełniła ulga. 
"Z każdą kolejną śmiercią będzie coraz łatwiej."
Głos przedarł się przez myśli i spowodował, że oparła ciężko podbródek na łapach. Czy rzeczywiście tak było? Czy balast, który nosiła dotąd na swoich barkach po pierwszym w życiu morderstwie był tylko początkiem stale zacierającej się granicy? Gdy stała nad martwym ciałem, spostrzegła, że nie czuła względem zabitego żadnych uczuć, a zabicie nie wywołało w niej ani odrazy względem własnego czynu, ani empatii w stosunku do cierpienia swojej ofiary. Nic.  W jej sercu nie było absolutnie nic, gdy go zabijała.
Czy tak miało wyglądać życie w kulcie? Absolutna obojętność wobec cierpienia? 
Wiedziała, że wiele kotów zabijało dla przyjemności lub czerpało tę przyjemność z widoku zabitego wroga. Nie ona. Nie czuła żadnej dumy, żadnego szczęścia, nie czuła też smutku.  W jej umyśle nie zmieniło się nic, gdy pozbawiała tego kota życia. Nie była na niego zła, nie była też wobec niego empatyczna. Czuła jedynie rozsadzającą ją od wewnątrz pustkę, jakby wciąż ciężko było jej przyjąć do świadomości, co się wydarzyło. 
Nie zauważyła, gdy dosiadł się do niej Blada Łapa. Zrobił to tak cicho, że równie dobrze mogłaby stwierdzić, że to skrzypienie śniegu było sprawką wiatru. Podrzucił jej pod nos jakąś drobną mysz, a sam położył się obok.
— Twoja matka chwaliła się twoim dzisiejszym osiągnięciem. Gratulacje, czy coś — burknął, a Lód milczała przez dłuższą chwilę, jakby każdą możliwą odpowiedź uznała za zbędną. 
Dopiero po chwili zwróciła się w stronę młodszego uczniaka.
—  Koty od głodu wariują. Nie chciałam tamtego zabijać, ale gdybym tego nie zrobiła, to on zabiłby któreś z nas pierwszy — powiedziała cicho. —  Nie winię go. Nie był zły, tylko zdesperowany. Chciał przeżyć... Cóż...
Blada Łapa milczał przez chwilę, szurając pazurem po śniegu.
— Klan głoduje. 
—  Nie na długo. Prędzej czy później musi nadejść odwilż — zaoponowała, chociaż sama nie była pewna, ile jeszcze byli w stanie wytrzymać. — Wtedy uzupełnimy zapasy. 
Taką miała nadzieję. Ten sezon dla nikogo nie przyniósł nic dobrego. Choć zimno zazwyczaj jej nie przeszkadzało, teraz marzyła o ponownym nadejściu pory nowych liści. Nie chciała, żeby klan już dość osłabiony podupadł jeszcze bardziej. 
Zbliżał się wieczór i rozmowę przerwały im donośne słowa Błękitnej Gwiazdy.
— Niech wszystkie koty zdolne do polowania zbiorą się na spotkanie klanu.
Blada Łapa wstał ciężko, kładąc po sobie uszy.
— Będziesz mianowana.
— Najprawdopodobniej — mruknęła w odpowiedzi, skupiając całą swą uwagę na pień, na którym siedział lider. Wraz z całą resztą przebywających w obozie kotów podeszła do miejsca przemówień i usiadła, cierpliwie czekając na kolejne słowa przywódcy. 
— Tego wieczoru stanie przed wami dwójka świetnie wyszkolonych uczniów, którzy będą rywalizować ze sobą o posadę wojownika. Lodowa Łapo, Oszroniona Łapo?
Koty zebrane dotąd wokół pnia rozeszły się wzdłuż obozu, aby dać im więcej miejsca na walkę. Lód spojrzała się za ramię - Szron stał już po drugiej stronie areny. Więc miała walczyć z własnym bratem? Kiedyś poczułaby ukłucie bólu, że będzie zmuszona go skrzywdzić, jednak tego dnia była szczęśliwa, że zdoła pokazać światu, jak duża siła drzemie w łapach kotki. Stojąc tak i mając za plecami pień przywódcy, obejrzała się po tłumie, wyszukując wzrokiem bliskich. Zobaczywszy ojca, pazury jakby same wysunęły jej się spod powłok futra. Nie zauważał jej wcześniej? Więc zauważy ją teraz.
Pod osłoną nocy dwójka uczniów rozpoczęła między sobą walkę, która miała zaważyć na ich przyszłości w klanie. Lodowa Łapa walczyła tak, jak nauczył ją pradziadek, ale wykorzystywała przy tym własne techniki zakorzenione głęboko w jej umyśle. Szła powoli, skupiając wzrok na Oszronionej Łapie, z pyskiem przy ziemi. A potem szybki trzask i brat wystrzelił w jej stronę, rozpoczynając szarżę. Lód uskoczyła w bok w ostatnim momencie. 
Zmęczyć i powalić. Jak sowa, która pikowała w dół co parę uderzeń serca, podgryzając i poddziobując przyszłą ofiarę. 
Gdy brat po raz kolejny ruszył w jej stronę i rzucił się na nią z pazurami, przetoczyła się pod jego brzuchem i udało jej się przeorać po nim pazurami. Szron wydał z siebie głuchy ryk i obrócił się całym ciałem. 
— Pokonanie kotki? To będzie łatwe. Usuń mi się z drogi, bo nie chcę cię skrzywdzić — powiedział do niej cicho, gdy zbliżyli się do siebie, krążąc wokół i czekając na dogodny moment, by zaatakować. Lód parsknęła cierpko.
— Skąd myśl, że dałbyś radę mnie skrzywdzić? — rzuciła mu się do gardła. Przetoczyli się przez wyznaczoną do walk część obozu, brodząc w gęstym śniegu. Kocur przycisnął ją do ziemi i zaczął poruszać, naciskając łapami na klatkę piersiową. Kątem oka zobaczyła, jak zainteresowanie tłumu wzrasta. 
Zaczęło brakować jej oddechu. Musiała myśleć szybko - i w tym momencie wzięła w zęby leżącą blisko ostrą gałązkę i wbiła ją w miejsce, gdzie uprzednio zrobiła ranę. Wrzask był tak przeraźliwy, że kruki masowo odleciały z drzew. 
Wykorzystała ten moment, by wydostać się z uścisku brata. Szkarłatna krew plamiła śnieg, tworząc krwawe ślady, których zapach intensywnie objął polanę za każdym razem, gdy Szron stawiał kroki. 
Przez następne chwile uciekała, nie pozwalając bratu się dotknąć - wykonywała uniki, skoki, starała się nie dostać od niego w łeb, a gdy uznała, że był dostatecznie zmęczony próbami ataku, zaczęła kolejną część swojego planu. Rzuciła się w jego stronę i ku jej zaskoczeniu, została odparta z dużą siłą. Złapał ją za kark i rzucił nią przez dobry kawał lisich odległości, a gdy upadła na ziemię, wydała z siebie głuche stęknięcie. Poraniony brat zbliżał się do niej, a jej przed oczami rozmazał się obraz. Poczuła, jak brat dociska swoją łapę do jej głowy tak mocno, że wrzasnęła, czując, jak krew zaczyna spływać jej po policzku. Łzy zakręciły jej się w oczach z bólu, ale nie pozwoliła im się ulotnić.
—  Jesteś słaba. Potrzebujesz tej ochrony.
I w tym momencie wykorzystała swoją ostateczną kartę. Zacisnęła mocno zęby i kopnęła tylnymi łapami w jego łapy. Gdy się przewrócił, podniosła się i skoczyła na niego, dociskając do ziemi i wsłuchując się w jego przedłużone cierpiętnicze jęknięcie. Wysunęła pazury i przejechała nimi po jego klatce piersiowej. Gdy zaczął się niebezpiecznie wić, wierzgać łapami, usiłując ją z siebie zedrzeć, złapała jego tylną łapę i...
Trzask.
Cały klan mógł zobaczyć, jak uczennica wykręca własnemu bratu kończynę, tworząc z niej nienaturalny flak. Kocur wrzasnął z bólu, a Lód uderzyła go po raz kolejny i kolejny, aby mieć pewność, że się nie podniesie. Stanęła nad nim, obie przednie łapy umieszczając na jego głowie i uderzyła jego łbem o ziemię raz, a potem drugi. 
Nagle, jakby dopiero doszło do jej świadomości, co właśnie zrobiła, odsunęła się od uczniaka i splunęła krwią prosto w śnieg, czekając na wyrok lidera. Błękitna Gwiazda stał na pniu w całkowitej ciszy przez dłuższą chwilę pełną rozdzierającego ją od wewnątrz napięcia, a potem przemówił.
— Lodowa Łapa wygrała walkę — oświadczył. — Podejdź no tu.
Wyminęła z jakąkolwiek resztką gracji i dumy, jaka jej pozostała, brata i ruszyła wprost do pnia. Kątem oka zauważyła, jak Zaranna Zjawa zgarnia jej brata. Kakofonia wrzasków, która dochodziła z legowiska medyka sprawiała, że przechodziły ją ciarki. Czuła, że wzrok ojca podąża za Oszronioną Łapą, który dzisiejszej nocy okrył się wstydem i hańbą.
— To była interesująca walka — powiedział w końcu przywódca. — Poświęćmy tę chwilę na włączenie stojącej tu uczennicy w szeregi naszych wojowników. 
Tłum obejrzał się po sobie. Wiedziała, że spodziewali się innego wyniku. Spodziewali się, że Szron z nią wygra - w końcu jakie szanse miała wysoka, choć chuda i drobna kotka w walce z umięśnionym kocurem? Najwidoczniej większe, niż myśleli.
— Ja, Błękitna Gwiazda, przywódca Klanu Wilka, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tę młodą uczennicę. Trenowała pilnie, by zdobyć doświadczenie niezbędne do ochrony klanu i jego członków. Polecam ją wam jako kolejną wojowniczkę.  Lodowa Łapo, czy przysięgasz przestrzegać praw nadanych przez twojego przywódcę i chronić swój klan nawet za cenę życia?
Uczennica zamrugała dwukrotnie.
— Przysięgam — odpowiedziała cicho i spokojnie, dbając o to, by dobrze się prezentować przy klanie.
— Zatem mocą naszych potężnych przodków nadaję ci imię wojownika. Lodowa Łapo, od tej pory będziesz znana jako Lodowy Omen. Klan ceni twoją mądrość i lojalność oraz wita cię jako nową wojowniczkę Klanu Wilka.
Czuła się niesamowicie, gdy klan zaczął skandować głośno jej imię.
— Lodowy Omen! Lodowy Omen!
Czy jej nowe imię jej się podobało? Było piękne, brzmiało godnie, ale smutna świadomość tego, że było to dziedzictwo zapoczątkowane przez jej pradziadka, które ją przyćmiewało, była obecna z tyłu jej głowy. To imię będzie dla niej znakiem, że musi się starać, aby wyjść z cienia przodków i zacząć być doceniana za własne zasługi, nie za to, z czyjej krwi się zrodziła. Chciała zasłużyć na  szacunek i zaufanie własnymi łapami, własną pracą i wysiłkiem. Zamierzała pokazać ojcu i rodzinie, że nie potrzebowała dobrego urodzenia, żeby być dobrą wojowniczką. Zatem imię było jednocześnie prześladującym ją duchem i wiernym kompanem wędrówki. 
Pożegnała się z Różanym Stepem, mrucząc i ocierając się o klatkę piersiową matki. Gdy podszedł do nich ojciec, odsunęła się i wyprostowała, mierząc go chłodnym spojrzeniem.
— To była dobra walka. Być może kiedyś zasłużysz się w klanie. 
— Dziękuję za pochlebne słowa, Koszmarny Omenie — mimo pozornie pozytywnego wydźwięku, jej głos był cierpki i pozbawiony emocji. Odwróciła się na pięcie i skierowała w stronę wyjścia z obozu, gdzie miała odbyć czuwanie. W ciszy leżała przed wejściem, skupiając wzrok na gwiezdnych konstelacjach i wsłuchując się w miarowe pohukiwanie sowy. 
Teraz nie było już odwrotu. Musiała udowodnić swoją wartość i zrobi to za wszelką cenę.
"Będzie z ciebie dobra kultystka", głos nieprzyjemnie zabębnił w jej uszach.
Pozwoliła sobie na przymknięcie oczu i złożenie niemej modlitwy do przodków w Mrocznej Puszczy. Dali jej życie, które przyniosło za sobą możliwość rozwoju. Jeśli coś naprawdę było w jej życiu najważniejsze, to właśnie oni. 

* * *

Siedziała przy świerkowym drzewie, turlając łapą po śniegu szyszkę, by zająć czymkolwiek swoje kończyny. Spod przymrużonych powiek widziała, jak Chłodny Omen krząta się po obozie z garstką członków kultu. Podniosła uszy zainteresowana, choć nie poruszyła się, a tym bardziej nie wstała z miejsca. Rozmawiali ze sobą, a ich pyski przybrały całkiem poważne miny. Z tej odległości nie była w stanie wychwycić żadnych słów, więc pozostało jej tylko przysłuchiwanie się niezrozumiałemu bełkotowi. Zmrużyła podejrzliwie oczy, ale nie miała czasu się nad tym zastanawiać - usłyszała kroki. Otworzyła szerzej oczy, gdy spostrzegła czyjeś biało-rude łapy. Spojrzała w górę i westchnęła głęboko, widząc brata. Na jego pysku widniała wyraźna szrama, którą sama mu zrobiła. Był wściekły.
— Widzisz, co zrobiłaś? — wycedził. — Dawałem ci fory, a ty to wykorzystałaś!
Podłożyła mu ogon pod łapy i obserwując, jak potyka się o niego, padając na ziemię, przekrzywiła głowę, świdrując go spojrzeniem.
— To też były fory?
— Nie mam ochoty na twoje żarty — syknął, wyraźnie zażenowany. Nie odpowiedziała nic, chociaż w tamtym momencie wcale nie żartowała. — Ciesz się, że dałem ci wygrać, bo inaczej skończyłabyś jak Szadź.
Przekręciła głowę jeszcze bardziej, jakby chciała powiedzieć "Ach, tak?", ale postanowiła milczeć. Oczywiście, że brat był zbyt dumny, by przyjąć klęskę na klatę. Musiał tu przyjść i upewnić się, że wie, że dał jej wygrać. Nie wyprowadzała go z błędu. Nie zamierzała marnować sił na tłumaczenie mu, że wygrała, bo była od niego lepiej wyszkolona i silniejsza. Kocur odwrócił się i pokuśtykał z powrotem do legowiska medyka. Kotka była ciekawa, ile zajęło Zarannej Zjawie wyciągnięcie z niego tego badyla, którego wbiła mu w świeżo zrobioną ranę. Musiało boleć. Z jakiegoś powodu nie było jej żal brata. Ale także nie cieszyła się z jego porażki. Było jej całkowicie obojętne, jak to zniósł. Liczyła tylko, że zamiast brnąć w kłamstwa pogodzi się z przegraną i wyciągnie z niej wnioski. Nie chciała w końcu źle dla członków rodziny. 

Księżyc wzeszedł, powoli rozświetlając niebo, a świeża wojowniczka szykowała się do spędzenia pierwszej nocy we własnym legowisku. Obóz już całkowicie ucichł, a poza nią i kotem stojącym na warcie nie było nikogo na zewnątrz. Schyliła głowę i miała już udać się do ciepłego legowiska, gdy zobaczyła jakiś przebiegający cień kątem oka. Dopiero po chwili rozpoznała Jad. Zaskoczyła się wcale niemało, unosząc brwi i miała już spytać się, co tu robi, gdy czarna wojowniczka położyła jej łapę na pysku.
— Chodź — rzuciła krótko i od razu ruszyła w kierunku tunelu budującego wyjście z obozu, nie odwracając się nawet do świeżo mianowanej wojowniczki. — I siedź cicho.
Nie protestowała, ostrożnie podążając za kotką. Minęli Kukułcze Gniazdo, która stała na straży. Nic nie powiedziała, a skinęła tylko krótko głową, przepuszczając je.
— Co my właściwie robimy? — spytała Lód z lekkim roztargnieniem.
— Idziemy na spotkanie kultu, mysi móżdżku — ucięła Jadowita Żmija, ale kąciki jej ust rozwarły się w prawie niezauważalnym uśmiechu. — Twój dziadziuś ocenił, że się nadajesz.
— Och. — Tak, to były jej jedyne słowa odpowiedzi. Jakoś nie potrafiła znaleźć czegokolwiek innego, co byłoby warte wypuszczenia na wiatr. 
Jad pokręciła głową, jakby poważnie zmęczyła się tą rozmową, i poprowadziła Lodowy Omen wzdłuż lasu. Wkrótce vanka najpierw wyczuła, a potem zobaczyła całą gromadę Wilczaków. Błękitna Gwiazda stał na ich czele, a w pomroku nocy jego oczy świeciły się, odbijając światło nieba. Rozejrzała się po otoczeniu i zniżyła głowę, jak miała w zwyczaju, lustrując wszystko badawczym, nieco podejrzliwym spojrzeniem.
— Witaj w naszym skromnym gronie, Lodowy Omen — nocną ciszę przerwał głęboki głos niebieskiego. Wszyscy spojrzeli się po sobie, a Lód poczuła się zirytowana faktem, że nie była w to wszystko wtajemniczona. Przynajmniej do tej pory. Nie wiedziała zbyt dużo o kulcie od wewnątrz, a jej wiedza ograniczała się do tego, co mówiła im Bielicze Pióro czy inni kultyści. Nie było tego zbyt wiele.
Wyprostowała się.
— Będziesz musiała samodzielnie przyprowadzić tu jednego samotnika — Jad sprzedała jej przyjacielskiego kuksańca, choć Lód wciąż stała jak wryta. Wreszcie otrząsnęła się i wysunęła wyżej głowę. Tymczasem Błękitna Gwiazda zmarszczył brwi i westchnął głęboko.
— Jadowita Żmija miała na myśli, że zanim staniesz się pełnoprawną członkinią naszej grupy, twoim zadaniem będzie przyprowadzenie tu samotnika, którego krew pozwoli ci zasiąść z nami w szeregach kultu. To, w jaki sposób to zrobisz, pozostaje tylko i wyłącznie twoją wolą. Możesz użyć siły lub spróbować przyprowadzić tu jakiegoś pasywnie. Nie ma to znaczenia - ważne jest tylko to, abyś go przyniosła. Gotowa?
Spojrzała na dziadka, który przyglądał się jej, odkąd tylko tu przylazła. I odparła:
— Jestem gotowa.
— Nie zabij się, jak będziesz się szlajać po lesie! — krzyknęła za nią Jadowita Żmija, gdy wojowniczka oddalała się od grupy kotów. Lód zdążyła tylko przewrócić oczami.
To nie mogło być takie trudne, prawda? Tutaj ciągle pętali się jacyś samotnicy. Pociągając stale nozdrzami, chodziła po ciemnym, chłodnym lesie dość długo, nim natrafiła na trop samotnika. Dobrze widoczne odciski kocich łap w śniegu. Dokładnie zbadała je wzrokiem, dochodząc do wniosku, że musiały należeć do dorosłego kota. Nie potrafiła jednak określić, czy była to kotka, czy kocur.
Ruszyła tropem, który doprowadził ją do drzewa, w którym wyżłobiona była mała norka. Kiedyś musiała należeć do lisa, ale teraz dobiegała z niego zwietrzała woń kota. 
Wtem coś się na nią rzuciło. Przeturlała się z obcą masą po śniegu, aż nie odzyskała równowagi i odskoczyła, sycząc instynktownie. Zaraz jednak wygładziła swoje futro, uspokajając się.
— Hej, nie tak prędko. Nie jestem wrogiem — miauknęła tym swoim charakterystycznym dla siebie spokojnym, beznamiętnym głosem. 
Musiało zadziałać, bo samotnik - na oko dorosły, młody kocur - znieruchomiał i przyjrzał jej się podejrzliwie. Był chudy prawie jak nitka flaków, kości żebra malowały się na jego sylwetce, stanowiąc piętno srogiej zimy.
— Czemu miałbym ci ufać?
— Bo nie masz wyboru — odparła z przekorą, która sprawiła, że kocur parsknął. — Możesz się tu dalej zamrażać, albo pójść ze mną do bezpiecznego schronienia.
— Nie.
Wzruszyła barkami i odwróciła się, gotowa odmaszerować wolnym krokiem, choć kąciki jej ust rozwarły się w uśmiechu. Tak, jak się spodziewała, po dłuższej chwili namysłu, kocur podbiegł do niej.
— Właściwie... Zaczekaj.
— Hm? — obróciła się w jego stronę i wysunęła podbródek, patrzywszy mu prosto w oczy.
—  Mówisz, że masz schronienie?
— I jedzenie — przytaknęła. — Słyszałeś na pewno o żyjących tu klanach. Potrzebujemy wojowników. Dałbyś nam swoje umiejętności, a my tobie zwierzynę i bezpieczny obóz.
Przyglądał jej się nieufnie, a Lód, która wyjątkowo nie radziła sobie z ukazywaniem emocji, wysiliła się na ciepły, zachęcający uśmiech. Nie stanowiło to dla niej jakiegoś dużego trudu, to była w końcu gra aktorska. Kocur wreszcie pokiwał głową i ruszył za nią. Prowadziła go przez las, tam, gdzie czekało na nich zbiorowisko kultystów. Zdusiła w sobie poczucie winy. Przecież nie robiła nic złego. Nie zabijała dla rozrywki, dla przyjemności, nie robiła tego po to, by cieszyć się z widoku czyjegoś nieszczęścia, co było wynaturzeniem, którym gardziła. Robiła to z konieczności. Kiedy śmierć nie idzie na marne, nie jest zła, prawda?
Tak to sobie próbowała tłumaczyć, aż doszli do grupy kotów. Na pysku włóczęgi zajaśniał słaby uśmiech - rozluźnił mięśnie, widocznie szczęśliwy, że znajdzie tu obiecane lepsze życie. Jednak Lód spostrzegła, że jego mięśnie się napinają, a ciało sztywnieje, gdy zauważył, że kultyści ustawili się w okręgu, otaczając ich i odcinając jakąkolwiek drogę ucieczki. Spojrzał na nią z widocznym rozczarowaniem. Kotka starała się wytrzymać jego spojrzenie beznamiętnie, nie ukazując żadnej emocji, ale gdy tylko odwrócił się w stronę zebranych, zacisnęła z bólem oczy. Zazgrzytała zębami i wysunęła pazury. Nie była słaba. To nie był czas na troski.
Skoczyła na samotnika i zacisnęła zęby na jego gardle, a gdy cierpka posoka rozbryzgła się na jej pysku, odsunęła się, pozwalając, by martwe ciało upadło z gruchotem na śnieg. 
Zamknęła oczy i potrzebowała dłuższej chwili, by pogodzić się z tym, co zrobiła. Zebranym kotom nie pokazała jednak żadnej, nawet najmniejszej, iskierki jakichkolwiek uczuć, emocji. 
Jad poklepała ją po grzbiecie z tym swoim zawadiackim uśmiechem na pysku. 
— Dobra robota.
Jednak gdy Chłodny Omen zbliżył się do niej, wszyscy odsunęli się i ucichli. Starając się zignorować wszystkie myśli krążące wokół truchła samotnika, podeszła do dziadka na krok i godnie podniosła głowę. 
— Klan Wilka potrzebuje młodego ogniwa w kulcie szczególnie w tym ciężkim okresie. Myślę, że ja i wszyscy tutaj zgromadzeni, nie mamy wątpliwości, że Lodowy Omen podoła swojemu zadaniu. Godnie przystąpiła do zabójstwa samotnika i zrobiła to bez najmniejszego wahania. Doceńmy ją jako przyszłą kultystkę i pokładajmy całą nadzieję w duchach Mrocznej Puszczy, że nas nie zawiedzie. Stoi przed nami z obliczem, które tak dobrze znane jest wszystkim Wilczakom. Jest odbiciem naszego zmarłego lidera, które, miejmy nadzieję, przyniesie nam tylko chwałę i nie okryje się hańbą. Wierzymy, że przyjmiesz rolę do odegrania w życiu naszej grupy i wkrótce pokażesz nam, że włączenie cię w nasze szeregi było dobrym wyborem.
Była całkowicie nieruchoma, choć wychwyciła cień uśmiechu na pysku dziadka. Czy była zadowolona z jego słów? Nie do końca. Nie chciała być odbiciem Mrocznej Gwiazdy i nie chciała, by tak ją postrzegano - ale samo wyzwanie wyrwania się z jego cienia rodziło w niej ekscytację i siłę do praktyki i rozwoju. 
— Ja, Chłodny Omen, Wielki Kapłan kultu Mrocznej Puszczy, naznaczam cię w imię naszych przodków. Czy jesteś gotowa przyjąć na siebie nasze znamię jako dowód inicjacji?
— Tak — odpowiedziała głębokim, spokojnym głosem, i przymknęła oczy.
— Zatem otrzymasz ode mnie znak, który pozostanie z tobą aż do śmierci i zawsze będzie przypominał ci o przynależności do kultu.
Złapał ją za ucho i oderwał jego końcówkę, a ona pozwoliła, by strumyk ciepłej posoki spłynął jej po policzku, karmiąc swoim metalicznym zapachem. Otworzyła oczy, gdy usłyszała kolejne słowa.
— Tej nocy, zgodnie z wolą Mrocznej Puszczy, przyjmujemy cię oficjalnie jako pełnoprawną członkinię naszej grupy. Wierzymy, że będziesz wiernie służyć naszym przodkom i działać na rzecz kultu, abyśmy nigdy nie upadli.
Chłodny Omen dotknął łapą miejsca, w którym przecięła samotnikowi tchawicę i naciskając na rozerwane, zakrwawione gardło, zwrócił się w jej stronę i położył łapę na jej czole.
— Lodowy Omen! Lodowy Omen!
Nie czuła żadnego szczęścia, a całe pokłady determinacji, by osiągnąć postawione przed sobą cele.

[4545 słów]

Nowa członkini Miejsca Gdzie Brak Gwiazd!

 
KUNIA NORKA

 Powód odejścia: Decyzja właściciela
Przyczyna odejścia: Wyczerpanie organizmu przez wygłodzenie i wychłodzenie
Zasłużenie: Morderstwo kota, zawarcie umowy z kotem z Mrocznej Puszczy

Odeszła do Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd!

Od Kuniej Norki

Drżała z przejmującego zimna. Kocica kuliła się w kącie nory, wciskając nos między łapy, jednak nie mogła powstrzymać sierści przed stroszeniem się, usiłując zatrzymać choć odrobinę ciepła. Na marne. Nie czuła już własnych palców, a kiedy tylko powiew wiatru choćby musnął jej nos, miała wrażenie, jakby ten zamieniał się w lodowy kryształ. Tęskniła za legowiskiem medyka w obozie swego klanu. Choć najbardziej... za tym starym. Niemal wszyscy zapomnieli już, że kiedykolwiek żyli w innym miejscu. Duża część kotów już urodziła się tutaj, nie znała starego domu.
Ona jednak dobrze pamiętała, w jakim obozie przyszło mieszkać Klanowi Wilka księżyce, och, długie księżyce temu. Praktycznie przeniosła się do niego, kiedy zamknęła oczy. Zdawało jej się, że patrzy na sufit żłobka i słucha jednej z wielu historii, jakie trzymała w zanadrzu Różana Słodycz. Babcia wielokrotnie mówiła jej opowiastki o legendarnych liderach, wojownikach, zbaczając często, wymyślając własne postacie i ich losy. Czasami nawet słuchała o jej życiu przed przyjściem do klanu, o poznaniu dziadka (czego ona niestety swoją drogą nie mogła zrobić), o dzieciństwie Sosnowej Igły. Szylkretki nie było z nią długo, ale nie straciła w sercu Kuniej Norki specjalnego miejsca.
Legowisko uczniów... nie grzała w nim zadka długo. Najbardziej pamiętała, kiedy po jej pierwszym zgromadzeniu okrutnie zlała ją matka. Po tej nocy bracia wciągnęli ją do krzewu, by się nią zaopiekować. Zawsze przypominała sobie te chwile, kiedy wspominała swój czas z Mysikrólikiem. W końcu wtedy był jej małym bohaterem.
Legowisko medyka za to było najbardziej przytulne. Schowane w pieczarze, ciemnej, lecz ciepłej, wypełnionej zapachami świeżych ziół. W końcu to podążanie tą ścieżką było jej marzeniem i, przynajmniej według Kuny, było jej pisane. To nie ekscytujące życie wojownika pociągało ją najbardziej, a możliwość niesienia innym pomocy. Była pod okiem dwóch znakomitych uzdrowicieli, których podziwiała. Spała zaraz przy posłaniu Deszczowej Chmury, którym się opiekowała nawet, kiedy ten był zmuszony do zostania starszym. Siedziała przy jego boku aż do samiuśkiego końca.
Przy stercie ze zwierzyną często przesiadywała, chociażby z Goryczką, Goryczkową Łapą, czy już Goryczkowym Korzeniem. Jadły, śmiały się. Goryczka naprawdę kochała wróble, drozdy i inne ptaki. A Kunia Norka za każdym razem chichotała, gdy ta próbując oskubać zwierzynę rozrzucała miękkie pióra wokół siebie jak nieporadne kocię.
Zadrżała po raz kolejny, gdy w rów uderzył podmuch lodowatego wichru, odbierając siły nawet na wspominki. 

***

Czasem przypominało się jej, że właściwie jest całkiem sama. Naparstnicowa Łapa z litości poinformowała ją o tym, że w Klanie Wilka nie ostał się już żaden jej bliski. Z chłodem w oczach patrzyła, jak Kunia Norka zamiera, pokłada na ziemi i płacze, zanosząc lament do nieba. Błagała, by móc odwiedzić ich groby. Na marne. Dla niej już nikt nie znał litości, mogącej choć na chwilę ukoić zawrotnie bijące, spękane serce.
Lwia Grzywa po prostu zmarł. Albo to uczennica sądziła, że bura nie zasługuje na poznanie prawdziwego powodu jego odejścia. Kunia Norka nie widziała w ciągu swojej służby kota, który naprawdę zginąłby z tęsknoty. Wypadająca sierść, obezwładnienie, podatność na choroby, bezsenność, koszmary, tak, te symptomy nie były jej obce. Śmierć? Chociaż być może Lwia Grzywa był tak wrażliwą osobą, że jednak został obezwładniony przez własne, niedające mu żyć uczucie.
Jego córka, z której powodu miał udać się do gwiezdnych... uciekła. Nocny Kwiat, z którą tak długo nie rozmawiała musiała w końcu mieć dość. Tylko najsilniejsze koty o złotych sercach mogły wytrzymać otoczeniu wilczaków, które zdawały się mieć zamiast tego narządu twardy, skalny odłamek. Ona nie uważała jej za zdrajcę. Zdrajcę obchodziło tylko jego własne dobro. Był w stanie narazić swój rodzimy klan, zmieniać strony, kiedy wymagała tego sytuacja. Kuna była zdrajcą. Wiedziała o tym. Nie chciała, by jej życie się tak potoczyło, ale teraz leżała na dnie głębokiej nory, opuszczona, sama jak palec. Jaki był jej na to w tej chwili wpływ. Miała nadzieję, że Nocka jeszcze żyła, być może dołączyła do któregoś klanu, być może spełniała marzenia i została medyczką. Prosiła siły wyższe o to, by kotka nawet jeśli nieżywa, była w lepszym miejscu niż Klan Wilka. 
Goryczkowy Korzeń jako jedyna odpłynęła w pokoju, zabrał ją sędziwy wiek. Gdy tylko to usłyszała, cętkowana odetchnęła z ulgą i wykrzesaną iskrą szczęścia. Jak gdyby był to rzadki okaz wśród wilczaków. Bo właściwie... tak właśnie było. Jej myśl podsunęła jej przykład pogromu, jaki przeszedł przez nich, gdy dramatycznie zmarła Szakala Gwiazda, trafiona świetlistą, gromową wstęgą przez sam Klan Gwiazdy. To Kunia Norka od dawna wiedziała, choć nie piskała nawet słowem. Gwiezdni byli na Klan Wilka wściekli.
I nie tylko na niego.

***

Wiedziała, że Klan Gwiazdy jej nie przyjmie. Nie zanosiła już do nich modlitw, bo były to jedynie puste słowa, rzucane jak ziarno między gołe kamienie. Nawiedzały ją złe sny. Wizje przemierzania Ciemnego Lasu, oglądania wbrew własnej woli rozdzieranych biedaków, którzy napatoczyli się na krwiożerczych zbrodniarzy. Dla jej zgubionej duszy nie było nadziei.
Czy drżała ze strachu? Pomału przestawała. Powoli godziła się z tą brutalną świadomością. Zasady tego świata były jasno zapisane – nikt nie ucieknie od swojej kary.

***

Otworzyła zmrużone oczy, kiedy usłyszała czyjeś kroki. Jej pysk był suchy od trzech dni. Kunia Norka żadną porą nagich drzew tak się nie przeobraziła, jak teraz. Nigdy nie schudła do stopnia, że była w stanie dotknąć przez naciągniętą skórę ostro zarysowanych kości. Nie czuła się już w tym ciele sobą. 
Nie rozpoznała wojowników, którzy przyszli pod jej jamę. Poznała tylko ich męskie głosy. Szemrzące, może nawet rzucające zgryźliwe komentarze i żarciki. Nie potrafiła się na nich skupić. Z góry spadło na ziemię niedaleko Kuny nieświeże truchło zięby, która niezgrabnie przetoczyła się po ubitej glebie, pokrywając się piaskiem i kurzem. Odpad ze sterty, pomyślała Kuna, wbijając jednak w zdobycz chciwy wzrok. Głód, kiedy wchłonął już całą treść żołądka i zgromadzone przez jej organizm zapasy żywił się jej siłą. Jej pewnym krokiem. Jej wspomnieniami, rozbijając je na kawałki, które musiała razem sklejać jak odłamy roztrzaskanego lustra. Nieważne jak się starała, były na nich rysy.
Powstała, chcąc wziąć zdobycz, lecz nagle wokół niej w miejsce ziemi, śniegu i ptaka weszła migocząca płachta mroku. Próbowała oprzeć się o ścianę, ale chybiła i jedynym dźwiękiem jaki wydała był głuchy odgłos uderzenia głowy o twardą posadzkę.

Kiedy się na powrót obudziła, z zięby pozostało samo pierze i kości.

***

Przełykanie śliny przez drapiące z odwodnienia, wysuszone na wiór gardło samo w sobie sprawiało jej ból. Jak gdyby dodać do tego chroniczne wyczerpanie, wygłodzenie, obolałe stawy i ziąb, Kunia Norka wiedziała, że balansuje po cienkiej nici. Czuła nie tyle co głód, a próżnię. Jej tors był wydrążony od środka, głucho pusty.
Kolejne odgłosy szelestu liści rozległy się z oddali. Błagała myślami o posiłek. Pięć wschodów słońca. Dokładnie liczyła, w tym czasie zanurzając zęby tylko w zimnych kryształach lodu. Koty nie przyniosły jednak zwierzyny. 
— Proszę, nakarmcie mnie — szepnęła ochrypłym głosem, zwijając w bólu i uczuciu bezsilności. Zaranna Zjawa chciała coś powiedzieć przed nią, ale na krótki moment zamilkła. Kuna wpatrywała się w jej przenikliwe, zielone oczy, poszukując w nich skrytego po drugiej stronie dobra. Cienia łaski. Na Klan Gwiazdy, miłosierdzia! Zabijcie ją teraz, nim wyżre się sama od środka! Nim po raz kolejny omdleje, nim jej ciało jeszcze za życia rozdziobią gawrony! Tylko o tyle prosiła. 
Nie miała wystarczająco siły na wypchnięcie takiej ilości powietrza ze skurczonych płuc.
— Spójrz na tą infekcję. — Zaranna Zjawa odwróciła wzrok, mówiąc beznamiętnym głosem. Źrenice w żółtych ślepiach byłej medyczki zwężyły się drastycznie. Nie, nie była już współklanowiczem. Nie była już nawet kotem w ich oczach. Była przecież zdrajcą. — Próbowałam kilku ziół. — Kunia Norka patrzyła na widocznie niekomfortową wojowniczkę, pokazującą duże, zaczerwienione, pokryte wypustkami i bąblami przetarcie.
— Są nieświeże, nie działają tak dobrze. Natrzyj ranę pędami niedźwiedziego czosnku. Możesz go także wyłożyć w legowisku — mówiła przyciszonym, słabym głosem. — Utrzyj korzeń łopianu na maść. Dodaj słabsze zioła na zapobiegnięcie infekcji, dobrze sprawdzą się... liście dębu... — czuła, jak zaczyna kręcić się jej w głowie od stania. Łapy uginały się pod jej własnym ciężarem. 
— Dziękuję — odmruknęła Zaranna Zjawa, pozwalając, by najpierw jej pacjentka opuściła więzienną dziurę, a później ona sama. Nie zaszczyciła burej wzrokiem. — Zwierzynę otrzymasz o świcie — dodała i niezwykle szybko zniknęła. Nogi Kuniej Norki w końcu zgięły się, zwalając ją po raz kolejny na ziemię. Bez szans na walkę. 

***

Stała wśród traw. Zroszone źdźbła nieprzyjemnie wbijały się jej między palce, a sama roślina miała nieco nienaturalny, zimny kolor. Lisia odległość dzieliła ją od krawędzi, pod którą nie wiedziała, co jest. Roznosiła się w niej tylko aż po rozgwieżdżony horyzont łagodnie rozpływająca w powietrzu mgła. Nie widziała, co było za nią. Coś mówiło jej, że lepiej się nie obracać.
Nie była pewna kiedy się tu pojawiła i ile minut, być może nawet godzin wpatrywała się w nicość, w zupełnym bezruchu.
To miejsce było bezpieczne. Nie potrafiła tego dokładnie wytłumaczyć, jednak nie czuła strachu, zdenerwowania, żalu, a nawet obezwładniającego głodu. To musiał być Klan Gwiazdy. Dlaczego się tu jednak znajdowała? Czyżby... zmarła? Opuściła wzrok, wbijając go we własne łapy. Kosmyki sierści falowały pod wpływem słabych powiewów bryzy. Nie migały blaskiem gwiazd i nie mogła przejrzeć przez nie wilgotnej trawy znajdującej się pod jej stopami. Nie była martwa. Jeszcze nie.
Wokół niej delikatną ciszę przerywał tylko odległy śpiew ptaków. Jej myśli były tak spokojne, że zdążyła zapomnieć, jakie to przyjemne uczucie, gdy głowa nieustannie nie kipi i pęka z nerwów. Kiedy Kunia Norka spojrzała w oddal, odrywając spojrzenie od stóp, dryfowała w niej polana, kołysząca się jak obiekt leżący na tafli morskiej wody. Kiedy się tu pojawiła? Z każdym uderzeniem serca przypływała po mgle bliżej; tak, że była medyczka była w stanie wyróżnić na niej stojące, kocie figury. 
Jej bracia, Mysikróliczy Ślad i Czarny Strumień gawędzili razem, sporadycznie ze śmiechem figlarnie się szturchając, jakby jeszcze jeden raz byli dziećmi. Kuna widziała w nich te kocięta, które wiecznie sobie nawzajem dokuczały, ze świadomością, że jeden dla drugiego bez wahania wskoczyłby w ogień. Niedaleko nich leżała Różana Słodycz. Żywa była zbyt daleko, by móc dobrze słyszeć mowę duchów, lecz była pewna, że kotka wesoło mruczy, ciesząc się ciepłem i pieśnią słowików. Deszczowa Chmura siedział u boku swojej uczennicy, nie wyglądając tak słabo i chorowicie, jak Kunia Norka go zapamiętała. Widząc Ośnieżoną Łąkę położyła po sobie uszy, które jednak szybko powróciły do swojego poprzedniego stanu. Była tu szczęśliwa. Kto mógłby nie być? Znajdował się tam nawet Lwia Grzywa, łagodnie liżący po głowie swojego syna. Wprawdzie kiedy oboje razem żyli nie znali się najlepiej, ale teraz, wędrując wspólnie pośród gwiazd mogli odrobić te wszystkie stracone księżyce ciszy.
Im wyspa "przypływała" bliżej, tym więcej spojrzeń koncentrowało się na kocicy. Wtedy ich źrenice uciekały na bok, ogony pchały się między tylnie łapy, rozmowy cichły. W końcu ponownie jedynym odgłosem w przestrzeni był daleki, skowronkowy śpiew.
Ich wiszący w powietrzu ostrów prawie stykał się brzegiem z jej. Dzieliła je tylko szczerba mierząca zajęczy skok. Kunia Norka odczuwała pod skórą ich lęk. Szybko spostrzegła, że wcale nie powinno jej tu być. Unikali jej spojrzenia, kiedy tylko kotka próbowała nawiązać z nimi wzrokowy kontakt. Z pyska kotki uciekło westchnienie, gdy myślała o tym jak mocno kochała każdego z nich. Mogła mieć swoje miejsce gdzieś pomiędzy, chowając się w puszystej sierści babci, bawiąc końcówkami ogonów braci, rozmawiając na temat ziół z medykami; jakby tylko postąpiła odrobinę inaczej. Jakby jej życie zboczyło na tylko nieco inne tory. Jakby nauczyła się walczyć o swoje, jakby tego dnia dokładnie sprawdziła, jakie zioło przyniosła kociętom, jakby zastanowiła się o trzy uderzenia serca dłużej, czy te słowa były wszystkiego warte. 
Ile by dała za tylko jedną szansę.
Wyspa byłych przyjaciół wyruszyła w kolejną podróż. Kunia Norka oglądała mijające ją pyski, ponownie rozbrzmiewające, ponownie zanoszące się śmiechem, uśmiechające, mruczące cicho. Musiała się z tym pogodzić. Było tyle rzeczy, ile odpływającym chciała powiedzieć, zanim utraci ich z oczu już na zawsze, ale nie potrafiła się na to zebrać. Może to nawet wyrzuty sumienia nie pozwalały kotce na przepchnięcie słów przez gardło. Przecież to wszystko to była jej wina. Mogła nie stawać się tym potwornym zdrajcą.
Nie było wśród nich Nocnego Kwiatu, pomyślała, czując lekką ulgę. Ścisnęło ją coś nieprzyjemnie w żołądku, kiedy jednak wśród kotów nie spotkała pląsającej z gracją Modliszki. Ani najważniejszej dla jej serca szylkretki. 
Gdzie byłaś, Goryczko?

***

Leżała twarzą do ziemi, z nosem zagrzebanym w bagnistej ziemi. Zacisnęła mocno powieki, wzdychając i próbując podnieść się na słabych łapach. Nie bolały jej już aż tak bardzo. Musiała po osłabnięciu odzyskać trochę siły. Zanim jeszcze otworzyła ślepia, usiadła, odchylając głowę do góry, oddychając głęboko drapiącym w nozdrza powietrzem. Była pogrążona w głębokim zamyśleniu. Ta przyjemna lekkość głowy, jakiej miała przyjemności zaznać ustąpiła miejsca sprawiającemu ból nieustannemu pulsowi i natłokowi ciemnych myśli. Pełny żołądek opróżnił się wraz z chwilą wybudzenia. Trawa przestała być miła w dotyku i zroszona, a sucha i ostra na brzegach, kłująca i wbijająca się między palce. 
Z momentem otworzenia oczu nie podskoczyła w panice. Zauważyła stojące przed nią grube, wykręcone nienaturalnie konary i ciemne, rzadko szkarłatne unoszące się opary. Czyli jednak była martwa. I, tym razem, w odpowiednim miejscu.
Chciała oprzeć się o pień za nią, niepewna, co dalej. Dokonała żywota. Pożegnała się już ze światem. A teraz? W jaką stronę powinna pójść? Czego poszukiwać? Na co przeznaczyć wieczność spędzoną w Ciemnym Lesie?
Odpowiedź miała się prędko odnaleźć. Zaalarmowana medyczka napuszyła ogon, kiedy szmer suchych liści uświadomił ją, że nie była w tym miejscu samotna. Ktokolwiek obrał ją sobie za cel, musiała mu pogratulować, dobrał najlepszą i najsłabszą ofiarę ze wszystkich. Kunia Norka nie chciała się nawet bronić. Tak dawno nie korzystała ze swoich pazurów. Być może chciałaby, aby było już tak naprawdę po wszystkim. Wizja tego, że mogłaby nie istnieć była straszna... Ale drugim wyborem było istnienie jako zabłąkana dusza w Miejscu, gdzie brak gwiazd.
Czymkolwiek ten kot był, stracił połączenie z żywymi już dawno. Przypominał skołtunioną, zbitą masę nastroszonego, postawionego wręcz na sztorc futra. Ale jej twarz wydała się dziwnie znajoma. Ale ten krok, niezdarny, lecz rozbrykany, przywoływał w burej pewne wspomnienia, lecz nie była w stanie połączyć kropek. Ta zieleń oczu, wykręcone do środka uszy jak rogi nieznanego zwierzęcia, chaotycznie porozstawiane na złotawej sierści łaty, jak gdyby ktoś pochlastał ją wodą.
— Poszukiwałam cię tak długo — Goryczka krzyknęłaby, jednak była na to zbyt zdyszana. Mówiła jednak z czystym szczęściem. Jej głosu, barwy i słodkiej w brzmieniu nuty Kunia Norka nigdy by nie zapomniała. Nigdy w życiu tak szybko do nikogo nie podbiegła. Pod powiekami obu kocic formował się potok słonych łez. — Myślałam, że mogłaś być w Klanie Gwiazdy. Ja... — Szylkretowa kotka rzewnie płakała, przyjmując Kunę w swoje objęcia i tak czule, jak nigdy nie miała okazji przedtem, lizała ciernistym językiem jej czoło, grzbiet nosa i uszy. Kunia Norka siąkała, z twarzą wtuloną w pierś swej ukochanej.
Jej zjeżona sierść była ostra jak szereg jeżowych kolców, jednak Kunia Norka zatapiała się w nią tylko głębiej i głębiej, jak gdyby chciała duszą przylec do Goryczkowego Korzenia, wniknąć przez jej skórę, zamienić się w jedność. Tak, aby nikt nie mógł ich już rozłączyć.
— Mogło cię tu nie być. Wiesz, że gdybyś nie wyznawała tego, czego oczekiwała od ciebie matka byłabyś w Klanie Gwiazdy. Dlaczego to sobie zrobiłaś? — pytała, bo nigdy nie rozumiała. Próbowała pojąć dlaczego Goryczkowy Korzeń podążyła ścieżką przeznaczoną potworom. Nie była potworem. Nie była Kunią Norką, co dopiero swoją siostrą, czy rodzicami. Nie musiała być skazana na wiecznie cierpienie.
— W Klanie Gwiazdy byłabym samotna — odparła cicho, nie przestając ściskać burej, jakby nie miała jej już nigdy wypuścić z objęć.
— A tu nie jesteś? — Co jej było po rozczarowanej Irdze i Omenowi, który z litości za życia trzymał ją w Klanie Wilka. Mogła zostać w mgnieniu oka wygnana, włóczyć się jak pies, gdyby kocur tylko tak nie cenił sobie zdania Irgowego Nektaru.
— Nie... — miauknęła Goryczka, wpatrując się w żółte oczy Kuny, w pewnej chwili nagle uspokajając rozszalałe serce i przygładzając ostrą szczecinę. — Już nie.

***

tw - opis zjadania ciała przez ptaki

Ciekawskie krucze oko bacznie obserwowało sylwetkę burej kocicy. Szukało ruchu, innego niż zmierzwiana, ciągana przez wiatr sierść. Była jednak nieruchoma, zupełnie jak głaz. Zwierzę dwoma zamachami czarnych skrzydeł znalazło się na niej, przechylając łeb. Poczęło kąsać szczątki padłego kota. Wyciągało spomiędzy wypustek białych kości pozostałe na nich mięso.
Do ptaszyska dołączyły się wkrótce wrony i niepewne kawki, które nigdy nie zatopiły głów w padlinie, a jednak popchnięte pustką w żołądkach przepychały się, aby wydrzeć dla siebie choćby głodową porcję pożywienia. Ich dzioby rozdzierały cienką skórę, zatapiały się w krwi, szukając wystarczającej ilości mięsa, by starczyła na wydarcie z niej chociaż jednego strzępu. Krakanie walczących ptaków roznosiło się po leśnym poszyciu, w co wsłuchiwały się kuny i schowane na dnach swych nór nornice. Dalej, wyżej, te odgłosy znikały, wtopione w mrok i pohukiwanie sów.

Wyleczeni: Ostra Kostrzewa

30 marca 2024

Od Murmur do Daglezjowej Igły

Murmur w całym swoim krótkim życiu nie doświadczyła tak okropnej Pory Nagich Drzew. Czuła, jak przez panujący mróz nawet jej wnętrzności stają się mrożonkami, a nos przy każdym opuszczeniu legowiska robi się suchy i szczypiący z bólu, podobnie jak jej delikatne poduszeczki łapek. Ziół było coraz mniej, a próba zebrania nowych graniczyła z cudem. Wszystko co mogło się jeszcze nadawać do użytku zostało pochłonięte przed wielką, śnieżną masę. Kotka pociągnęła smętnie nosem. Jej krótka sierść wcale jej nie pomagała, chociaż ciężko było narzekać, patrząc na jej siostrę, Cierń, której ciało było zupełnie bezwłose. Wojowniczka siłą została przymuszona do pozostania w obozie, gdzie śnieg nie sięgał jej do brody. Witka i tak była już wystarczająco rozdrażniona ciągłym leczeniem jej odmrożeń.
– Co robisz? – zapytała Cierń, nachylając się nad ramieniem szynszylowej.
Wzdłuż kręgosłupa Murmur przeszedł zaskoczony dreszcz. Nie lubiła, kiedy siostra przekraczała jej granice, a tym bardziej, kiedy robiła to tak niespodziewanie. Odwróciła powoli łebek, spoglądając w górę.
– Szykuję medykamenty dla Kruchej i Traszki… – wyjaśniła cicho.
Cierń nachyliła się jeszcze bardziej, opierając swój łeb na główce Murmur, która zgarbiła się z dyskomfortu. Nie miała jednak siły zaprotestować. Widząc, że siostra nie ma zamiaru ustąpić, podjęła próbę powrotu do przerwanego zajęcia. Zimną łapką wybrała parę najładniejszych liści o podłużnym kształcie.
– Co to? – wzrok łysej skupiły się na trzymanych przez siostrę listkach.
– Wierzba biała… Dla Traszki – miauknęła. – Pomaga w zatrzymywaniu wymiotów…
Zielone oczy zalśniły, a mała, biała łapka wysunęła się do przodu, próbując przechwycić zwitek wąskich liści.
– Traszka-Straszka! – skomentowała prześmiewczo – Wczoraj aż niedobrze mi się robiło, jak musiałam słuchać tych jej “blergh blergh”! – syknęła z niesmakiem naśladując odgłosy wydawane przez zwiadowczynię, wystawiając język – Sama myślałam, że się porzygam! Już nawet o tym smrodzie nie mówię…
Murmur położyła po sobie uszy, które miały już dość słuchania słów wypływających z pyska Cierń. Była taka głośna, wulgarna… Szynszylowa nie znosiła, kiedy ktoś obnosił się w ten sposób wobec jej pacjentów. Łapą powstrzymała Cierń, przed podkradaniem jej ziół.
– Przecież wiesz, że nie robi ci tego na złość… – burknęła mniejsza, delikatnie odsuwając łysą kończynę Cierń z daleka od porcji ziół Traszki.
Z pyska wojowniczki uciekł głośny, zirytowany jęk. Wywróciła oczami.
– Uhh, Murmur…! – fuknęła jak rozwydrzone kocię, osuwając się w dół. Ściszonym głosem kontynuowała: – Przecież ją znasz! Jest bardziej tępa niż jednodniowe kocię! Jestem pewna, że już Puma i Chmurka mają więcej instynktu samozachowawczego niż ona. Głupoty nie wyleczysz paroma listkami i dobrymi chęciami.
– Cierń… – zaczęła Murmur, jednak nie dane jej było skończyć.
– No co? Mówię prawdę! Nie wiem po co chcesz marnować je na tą pokrakę. Tylko spójrz na mnie! – miauknęła żałośnie, prezentując siostrze swój łysy grzbiecik, do którego zwykle uczepione były rośliny – Bez moich listków czuję się naga! Ta twoja wierzba przydałaby mi się o wiele bardziej niż jej. Patrz! – w tym momencie kotka obróciła się w stronę zwiniętej w kłębek Traszki, by po chwili do niej pomachać. Pointka ze szczerym uśmiechem jej odmachała, przekrzywiając nieco swój łebek – Widzisz! – warknęła, odwracając się przodem do siostry – Głupia!
Duże, zielono-niebieskie oczy spojrzały niechętnie na siostrę. Jej brwi zmarszczone były w zmartwieniu, a uszy leżały płasko na głowie. Zimny wiatr wdarł się do legowiska medyka, sprawiając, że wszyscy zebrani zadrżeli z chłodu. Murmur zmrużyła oczy, rzęsami przysłaniając się przed uniesionymi drobinkami pyłków. Cierń machnęła łysym ogonem, krzywiąc nos.
– No już, już, nie patrz na mnie jak zbity pies – stęknęła, oczy kierując w sufit – Jak zwykle, Cierń jest najgorsza! Nawet głupich liści na mnie żałujesz i wolisz je przeznaczyć na jakiegoś mysiego móżdżka! – prychała raz za razem, a na jej ciele powstała gęsia skórka. Murmur była pewna, że gdyby tylko siostra miała futro, stałoby one wściekle nastroszone – Wcale nie różnisz się od matki! Widać, że bycie jej ulubieńcem ci się przysłużyło… Weź te swoje liście i skoro tak bardzo mnie tu nie chcesz to zejdę ci z oczu!
Tak jak powiedziała, tak zrobiła. Nim Murmur zdołała cokolwiek z siebie wydusić, łysa niczym tornado opuściła lecznicę. Nie zdążyła nawet wyłapać momentu, kiedy w siostrze coś pękło i z normalnej rozmowy, przerodziło się to w pełne gniewu i goryczy krzyki. Zadrżała. Czuła, jak do jej oczu napływają łzy, a wizja się rozmywa. Nienawidziła, kiedy ktoś na nią unosił głos. Nie wiedziała nawet co zrobiła źle! Czystą łapą, którą nie dotykała ziół, przetarła oczy. Musiała skończyć to co zaczęła. Złapała w pysk wcześniej przygotowane zawiniątko, po czym udała się do Traszki.
– P-przepraszam… – powiedziała, unikając spojrzenia kotce w niebieskie oczy.
Zwiadowyczni posłała jej ciepły uśmiech.
– Ależ nie musisz! Mi też zdarzało się kłócić z moim rodzeństwem, nie martw się. Nawet nie zrozumiałam o czym mówiłyście! – zaśmiała się, na co Murmur jedynie krzywo się uśmiechnęła – A teraz pokaż co tam dla mnie masz. Bardzo gorzkie?
– N-nie – stęknęła, przekazując czarnej zawiniątko – Przeżuj dokładnie. Powinno pomóc… proszę.
Traszka pokiwała ze zrozumieniem głową, biorąc się szybko za przeżuwanie. Nadal pachniała chorobą. Murmur miała nadzieję, że podane przez nią zioła jej pomogą.
– Już jestem! – dobiegł do kotek głos, a przez próg legowiska wszedł brat pacjentki, kuśtykając na jedną z łap.
– Szlimaczku! – wybełkotała Traszka radośnie – Szy to dla mnie? – spytała, dostrzegając niesionego przez pointa gila.
Kocur pokiwał głową, kładąc go przed łapami siostry.
– Wiesz, Murmur, mi też przydałyby się jakieś zioła. Ostatnio stawy dają mi się we znaki – stwierdził, zwracając się do niższej – Znajdzie się dla mnie miejsce?
Medyczka pokiwała głową, prowadząc kocura na wolne, mchowe posłanie niedaleko Traszki. Kocur rozsiadł się wygodnie, gotowy na oględziny szynszylowej. Gdzieś za nimi rozległ się szelest, a głowy całej trójki kotów skierowały się w stronę wyjścia, w którym stała ich ruda zastępczyni – Daglezjowa Igła.
<Daglezjowa Igło?>
Wyleczeni: Ślimak, Traszka
[912 słów]
18%

Od Lodowej Łapy Do Płomiennej Łapy

 Ostra Kostrzewa szła na przodzie, cały czas obracając głowę w różne strony i węsząc w powietrzu, szukając woni, które mogłyby doprowadzić ich do zwierzyny. Lód szła z tyłu, jak zwykle miała w zwyczaju, zachowując komfortowy dla siebie dystans. Dziś nie mogła trenować z matką, która czuła się zbyt słabo, żeby wyjść z legowiska. Uczennicy wcale to nie dziwiło. Róża zawsze była słaba, potrzebowała opieki i odpoczynku. Nie chciała męczyć matki jeszcze bardziej, więc nie protestowała, gdy babcia wzięła sprawę w swoje łapy.
— Ha, tutaj się skrywasz — miauknęła tym swoim głosem, przez który przedostawała się lekka chrypa. Włożyła łapę do norki i zaraz wyciągnęła ją, trzymając w pazurach mysz, którą natychmiast zabiła. — Tak to się robi. Zwierzyna będzie chować się w swoich schronieniach, póki jest tak zimno. 
Lodowa Łapa przyjrzała się martwemu stworzonku. Liche to było i wykarmiłoby co najwyżej jednego kota, ale zawsze coś. 
—  Tak jest w życiu. Jedni umierają, żeby drudzy mogli żyć — zamruczała babcia i ruszyła do przodu, trącając głową jakąś gałązkę, z której spadły sople. — Rozdzielimy się i poszukamy zwierzyny. A ty, moja droga — wycelowała w nią pazurem. — Pamiętaj, co ci powiedziałam. Do roboty. Spotkamy się przy Wierzbowej Zatoczce, gdy słońce będzie zachodzić.
Uczennica nie czekała na dalsze polecenia, ale od razu zwróciła się w przeciwną stronę od babci, zadowolona, że ufała jej na tyle, by puścić ją samą w las. Ruszyła na południe, idąc skrajem lasu, gdy rozpoznała polanę Potwornej Przełęczy. Cały czas tropiła, wyszukując w śniegu śladów, skrawków futra na gałęziach, porzuconych żółci czy złamanych gałązek. 
Nagle dostrzegła szarawe futerko wystające zza pnia drzewa. Od razu ruszyła za nim i skradając się, podniosła jedną łapę, żeby w odpowiednim momencie wystrzelić do przodu i jednym ugryzieniem zabić żyjątko. Wtem drgnęła z zaskoczenia i otworzyła szerzej oczy, gdy usłyszała dźwięk trzaskanej gałązki. Cofnęła się delikatnie do tyłu i wyostrzyła wzrok, z zaciekawieniem odkrywając, że przy granicy z Klanem Burzy kręciła się jakaś sylwetka. Powoli podniosła łapę i skrzywiła się, gdy wydała dźwięk, stąpając po ośnieżonym podłożu. Tym razem już ciszej, zaczęła powoli sunąć między drzewami, kryjąc się w ich cieniu. Widziała, że Burzak obracał się we wszystkie strony, jakby starając się wybadać, skąd dochodziły dźwięki. Ona tymczasem dalej parła do przodu i robiła to tak bezszelestnie, jak tylko mogła, aż zbliżyła się na tyle, by widzieć go dokładnie. To był jakiś rudzielec, na oko uczeń, i to bardzo młody. Musiał zostać mianowany niedawno. Co robił sam przy granicy?
Zakopała w śniegu swoją drobną zwierzynę i podeszła jeszcze parę kroków bliżej. 
— Gdzie się podziali twoi rodzice, kociaku? — powiedziała głośno, choć nie wysunęła się z zarośli, pozwalając, by kocur sam wysilił się choć trochę i namierzył ją wzrokiem.
Jakby pod wpływem obelgi, kocur od razu zwrócił łeb jej stronę i zadarł podbródek z dumą, pusząc się jak paw. Odpowiedział jej z pogardą wybrzmiewającą w dziecięcym głosiku, co było dla niej zabawnym połączeniem:
— Jak śmiesz się tak do mnie zwracać? Kimże jesteś, by w ogóle się na to ośmielić?! Nie jestem żadnym kociakiem, stoi przed tobą przyszły lider Klanu Burzy - Płomienna Gwiazda. Miej choć trochę szacunku nierudy plebsie i wykaż się pokorą, jeśli nie chcesz mieć z mym klanem zwady. 
Wysunęła się z zarośli, chyląc łeb przed gałęziami i krzewami, z których osuwały się warstwy śniegu, szronu i sopli lodu. Wyszła na otwartą przestrzeń powolnym i swobodnym krokiem, cały czas mierząc kocura spojrzeniem, aby chwilę później stanąć naprzeciw niego w bezpiecznej odległości. Oho, to będzie ciekawe...  Nie minęła chwila, a zdążył zdradzić już jej swoje imię i poglądy. Zakładała, że nazywał się Płomienna Łapa, skoro był uczniem podającym się za lidera. No i miał te swoje... Uprzedzenie wobec nierudych kotów. Domena Burzaków - zdążyła nasłuchać się o tym od starszych. 
— Hm, ta rozmowa bardzo szybko eskalowała — stwierdziła pod nosem, choć na tyle głośno, by było to słyszalne przez rudego uczniaka. — Jeśli każdy Burzak ma tak wielkie ego i tak słabe zdolności do oceny siły przeciwnika, jak ty, to nie martwiłabym się o swoje bezpieczeństwo — powiedziała spokojnie, mierząc go badawczym spojrzeniem. — Przywódca musiałby postradać rozum, żeby wybrać na zastępcę kogoś tak niezrównoważonego. Chociaż wasz klan chyba z takich przywódców właśnie słynie — cały czas mówiła z opanowaniem i tak modulowała głos, jakby była to zwykła przyjacielska rozmowa. Oczywiście, nie wszystko, co mówiła, było odzwierciedleniem jej faktycznych przekonań. Chciała po prostu powoli przesuwać granicę, prowokując kocura do dalszego gadania. Nie uważała Burzaków za słabych ani ich liderów za głupich, ale chciała, aby rudy uczeń odpalił się na te słowa i powiedział coś więcej. 
W istocie, tak, jak się spodziewała, młodzik nastroszył się.
— Że co takiego?! Gdybyś była moim poddanym, już byś leżała pod mymi łapami i błagała o wybaczenie. Zresztą... Czego oczekuje po jakimś wilczackim plebsie? Phi! — fuknął, przybierając postawę pełną wyższości. — Ja. — Tu wskazał z gracją na siebie. — Będę zdecydowanie lepszym liderem. Zostałem wybrany przez Klan Gwiazdy, aby przerosnąć moją prapraprababcię, Piaskową Gwiazdę. Więc trochę szacunku! A zresztą... czemu ośmieliłaś się zwrócić moją uwagę? Nie przepadam za rozmowami z... takimi jak ty. — Wykrzywił się. — Nie znacie etykiety, a nauka was jest tak toporna, że zastanawiam się, czy jest w was jakaś inteligencja, czyście jedynie bezmózgie zwierzęta. 
No proszę, rozmawiali zaledwie od kilku minut, a ona zdołała dowiedzieć się już o kocurze tyle rzeczy. Był praprawnukiem Piaskowej Gwiazdy? Imię kotki było jej dobrze znane, choć nie miała zielonego pojęcia, jaka była i jak wpłynęła na życie Burzaków. W Klanie Wilka nie było kotów na tyle starych, by mogły pamiętać tamte czasy. Jak się okazuje, mieli ze sobą trochę wspólnego. Ona również od zawsze chciała wyjść z cienia swojego pradziadka, choć z pewnością... W inny sposób.
— A więc może mnie oświecisz, mój drogi królu? — zagaiła melodyjnym głosem, krzyżując łapy. Być może dowie się od niego czegoś, co mogłoby być interesujące. Zdawało się, że miał długi język. Mógłby się łatwo wygadać. — I opowiesz przy okazji, jakie to masz na koncie osiągnięcia, że zasłużyłeś sobie na to miano?
Rudzielec zmrużył oczy, a ona uśmiechnęła się niewinnie, jakby przejrzała, że chciał upewnić się, czy przypadkiem z niego nie drwi. Tak, w pewnym sensie drwiła, ale zdawał się uznać inaczej, bo kontynuował swoją pokręconą mowę z zadziornym uśmieszkiem na pysku:
— Tacy jak ty... czyli inaczej mówiąc, nierudy plebs, nie mogą patrzeć na moją boskość. Możecie jedynie za moją zgodą. To samo tyczy się rozmów. Jestem w końcu ponad was z racji swego urodzenia i ognistej krwi. Kolejną kwestią jest posłuszeństwo mym słowom i wychwalanie mego majestatu. Powinnaś być więc zaszczycona i wdzięczna losowi, że zwróciłaś moją uwagę. To rzadko się zdarza, by ktoś miał odwagę tak jawnie ze mnie zakpić, ale nie mogłaś wiedzieć, że przed tobą stoi boska istota — wymruczał zadowolony. — Osiągnięcia? Ha! Tylko plebs potrzebuje osiągnięć, aby móc prawić takie herezje. Nikt nie może równać się mej wspaniałości! Samo to, że jestem wybrańcem tłumaczy wszystko. 
Hm, zdecydowanie miała tu przed sobą przypadek wybujałego ego. Czemu więc by się z nim nie pobawić? Wątpiła, aby jakiekolwiek rady rzeczywiście dodały mu oleju w głowie. Był zbyt zapatrzony w siebie i nie ma mowy, aby kiedykolwiek osiągnął władzę, więc miała wolną przestrzeń, by porozmawiać z nim na temat... Rządzenia. Niech myśli , że ma jakieś szanse.
Zaśmiała się cicho i zaczęła krążyć w śniegu, cały czas lustrując kocura spojrzeniem.
— Lud nie pójdzie ślepo za królem, który nie udowodnił jeszcze swojej wartości, ani za takim, z którego nie ma pożytku — mówiła wolno i przeciągle, krążąc raz to w prawo, raz w lewo. Zaraz zatrzymała się i wbiła w niego wzrok. — Chyba, że pragniesz być królem głupców.
Spostrzegła, że burzacki uczeń cały czas przyglądał się jej i wodził za nią wzrokiem, nie tracąc uwagi. Nie cofnął się, nawet nie zamrugał. Stał niewzruszony, patrząc na nią właśnie jak na zagubionego sługę. Na kotce nie zrobiło to jednak wrażenia. Stała twardo przy swoim. 
— Och lud pójdzie, pójdzie... I to jeszcze jak. Wystarczy odpowiednia zachęta. A zresztą, wolę mieć pod łapami głupców posłusznych mej woli, niż mądrych, próbujących mnie obalić. Tak skończyła moja prapraprababcia, a ja... jak już wspomniałem, zamierzam ją przerosnąć. Co oznacza, że będę rządził tak, że każdy kto podniesie na mnie choćby łapę zdechnie w męczarniach. Wtedy inni zobaczą, że nie należy się buntować. 
I to był błąd, jedna z wielu luk w jego myśleniu. Ktoś, kto idzie na łatwiznę, sprzymierzając sobie koty naiwne i słabe, nie może nazywać się przywódcą. Przez pewien czas rozważała, by pozwolić mu tak myśleć i nie wyprowadzić go z błędu, ale zaraz uznała, że mogłaby zdobyć jego zaufanie, a może uznałby jej rady za przydatne i dowiedziałaby się o nim czegoś więcej. O nim i o Klanie Burzy.
Był zdecydowanie okrutny. Okrucieństwo mu nie przeszkadzało, a może był po prostu mocny w słowach i w rzeczywistości nie potrafiłby nikogo skrzywdzić. Wszystkie opcje były możliwe. Choć jeśli dziecko ma tak mordercze zapędy...
Parsknęła cicho i zaczęła czyścić swoje łapy, lekko zaróżowione od pozostałości krwi z myszy, którą niedawno upolowała.
— Nie sztuka rządzić głupcami, którzy żadnego twojego rozkazu nie wykonają poprawnie — powiedziała tym samym stonowanym, pozbawionym emocji głosem. — Głupców i strachliwych każdy może sobie zjednać, ale wówczas twoi poddani nie będą budzili strachu, a politowanie. Sztuka podporządkować sobie mądrych i silnych. Jeśli nie jesteś w stanie sprzymierzyć sobie kotów o rozsądnym sercu, to słaby z ciebie będzie król, rudy pyszczku. Nie podbijesz świata armią idiotów — jej uszy uniosły się na słowa o stosowaniu przemocy wobec własnych kotów. Popatrzyła na niego z ukosa, uśmiechając się lekko, jakby jego słowa ją rozbawiły. — Kto rządzi strachem, zyskuje posłuszeństwo, ale nie lojalność. Wystarczy, że wielkiemu królowi podwinie się noga, a jego poddani nie przyjdą mu na pomoc. Bo wtedy nie jesteś już dla nich groźny. Chcesz rządzić strachem? Rządź, ale jeśli choć raz popełnisz błąd, będą pierwszymi, którzy cię zdradzą i rozszarpią. 
Odwróciła się do niego plecami, puszczając mu oczko, żeby jeszcze bardziej go rozdrażnić.
<Płomyczek?>
[1612 słów]